wtorek, 31 maja 2016

Witojcie!

Witojcie!
Jak tam wam życie mija?
Mi nawet dobrze ^^

Co dostaliście na Dzień Dziecka? (tak, wiem, że to jutro, ale liczę się z tym, że większość przeczyta ten post już w Dzień Dziecka xD)

Ja dostałam "Drużyna: Nieznany Ląd" oraz "Baśniobór. Przewodnik opiekuna", kilka ubrań
i
jadę na dni Tolkienowskie do Poznania <333 ^^

Ktoś może będzie? :D

Ogółem dostałam m.in "Krainę Lodu", "Silmarilion", "Niedokończone Opowieści", kubek z SW i dwie poduszki (jedna z Hobbitem, druga z Legolasem) na urodziny ^^

Ehhh... Miał być post o czymś, ale wyszło jak zwykle. Niedługo postaram się coś dłuższego napisać (na przykład odpowiem na tag od Fobosa. o tak)

A teraz powodzenia w szkole! Z paskiem mi tam zdać! :D

Bayo, shitake i do napisania kochani! ;* ^^ <3

P.S. Lubicie deszcz? Ja kocham! A dziś u mnie był taki duuuży <3

P.P.S. Czytał ktoś Servampa? Plis, powiedzcie że tak <3

środa, 18 maja 2016

Moje 17. urodziny ^^

Witajcie ludki! :D
Dziś moje 17. urodziny! ^^
A oto prezent dla Was z ich okazji! :D
Kocham Was za wszystko i dziękuję, że jesteście! <333

                                               Elf 19


Następnego dnia spałem do południa. Zresztą i tak ciężko mi było zwlec się z łóżka, gdy już się obudziłem. Wiedziałem jednak, że Ozzy czeka na dokładną relację wczorajszego dnia, więc, z wielką niechęcią, wstałem. Gdy schodziłem na dół, zauważyłem, że w zamku panuje niespotykany zbyt często spokój. Zaśmiałem się. Pewnie wszyscy śpią.
Poszedłem do bazy, lecz ku mojemu wielkiemu zdumieniu, nie było tam nikogo. Zdziwiony wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej szukać Ozzy’ego. Po drodze natknąłem się na Suzuki.
- Witaj Leo! – przywitała mnie z ogromnym bananem na twarzy. – Jak było na balu?
Nie wnikałem skąd o tym wie.
Uśmiechnąłem się.
- Świetnie.
Suz westchnęła.
- Też bym chciała kiedyś pójść.
Uśmiechnąłem się pocieszająco.
- Szukasz kogoś? – spytała.
Kiwnąłem głową.
- Ozzy’ego. Widziałaś go?
- Ostatnio był w oberży, ale już go tam nie ma. Ale sprawdź na małym placu, to ten niedaleko oberży, paręnaście kroków od tego dużego łuku.
- Okej. Dzięki wielkie Suz!
Uśmiechnęła się w odpowiedzi i już zaraz jej nie było, a ja ruszyłem na dalsze poszukiwania Ozzy’ego. Gdy byłem przy oberży, spotkałem spieszącego się gdzieś Olivera.
- Hej, Oliver, widziałeś może Ozzy’ego? – zawołałem.
- Jest na małym placu! – usłyszałem w odpowiedzi.
- Dzięki! – zdążyłem krzyknąć, zanim Oliver całkowicie zniknął mi z oczu.
Gdy w końcu dotarłem na mały plac, Ozzy rzeczywiście tam był. Pomachałem do niego, a on niemal od razu mnie zauważył i podbiegł do mnie.
- No opowiadaj!
Westchnąłem, lecz opowiedziałem przyjacielowi szczegółowo wydarzenia wczorajszego dnia (pomijając tylko wizję Ligolisa). Ozzy był uważnym słuchaczem. Gdy skończyłem, skomentował tylko:
- Wow.
Zaśmiałem się. Rozmawialiśmy trochę, aż Ozzy oświadczył, że musi już iść, bo inaczej rodzice go zabiją. Zdecydowanie w to uwierzyłem.
Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy. Idąc, zobaczyłem inne wejście do zamku, niż to, które znałem. Stwierdziłem, że skoro prowadzi do tego samego zamku to i dojdę nim do swojej komnaty. Gdy wszedłem, nie rozpoznałem miejsca, w którym się znalazłem, lecz stwierdziłem, że na logikę powinienem skierować się w prawo. Tak też zrobiłem. Gdy jednak po wejściu schodami, a potem zejściu kolejnymi droga w prawo mi się skończyła, musiałem pójść w nieco inną stronę. Mijałem mnóstwo drzwi, na ścianach wszędzie wisiały obrazy, a na podłogach rozciągały się wzorzyste dywany. Po korytarzach chodziła tylko służba. Stwierdziłem, że chyba idę w zupełnie inną stronę niż powinienem. Przystanąłem i rozejrzałem się. Ta, zgubiłem się. Ruszyłem do przodu i wszedłem po kręconych schodach na następne piętro. Idąc, podziwiałem piękno wystroju oraz wielkość tego zamku. Miałem wrażenie jakbym znalazł się w nieskończonej przestrzeni. Dopiero teraz zrozumiałem jaki ten zamek jest potężny we wszystkich aspektach tego słowa. W swym zachwycie jednak zaszedłem, gdzieś gdzie chyba nie powinienem był się znaleźć. Wygląd zamku zmienił się na bardziej surowszy, a wokół nie było żywej duszy, nawet służba gdzieś zniknęła. Powoli szedłem dalej, rozglądając się niepewnie. Gdy przede mną były tylko schody w dół, usłyszałem za sobą głos:
- Stój.
Potwornie się wystraszyłem, a gdy się obróciłem, ujrzałem strażnika, przyglądającego mi się podejrzliwie. Ponownie się wystraszyłem.
- Co tu robisz? – spytał szorstko.
- Z-Zgubiłem się, proszę pana – wyjąkałem.
- Akurat tutaj?
Pokiwałem głową, lecz słowa uwięzły mi w gardle. Przełknąłem ślinę. Strażnik już otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz zanim to zrobił, za nim rozległ się głos.
- Spokojnie.
Gdy strażnik się obrócił, przesunął się trochę, więc mogłem zobaczyć Ligolisa stojącego przed nim. Przyjrzałem mu się. Nie okazywał żadnych oznak zmęczenia, a na pewno został na balu o wiele dłużej niż ja.
- Możesz go zostawić. Pójdzie ze mną - rzekł książę.
Strażnik przyglądał mu się przez chwilę.
- Jesteś pewien, panie?
- Tak. Możesz go puścić - głos Ligolisa był spokojny, acz stanowczy.
Strażnik w końcu uległ i ręką pokazał mi, bym dołączył do księcia. Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Już po chwili oddaliliśmy się na tyle, by strażnik nie mógł nas usłyszeć.
- Co ty tam robiłeś Leo? Masz pojęcie jak daleko jesteś od swojej komnaty?
- Nie, nie mam pojęcia, bo w ogóle nie mam pojęcia gdzie jestem – burknąłem.
Ligolis spojrzał na mnie z ukosa i zaśmiał się.
- Jakim cudem? – zapytał rozbawiony.
- To było tak: spotkałem się z Ozzy’ym i sobie gadaliśmy i potem się rozeszliśmy i ja tak sobie idę, idę i nagle patrzę: o! Wejście do zamku! Wejdę nim sobie, skoro to wejście do zamku, to wystarczy pójść w prawo i trafię do swojej komnaty. I tak sobie idę, idę i nagle: o! Droga mi się skończyła. Ups, idę w drugą stronę. I tak sobie idę, idę, podziwiam zamek, a nagle patrzę: o, surowiej. Chyba nie powinienem tu być. O jakieś schody w dół. I nagle słyszę: stój. I jakżem ja się wystraszył - mówiąc to wszystko, mocno gestykulowałem, co w połączeniu sprawiło, iż Ligolis o mały włos się nie udusił, próbując się nie roześmiać. Spiorunowałem go wzrokiem. – To nie jest takie śmieszne, jak ci się wydaje. Zwłaszcza jeśli masz wrażenie, że jakiś strażnik cię zaraz zje, a nawet nie wiesz za co.
Ligolis parsknął śmiechem.
- A tak właściwie, jakim cudem nie jesteś ani trochę zmęczony? Ja przespałem pół dnia i ledwo się trzymam na nogach.
Książę wyszczerzył się.
- Magia.
- Pff. Pewnie poprosiłeś swojego ojca, żeby cię uleczył z worów pod oczami.
Ligolis zaczął się śmiać.
- Zdemaskowałeś mnie.
W tym momencie poczułem ostre ukłucie w brzuchu. Zgiąłem się w pół i upadłem na kolano. Zrobiło mi się niedobrze, lecz już po chwili wszystko minęło. Wstałem chwiejnie, nie rozumiejąc co się stało. Ligolis, który zdążył już podejść trochę do przodu, obrócił się w moją stronę.
- Leo? Wszystko w porządku?
- T-Tak. Jestem tylko trochę zmęczony.
- To może się zdrzemnij, co? – zaproponował mój przyjaciel.
- Dobry pomysł – uśmiechnąłem się do niego blado.
Pożegnałem go i podziękowałem za odprowadzenie, a następnie wszedłem do komnaty. Od razu położyłem się na łóżku i zacząłem zastanawiać, co się właściwie stało. Może to ze zmęczenia? Albo za dużo wczoraj zjadłem? Tak, to na pewno to. Postanowiłem więc się tym nie przejmować.
- Następnym razem nie będę tyle jadł – mruknąłem i zaraz potem usnąłem.
***
- Odchyl się do tyłu, baranie jeden!
Spojrzałem krzywo na mojego nauczyciela.
- To powtórzenie. Wystarczy powiedzieć „odchyl się”. Wyjdzie na to samo, a będzie poprawnie.
- To było dla podkreślenia. Taka funkcja stylistyczna.
Prychnąłem, lecz posłuchałem się polecenia. Akurat miałem lekcję jazdy konnej na małym placyku, niedaleko stajni. Kiedy Ligolis był ranny miałem lekcje razem z Ozzy’ym, a gdy książę wyzdrowiał mój poprzedni plan zajęć powrócił. Teraz już od godziny cierpiałem katusze, gdyż Ligolis kazał mi wykonywać różne bolesne ćwiczenia.
- Jeszcze trochę Leo. Laudil też jest już zmęczony.
- Więc po co nas obu tak męczysz?
- Ciii. Rób ćwiczenia.
Westchnąłem cicho, lecz się posłuchałem. Jeszcze tylko pół godziny.
Po skończonej jeździe powlokłem się do bazy. Opadłem na leżące na ziemi poduszki.
- Witaj Leo.
Podniosłem wzrok na Emily, która mnie powitała. Uśmiechnąłem się blado.
- Słyszałeś kiedyś o Firewood? – to pytanie zadał Ross. Spojrzałem na niego, a potem powiodłem wzrokiem po reszcie. Wszyscy mieli jakieś dziwne miny. Skrzywiłem się. Coś się kroiło.
- Nie. A co? – odpowiedziałem.
- A bo widzisz – przejął pałeczkę Oliver. – To jest takie niebezpieczne miejsce. Znaczy, tak się mówi. Całe płonie. I podobno są tam także płonące istoty. – jego oczy błyszczały.
- No i co?
- Nie sądzisz, że ciekawie byłoby takie miejsce odwiedzić?
Popatrzyłem po twarzach zebranych.
- Chcecie tam pójść, prawda?
Wszyscy pokiwali z zapałem głowami.
- Oczywiście! – wykrzyknęła Rose. – To przecież musi być takie fascynujące miejsce!
Skrzywiłem się. Płonące potwory nie kojarzyły mi się z niczym dobrym.
- A gdzie to jest?
- Jakiś dzień drogi stąd.
- Cały dzień?! I jak wy niby zamierzacie tam dotrzeć? A wasi rodzice?
- Nie martw się Leo. Poradzimy sobie – Ross mrugnął do mnie.
Zwróciłem się do Ozzy’ego.
- A twoi rodzice? I twoje lekcje?
Mój przyjaciel uśmiechnął się.
- Moi rodzice wyjechali na parę dni, a z lekcjami sobie poradzę. Nie martw się o to. Pojedziesz z nami?
Przez dłuższą chwilę rozważałem wszystkie za i przeciw. Następnie pokręciłem głową.
- Niestety nie mogę. Może i wy macie inaczej, ale w moim przypadku się zorientują, że mnie nie ma, to pewne. Naprawdę, bardzo bym chciał, ale sami wiecie…
Wszyscy wyglądali na rozczarowanych.
- Nie martw się Leo, rozumiemy cię – odezwał się Ozzy. – Tylko nie wsyp nas.
Uśmiechnąłem się.
- Jasne, że nie.
Następnie wróciłem do swojej komnaty, by nie zawadzać paczce w przygotowaniach. Wyruszali następnego ranka. Jeszcze tego samego dnia po południu spotkałem się z Ozzy’ym, który opowiedział mi o ich planowanej wyprawie oraz o samym Firewood.
- Brzmi ciekawie – westchnąłem. – Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał z wami pojechać. Ale ja niestety nie mogę tak ryzykować.
- Nie martw się Leo. Na twoim miejscu też bym pewnie nie pojechał – pocieszał mnie Ozzy. – Nie chciałbym mieć później do czynienia z całą rodziną królewską.
Uśmiechnąłem się blado.
- Dzięki Ozzy.
Przyjaciel poklepał mnie po ramieniu, po czym oświadczył, że musi już iść.
Gdy wchodziłem po schodach nagle poczułem ostry ból w prawej łydce. Upadłem na kolano i chwyciłem się za nogę. Trwało to dosłownie kilka sekund, po czym ból zniknął równie szybko jak się pojawił. Niepewnie wstałem. Wczoraj przydarzyło mi się coś podobnego, co mnie dość zaniepokoiło. Potrząsnąłem głową, odpędzając od siebie te myśli i wróciłem do komnaty.
***
Z emocji nie mogłem spać i obudziłem się jeszcze przed wschodem słońca. Wtedy wyskoczyłem z łóżka i podbiegłem do okna. Po jakimś czasie zobaczyłem ich. Właśnie wychodzili z dziedzińca w boczne uliczki. Patrzyłem za nimi, aż nie zniknęli mi z oczu. Następnie westchnąłem. Zapowiadał się ciężki dzień.
Zostało jeszcze dużo czasu do świtu, więc po prostu leżałem na łóżku z rękami pod głową i wpatrywałem się w sufit. Naprawdę żałowałem, że nie mogłem jechać z nimi. Czułem się teraz jak jakiś przygłup, że tak się wymigałem. Ale Ozzy miał rację – ja miałbym na głowie rodzinę królewską, gdybym nagle zniknął. Nie zasnąłem już, lecz gdy tylko zrobiło się w miarę jasno, wyszedłem z komnaty i skierowałem się w stronę donżonu. Po paru minutach byłem na miejscu. Wszedłem bez pukania. Ligolis podniósł na mnie wzrok.
- Co tak wcześnie?
- Mógłbym was spytać o to samo.
- Tyle że u nas to normalne.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie mogłem spać.
Bracia wymienili spojrzenia.
- Wszystko w porządku? – spytał Haldir.
- Jasne.
Usiadłem na podłodze i obserwowałem Ligolisa, który po raz kolejny siedział przy biurku i coś pisał. Jego brat natomiast znajdował się nieopodal na fotelu z książką w ręku. Obserwowałem uważnie młodszego księcia.
- Co robisz? – spytałem.
Ligolis podniósł na mnie wzrok.
- Piszę raport.
- Tak wcześnie?
Młodszy książę wzruszył ramionami.
- Kiedyś muszę.
Przez parę minut panowała cisza.
- Słyszeliście o Firewood?
Bracia spojrzeli na mnie jednocześnie.
- Oczywiście, że słyszeliśmy – odpowiedział Haldir. – Bardziej ciekawi nas skąd ty o nim wiesz.
- Znajomi mi powiedzieli. Co to właściwie za miejsce?
Starszy książę westchnął.
- Nie wiem, co ci powiedzieli Leo, ale to wcale nie jest tak fajne miejsce, jak wszyscy mówią. Po mieście rozprzestrzeniły się plotki, że warto tam pojechać, bo jest to płonący las i żyją tam płonące istoty. Tylko nikt nie wspomina, że te istoty to potwory! Tylko czekają na przejezdnych. Właściwie, gdy tam jesteś masz wrażenie, że wszystko próbuje cię zabić.
- Z-Zabić?
- No, może zbyt mocno się wyraziłem. W każdym razie wszystko próbuje zrobić ci krzywdę. Tam naprawdę nie jest tak sielankowo jak to ludzie opisują. Nie wiem skąd wziął im się ten opis.
- A wy tam byliście? – spytałem. Z każdą chwilą robiło mi się coraz słabiej.
- Tak. Nawet parę razy. Za pierwszym razem ledwo uszliśmy z życiem, bo nie spodziewaliśmy się tego co zastaliśmy.
- Straszysz go – wtrącił Ligolis, który zauważył, że już jestem blady jak ściana.
Haldir zreflektował się i zrobił skruszoną minę.
- Wybacz Leo.
Uśmiechnąłem się blado.
Ręce mi drżały, ale starałem się to ukryć. Jeśli to co mówił Haldir było prawdą, paczka miała poważne kłopoty. „Za pierwszym razem ledwo uszliśmy z życiem, bo nie spodziewaliśmy się tego co zastaliśmy.” Ozzy i reszta również się niczego takiego nie spodziewali. Czy stanie im się coś złego? A może powinienem powiedzieć braciom? Nie, obiecałem przecież paczce, że ich nie wsypię.

Lucas pomóż!
Niby jak? Mam te same rozterki co ty.
Powinienem im powiedzieć?
Szczerze? Jeśli chcesz uratować życie paczce to raczej powinieneś. Zważ, że Haldir wie, co mówi.
A co jeśli on się myli?
Komu bardziej ufasz, Haldirowi czy jakimś wieśniakom, którzy przekazali paczce informacje o Firewood?
Oczywiście, że Haldirowi.
A więc paczka ma poważne kłopoty.
Ale jeśli im powiem, wyjdę na kabla.
A jeśli nie powiesz, to paczka z tego nie wyjdzie, więc decydujże się wreszcie!
Dobra.

- Ej, słuchajcie – odezwałem się niepewnie. Bracia spojrzeli na mnie. – Bo… widzicie… tak się składa że… - zamilkłem.
- Tak Leo? Chcesz nam coś powiedzieć – spytał Ligolis.
„Nie – pomyślałem. – Wcale nie chcę.”
- Bo a propos tego Firewood… to… no… tak jakby… jakby wam to powiedzieć… paczka tam poszła.
Przez chwilę panowała cisza, po czym bracia zerwali się z miejsc.
- Co?! – wykrzyknęli jednocześnie.
Spuściłem głowę.
- Dziś rano poszli do Firewood – mruknąłem.
Haldir spojrzał przez okno.
- Teraz jest rano.
- Wyruszyli przed świtem.
Bracia patrzyli na mnie z lekka oszołomieni.
- Ozzy nie jest chory, prawda? – spytał starszy z nich.
Spojrzałem na niego i pokręciłem głową.
- A powiedział ci, że jest? – zdziwił się Ligolis. Jego brat kiwnął głową. – Sprytne. – następnie zwrócił się do mnie. – Powiedz nam co wiesz.
Niechętnie wyznałem braciom to co uznałem, że jest im potrzebne , by mogli pomóc paczce. Następnie synowie królewscy poczęli się zbierać.
Czułem się okropnie z tym co zrobiłem. Ligolis chyba to zauważył, bo jego twarz złagodniała.
- Ratujesz im życie Leo.
Spojrzałem na niego spode łba.
- Może i – mruknąłem.
Ligolis postanowił mnie zostawić w spokoju i nic już nie powiedział, tylko wstał od biurka. Razem z Haldirem krzątali się chwilę po pokoju, a po czym wyszli, nic nie mówiąc.
Ukryłem twarz w dłoniach. Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony wiedziałem, że ratuję przyjaciołom życie, ale z drugiej będą mieć poważne kłopoty po powrocie. A przecież obiecałem! A co jeśli to Haldir wyolbrzymiał? Może tam wcale nie jest tak źle. Może się okaże, że doskonale poradziliby sobie sami. I co wtedy? Czy mi w ogóle wybaczą? Siedziałem tak, tłukąc się z własnymi myślami, aż ktoś nie walnął ręką w drzwi. Aż podskoczyłem.
- Zaczekaj – usłyszałem znajomy stłumiony głos. – Jesteś pewien czy może z nami jechać? Wiesz, co mówił ojciec.
- A od kiedy to ty jesteś tym, który się tak bardzo ojca słucha? Powinien z nami jechać. Firewood jest blisko, nic się nie stanie. A poza tym może nam pomóc, przecież to jego przyjaciele.
Bracia mówili cicho, więc musiałem wytężać słuch, by ich usłyszeć.
- A jeśli nie będzie chciał jechać?
- Nie będziemy go zmuszać.
- Ojciec nas zabije, jak się dowie.
- Dla ciebie to nic nowego.
Po tej wypowiedzi drzwi się otworzyły, a ja udałem, że nic nie słyszałem.
- Chcesz jechać z nami? – spytał Haldir.
Spojrzałem na niego.
- Mogę pojechać – powiedziałem cicho. Książę uśmiechnął się współczująco i pomógł mi wstać.
Gdy wychodziliśmy moją głowę przeszył tak niemiłosierny ból, że aż cicho krzyknąłem. Chwyciłem się za nią, lecz trwało to tylko ułamek sekundy, więc zastanawiałem się czy sobie tego nie zmyśliłem. Bracia odwrócili się w moją stronę.
- Wszystko w porządku Leo?
Uśmiechnąłem się słabo.
- Jasne.
Po czym wyszedłem z komnaty, a bracia poszli za mną.