wtorek, 31 grudnia 2013

Szczęśliwego Nowego Roku!!!!

   Przepraszam!!! Wiem, że zawaliłam. -.- Ale wiecie, przed świętami, święta, święta i po świętach.

   Jak u Was święta Bożego Narodzenia? U mnie świetnie!!! Dostałam m.in. słuchawki, koszulkę z Hobbita, zegarek, słodycze, książki Brandona Mulla (3 części "Pozaświatowców" i "Wojnę Cukierkową" [a Baśniobór <3 w tamtym roku :D])... A Wy? ;D

   25 grudnia byłam na filmie pt. "Hobbit: Pustkowie Smauga". To jest świetny film! Wszystkie efekty specjalne genialne zrobione; smok, Nekromanta z Dol Guldur, aktorzy genialnie zagrali i ogółem wszystko było genialne. :D <3 Gorąco polecam. ^^ <3
Fobos: Tak u nas też jest tak, że się plakat dostawało. :D U mnie na ścianie w pokoju wiszą 3 plakaty z Legolasem. XD
Natalia: Uważam, że bardzo warto i przeczytać i obejrzeć Hobbita. :D

A teraz parę śmiesznych cytatów:

"- Jesteś aresztowany.
- Pod jakim zarzutem?
- Władca jakiś wymyśli."

"- Dlaczego to zrobiłeś? Obiecałeś, że go uwolnisz.
- I uwolniłem. Jego głowę od żałosnych ramion."

"- Wiemy gdzie mieszkasz!
- To małe miasto Alfridzie. Każdy wie, gdzie każdy mieszka."

"- Nie przeszukasz mnie? W spodniach mogę mieć wszystko.
- Albo nic."

   A jak Wy spędzaliście święta? A sylwestra? Ja siedzę w domu i gramy sobie w planszówki. :D

   A teraz: Szczęśliwego Nowego Roku 2014!!! Niech będzie o wiele, wiele, wiele lepszy od 2013! I niech nic złego Wam się nie zdarzy, a za to duuuuuużo dobrego! Oraz natchnienia moje drogie znajome pisarki!! ^^ ;* <3

   A teraz spam z Hobbita. :D







niedziela, 15 grudnia 2013

Niecierpliwe oczekiwanie

   Hejka!

   Jak głosi tytuł posta dzisiaj napiszę o niecierpliwym oczekiwaniu. Dotyczy ono nie tylko świąt, ale i... Hobbita! Druga część filmowej trylogii reżyserii Petera Jacksona już 27 grudnia oficjalnie wychodzi w polskich kinach. Moja mama dzisiaj już zrobiła rezerwację na 25.12.13r. (będą przedpremiery <3)

   Oczywiście nie tylko na film czekam. Również na święta - jak chyba wszyscy. Wtedy jest cudowna atmosfera, spotkanie z rodziną, dzielenie się opłatkiem... no i prezenty. :D

   A Wy na coś czekacie jeszcze, oprócz świąt?

   Czytaliście kiedyś jakieś opowiadanie fanowskie? Co o nich sądzicie? Ja osobiście czytałam parę i zazwyczaj wszystkie były pisane przez osoby, które nie są wprawnymi pisarzami, jednak historia była całkiem ciekawa. ;)

Pozdrawiam Was i życzę powodzenia w ostatnim tygodniu szkoły przed świętami. ;* Ja osobiście mam jeszcze parę sprawdzianów, a w piątek wigilię klasową. ;) A Wy?

Do napisania! ;D






wtorek, 3 grudnia 2013

Szczere przeprosiny

    Witajcie!

Przepraszam za tę wręcz niewyobrażalnie duża przerwę, ale straciłam chęci. Co do "Elfa" to nie, lecz do prowadzenia tego bloga i owszem. Miał to być już blog tylko na "Elfa". Jednak dzisiaj sobie (czekając aż mi się otworzy internet) przeglądałam zdjęcia, które wstawiałam na bloga i nie tylko. Zrobiło mi się smutno, powróciły wspomnienia i postanowiłam, że nie mogę tego tak zostawić. Za daleko doszłam, żeby to teraz zwyczajnie porzucić z lenistwa.

A teraz apel:

Czytelnicy mojego bloga!
Jeśli tam jesteście odezwijcie się! Chciałabym zobaczyć czy mam dla kogo jeszcze prowadzić tego bloga. Nawet jeśli nie to i tak będę. Jednak miło by było, gdyby ktoś to czytał. Wiem, że już nie zasługuję na wielu czytelników, po tym jak dałam taką plamę. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Każdego kto przeczyta ten post i kto chce, żebym dalej prowadziła tego bloga, błagam, niech napisze komentarz!! Może to być nawet kropka. Bardzo proszę to dla mnie mega ważne. Obiecuję, że postaram się zamieszczać co najmniej 1 post tygodniowo. Niestety, nie mogę zagwarantować rezultatów. Ale mogę Wam przysiąc, że naprawdę się postaram.

Muszę przyznać, że tęskniłam za Wami. :)

Obiecuję poprawę. ;)

Do napisania! ;*

środa, 2 października 2013

Elf 13



   Znajdowałem się znowu w tym samym pokoju i znowu rozgrywała się ta feralna scena. Jednak tym razem Kubeck szarżował na mnie ze swoim długim nożem. Najdziwniejsze zaś było to, że zamiast ludzkich nóg miał tułów konia przez co stał się jakby centaurem, a złowieszczy uśmiech zamienił się w słodką minkę dziecka. Już miał mnie przebić na wylot nożem, gdy nagle rozległo się głośne dudnienie, jakby ktoś pukał do drzwi. Jednak Kubeck się tym nie przejął, a ostrze jego broni nagle zniknęło. Po chwili zorientowałem się, że wszystko jakby rozpłynęło się w powietrzu, tylko dudnienie zostało, które naprawdę okazało się pukaniem do drzwi.
   Otworzyłem oczy, zmęczony po kolejnej nocy koszmarów i powiedziałem:
   - Już wstaję!
   Chociaż nie była to do końca prawda. Nasunąłem kołdrę na głowę i słuchałem oddalających się kroków. Wczoraj ustaliłem ze strażnikami, którzy nadal pilnują mojego pokoju, że obudzą mnie pukaniem do drzwi wpół do szóstej.
   W końcu podniosłem się i podszedłem do szafy. Wyjąłem z niej ubrania, a następnie poszedłem się umyć. W końcu zszedłem na dół, cały w nerwach.

   Spokojnie, stary. Przecież będzie cię uczył przyjaciel.
   Tak, wiem. Ale przecież ja nic nie umiem.
   I właśnie po to tam idziesz. Żeby się nauczyć. Spoko, będę z tobą.
   Dzięki Lucas. Przyda mi się wsparcie.
   Nie ma sprawy.

  Gdy wyszedłem z zamku, Ozzy już tam stał. Przywitaliśmy się, jednak potem żaden z nas nic nie mówił. Oboje się denerwowaliśmy. Po paru minutach z zamku wyszli Ligolis i Haldir.
   - Cześć wam - przywitał nas starszy z braci.
   Nic nie odpowiedzieliśmy.
   - Teraz się rozdzielimy. Chodź Ozzy - powiedział Haldir. Rzucił bratu zmartwione spojrzenie, obrócił i odszedł, a Ozzy podążył za nim.
   Zdziwiła mnie troska w oczach najstarszego syna króla. Dlaczego miałby się martwić o Ligolisa?
   Młodszy z braci bez słowa poszedł w stronę stajni, a ja ruszyłem za nim. Dopiero po chwili odezwał się zmęczonym głosem:
   - Zaczniemy od... dla niektórych najprostszej rzeczy.
   - Od jazdy konnej? - zgadłem.
   - Dokładnie. Najpierw dostaniesz konia, którego sam sobie wybierzesz.
   Rozpromieniłem się. Sam sobie wybiorę konia! Gdy wchodziliśmy do stajni, kątem oka dostrzegłem Liliami, stojącą przy wejściu do zamku i uważnie nas obserwującą.
   W środku czuć było nieprzyjemną woń, charakteryzującą konie. Ligolis przystanął i pokazał mi ręką rząd boksów, z których miałem wybrać sobie konia. Z podekscytowaniem przyglądałem się każdemu z osobna aż w końcu... zatkało mnie. Stanąłem jak wryty i wpatrywałem się w białego ogiera, który jak gdyby nigdy nic spoglądał na mnie. A jednak nie miałem wątpliwości. To był TEN koń! Ten sam, z którym poczułem więź, ten sam, na którym jeździłem w stadninie koni! Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jak to możliwe?
   Nawet nie słyszałem jak Ligolis do mnie podszedł.
   - To jest Laudil. Widzę, że się znacie.
   Spojrzałem na niego zdziwiony. Skąd on to wiedział? Jednak Ligolis tylko uśmiechnął się do mnie, więc wróciłem wzrokiem do konia. Przyglądałem mu się przez chwilę.
   - Mogę cię o coś zapytać? - odważyłem się odezwać.
   - Jasne, pytaj.
   - Czemu Haldir jak odchodził popatrzył na ciebie jakby się martwił? I czemu Liliami nas obserwowała gdy wchodziliśmy do stajni?
   Ligolis zesztywniał.
   - Liliami tam była? - zapytał zmienionym głosem.
   Potwierdziłem. Brat Haldira westchnął.
   - To długa historia. Zresztą oboje przesadzają.
   - Jak to przesadzają? Z czym?
   - Nie ważne, nie musisz wiedzieć.
   - Ale chcę!
- Stop! Zostawmy już ten temat - uciął zmęczony Ligolis.
   W tym momencie do stajni weszła Liliami. Udając, że nas nie widzi, weszła do jednego z boksów i zaczęła czyścić konia. Jej brat zamknął oczy, wziął głęboki wdech i podniósł powieki.
   - To jak, bierzesz go? - zapytał.
   - Tak.
   - To świetnie. A teraz go osiodłaj.
   Zamarłem.
   - Ż-Że co proszę?
   - Osiodłaj go - powtórzył Ligolis.
   - A-Ale jak?
   - Normalnie. Tam wisi siodło i uzda - wskazał ręką właściwe miejsce.
   - A-Ale ja nie umiem.
   - Domyślam się. Dlatego proszę cię abyś to zrobił.
   Przez chwilę się nie odzywałem.
   - A może jednak mi pokażesz jak to się robi? Albo chociaż poinstrujesz?
   Ligolis po krótkim namyśle odpowiedział:
   - Dobrze - po czym otworzył boks i wszedł do środka. Podążyłem za nim. Gdy podał mi siodło, nogi ugięły się pode mną. Stęknąłem.
   - Czemu to siodło jest takie ciężkie?
   - Mnie się nie pytaj. Ja go nie robiłem.
   Więcej się nie odzywałem, tylko z pomocą Ligolisa zarzuciłem koniowi siodło na grzbiet. Następnie według jego poleceń zapiąłem popręg i dopasowałem strzemiona. Najtrudniejsze było założenie uzdy.
   - A teraz uzda - powiedział Ligolis i podał mi ją.
   Patrzyłem speszony na plątaninę cieńszych i grubszych rzemyków.
   - Ale jak mam ją włożyć?
   - To wbrew pozorom jest proste.
   Wziął ode mnie uzdę i nałożył ją. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Ta, proste.
   - Zapamiętałeś? Bo następnym razem ty ją nałożysz - Ligolis uśmiechnął się do mnie. - No, a teraz wsiadaj.
   Podszedłem niepewnie do zwierzęcia.
   - Zawsze wsiadaj od lewej strony konia - upomniał mnie brat Haldira.
   Posłusznie zmieniłem stronę. Włożyłem lewą stopę w strzemię, pochyliłem się i podciągnąłem. Następnie przełożyłem prawą nogę nad tułowiem konia i usiadłem w siodle. Uśmiechnąłem się triumfalnie.
   - Doskonale - pochwalił Ligolis. Złapał konia za uzdę i wyprowadził z boksu. Zauważyłem jak rodzeństwo wymieniło spojrzenia, Liliami miała tak samo zmartwione spojrzenie jak wcześniej Haldir. Coś musiało się wczoraj stać złego i to z udziałem ich młodszego brata.
   Gdy Ligolis wyprowadził mojego konia ze stajni i poprowadził wzdłuż dziedzińca, zorientowałem się, że wypadałoby chwycić wodze. Zebrałem je więc, a następnie popatrzyłem na mojego instruktora. Szedł, patrząc przed siebie i pewnie prowadził konia. Zacząłem się znowu zastanawiać co mogło się wydarzyć, jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Myślałem o tym długo, aż się zorientowałem, że jesteśmy w lesie. Wtedy stanęliśmy, a Ligolis odwrócił się do mnie.   - A teraz nauczymy cię dobrze jeździć konno - zaczął. - Pamiętaj jednak, że nauka jazdy konnej nie polega tylko na ćwiczeniu kłusu, galopu i tak dalej, lecz także na rozrastającej się więzi z koniem oraz pielęgnowaniu go. Musisz  w równym stopniu umieć jeździć jak i siodłać. Bez tych wszystkich umiejętności nie jesteś dobrym jeźdźcem.
   Kiwnąłem głową. Nagle ogarnęła mnie determinacja, aby być dobrym uczniem i nie zawieźć przyjaciela.
   - Dobrze. A teraz złap mocno wodze i powiedz mi co należy zrobić, aby ruszyć.
   Wykonałem polecenie i odpowiedziałem pewnie:
   - Ścisnąć jednocześnie boki konia obiema piętami.
   - Nie.
   Popatrzyłem na mego nauczyciela zbity z tropu.
   - To jak? - zapytałem.
   - Ścisnąć obiema  ł y d k a m i  boki konia.
   - Jest jakaś różnica? - mruknąłem.
   - Owszem jest. Łydka znajduje się chyba nieco wyżej niż pięta, czy może się mylę?
   Spojrzałem na Ligolisa spode łba, jednak on się tym nie przejął.
   - Okej, teraz, skoro już wiesz jak należy poprawnie ruszać, możesz to zrobić.
   Niepewnie ścisnąłem łydkami boki konia. Nic. Spróbowałem ponownie, tym razem mocniej. Koń nadal stał. Zestresowałem się, ponieważ nie chciałem się zbłaźnić przed Ligolisem. Znowu spróbowałem ruszyć wierzchowca z miejsca, jednak po raz kolejny bezskutecznie.
   - Bądź pewny. Koń wyczuwa słabość jeźdźca i wykorzystuje ją. Nie ściskaj za mocno - instruował mnie brat Haldira.  - Pięty w dół, palce do konia, odchyl się do tyłu, zbierz wodze i ściskaj łydkami boki konia.
   Próbowałem nadążyć za instrukcjami, jednak to nie było wcale takie łatwe. Gdy kierowałem pięty w dół, a potem palce do konia automatycznie pięty szły z powrotem w górę. Natomiast, kiedy łapałem krócej wodze jednocześnie się pochylałem. W tym samym czasie starałem się ruszyć wierzchowca z miejsca, lecz w dalszym ciągu bezskutecznie. W końcu przybrałem pozycję nazwaną przeze mnie "mniej więcej", jednak koń nadal uparcie stał. Ściskałem co chwila jego boki łydkami, lecz zyskałem tylko ból mięśni. Po krótkim czasie odpuściłem i spojrzałem błagalnie na Ligolisa. Ten jednak tylko uniósł brwi i zapytał:
   - Więc? Czemu stoimy?
   Pokręciłem głową z rezygnacją.
   - Ten koń nie chce ruszyć.
   - Błąd. To ty nie chcesz go zmusić do ruszenia.
   - Co? - zapytałem szczerze zdziwiony. - Przecież chcę!
   - Ale za mało się starasz. Pamiętasz co ci mówiłem? Bądź pewny. Jeśli nie będziesz stanowczy nic ci się nie uda. Koń musi wiedzieć kto tu rządzi. A tak na marginesie  t e n   k o ń  ma imię i ty już wiesz jakie.
   Kiwnąłem głową, nie wiedząc co mam na to wszystko odpowiedzieć. Nagle, nie wiadomo skąd, przybyła pewność siebie, która wypełniła moje żyły niczym adrenalina. Wiedząc, że tym razem mi się uda, ścisnąłem ostatni raz boki konia. Poczułem jak zwierzę robi krok do przodu, a potem następny i kolejne. Mimo wcześniejszej pewności, i tak wydałem triumfalny okrzyk.
   - Cicho, bo przestraszysz konia - skarcił mnie Ligolis, jednak nie umiał powstrzymać uśmiechu, skierowanego do mnie.
   Przeszliśmy kawałek w milczeniu, po czym mój nauczyciel znów się odezwał.
   - Wypychaj konia do przodu biodrami. Łydkami natomiast musisz ściskać jego boki, lecz nie tak ja do ruszenia. Gdy koń stawia do przodu prawą nogę ty musisz ścisnąć prawą łydką jego bok. Gdy lewą ty również lewą.
   Spróbowałem dostosować się do instrukcji, jednak nie było to łatwe. Lecz po chwili już nawet mi wychodziło. Ligolis prowadził konia między drzewami, a ode mnie wymagał na razie tylko odpowiedniej postawy i wypychania konia do przodu. To zresztą robiliśmy całą następną godzinę. Pod koniec Ligolis puścił wodze i kazał mi objechać cztery drzewa slalomem i wrócić do niego po linii prostej.
   - Bez względu na to jak bardzo wierzysz w to, że koniem manewruje się wodzami musisz o tym zapomnieć. Wodze tylko pomagają jeźdźcowi, prawdziwą kontrolę uzyskuje się zaś używając łydek. Łydkami też masz dać znać, żeby koń skręcił.
   Pamiętając o instrukcjach przyjaciela, manewrowałem między drzewami i wróciłem do niego po linii prostej. Jednak gdy zbliżyłem się do miejsca, gdzie miałem zatrzymać konia, serce podeszło mi do gardła.
   Ligolis leżał nieprzytomny na ziemi.
   Szybko ściągnąłem wodze i zeskoczyłem z wierzchowca. Zapominając o zwierzęciu, spanikowany uklęknąłem przy przyjacielu. Oddychał. Potrząsnąłem nim, aby go ocucić. Na szczęście poskutkowało.
   Ligolis zamrugał. Spojrzał na mnie półprzytomnym wzrokiem i po chwili zamknął oczy, ciężko oddychając.
   - Ligolis, co się stało? - zapytałem roztrzęsiony.
   - N-Nic takiego - odpowiedział słabym głosem. - T-Tylko zrobiło mi się trochę słabo.
   - Czy to ma coś wspólnego z tym co się wydarzyło wczoraj?
   Ligolis drgnął i otworzył oczy, zdziwiony
   - O-O co ci chodzi?
   - Ligolis ja wiem, że coś się stało. Coś  m u s i a ł o  się stać - powiedziałem z naciskiem. - Inaczej Haldir i Liliami by się tak nie zachowywali. I wiem, że z udziałem ciebie. Proszę cię, powiedz mi o co chodzi.
   Mój przyjaciel zamknął oczy i powiedział półgłosem.
   - Moi sindis litil sen.
   Zabrzmiało to jak "Mój przyjaciel mnie zdradził", jednak nie byłem pewien.
   - Zrozumiałeś?
   - Chyba tak.
   - A jak myślisz, co to oznacza?
   - Mój przyjaciel mnie zdradził?
   Ligolis pokiwał głową z uśmiechem.
   - O co w tym chodzi?
   - To długa historia. Jeszcze dłuższa od tej opowiadającej o wczorajszych wydarzeniach.
   - A może opowiesz mi chociaż jedną? Mamy chyba jeszcze trochę czasu?
   - Naprawdę nie...
   - A poza tym chyba nie masz jeszcze zbytnio sił, żeby iść, prawda?
   Ligolis zamilkł na chwilę. Potem westchnął.
   - No dobra. Opowiem ci tą pierwszą.
   Skinąłem głową na znak zgody.
   - Kiedyś miałem przyjaciela. Bardzo dobrego przyjaciela. Mówiliśmy sobie wszystko. Nie przypuszczałem, więc, że mógłby zdradzić.
   Pewnego dnia, gdy wracaliśmy z innego zamku, do którego pojechaliśmy z poselstwem, zaatakowały nas Morduki. Są to okropne istoty, lecz niestety bardzo silne. Wiedzieliśmy, że to była zasadzka, bo Morduki zazwyczaj nie chodzą sobie ot tak po lasach i nie czekają na przejezdnych. Ledwo co umknęliśmy, zresztą dużo osób zginęło. Było nas ze dwadzieścia, a zostało góra siedem. Przeżyliśmy: Haldir, Xalit, ja i niektórzy strażnicy. Zginęli między innymi nasi  o s o b i ś c i  strażnicy. Wtedy uważałem to za przypadek.
   Potem wiele razy zdarzały się takie ataki. Im więcej osób braliśmy do ochrony tym liczniejsze były ich armie. Po jakimś czasie zrozumieliśmy, że wśród nas musi być zdrajca. Byliśmy wstrząśnięci. Nikt nikomu nie ufał. Po tym jak zrozumieliśmy, skąd Morduki wiedzą, gdzie będziemy, zaczęły się ataki na miasto. Ledwie je odpieraliśmy.
   Pewnego dnia Xalit powiedział mi, że wie jak powstrzymać te najazdy. A ja mu, oczywiście, uwierzyłem. Wyruszyliśmy do lasu, sami, nic nikomu nie mówiąc i prawie niczego ze sobą nie zabierając. Po pewnym czasie zatrzymaliśmy się nagle, bez powodu. Xalit nieoczekiwanie wyciągnął miecz i zamachnął się na mnie. Miał po swojej stronie element zaskoczenia, lecz na szczęście zdołałem uniknąć oddzielenia mojej głowy od reszty ciała. Zaczęliśmy walczyć. On znał mój styl, bo często razem ćwiczyliśmy, jednak nie pokazywał mi wszystkiego co umie, w przeciwieństwie do mnie. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Dlatego wygrał. Zadał mi bardzo poważną ranę i zostawił, wyjaśniając tylko, że Morduki obiecały mu zamek i władzę nad nimi w zamian za pomoc w zniszczeniu Whitemount łącznie z całą rodziną królewską. Powiedział także, że to wszystko dzieje się z mojej winy - Ligolisowi głos się załamał. Głęboko odetchnął i kontynuował. - Leżałem tak z parę godzin, krwawiąc i mdlejąc co jakiś czas, aż zjawił się Haldir. Opatrzył mnie i wyjaśnił, że użył zaklęcia naprowadzającego. Zajmował się mną dopóki nie odzyskałem sił na tyle , aby mu opowiedzieć co się stało i co wiem. Haldir się zdenerwował  i upewniwszy się, że jest mi już lepiej, poszedł za nim. Następnego dnia wrócił i powiedział, że Xalit uciekł, ale udało mu się odzyskać mój miecz. Dopiero wtedy zorientowałem się, że mi go zabrał. Miecze Elfów są wyjątkowe. Haldir pomógł mi wrócić, lecz trwało to aż trzy dni, a wcześniej doszliśmy tam w niecały jeden. Gdy dotarliśmy do zamku, okazało się, że wszystko ustało, a mieszkańcy zajmowali się teraz odbudową miasta. Nie mogłem znieść myśli, że to się stało przeze mnie.
   Ojciec się wściekł, że nas nie było, kiedy byliśmy tak bardzo potrzebni. Nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, nawet nie przejął się moim stanem - oczy Ligolisa zaszkliły się. - Podobno był bliski wygnania nas. Kiedy Liliami się o wszystkim dowiedziała, nie rozmawiała ze mną. Zresztą tak jak wszyscy. Następnego dnia uciekłem. Stwierdziłem, że ułatwię ojcu zadanie. Niestety, mój stan nie pomagał mi w wędrówce. Kilka dni potem znalazł mnie Haldir, a potem zjawili się inni. Krzyczeli na mnie, a ja pod koniec nawet ich nie słuchałem. Mówili mi, że nie powinienem być taki naiwny. Gdy skończyli, Haldir zaczął na nich wrzeszczeć, tłumaczył, że jestem załamany tym wszystkim i że Xalit specjalnie powiedział mi, że to moja wina. Powiedział im, że jeśli mają zamiar na mnie krzyczeć to nic tu po nich - Ligolis uśmiechnął się na samo wspomnienie. - W końcu poszli, a Haldir został przy mnie. Wyjaśnił mi, że po prostu nie mógł wcześniej się ze mną zobaczyć. Po paru dniach wróciliśmy do zamku. Nikt nadal ze mną nie rozmawiał. Oprócz Haldira, oczywiście. On ciągle był przy mnie i prawie ode mnie nie odchodził. Gdy wyzdrowiałem, zaczęliśmy pomagać przy odbudowie miasta. Wszyscy trzymali się ode mnie z daleka, a ja nie mogłem znieść myśli, że to wszystko moja wina. Kiedy sobie o tym przypominałem jeszcze gorliwiej pomagałem. Po jakimś czasie skończyliśmy, dzięki pracy zespołowej. Potem Haldir ogłosił wszystkim, że on i ja wyjeżdżamy, dając reszcie czas na zastanowienie się nad swoim postępowaniem. Wszyscy byli zdziwieni i pytali o co chodzi. Dopiero przy bramie Haldir powiedział: "Chodzi mi o Ligolisa".
   Wyjechaliśmy do przyjaciela naszego ojca, spędziliśmy tam miesiąc, a wtedy przyjechała Liliami i mnie przeprosiła. Namawiała mnie również do powrotu. Nie byłem pewien, lecz Haldir mnie przekonał. Gdy wróciliśmy, okazało się, że wszyscy już przestali myśleć, że to wszystko moja wina. Wszyscy z wyjątkiem mnie. Haldir się zorientował i mi tłumaczył, lecz nie dałem się przekonać. Ojciec publicznie mnie przeprosił, a mieszkańcy się przyłączyli. Wtedy byłem mniej więcej szczęśliwy. Po jakimś czasie wszyscy zapomnieli o tej sprawie, poszła w zapomnienie tak jak inne wcześniejsze konflikty. Jednak ja długo o tym nie zapomniałem. Zdrada przyjaciela boli bardziej niż myślisz Leo. Znaliśmy się od tak dawna. Prawie, że od dziecka - ostatnie zdanie wyszeptał. Przez jakiś czas się nie odzywał, a potem westchnął. - Wczoraj po rozmowie z ojcem Haldir poszedł do Liliami, a ja wróciłem do pokoju. Zobaczyłem portret Xalita na szafce i wstałem, żeby go schować, jednak zemdlałem. Gdy Haldir wrócił do pokoju, zobaczył mnie leżącego bez przytomności na podłodze. Tak jak ty przed chwilą - uśmiechnął się krzywo. - Upewnił się, że żyję i szybko pobiegł po Liliami. Oboje zdołali mnie ocucić i wyciągnąć co się stało. Teraz się o mnie martwią i nie chcą zostawiać samego - Ligolis spojrzał na mnie błagalnie. - Proszę, nie mów im o tym. Załamią się i nie pozwolą mi nigdzie wychodzić albo coś w tym stylu.
   Kiwnąłem głową, uśmiechając się pocieszająco.
   - Kiedy to się stało? Ta historia z Xalitem? - zapytałem.
   Ligolis zacisnął wargi i zastanowił się.
   - Jakieś 500, może 700 lat temu.
   W ustach zaschło mi ze zdziwienia.
   - T-To ile t-ty masz lat? - wyjąkałem.
   - 2199.
   Zszokowany otworzyłem buzię i wytrzeszczyłem oczy na przyjaciela.
   - S-Serio?
  - No jasne, że serio, a po co miałbym kłamać? - potem zrobił skruszoną minę. - Wybacz. Nie pomyślałem, że możesz być w szoku.
   Pokręciłem wolno głową.
   - To bez znaczenia.
   Na parę minut zapadła cisza.
   - Chyba powinniśmy już wracać do zamku - szepnął Ligolis. - Ale najpierw... - powiedział już głośno i uśmiechnął się chytrze. - Znajdź swojego konia.
   Koń! Natychmiast się odwróciłem, jednak go nie zobaczyłem. Rozglądałem się na wszystkie strony, gdy coś mocno trąciło moje ramię. Obróciłem się i uniosłem ręce do obrony, kiedy... ujrzałem dwa ślepia patrzące na mnie z zaciekawieniem. Opuściłem ręce i poklepałem Laudila po szyi. Za to Ligolis zaniósł się donośnym śmiechem. Spojrzałem na niego zażenowany. Następnie wstałem i postawiłem przyjaciela na równe nogi.
   - Dojdziesz sam? - spytałem.
   Ligolis kiwnął głową. Złapałem wodze Laudila i ruszyłem za księciem.
   Droga powrotna minęła nam w milczeniu.

poniedziałek, 2 września 2013

2. niespodzianka

Wybaczcie, wybaczcie, wybaczcie!!!!!!!!!!!!!!

Naprawdę Was najmocniej i najszczerzej przepraszam, że mnie tyle nie było. Przez 9 dni byłam na obozie. A na resztę nie mam usprawiedliwienia. ~-~

Za to mam dla Was drugą niespodziankę jako prezent z okazji 1. urodzin mojego bloga. :D (wiem, wiem, strasznie późno, wybaczcie mi)

Drugą niespodzianką jest... (tajemnicza muzyczka)

... QIUZ O "ELFIE"!!!!!!! :D

Trochę dziwny ten quiz, ale co tam. ;D Ważne, że jest, czyż nie? :3

Zasady:
- Kto chce brać udział odpowiada na pytania i wysyła mi odpowiedzi na e-mail martusia.bog@gmail.com (najlepiej by było gdybyście pisali numerek pytania i odpowiedź ;])
- Jedenaste pytanie jest dla chętnych, czyli w sumie tych, którzy znają moje nazwisko XD Nie będą za to przyznawane żadne dodatkowe punkty ;D
- Pytanie pierwsze jest podchwytliwe :D
- Należy odpowiadać pełnymi zdaniami

A co do miejsc i nagrody to jeszcze nie do końca wymyśliłam. ;D

I jedna mała uwaga: NIE ODPOWIADAJCIE W KOMENTARZACH!!!!! Proszę. :D ;*

Quiz o "Elfie"

1. Jak ma imię główny bohater powieści?
2. Do której klasy chodzi główny bohater?
3. Czym się zajmują rodzice głównego bohatera?
4. Jak główny bohater znalazł się w magicznej krainie?
5. Kto znalazł głównego bohatera i doprowadził do zamku?
6. Kogo główny bohater spotkał po drodze do zamku?
7. Kogo główny bohater poznał po przybyciu do zamku i jak się nazywał ten zamek?
8. Co główny bohater zrobił, że go to teraz prześladuje?
9. Co odkrył główny bohater po tym wydarzeniu?
10. Jak myślisz, czy główny bohater chciałby zostać w magicznej krainie czy wrócić do normalnego świata? Uzasadnij swoją wypowiedź.

11. Jak się nazywa autorka powieści pt. "Elf"?


Mam nadzieję, że będzie dużo chętnych. ;*

Dobranoc i życzę powodzenia! ;* <3

sobota, 3 sierpnia 2013

Elf 12


   Ze zdumieniem stwierdziłem, że stoi w nich Haldir.

   A kogo się spodziewałeś? Ufoludka?
   Och, przymknij się Sean.
   Lubię to imię.
   Miło.

   - Wybaczcie, że wam przerywam, lecz król chciałby porozmawiać ze swoimi wybawcami - w jego głosie wyraźnie było słychać zdenerwowanie.
   Wszyscy, bez wyjątków, spojrzeli na niego zdziwieni.
  - Jak to? - zapytał niepewnie Ligolis.
  - Normalnie - odpowiedział mu brat. - Król ich prosi. Na audiencję.
  - Zaraz, zaraz, jakimi wybawcami? O co tu chodzi? - zadał pytanie zdezorientowany Ross.
   Nikt mu nie odpowiedział, zamiast tego Ligolis wpatrywał się w brata jakby ten właśnie go poinformował, że ich matka jest mężczyzną, Ozzy gapił się szeroko otwartymi oczami na przybysza, ja latałem wzrokiem po wszystkich, nie mogąc się zdecydować na kim go zatrzymać, a cała reszta patrzyła po sobie, nie wiedząc co myśleć.
   W całym tym chaosie spojrzeń jeden Haldir zachował zimną krew. Bez słowa podszedł do Ozzy'ego, pomógł mu wstać, a następnie pchnął w stronę drzwi. Ligolisa złapał za rękę, zaprowadził do wyjścia i wrócił się po mnie. Gdy wszyscy byliśmy na zewnątrz, zamknął drzwi i popatrzył po nas.
   - A teraz wszyscy do zamku.
   Wyminął nas i poszedł w stronę dziedzińca. W milczeniu ruszyliśmy jego śladem. Doszliśmy do wejścia zamku, a następnie skierowaliśmy się w górę po schodach. Droga do komnaty króla przywoływała u mnie niemiłe wspomnienia. Po chwili znaleźliśmy się na znanej mi przestrzeni, jednak tym razem poszliśmy do dużych, drewnianych drzwi. Haldir bez wahania pchnął je, a następnie przytrzymał, abyśmy wszyscy weszli. Gdy tak się stało, zamknął je cicho za sobą.
   Komnata króla była obszernym pomieszczeniem o bordowych ścianach z licznymi obrazami na nich. Niektóre malowidła przedstawiały martwą naturę i krajobrazy, a inne były portretami ludzi. Pod ścianami stały różnej wielkości meble, takie jak szafy, komody, kanapy, fotele, krzesła, stoliki i półki z książkami. Na podłodze leżał duży niebiesko-złoty dywan,a u góry wisiał kryształowy żyrandol  z wieloma świecami. Obicia kanap były zielone, a foteli jasnofioletowe, pozłacane ramy obrazów idealnie komponowały się z bordowym kolorem ścian. Na końcu naprzeciwko wejścia, wśród tej gamy kolorów, stało obszerne biurko. Za nim siedział, oparty łokciami o blat, mężczyzna o długich , brązowych włosach, wpatrzony w kartkę leżacą przed nim. Wokół niego piętrzyły się stosy innych papierów.
   Gdy weszliśmy, podniósł wzrok i popatrzył na nas ciekawie. Haldir mu się ukłonił i powiedział:
   - Ojcze, przyprowadziłem ci tych, których kazałeś - po czym się wycofał.
   Król skinął głową.
   - Doskonale Haldirze. A teraz, moglibyście być tak uprzejmi i zostawili nas samych?
   - Oczywiście ojcze - w głosie Haldira brzmiało zdziwienie.
   Słyszałem oddalające się kroki oraz zamykające drzwi. Przez chwilę król przyglądał się Ozzy'emu i mnie, a następnie powiedział:
   - Podziwiam was.
    Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. Wezwał nas tu tylko po to, aby nam oznajmić, że nas podziwia? Jednak ojciec braci kontynuował.
   - Jesteście jeszcze dziećmi. A wątpię, żeby w całym Whitemount znalazło się chociażby dziesięciu mężczyzn, którzy postąpiliby tak jak wy. Zamiast komuś powiedzieć o czyhającym niebezpieczeństwie, postanowiliście na własną rękę zniweczyć plany przestępców.
Zasłużyliście na moją uwagę oraz sowite wynagrodzenie.
   - A-Ale panie, my nic takiego nie zrobiliśmy, żeby... - zaczął zmieszany Ozzy.
   - Uratowaliście życie rodzinie królewskiej - oświadczył dobitnie król. - Powiedzcie, co byście chcieli ode mnie otrzymać, a wam to dam.
   Ozzy i ja się zawahaliśmy. Ojciec braci niemal przebijał nas wzrokiem na wylot.
   - No dalej - zachęcił nas król. - Mówcie.
   Mój przyjaciel i ja wymieniliśmy niepewne spojrzenia. Czego my chcieliśmy? Tego nie wiedział żaden z nas, jednak władca swoją postawą domagał się odpowiedzi. Na parę minut zapadła niezręczna cisza, która dłużyła się niemiłosiernie.
   Nagle w oczach króla pojawił się tajemniczy błysk.
   - Ha, już wiem! - wykrzyknął. - Zaczniecie szkolenie w szkole rycerskiej!
   Ozzy i ja skamienieliśmy. Wpatrywaliśmy się we władcę jak w wariata, który właśnie nam oświadczył, że jest naszym synem. Ten jednak patrzył na nas z promiennym uśmiechem. Widząc nasze miny, stwierdził:
   - Nie, jednak nie. Jesteście na nią za młodzi. Lecz nie martwcie się. Nie będzie chodzić do szkoły, ale i tak nauczycie się walczyć. Będą was szkolić moi synowie.
   Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Będą mnie uczyć fechtunku synowie władcy magicznej krainy? Każde słowo z tego zdania wydawało mi się tak niewiarygodne, że aż nie chciało mi się wierzyć, że taka jest prawda.
   Moje rozmyślania przerwał król, który krzyknął:
   - Robin!
   Po chwili do komnaty wszedł chudy mężczyzna z włosami wyglądającymi jak zdemolowane gniazdo. Skłonił się nisko i zapytał:
   - Tak, panie?
   - Wezwij tu, proszę, mych synów.
   Człowieczek ponownie zgiął się w ukłonie i wyszedł z pomieszczenia.
   Nadal nie mogłem się otrząsnąć ze zdziwienia, Ozzy również. Spojrzeliśmy po sobie z niedowierzaniem. W komnacie panowało dziwne milczenie. Król już nie zwracał na nas uwagi, tylko zaczął z powrotem studiować zapisaną kartkę papieru, leżącą przed nim. Po paru minutach do komnaty wszedł Robin, a za nim Ligolis i Haldir.
   - Tak, ojcze? Wzywałeś nas - odezwał się starszy z braci.
   Król podniósł wzrok i spojrzał na synów.
   - Tak - powiedział po chwili milczenia. - Wzywałem was.
   - Z jakiego powodu? - drążył Haldir.
   - Bo chciałem wam oznajmić, że będziecie uczyć rycerskiego rzemiosła tych o to chłopców.
   Znów zapadła niezręczna cisza.
   - Że co proszę? - zapytał się głosem pełnym niedowierzania Ligolis.
   - Dobrze słyszałeś Ligolisie. Haldir będzie szkolił Ozzy'ego, a ty Leonarda.
   Zesztywniałem. Nikt nigdy nie nazywał mnie moim pełnym imieniem. Nawet rodzice zapisali mnie do szkoły jako 'Leo', a nie 'Leonardo'.
   Usłyszałem ciche parsknięcie, dobiegające z tyłu i kątem oka zauważyłem, że Ligolis i Haldir powstrzymują się od śmiechu. Rzuciłem im wściekłe spojrzenie i skierowałem wzrok na króla, który właśnie przemówił:
   - Dobrze. Drodzy chłopcy, możecie już iść. Przyjdźcie jutro o szóstej rano pod wejście do zamku. Ligolis, Haldir zostańcie, wytłumaczę wam pokrótce czego macie ich uczyć.
  Bracia skłonili głowy na znak zgody, a Ozzy i ja ukłoniliśmy się i skierowaliśmy do wyjścia. Pomyślałem, że całe szczęście, że mój przyjaciel też tu jest, bo sam bym nie wiedział jak się zachować. Gdy wyszliśmy z komnaty, zaczęliśmy schodzić po kręconych schodach.


   Ligolis szedł korytarzem, stukot jego butów o posadzkę odbijał się echem od kamiennych ścian. Słowa jego ojca brzmiały mu w głowie niczym dzwon. "Nie mów mu o niczym o czym nie powinien wiedzieć." To zdanie Ligolis słyszał tak głośno jakby zostało mu ono wykrzyczane do ucha. Chłód bijący od ścian przenikał go do szpiku kości. W końcu dotarł do drzwi swej komnaty, którą dzielił z bratem, a następnie pchnął je. Gdy był już w środku, podszedł do wielkiego okna i wyjrzał przez nie. Zobaczył istoty spieszące się gdzieś, rozmawiające ze sobą oraz stojące bez celu. Jednym słowem spokojne życie miasta. Ligolis westchnął. Bycie księciem wcale nie było takie łatwe jak komuś mogłoby się wydawać.
   Spojrzał z utęsknieniem na las majaczący w oddali i odszedł od okna. Opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach. "Nie mów mu o niczym o czym nie powinien wiedzieć." Słowa ojca nadal mu towarzyszyły. Ligolis stwierdził, że rodzic za dużo od niego wymaga, częste kłótnie, wcale nie polepszają sytuacji. Teraz chce, aby nauczył Leo fechtunku. Myśl o chłopcu jeszcze bardziej pogorszyła księciu humor. Bardzo polubił młodego przybysza, jednak jego pochodzenie nadal było zagadką. Twierdzi, że nie jest z tego świata, lecz wszystko wskazuje na to, że się myli. Zresztą Ligolis już znał jednego Leo, tyle że ślad po nim zaginął dwanaście lat temu, a nowo poznany chłopiec mówi, że ma trzynaście. Wszystko jest układanką, lecz na razie nikt nie potrafi jej ułożyć. Książę rozejrzał się po pokoju i natrafił wzrokiem na mały portret mężczyzny, stojący na szafce. Zdziwił się niezmiernie, że to jeszcze tu stoi. Wstał by schować ów przedmiot, jednak nogi ugięły się pod nim i opadł na dywan. Głowa rozbolała go od natłoku myśli. Zacisnął powieki i złapał się za głowę. "Nie mów mu o niczym o czym nie powinien wiedzieć". Po jakimś czasie otworzył oczy i spojrzał niewidzącym wzrokiem po pokoju. W następnej chwili ogarnęła go ciemność.

sobota, 27 lipca 2013

1. urodziny bloga

Witajcie!

Dzisiaj szczęśliwy dzień! Dokładnie rok temu napisałam pierwszego posta! A więc to znaczy, że mniej więcej wtedy go założyłam, a to zaś znaczy, że... Dzisiaj są urodziny mojego bloga!! :D

Jako prezent wstawię Wam niedługo dwie niespodzianki. ;D Cieszycie się? Mam nadzieję, że tak. :-)

Dzisiaj jest u mnie Hope i Wika, a ja dziś nocuje z rodzicami w Augustowie zapewne w namiocie. Mam nadzieję, że będzie fajnie. :)

Wybaczcie, że się nie odzywałam przez dwa i pół tygodnia, ale byłam w lesie. :D Wyjechałam na obóz harcerski... I tam ZDAŁAM NA STARSZĄ TROPICIELKĘ!!!!!!! Jestem MEGA szczęśliwa. :D ^^ (to stopień w harcerstwie)

Na razie kończę. ;D Do napisania! ;*

czwartek, 4 lipca 2013

Dania

Siemanko! Wybaczcie, że dawno mnie nie było.

Na mistrzostwach zajęliśmy 13msc. :D

Skończyłam czytać: "Dary Anioła: Miasto Szkła", "Młody Samuraj: Droga Wojownika", "Młody Samuraj: Droga Miecza" i jestem w trakcie czytania "Młody Samuraj: Droga Smoka". ;D

Fobos z Darów Anioła najbardziej lubię Luke'a, potem Aleca, a następnie Isabelle. ;D

Byłam z rodzicami i bratem w Danii. :D Kocham Legoland. <3 Byłam także w Kopenhadze, Oceanarium, w miejscu gdzie obok siebie jest Morze Północne i Bałtyckie, w czymś naukowym skąd mam puzzle 3D i jechaliśmy kamperem. ;D To takie połączenie samochodu z przyczepą kempingową. ;D Nie mieliśmy wody, bo nam się zepsuła jakaś pompa czy coś w tym styl, a pod koniec (gdy byliśmy 100km od Warszawy na autostradzie) zepsuł nam się kamper i staliśmy na autostradzie 6 godzin. XD Śmieliśmy się, że jesteśmy na torze formuły jeden, bo tak brzmiały pojazdy przejeżdżające obok, a pęd powietrza sprawiał, że kamper się trząsł, gdy przejeżdżały. Nudziło mi się i stwierdziłam, że będę Soniczką i pobiegam po autostradzie, ale mama mi nie pozwoliła. XD Staliśmy te 6 godzin, bo czekaliśmy aż z Białegostoku przywiozą nam samochód zastępczy, osobówkę. ;D

Ogólnie ten wyjazd był ŚWIETNY!!!!!!!!!! <33333

W niedzielę wyjeżdżam na obóz harcerski, a wracam 24 lipca.

Około 27 lipca mój blog obchodzi urodziny!!! ;D

Na razie to wszystko, do napisania! ;*

czwartek, 13 czerwca 2013

Nudno O.o

Hejka.

Wybaczcie miii. Jestem na Mistrzostwach EUROPY, a nie Świata. -.-

Śpię na piętrowym łóżku. :D

A oto kłótnia Piotra z Kaspianem z Opowieści z Narnii: Książę Kaspian:

Łucja: Nie udało się?
P: Gadaj z nim.
K: Ze mną? Mogłeś odwołać atak, był jeszcze czas!
P: Przez ciebie już go nie było! Gdybyś trzymał się planu, nasi ludzie by tam nie zginęli!
K: A gdybyśmy zostali tu, w ogóle nie groziłaby im śmierć!
P: Sam nas wezwałeś, pamiętasz?
K: To był mój pierwszy błąd.
P: Nie, była nim myśl, że nadajesz się na władcę.
K: Ej! Ale to wy, nie ja, porzuciliście Narnię.
P: Nie, ty ją najechałeś! Masz do niej tyle samo praw co i Miraz! Ty, on, twój ojciec! Lepiej zostawcie ten kraj w spokoju!

I wtedy oboje przyłożyli sobie miecze do gardeł. :D

Wiem, wiem, chaotyczny ten post, ale mi się nudzi. ;D

Chcielibyście może jakiś opis postaci z Elfa? Albo jej historię? Albo może jakaś podpowiedź wydarzenia albo postaco, którą mogłabym dodać? ;D

Skończyłam "Miasto Popiołów" Cassandry Clare. ;D I będę czytać "Młodego Samuraja: Droga Wojownika", już zaczęłam. ;D

Dobra zaraz idę się myć. Na razie i dobranoc. ;*

P.S. Miałam wstaeić to przy Elfie, ale czasu zabrakło. ;D

wtorek, 11 czerwca 2013

Elf 11


   W całym mieście lało.
   Ludzie chodzili ubrani w płaszcze przeciwdeszczowe i zaopatrzeni w parasole. Niektórzy co chwila włazili w kałuże, by zaraz potem zakląć pod nosem lub pokręcić głową z rezygnacją. Samochody jeździły z dużą prędkością po ulicy rozbryzgując dookoła wodę na zdenerwowanych przechodniów. Ptaki pochowały się w koronach drzew, a psy powchodziły do bud, kryjąc się przed tą ulewą. Niektóre dzieci oglądały krajobraz za oknem, inne siedziały wpatrzone w telewizor, gdzie leciała bajka.
   Krople deszczu rozbijały się o bruk. Pod dom na ulicy Orzeszkowej podjechał czarny samochód. Otworzyły się drzwiczki od strony pasażera i wysiadł z nich mężczyzna ubrany w ciemny płaszcz podróżny jak ze średniowiecza. Rozejrzał się wokoło i naciągnął kaptur na głowę. Spojrzał na stojący przed nim dom, kierując wzrok na okno, w którym paliło się światło. Ujrzał w nim małą dziewczynkę, na oko 8-letnią. Miała blond włosy do pasa i bawiła się lalkami ze starszą kobietą.
   Mężczyzna w płaszczu uśmiechnął się złowieszczo.
   - Wreszcie cię znalazłem - powiedział.
   W tym momencie wszystkie ptaki z pobliskich drzew wzleciały do góry z głośnym okrzykiem i odleciały jak najdalej od tego miejsca.

   Kubeck zbliżał się w moją stronę, nieubłaganie. W ręce trzymał zakrwawiony nóż. Jednak ja wbiłem mu w serce własny. Ten zbladł, zamknął oczy, lecz po chwili je otworzył. Wyciągnął sztylet ze swego ciała. Krzyk uwiązł mi w gardle. Cofnąłem się pod ścianę. Kubeck zbliżył się do mnie z przerażającym uśmieszkiem. Z rany na klatce piersiowej sączyła mu się krew. Przygotował się do ciosu. Dźgnął.

   Obudziłem się zlany potem. Zamiast krzyku z mojego suchego gardła wydobyło się jedynie mdłe charknięcie. Oddychałem ciężko co chwila zerkając z niepokojem w kąty sypialni. Podciągnąłem schowane w pościel kolana pod brodę i oplotłem je rękami. Po policzkach popłynęły mi łzy. Nagle bardzo zapragnąłem być blisko rodziców. Może i teraz niewiele ich obchodziłem, jednak w przeszłości, gdy miałem złe sny, przychodziłem do nich. Mama obejmowała mnie i całowała w głowę, powtarzając, że to tylko wytwory mojej wyobraźni, a tata rozśmieszał nas opowiadając zabawne historyjki lub gestykulując.
   Pomyślałem o Ligolisie i Haldirze, jednak stwierdziłem, że do nich nie pójdę. Stwierdziłem, że lepiej nie zawracać im głowy taką sprawą. Zastanowiłem się nad ich siostrą, jednak tę myśl także odrzuciłem. "Nikt nie może mi pomóc." - pomyślałem z westchnieniem. Ciężko opadłem na poduszki. Leżałem tak, wpatrując się w baldachim. Przed oczami znowu stanął mi obraz martwego Kubecka, więc zakryłem oczy rękami, lecz to nie pomogło. Z braku sił schowałem się pod kołdrę i zacisnąłem powieki. Po raz kolejny ciężko westchnąłem. Leżałem tak, skulony i opadły z sił. Czułem jakby cała energia opuściła moje ciało. Do mojej głowy ciągle trafiały obrazy z dzisiejszej nocy.

   Zabiłem żywego człowieka.
   A można zabić martwego człowieka?
   Jeśli jest wampirem to pewnie tak.
   Ale to wtedy nie jest człowiek, głupku.
   Kim ty w ogóle jesteś?
   Tobą.
   Co? Czyli rozmawiam z samym sobą?
   Dokładnie.
   Co? A jak to niby możliwe?
   To proste. Elfy tak mają. Czasami ujawnia im się drugie ja.
   A skąd ty to wiesz, skoro jesteś mną, a ja tego nie wiem?
   Bo jestem twoim drugim ja. A poza tym już wiesz.
   Spostrzegawczy jesteś.
   Wiem.
   Coś wredne to moje drugie ja.
   Dziękuję.
   To była ironia.
   Najwyraźniej spostrzegawczość mam po tobie. Zresztą masz przepiękny ton odkrywcy.
   Śmieszne. Skoro jesteś mną, ale nie mną, to jakie jest twoje imię?
   Monton.
   Co?
   Żartowałem. Nazywam się Kustosz.
   To też był żart.
   Przecież wiem.
   To powiesz mi wreszcie jak się nazywasz?!
   Spokojnie, bez nerwów. A w ogóle to skąd wiesz, że mam inne imię niż ty?
   Bo wiem. Mów.
   No dobrze, już dobrze.
   Więc?
   Lucas.
   Serio?
   Powiedzmy. Zdradzę ci tajemnicę.
   Jaką?
   Masz drugie imię.
   Co? Niby jakie.
   Flynn.
   Co? Skąd to wiesz?
   Zgaduję, że 'co' to miłość twojego życia. Bo wiem. Zresztą sam je sobie w dzieciństwie wymyśliłeś.
   Zabawne.
   Zdaję sobie z tego sprawę inaczej bym tych słów nie wypowiedział. A poza tym taka jest prawda.
   A ty masz jakieś drugie imię?
   Tak.
   A jakie?
   Sean.
   Ładnie.
   Wiem.
   Widzę, że masz bardzo niskie mniemanie o sobie.
   Mistrz Ironii.
   Dziękuję. Wiesz może coś jeszcze czego ja nie wiem?
   Niezbyt wiele.
   Szkoda.
   Nie jestem wszechwiedzący.
   Zauważyłem.

   Leżałem tak sobie, rozmawiając z własną podświadomością. Nawet nie zauważyłem, kiedy zapadłem w niespokojny sen.

   Kubeck zbliżający się w moją stronę z nożem w ręce. Jego oczy tracące blask. Martwe ciało na podłodze w kałuży krwi. Uczucie strachu i grozy.

   Kiedy się obudziłem, znów zlany potem i ciężko dyszący, świtało. Opadłem wyczerpany na poduszki. Leżałem, a przed oczami przelatywały mi niemiłe obrazy z wczorajszej nocy. Zacisnąłem mocno powieki , próbując się ich pozbyć. Niestety, bez skutku.
   Nagle przypomniałem sobie o moim drugim ja i o naszych nocnych rozmowach. Zastanowiłem się czy to mi się przypadkiem tylko nie przyśniło. Postanowiłem to sprawdzić.

   Hej, jesteś?
   Od dnia twoich narodzin.
   Cieszę się, że cię słyszę.
   To wyjaśnia twoje westchnięcie ulgi.
   Zapewne.
   Chciałeś porozmawiać?
   Jasne. Ostatnim razem to mnie odciągnęło od złych myśli.
   Jesteś szczery. To nie ironia, której jesteś mistrzem.
   Einstein z ciebie. Oczywiście, że jestem szczery. Jak ty byś się czuł na moim miejscu?
   Jestem na twoim miejscu.
   Ups. To jak się czujesz?
   Tak samo jak ty.
   Aha, współczuję.
   Nawzajem.
   Dzięki.
   Może jednak wstaniesz? Już po wschodzie słońca.
   No i?
   Tutaj chyba zazwyczaj mieszkańcy wstają o wschodzie słońca.
   A może po prostu lubią go oglądać?
   Niewykluczone.

   Mimo swej sarkastycznej uwagi posłuchałem mojego drugiego ja. Uświadomiłem sobie, że właśnie te trzy imiona kiedyś mi się bardzo podobały: Lucas, Sean i Flynn.
   Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Otworzyłem ją, a następnie przejrzałem ubrania. Włożyłem na siebie materiałowe spodnie, koszulę, a na nią kubrak. Potem podszedłem do blachy służącej za lustro i się przejrzałem. Moim zdaniem wyglądałem dość głupio, jednak tak już zostawiłem.
   Wyszedłem z komnaty i ze zdziwieniem spostrzegłem, że przy moich drzwiach stoją dwaj strażnicy. Najwyraźniej się mną nie przejęli. Nagle zobaczyłem Ligolisa, idącego w moją stronę. Mimo wszystko odetchnąłem z ulgą.
   - Chodź - powiedział bez żadnego powitania brat Haldira. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
   Przez cały czas zastanawiałem się czy coś się stało.

   Może trup Kubecka odżył.
   Bardzo zabawne.
   No co, a nie mogłoby tak być?
   Nie w tym świecie.
   Nie? Przecież widziałeś jakie stwory tu są.
   Przymknij się.

   Lucas posłuchał.
   Zerknąłem na Ligolisa, jednak ten chyba nie zdawał sobie sprawy, że właśnie odbyłem rozmowę z własną podświadomością. Zastanowiłem się czy on też tak ma. Jednak nie dane mi było się długo nad tym zastanawiać, gdyż znaleźliśmy się już na podwórku. Poczułem na swej twarzy podmuch świeżego powietrza. Nie wiem czemu, ale spodziewałem się ujrzeć teren ogrodzony taśmą, wozy policyjne i zbiorowisko ludzi.

   Może jeszcze ufo i gadający dzbanek?
   Wolałbym gadającą szafę. Może poradziłaby mi w co mam się ubrać.
   Prędzej nakrzyczałaby na ciebie, dlaczego wyjmujesz jej wnętrzności.
   Mistrz Ciętej Riposty.
   Dziękuję Mistrzu Ironii.

   Nagle ujrzałem stojącego nieopodal Ozzy'ego. Znowu mi ulżyło. Pewnie byłem podenerwowany przez te sny.
   Gdy do niego podeszliśmy, spojrzał na nas i się uśmiechnął.
   - Cześć wam - powiedział.
   Ligolis w końcu mnie puścił.
   - Witaj, Ozzy. Twoich rodziców jeszcze nie ma?
   Mój przyjaciel pokręcił przecząco głową.
   - Jeszcze nie - w jego głosie słychać było zdenerwowanie.
   - Spokojnie - rzekł Ligolis, klepiąc go przyjaźnie po ramieniu.
   - A ktoś chce mi powiedzieć po co ja tu? - w końcu nie wytrzymałem.
   - Żeby pomóc wyjaśnić rodzicom Ozzy'ego co zrobił tej nocy - wyjaśnił brat Haldira, nie patrząc na mnie.
   - Aha - nic innego nie przyszło mi do głowy.
   W pewnym momencie zobaczyłem dwie postaci, które przykuły moją uwagę, ponieważ zbliżały się w naszą stronę. Nagle usłyszałem głos Lucasa w swojej głowie.

   O rany. Ich miny mnie przerażają.
   Nie tylko ciebie.
   Szczególnie mnie.
   Wątpię.
   Wyglądają jakby zaraz mieli zmienić się w potwory z czterema głowami i tysiącem ostrych zębów.
   Przesadzasz.
   Możliwe. Jednak i tak mnie przerażają.
   To pewnie rodzice Ozzy'ego.
   I założę się, że przywitają swojego syna-bohatera pożarciem przez swe dwugłowe macki.
   Zamknij się, idioto.

   Za dwoma postaciami ze zdenerwowanymi minami ujrzałem Brandona. Jego twarz była bez wyrazu.
   W końcu wszyscy troje się do nas zbliżyli.
   - A teraz się tłumacz! - zażądała wściekła kobieta o młodym wyglądzie. Miała jasne brązowe włosy i piwne oczy, teraz zionące gniewem. - Dlaczego wyszedłeś w środku nocy?! I dlaczego wziąłeś tyle rzeczy?! Gdzie one teraz są?!
   - W-W komnacie. Ale nie wszystkie. Niektóre są u niego - speszony Ozzy wskazał głową na mnie.
   - Co?! - wykrzyczał mężczyzna o ciemnobrązowych włosach, granatowych oczach i bródce. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego Ozzy ma blond włosy. - Zostawiłeś część naszego dobytku w domu tego niskiego idioty?!
   Zacząłem aż kipieć ze złości, jednak nic nie powiedziałem. Zacisnąłem tylko dłonie w pięści.
   - On jest tego samego wzrostu co ja - zaprotestował Ozzy. - I nie jest idiotą. Jest moim przyjacielem.
   - Przyjaźnisz się z takimi nieudacznikami?! - wrzasnął mężczyzna.
   - Ten nieudacznik i państwa syn uratowali tej nocy życie rodzinie królewskiej - wtrącił opanowanym głosem Ligolis. - A całe Whitemount przed objęciem władzy przez jakichś złodzieji.
   - A co mnie obchodzi co ten łamaga zrobił?! - ojciec Ozzy'ego chyba miał problem z nerwami. - Obchodzi mnie tylko, do czego zmusiliście mojego syna!
   Brat Haldira wyprostował się gwałtownie.
   - Do niczego go nie zmusiliśmy - powiedział dziwnie spokojnym głosem.
   - Och, ależ oczywiście - syknęła kobieta. - Nasz syn został doskonale wychowany. Nigdy z własnej woli nie zrobiłby czegoś takiego.
   Zachciało mi się śmiać, jednak się powstrzymałem. Przypomniałem sobie jak w dzień mojego przyjazdu Ozzy mówił, że jego rodzice na pewno się zgodzą, żebym do niego przyszedł. Ciekawe czy to było prawdą.
   Spojrzałem na Ligolisa. Widziałem gniew w jego oczach. W mojej głowie ponownie rozbrzmiał głos Lucasa.

   A teraz zmienią się w potwory.
   Och, zamknij się, idioto.
   No co? Wkurzyli mnie.
   Nie tylko ciebie.
   Oni nas obrazili.
   Wiem.
   Musimy coś zrobić!
   Niby co? Mam ich walnąć i powiedzieć, że nie mają prawa nikogo obrażać?
   Wiesz, dobry pomysł.
   Bardzo zabawne. Przecież tego nie zrobię. Jedyne co możemy zrobić to słuchać i siedzieć cicho.
   Drugie wyjście: pójść stąd.
   Nie mogę. Ozzy może potrzebować mojej pomocy. Muszę tu zostać.
   Ale jeśli się wkurzysz i ich zaatakujesz to nie miej do mnie pretensji.
   Jasne.

   - Nie wierzę wam! - z zamyślenia związanego z rozmową z Lucasem, wyrwał mnie donośny wrzask mężczyzny.
   - Ale tato! On mówi prawdę! - probował przekonać go Ozzy.
   - Zapewne sam się z nimi zgadałeś, żeby przynieść sobie chwałę!
   Zapadła niezręczna cisza, podczas której zrozumiałem o co teraz poszło.
   - Jak możesz posądzać mnie o coś takiego, ojcze - rzekł Ozzy ze łzami w oczach.
   - Po prostu stwierdzam fakty, synu - mężczyzna wydawał się nie wzruszony.
   - To najpierw zdobądź poprawne informacje! - po tych słowach mój przyjaciel odwrócił się i pobiegł. Domyśliłem się, że jego celem jest baza.
   Wszyscy patrzyliśmy na niego ze zdzwieniem. Ligolis również chciał odejść, jednak kobieta złapała go mocno za ramię i wysyczała do ucha:
   - Nie będziecie nim manipulować. Nie uda wam się to. Go nie użyjecie do swoich celów, nie pozwolimy wam na to. Aż żal mi kolejnych waszych ofiar. Między innymi tego chłopca.
   Dostrzegłem błysk zrozumienia w oczach Ligolisa. Pewnie żadne z nich nie wiedziało, że usłyszałem słowa kobiety, ponieważ mówiła bardzo cicho, aż musiałem wytężać słuch. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że ostatnie zdanie było o mnie.
   Matka Ozzy'ego puściła Ligolisa, a ten odszedł bez słowa. Szybko ruszyłem za nim. Wolałem mu nie mówić, że wszystko słyszałem, martwiłem się tylko znaczeniem tych słów.
   Nigdzie nie mogłem wypatrzyć Ozzy'ego, więc doszedłem do wniosku, że jest już w schronie. Zerknąłem na Ligolisa. Na jego twarzy malował się gniew, jednak w oczach dostrzegłem lekki strach, co mnie zdziwiło. Dłonie miał zaciśnięte w pięści. Szedł prosto, patrząc przed siebie. W pewnym momencie musiałem zacząć truchtać, żeby za nim nadążyć.
   Skręciliśmy w dobrze mi znaną uliczkę i doszliśmy do uchylonych drzwi. Ligolis pchnął je, a następnie weszliśmy do środka. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nas. Wewnątrz panował półmrok, który rozpraszał jedynie nikły blask lampy oliwnej, stojącej na stole.
   Ujrzałem Ozzy'ego skulonego naprzeciw nas pod ścianą, tak jak ja wczoraj, reszta siedziała po prawej stronie na ziemi. Grono z poprzedniego dnia powiększyło się o trzy osoby: Rose i dwie inne dziewczyny. Panowała niezręczna cisza, którą przerwał Ross.
   - Co tu robicie? - zapytał.
   Ligolis nie odpowiedział. Wszedł do pomieszczenia i stanął pośrodku wpatrując się w Ozzy'ego, który zapewne czuł na sobie jego wzrok, jednak nie odwzajemnił spojrzenia. Zrobiłem parę kroków w głąb pokoju i cicho zamknąłem za sobą drzwi. Rozśmieszały mnie trochę zdezorientowane twarze przyjaciół, jednak nie okazałem tego. Spojrzałem w stronę Ligolisa i Ozzy'ego, jednak żaden z nich nie zmienił swej dotychczasowej pozy. Podszedłem do krzesła, znajdującego się po lewej stronie pomieszczenia i opadłem na nie. Kątem oka widziałem nikłe światło lampy oliwnej, stojącej obok na stole. Stwierdziłem, że nikt nie jest mną zainteresowany, więc zająłem się rozmową z Lucasem. Przez cały czas, jednak obserwowałem uważnie Ligolisa i Ozzy'ego.

   Ej, nudzi mi się.
   Zauważyłem. Jednak, jeśli masz zamiar się wyżalać to trafiłeś pod niewłaściwy adres.
   Bardzo zabawne.
   Powtarzasz się.
   Wiem.
   To specjalnie?
   Cóż za niedowierzanie. Tak, specjalnie. Zresztą zbytnio nic innego nie przychodzi mi wtedy do głowy.
   Ej, chodź zagramy w zagadki.
   Nigdzie się stąd nie ruszam, mogę najwyżej siedzieć. Jeszcze czego. Będziemy jak Gollum i Bilbo.* Ich zagadek żadnych nie zgadłem.
   Przecież wiem. To może zróbmy prostsze?
   No dobra. Zaczynaj.
   Okej. Co to jest: niskie, głupie i na biało owłosione?
   Ty?
   Prawidłowa odpowiedź to 'Leo', ale z niechecią mogę ci tę zaliczyć. Twoja kolej.
   Dobra. Co to jest: brązowe, lubi banany i kracze?
   Hmmm. Może małpa na lekcji języka wroniastego?
   Jakiego? Ja bym raczej powiedział 'obcego', ale ogólnie to zgadłeś.
   Teraz ja. Czy drzewa piją wodę?
   Hmm. Nie?
   Tak, idioto jeden. Na przyrodzie miałeś.
   Serio? A jak niby piją?
   Przez korzenie, matole.
   Aaa, no tak.
   Matoł.
   Powtarzasz się.
   Spostrzegawczość to dobra rzecz.
   Hahaha, ale śmieszne.
   Twoja kolej.
   Okej. Czy mózg można wyjąć?
   Moim zdaniem nie.
   A właśnie, że tak! Nie pamiętasz lekcji historii? Przy mumifikacji wyjmowali jakimś narzędziem mózg przez nos.
   O fuj!
   Zgadzam się.
   Okej, teraz ja...
   Poczekaj! Coś się dzieje.

   - Nie możesz tu spędzić całego życia - powiedział Ligolis do Ozzy'ego.
   - A niby czemu nie? - warknął mój przyjaciel. W oczach lśniły mu łzy.
   - Ozzy, proszę cię! Musisz znowu z nimi porozmawiać!
   - Po co? Żeby mnie oskarżyli, że żadnych opryszków nie było i to wszystko wymyśliłem z waszą pomocą?! - zdenerwował się Ozzy. - Sam przyznaj, Ligolisie. Jak myslisz, nie zrobiliby tego?
   - Byliby do tego zdolni - rzekł po chwili milczenia brat Haldira. W jego oczach znów dostrzegłem błysk strachu, jakby wywołanego wspomnieniem. Stał bokiem do mnie, jednak i tak widziałem wyraz jego twarzy.
   - No widzisz. Więc po co miałbym tam wra... - w tym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Brandon. Popatrzył na brata ze współczuciem.
   - Chodź.
   - Nie! - wrzasnął Ozzy, wstając. - Nie mam zamiaru nigdzie iść! Zostaję tutaj!
   Brandon już otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz wtedy drzwi ponownie stanęły otworem.



   Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Wybaczcie mi, że taki koniec, że wypowiedzi Lucasa nie są pochyłym drukiem, ale nie miałam czasu, a dzisiaj o 18 wyjeżdżam na Mistrzostwa Świata w tańcu do Amsterdamu. :D Pozdrawiam Was i mam nadzieję, że mi wybaczycie. ;*****

niedziela, 26 maja 2013

Elf 10




Skradaliśmy się na palcach, ocierając plecami o zimne ściany zamku. Panowała niezmierna cisza, wydawało się, że nasze przyspieszone oddechy słychać aż na wieży strażniczej. Dochodząc do następnych schodów, zatrzymaliśmy się i ponownie rozwinęliśmy mapę. Kiedy tak na nią patrzyliśmy, zastanawiając się co dalej, usłyszałem leciutki odgłos. Jakby dźwięk wysuwanego ostrza.

- Słyszałeś to? - zapytałem szeptem przyjaciela. Wydawało się, że mój głos odbił się echem po ścianach.

- Niby co? - odpowiedział ze zdziwieniem Ozzy.

- No, ten dźwięk.

- Jaki dźwięk?

- Jakby wysuwanego ostrza...

- Ostrza? Dobrze się czujesz? Niby kto o tej porze miałby wysuwać ostrze w uśpionym zamku? - odpowiedź sama się nasuwała, ale żadne z nas nie chciało tego mówić. - W każdym razie ja nic nie słyszałem.

Na tym skończyliśmy szeptaną rozmowę. Patrzyliśmy się znów tępo na mapę, próbując coś wymyślić.

Nagle do głowy wpadł mi pomysł.

- Hej, mam pomysł. Rozdzielmy się - zanim Ozzy zdążył zaprotestować, już mówiłem dalej. - Nie wiemy dokąd poszli ci czterej kolesie. Może też się rozdzielili. Będziemy mieli większe szanse, żeby zapobiec nieszczęściu na jakie się zapowiada. Ty pójdź do króla, a ja do Ligolisa i Haldira. Zgoda?

Mój przyjaciel otworzył usta, jednak po chwili je zamknął. Chyba dotarła do niego logika mojego pomysłu.

Ozzy westchnął.

- Zgoda. Tylko uważaj na siebie - szepnął zrezygnowany.

Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie ku górze.

- Tak, ty też.

Po czym schowałem mapę i ruszyliśmy po schodach. Na ich szczycie uścisnęliśmy sobie dłonie, na dodanie otuchy, a następnie skierowaliśmy się w inne strony, tak, że idąc tworzyliśmy literę "V". Po chwili Ozzy zniknął mi z oczu, więc już się nie oglądałem. Szedłem przed siebie, starając się stąpać bezgłośnie i od razu zbliżyłem się do ściany. Poruszałem się pochylony, raz po raz ściskając rękojeść noża. Rozglądałem się na wszystkie strony, czasami stawałem, nasłuchując. Gdy żaden dźwięk, prócz mojego przyspieszonego oddechu i bicia serca, nie dotarł do mych uszu, ruszałem dalej.

W pewnym momencie posłyszałem głosy. Ciche i stłumione, zapewne przez jakiś materiał, nie wróżyły nic dobrego. Zwłaszcza, że byłem już blisko komnaty Ligolisa i Haldira.

Podszedłem bliżej i ukryłem się za filarem.

- Bierz to i nie gadaj! - usłyszałem czyjś rozkazujący głos.

- Ale po co? I co ja mam niby z tym zrobić? - rzekł ktoś inny.

- Żeby ich zabić ofermo!

Po tych słowach serce mi stanęło.

- Dobra, dobra. Już rozumiem. Ale jak się do nich dostaniemy?

Słyszałem ciężki oddech pierwszego głosu, w którym rozpoznałem Rabocka - przywódcę opryszków.

- Wejdziemy... przez... drzwi - wściekły mężczyzna cedził każde słowo. Odetchnął głęboko, po czym kontynuował. - A dokładniej to wy wejdziecie. Ja z Minfrydem pójdziemy od razu zabrać się za króla.

- Zgoda. Ale jak to przez drzwi? - drugi głos nie był chyba mózgiem grupy.

- Normalnie. Otworzycie je, wejdziecie i zamkniecie, a następnie wykonacie swoją robotę - z udawanym spokojem wytłumaczył Rabock. - Zapomniałeś już, że w tym zamku wszystkie drzwi są zawsze otwarte?

Inny mężczyzna zarechotał.

- Właśnie. I to jest ich błąd.

- Ale dlaczego niby są otwarte? - znów nie rozumiał drugi głos.

- Bo to ma symbolizować ich otwartość na wszystkich, Baldwin - rzekł cienkim głosem trzeci mężczyzna, jakby kogoś przedrzeźniał. Reszta zarechotała.

- Tak czy siak, bierzmy się już do roboty. Mieszkańcy nie będą czekać aż skończymy - przerwał te śmiechy Rabock. - Baldwin, Kubeck wy się zajmiecie synami króla, a Minfryd i ja samym władcą. Do roboty!

Po tych słowach wszyscy czterej ruszyli po schodach na górę. Odczekałem aż zniknął mi z oczu i poszedłem ich śladem. Przechodząc, zauważyłem nad schodami dziwny obraz. Był w kształcie zaokrąglonego, wysokiego trójkąta, odwróconego do góry nogami. W ciemnościach zauważyłem jedynie wilka i chyba gwiazdy. Na ten obraz (chociaż pomyślałem, że to raczej herb) nie padało akurat światło księżyca, wpadające do zamku przez wielkie okna. Stwierdziłem jednak, że później nad tym pomyślę, bo teraz mam inne zajęcie - ratowanie Ligolisa i Haldira.

Ruszyłem w górę po schodach, starając się stąpać bezgłośnie. Wytężałem słuch, by wiedzieć gdzie są opryszkowie.
Nagle usłyszałem mrożący krew w żyłach rechot. Przestraszyłem się i przyspieszyłem kroku. Na górze ukryłem się za najbliższym filarem i nasłuchiwałem. Doszły mnie stłumione tym razem, głosy:

- Dobra, my idziemy na górę - rozpoznałem głos Rabocka.

Przesunąłem się lekko w lewo, tak, aby żaden z mężczyzn mnie nie zauważył. Słyszałem oddalające się kroki na schodach, a gdy umilkły, wyjrzałem ostrożnie zza słupa. Ujrzałem jak dwie postaci otwierają cicho drzwi i wchodzą do pomieszczenia. Serce zabiło mi mocniej. Ruszyłem za nimi, idąc na palcach. Zatrzymałem sie przy drzwiach i ostrożnie zajrzałem do środka. Moim oczom ukazały sie dwie, jakby czarne zjawy, buszujące po komnacie. W słabym świetle księżyca, wpadającym do niej przez wielkie okno po prawej stronie, zdołałem ujrzeć tylko biurko, stojące na środku i jakieś meble.

Widziałem, że postaci sa odwrócone do mnie tyłem, więc postanowiłem wejść. Tak naprawdę słowo 'postanowiłem', nie było zbyt adekwatne do zaistniałej sytuacji. Poczułem jakby moim ciałem zawładnęła jakaś dziwna siła (zazwyczaj nazywana 'strach') i pod jej wpływem, wszedłem cicho do środka pomieszczenia. Zachowywałem się jak w transie. Ścisnąłem mocniej nóż, trzymany w ręce i przyciszonym głosem, powiedziałem:

- Wyjdźcie stąd.

Obaj mężczyźni obrócili sie w moją stronę. Na ich twarzach malowało się wielkie zdumienie.

A ja zbytnio nie wiedziałem co robię ani czemu to robię.

Jedna z postaci (zapewne Kubeck) uśmiechnęła się okrutnie i zaśmiała gardłowo.

- Czy ty naprawdę myślisz, dziecinko, ze zdołasz nas powstrzymać?

- Tak - odpowiedziałem. - Tak właśnie myślę.

- A na jakiej to podstawie, jeśli wolno spytać?

- Bo trzymam nóż.

Mężczyzna o mało co nie pękł ze śmiechu, który musiał powstrzymywać, żeby nie obudzić lokatorów. Po opanowaniu tego, zaczął zbliżać się w moją stronę, w jego potężnej dłoni lśnił nóż, od którego odbijało się mdłe światło księżyca.

A ja nawet się nie cofnąłem.

- Radziłbym ci na przyszlość nie wtrącać się w nie swoje sprawy, mały - rzekł mężczyzna nieubłaganie sie zbliżając. - Chociaż twoja przyszlość nie jest za długa.

Patrzyłem na niego, lecz w moich oczach widać było strach, co bardzo podobało się przeciwnikowi.

- Zabij ich - rzucił Kubeck do swego towarzysza (zapewne Baldwina). Ten posłusznie skinął głową i zaczął iść w stronę kolejnych drzwi.

Mężczyzna z nożem, tymczasem, zbliżył się już do mnie i wykorzystując moją chwilową nieuwagę, dźgnął ostrzem. Uchyliłem się. Przeszedłem tym samym w prawą stronę, co było moją zguba, gdyż trafiłem na ścianę. Kubeck patrzył na mnie z pogardą wypisaną na twarzy. Zbliżył sie do mej osoby tak, że miedzy nami była odleglość zaledwie paru centymetrów. Widziałem w jego oczach, że szykuje się do następnego dźgnięcia.

Jednak ja byłem pierwszy.

Wbiłem swój nóż w jego lewą część brzucha, czułem jak ostrze zanurza się w ciele. Wyraz twarzy Kubecka diametralnie się zmienił: jeszcze przed chwilą patrzył na mnie z pogardą, lecz teraz ze zdziwieniem pomieszanym ze strachem. Widziałem jak jego oczy tracą blask. W następnej chwili bezwładne ciało Kubecka runęło na podłogę.

Patrzyłem na nie przez chwilę, po czym dotarło do mnie co zrobiłem.

Zabiłem.

Tak, zabiłem człowieka.

Wpatrywałem się wytrzeszczonymi oczyma na kałużę krwi, rozlewającą się po podłodze. Jednak zaraz sie otrząsnąłem, wyjąłem z martwego ciała nóż, który nieopatrznie puściłem i poszedłem sztywno w stronę następnych drzwi, za którymi niedawno zniknął drugi mężczyzna. Uchyliłem je lekko i moim oczom ukazał się straszny widok: Baldwin trzymał sztylet nad gardłem Ligolisa. Nagle mnie zobaczył. Spojrzał na moj nóż, trzymany w ręce i jego oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia i strachu, gdy zobaczył na nim krew. Domyślił się rozwoju wypadków i o mało co nie wypuścil swojego ostrza z dłoni. W tym samym momencie moim ciałem znów zawładnęła ta sama siła, co wcześniej i ruszyłem do przodu, wytrącając Baldwinowi nóż z ręki, a jego samego odpychając na bok. Broń z łoskotem upadła na ziemię.

Mężczyzna, zaskoczony nagłym uderzeniem, odsunął się na podłodze do tyłu, a następnie wstał. Cofnął się o krok, z niepokojem patrząc na mój zakrawawiony nóż. Zacząłem iść w jego stronę, a on przylgnął do ściany.

Nagle, poczułem czyjąś rękę na swym ramieniu. Obejrzałem się i zobaczyłem Ligolisa ubranego w płócienne spodnie i koszulę . Odetchnąłem z ulgą, a on, nie patrząc na mnie, podszedł dwa kroki do przodu. Kątem oka ujrzałem sylwetkę przymierzającą się do ciosu. Zamknąłem oczy. Nie zamierzałem znowu tego oglądać.

- Stój - uslyszałem głos Ligolisa. - Może być ich więcej, a jeśli go zabijesz nie dowiemy się tego.

Z lękiem otworzyłem oczy, lecz na szczęście nie ujrzałem żadnej przerażającej sceny.

- Jest - powiedziałem. Bracia spojrzeli na mnie równocześnie. - Dwaj są u waszego ojca - oznajmilłem trzęsącym się głosem.

Oczy obojga elfów rozszerzyły się. Haldir szybko podszedł do szafki nocnej, stojącej przy łóżku, otworzył szufladę i wyjął z niej kawałek liny, dwa długie rzemyki oraz knebel. Następnie wrócił do Baldwina, walnął go trzymanym już wcześniej mieczem w brzuch i rękami powalił na ziemię. Nadgarstki obwiązał z tyłu pleców mężczyzny jednym z rzemyków, po czym związał mu nogi liną, a na koniec drugim rzemykiem oplótł mu kostki i wsadził knebel do ust. Skończywszy wstał, skinął głową i podniósł swój miecz. Podszedł do drugiej szafki nocnej, wziął broń opartą o nią i skierował się w stronę wyjścia. Ligolis ruszył jego śladem, a ja wraz z nim.

Przechodząc przez pokój, bracia zatrzymali się na chwilę, wpatrując w martwe ciało, lecz nie zadawali zbędnych pytań, za co byłem im wdzięczny. Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę schodów. Podczas marszu Haldir podał bratu jeden z mieczy. Wchodząc po schodach zauważyłem, że nie prowadzą one na następne piętro, lecz są kręcone i wiodą w górę. 
Spostrzegłem, że Ligolis i Haldir przyspieszyli i ledwie dotrzymywałem im kroku. Gdy znaleźliśmy się już na szerszej przestrzeni, zobaczyłem Ozzy'ego stojącego pod ścianą i przypatrującemu sie czemuś. Odetchnąłem z ulgą. Żył.

Kiedy mnie zobaczył od razu ruszył w moją stronę. Ligolis i Haldir nie zwrócili na niego uwagi, od razu podeszli do osób, wyglądających na strażników.

- Cieszę się, że żyjesz - rzekł Ozzy.

Spojrzałem na niego udręczonym wzrokiem.

- Nawzajem.

- Co ci? - zapytał niepewnie przyjaciel.

Obrzuciłem go naburmuszonym spojrzeniem.

-Och, nic takiego. Tylko przed chwilą musiałem powstrzymać dwóch wrednych typków, z czego jeden próbował mnie zabić. Ale nie przejmuj się, u mnie to normalka - powiedziałem z mocno wyczuwalną ironią w głosie. Ozzy wyszczerzył się do mnie w odpowiedzi. - Co tu się właściwie stało? - zapytałem.

- Przyszedłem wcześniej niż tamci, więc powiedziałem o tym strażnikom. Z początku nie chcieli mi uwierzyć, jednak gdy Rabock i ten drugi się tu znaleźli, zrobili co trzeba. Więc ja miałem łatwą robotę -  przyjaciel pokazał swoje białe zęby.

Zdobyłem się na uśmiech.

Spojrzałem w stronę braci i zobaczyłem wysokiego mężczyznę o długich, brązowych włosach, z którym rozmawiali. Miał na sobie ubranie do snu. Domyśliłem się, że to król. Następnie przeniosłem wzrok na strażnika pilnującego dwóch związanych mężczyzn, którzy patrzyli wokół z nienawiścią. Nagle, drugi wartownik, wcześniej przysłuchujący się rozmowie króla i jego synów, zasalutował i ruszył w stronę mnie i Ozzy'ego. Przesunęliśmy się w prawo, gdyż domyśliliśmy się, że chce zejść na dół. Tak też było. Wsłuchiwałem się w cichnący odgłos jego kroków. Nagle znów zaczęły narastać, więc odwróciłem się w stronę schodów, żeby zobaczyć o co chodzi. Jednak zamiast strażnika ujrzałem wysoką dziewczynę o długich, falowanych i ciemnobrązowych włosach. Rozpoznałem ją - to ją widziałem rano, rozmawiającą z Ligolisem i Haldirem. Dziewczyna nie zwróciła uwagi na mnie i Ozzy'ego. Bracia i król także ją zauważyli.

- Liliami - odezwał się Ligolis.

Dziewczyna spojrzała w jego stronę i natychmiast tam podeszła. Znów zaczęli rozmawiać, a ja podziwiałem z nudów ciemnie sklepienie nad moją głową. Przez brak poważnego zajęcia powróciły wspomnienia. I to bynajmniej nie te dobre.

Przed oczami stanął mi obraz Kubecka zbliżającego się w moją stronę z nożem w ręce. Potem zobaczyłem jego oczy tracące blask, a następnie martwe ciało w kałuży krwi.

Otrząsnąłem się z tego, jednak teraz przyszła kolej na moją rodzinę. Zobaczyłem przed sobą Pauline i oczy zaszły mi łzami. Przełknąłem je, a następnym obrazem przed moimi oczami byli rodzice. Przypomniało mi się ich czułe pożegnanie przed snem. A może to nie było pożegnanie przed snem tylko przed... Właśnie przed czym? Przed końcem? Ale jeśli tak to końcem czego? Świata? Tamtego świata? Mojego dawnego? Czy to miało by oznaczać, że Polski już nie ma? A ja jako ostatni człowiek z niej pochodzący, zostałem przeniesiony do innego świata, gdzie sprawianie, że ludzie mdleją to rutyna? Czy to znaczy, że już nigdy nie zobaczę mojej rodziny? Czy to znaczy, że mojej rodziny już... Nie ma?

Z okropnych rozmyślań wyrwały mnie kroki zbliżające się w moją stronę. Obróciłem się i zobaczyłem dziewczynę, Ligolisa i Haldira idących do mnie, z królem na czele. Pochód zatrzymał się tuż przede mną i Ozzym. Król popatrzył na nas.

- Dziękuję wam - rzekł. - Gdyby nie wy, bylibyśmy teraz martwi.

- N-Nie ma za co wasza wysokość - powiedział mój przyjaciel, speszony. Cieszyłem się, że to on zaczął mówić. Ja byłem zbyt zmęczony. - To był dla nas zaszczyt.

Czułem na sobie uważny wzrok Ligolisa.

- A zaszczytem dla mnie będzie uścisnąć wam dłonie w podziękowaniu - po tych słowach król wyciągnął rękę w stronę Ozzy'ego, a ten odwzajemnił uścisk i oblał się rumieńcem. Mężczyzna po uściśnięciu także mojej dłoni, zapytał. - A co mógłbym jeszcze dla was zrobić?

- Nic, wasza wysokość. Sama pomoc to było dla nas wynagrodzenie - rzekł uroczyście mój przyjaciel.

Król przyjrzał mu się uważnie, a następnie mi. Widząc moją zmęczoną minę, zaśmiał się.

- Ach, no tak. Zapomniałem. Jest środek nocy, więc na pewno jesteście zmęczeni. Haldir, Liliami zaprowadźcie ich proszę do jakichś luksusowych komnat. Ligolis ty zostaniesz.

- A-Ależ wasza wysokość, naprawdę nie trzeba - zaczął protestować Ozzy, jednak król tylko machnął ręką.

- Ach tak, a gdzie będziesz spał? Chyba nie myślisz, że pozwolę  ci o tej porze wrócić do domu - powiedział, po czym odwrócił się i wraz z Ligolisem odeszli.

- Chodźcie - rzekła Liliami i zaczęła schodzić po schodach. Razem z Ozzym ruszyliśmy jej śladem, Haldir szedł za nami.

Zeszliśmy aż na pierwsze piętro, gdzie się rozdzieliliśmy: Ozzy poszedł z Liliami, a ja z Haldirem. Powiedzieliśmy sobie jeszcze dobranoc po czym udaliśmy się w dwie różne strony.

Szliśmy z Haldirem w całkowitym milczeniu. Słychać było tylko stukot naszych butów o posadzkę. Gdy doszliśmy do mojej komnaty, brat Ligolisa powiedział:

- Dobranoc Leo. Trzymaj się.

- Dzięki i nawzajem - odpowiedziałem.

Haldir kiwnął głową w podziękowaniu, poczekał aż wejdę do środka, po czym odszedł.

Przeszedłem przez pokój i pchnąłem drzwi do sypialni. W środku było chłodno. Przebrałem się w strój do spania i wślizgnąłem pod kołdrę. Skuliłem się, gdyż była zimna, jednak po krótkim czasie ogrzałem ją własnym ciałem.

Było mi miło, że Haldir życzył mi dobrej nocy. Problem w tym, że ona wcale taka nie była.




Wybaczcie, że wyśrodkowane, ale były małe problemu. ;) Mój spóźniony prezent urodzinowy dla Was z okazji moich urodzin. ^^ Mam nadzieję, że się podoba. ;D
Pozdrawiam. ;*


Moja własna przeróbka. XD :D

sobota, 18 maja 2013

18 maja - moje urodziny.

Każdy z nas zawsze będzie dzieckiem. Kiedyś trzeba dorosnąć, ale zawsze będziemy mieli gdzieś w sobie coś z dziecka. Kocham być dzieckiem. Będę się starała nigdy o tym nie zapominać. Nikt nie może. Jeśli ktoś zapomni o tym, że gdzieś w głębi jest dzieckiem nie będzie już potrafił odpowiednio cieszyć się wszystkim. Dzieci nie mają takich problemów jak dorośli. Dzieci bardziej przeżywają różne rzeczy, bardziej cieszą z różnych rzeczy, zwłaszcza pierwsze rzeczy, które zobaczą, przeżyją po raz pierwszy. Kocham być dzieckiem. Nie chcę za szybko dorosnąć. Nigdy nie dorastajmy do końca. Zawsze miejmy, i będziemy mieć w sobie coś z dziecka. Czyli z siebie.

Moje urodziny. :) I moje przemyślenia. :D Mam nadzieję, że Wam się podobają. ;D

Pozdrawiam. ;*

sobota, 11 maja 2013

Wszystkie chwyty dozwolone

Heja. Dzisiaj postaram się napisać Wam recenzję. :D

A więc tak. Tytuł książki w tytule posta. :D

   Książka ta została napisana przez Janette Rallinson. Opowiada o nastoletniej Samancie uczęszczającej do liceum. Zawaliła maturę, więc kandyduje na przewodniczącą samorządu, żeby chociaż trochę się poprawić. zresztą jej były chłopak Logan wplątał ją w zakład: zero złośliwości adresowanych do kogokolwiek przez 14 dni. Zresztą niedawno rzucił ją chłopak i nie ma z kim iść na bal maturalny. Podczas tych dwóch tygodni Samantha mocno się zmieniła. I za wszelką cenę chce osiągnąć swoje cele: wygrać w wyborach, wygrać zakład i znaleźć chłopaka. Czy jej się uda? Przeczytajcie sami!

Najważniejsze postaci: Samantha, Logan Hansen, Chelsea, Aubrie, Rachel, Cassidy Woodruff, Josh Benson.

Przypadkowe cytaty: "Następnego dnia rano zamiast plotkować, uznałyśmy z dziewczynami, że trzeba punkt po punkcie omówić strategię kampanii wyborczej."
"-Mam nadzieję, że poszłaś do dyrektorki i złożyłaś skargę.
Wzięłam grzankę z tostera i przełożyłam na talerz, choć całkiem straciłam apetyt.
-Kto w ten sposób prowadzi kampanię wyborczą, powinien zostać skreślony z listy kandydatów."

Moja ocena: Książka wielce wciągająca i ciekawa. ;D Gorąco polecam. ^^ Dla mnie 10/10. ;D

Mam nadzieję, że się podoba. ;D

Jeśli ktoś ma ochotę na czytanie to pewnie jeszcze dzisiaj wstawię opowiadanie na manytalies.blogspot.com  Gorąco pozdrawiam! ;*