wtorek, 11 czerwca 2013

Elf 11


   W całym mieście lało.
   Ludzie chodzili ubrani w płaszcze przeciwdeszczowe i zaopatrzeni w parasole. Niektórzy co chwila włazili w kałuże, by zaraz potem zakląć pod nosem lub pokręcić głową z rezygnacją. Samochody jeździły z dużą prędkością po ulicy rozbryzgując dookoła wodę na zdenerwowanych przechodniów. Ptaki pochowały się w koronach drzew, a psy powchodziły do bud, kryjąc się przed tą ulewą. Niektóre dzieci oglądały krajobraz za oknem, inne siedziały wpatrzone w telewizor, gdzie leciała bajka.
   Krople deszczu rozbijały się o bruk. Pod dom na ulicy Orzeszkowej podjechał czarny samochód. Otworzyły się drzwiczki od strony pasażera i wysiadł z nich mężczyzna ubrany w ciemny płaszcz podróżny jak ze średniowiecza. Rozejrzał się wokoło i naciągnął kaptur na głowę. Spojrzał na stojący przed nim dom, kierując wzrok na okno, w którym paliło się światło. Ujrzał w nim małą dziewczynkę, na oko 8-letnią. Miała blond włosy do pasa i bawiła się lalkami ze starszą kobietą.
   Mężczyzna w płaszczu uśmiechnął się złowieszczo.
   - Wreszcie cię znalazłem - powiedział.
   W tym momencie wszystkie ptaki z pobliskich drzew wzleciały do góry z głośnym okrzykiem i odleciały jak najdalej od tego miejsca.

   Kubeck zbliżał się w moją stronę, nieubłaganie. W ręce trzymał zakrwawiony nóż. Jednak ja wbiłem mu w serce własny. Ten zbladł, zamknął oczy, lecz po chwili je otworzył. Wyciągnął sztylet ze swego ciała. Krzyk uwiązł mi w gardle. Cofnąłem się pod ścianę. Kubeck zbliżył się do mnie z przerażającym uśmieszkiem. Z rany na klatce piersiowej sączyła mu się krew. Przygotował się do ciosu. Dźgnął.

   Obudziłem się zlany potem. Zamiast krzyku z mojego suchego gardła wydobyło się jedynie mdłe charknięcie. Oddychałem ciężko co chwila zerkając z niepokojem w kąty sypialni. Podciągnąłem schowane w pościel kolana pod brodę i oplotłem je rękami. Po policzkach popłynęły mi łzy. Nagle bardzo zapragnąłem być blisko rodziców. Może i teraz niewiele ich obchodziłem, jednak w przeszłości, gdy miałem złe sny, przychodziłem do nich. Mama obejmowała mnie i całowała w głowę, powtarzając, że to tylko wytwory mojej wyobraźni, a tata rozśmieszał nas opowiadając zabawne historyjki lub gestykulując.
   Pomyślałem o Ligolisie i Haldirze, jednak stwierdziłem, że do nich nie pójdę. Stwierdziłem, że lepiej nie zawracać im głowy taką sprawą. Zastanowiłem się nad ich siostrą, jednak tę myśl także odrzuciłem. "Nikt nie może mi pomóc." - pomyślałem z westchnieniem. Ciężko opadłem na poduszki. Leżałem tak, wpatrując się w baldachim. Przed oczami znowu stanął mi obraz martwego Kubecka, więc zakryłem oczy rękami, lecz to nie pomogło. Z braku sił schowałem się pod kołdrę i zacisnąłem powieki. Po raz kolejny ciężko westchnąłem. Leżałem tak, skulony i opadły z sił. Czułem jakby cała energia opuściła moje ciało. Do mojej głowy ciągle trafiały obrazy z dzisiejszej nocy.

   Zabiłem żywego człowieka.
   A można zabić martwego człowieka?
   Jeśli jest wampirem to pewnie tak.
   Ale to wtedy nie jest człowiek, głupku.
   Kim ty w ogóle jesteś?
   Tobą.
   Co? Czyli rozmawiam z samym sobą?
   Dokładnie.
   Co? A jak to niby możliwe?
   To proste. Elfy tak mają. Czasami ujawnia im się drugie ja.
   A skąd ty to wiesz, skoro jesteś mną, a ja tego nie wiem?
   Bo jestem twoim drugim ja. A poza tym już wiesz.
   Spostrzegawczy jesteś.
   Wiem.
   Coś wredne to moje drugie ja.
   Dziękuję.
   To była ironia.
   Najwyraźniej spostrzegawczość mam po tobie. Zresztą masz przepiękny ton odkrywcy.
   Śmieszne. Skoro jesteś mną, ale nie mną, to jakie jest twoje imię?
   Monton.
   Co?
   Żartowałem. Nazywam się Kustosz.
   To też był żart.
   Przecież wiem.
   To powiesz mi wreszcie jak się nazywasz?!
   Spokojnie, bez nerwów. A w ogóle to skąd wiesz, że mam inne imię niż ty?
   Bo wiem. Mów.
   No dobrze, już dobrze.
   Więc?
   Lucas.
   Serio?
   Powiedzmy. Zdradzę ci tajemnicę.
   Jaką?
   Masz drugie imię.
   Co? Niby jakie.
   Flynn.
   Co? Skąd to wiesz?
   Zgaduję, że 'co' to miłość twojego życia. Bo wiem. Zresztą sam je sobie w dzieciństwie wymyśliłeś.
   Zabawne.
   Zdaję sobie z tego sprawę inaczej bym tych słów nie wypowiedział. A poza tym taka jest prawda.
   A ty masz jakieś drugie imię?
   Tak.
   A jakie?
   Sean.
   Ładnie.
   Wiem.
   Widzę, że masz bardzo niskie mniemanie o sobie.
   Mistrz Ironii.
   Dziękuję. Wiesz może coś jeszcze czego ja nie wiem?
   Niezbyt wiele.
   Szkoda.
   Nie jestem wszechwiedzący.
   Zauważyłem.

   Leżałem tak sobie, rozmawiając z własną podświadomością. Nawet nie zauważyłem, kiedy zapadłem w niespokojny sen.

   Kubeck zbliżający się w moją stronę z nożem w ręce. Jego oczy tracące blask. Martwe ciało na podłodze w kałuży krwi. Uczucie strachu i grozy.

   Kiedy się obudziłem, znów zlany potem i ciężko dyszący, świtało. Opadłem wyczerpany na poduszki. Leżałem, a przed oczami przelatywały mi niemiłe obrazy z wczorajszej nocy. Zacisnąłem mocno powieki , próbując się ich pozbyć. Niestety, bez skutku.
   Nagle przypomniałem sobie o moim drugim ja i o naszych nocnych rozmowach. Zastanowiłem się czy to mi się przypadkiem tylko nie przyśniło. Postanowiłem to sprawdzić.

   Hej, jesteś?
   Od dnia twoich narodzin.
   Cieszę się, że cię słyszę.
   To wyjaśnia twoje westchnięcie ulgi.
   Zapewne.
   Chciałeś porozmawiać?
   Jasne. Ostatnim razem to mnie odciągnęło od złych myśli.
   Jesteś szczery. To nie ironia, której jesteś mistrzem.
   Einstein z ciebie. Oczywiście, że jestem szczery. Jak ty byś się czuł na moim miejscu?
   Jestem na twoim miejscu.
   Ups. To jak się czujesz?
   Tak samo jak ty.
   Aha, współczuję.
   Nawzajem.
   Dzięki.
   Może jednak wstaniesz? Już po wschodzie słońca.
   No i?
   Tutaj chyba zazwyczaj mieszkańcy wstają o wschodzie słońca.
   A może po prostu lubią go oglądać?
   Niewykluczone.

   Mimo swej sarkastycznej uwagi posłuchałem mojego drugiego ja. Uświadomiłem sobie, że właśnie te trzy imiona kiedyś mi się bardzo podobały: Lucas, Sean i Flynn.
   Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Otworzyłem ją, a następnie przejrzałem ubrania. Włożyłem na siebie materiałowe spodnie, koszulę, a na nią kubrak. Potem podszedłem do blachy służącej za lustro i się przejrzałem. Moim zdaniem wyglądałem dość głupio, jednak tak już zostawiłem.
   Wyszedłem z komnaty i ze zdziwieniem spostrzegłem, że przy moich drzwiach stoją dwaj strażnicy. Najwyraźniej się mną nie przejęli. Nagle zobaczyłem Ligolisa, idącego w moją stronę. Mimo wszystko odetchnąłem z ulgą.
   - Chodź - powiedział bez żadnego powitania brat Haldira. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
   Przez cały czas zastanawiałem się czy coś się stało.

   Może trup Kubecka odżył.
   Bardzo zabawne.
   No co, a nie mogłoby tak być?
   Nie w tym świecie.
   Nie? Przecież widziałeś jakie stwory tu są.
   Przymknij się.

   Lucas posłuchał.
   Zerknąłem na Ligolisa, jednak ten chyba nie zdawał sobie sprawy, że właśnie odbyłem rozmowę z własną podświadomością. Zastanowiłem się czy on też tak ma. Jednak nie dane mi było się długo nad tym zastanawiać, gdyż znaleźliśmy się już na podwórku. Poczułem na swej twarzy podmuch świeżego powietrza. Nie wiem czemu, ale spodziewałem się ujrzeć teren ogrodzony taśmą, wozy policyjne i zbiorowisko ludzi.

   Może jeszcze ufo i gadający dzbanek?
   Wolałbym gadającą szafę. Może poradziłaby mi w co mam się ubrać.
   Prędzej nakrzyczałaby na ciebie, dlaczego wyjmujesz jej wnętrzności.
   Mistrz Ciętej Riposty.
   Dziękuję Mistrzu Ironii.

   Nagle ujrzałem stojącego nieopodal Ozzy'ego. Znowu mi ulżyło. Pewnie byłem podenerwowany przez te sny.
   Gdy do niego podeszliśmy, spojrzał na nas i się uśmiechnął.
   - Cześć wam - powiedział.
   Ligolis w końcu mnie puścił.
   - Witaj, Ozzy. Twoich rodziców jeszcze nie ma?
   Mój przyjaciel pokręcił przecząco głową.
   - Jeszcze nie - w jego głosie słychać było zdenerwowanie.
   - Spokojnie - rzekł Ligolis, klepiąc go przyjaźnie po ramieniu.
   - A ktoś chce mi powiedzieć po co ja tu? - w końcu nie wytrzymałem.
   - Żeby pomóc wyjaśnić rodzicom Ozzy'ego co zrobił tej nocy - wyjaśnił brat Haldira, nie patrząc na mnie.
   - Aha - nic innego nie przyszło mi do głowy.
   W pewnym momencie zobaczyłem dwie postaci, które przykuły moją uwagę, ponieważ zbliżały się w naszą stronę. Nagle usłyszałem głos Lucasa w swojej głowie.

   O rany. Ich miny mnie przerażają.
   Nie tylko ciebie.
   Szczególnie mnie.
   Wątpię.
   Wyglądają jakby zaraz mieli zmienić się w potwory z czterema głowami i tysiącem ostrych zębów.
   Przesadzasz.
   Możliwe. Jednak i tak mnie przerażają.
   To pewnie rodzice Ozzy'ego.
   I założę się, że przywitają swojego syna-bohatera pożarciem przez swe dwugłowe macki.
   Zamknij się, idioto.

   Za dwoma postaciami ze zdenerwowanymi minami ujrzałem Brandona. Jego twarz była bez wyrazu.
   W końcu wszyscy troje się do nas zbliżyli.
   - A teraz się tłumacz! - zażądała wściekła kobieta o młodym wyglądzie. Miała jasne brązowe włosy i piwne oczy, teraz zionące gniewem. - Dlaczego wyszedłeś w środku nocy?! I dlaczego wziąłeś tyle rzeczy?! Gdzie one teraz są?!
   - W-W komnacie. Ale nie wszystkie. Niektóre są u niego - speszony Ozzy wskazał głową na mnie.
   - Co?! - wykrzyczał mężczyzna o ciemnobrązowych włosach, granatowych oczach i bródce. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego Ozzy ma blond włosy. - Zostawiłeś część naszego dobytku w domu tego niskiego idioty?!
   Zacząłem aż kipieć ze złości, jednak nic nie powiedziałem. Zacisnąłem tylko dłonie w pięści.
   - On jest tego samego wzrostu co ja - zaprotestował Ozzy. - I nie jest idiotą. Jest moim przyjacielem.
   - Przyjaźnisz się z takimi nieudacznikami?! - wrzasnął mężczyzna.
   - Ten nieudacznik i państwa syn uratowali tej nocy życie rodzinie królewskiej - wtrącił opanowanym głosem Ligolis. - A całe Whitemount przed objęciem władzy przez jakichś złodzieji.
   - A co mnie obchodzi co ten łamaga zrobił?! - ojciec Ozzy'ego chyba miał problem z nerwami. - Obchodzi mnie tylko, do czego zmusiliście mojego syna!
   Brat Haldira wyprostował się gwałtownie.
   - Do niczego go nie zmusiliśmy - powiedział dziwnie spokojnym głosem.
   - Och, ależ oczywiście - syknęła kobieta. - Nasz syn został doskonale wychowany. Nigdy z własnej woli nie zrobiłby czegoś takiego.
   Zachciało mi się śmiać, jednak się powstrzymałem. Przypomniałem sobie jak w dzień mojego przyjazdu Ozzy mówił, że jego rodzice na pewno się zgodzą, żebym do niego przyszedł. Ciekawe czy to było prawdą.
   Spojrzałem na Ligolisa. Widziałem gniew w jego oczach. W mojej głowie ponownie rozbrzmiał głos Lucasa.

   A teraz zmienią się w potwory.
   Och, zamknij się, idioto.
   No co? Wkurzyli mnie.
   Nie tylko ciebie.
   Oni nas obrazili.
   Wiem.
   Musimy coś zrobić!
   Niby co? Mam ich walnąć i powiedzieć, że nie mają prawa nikogo obrażać?
   Wiesz, dobry pomysł.
   Bardzo zabawne. Przecież tego nie zrobię. Jedyne co możemy zrobić to słuchać i siedzieć cicho.
   Drugie wyjście: pójść stąd.
   Nie mogę. Ozzy może potrzebować mojej pomocy. Muszę tu zostać.
   Ale jeśli się wkurzysz i ich zaatakujesz to nie miej do mnie pretensji.
   Jasne.

   - Nie wierzę wam! - z zamyślenia związanego z rozmową z Lucasem, wyrwał mnie donośny wrzask mężczyzny.
   - Ale tato! On mówi prawdę! - probował przekonać go Ozzy.
   - Zapewne sam się z nimi zgadałeś, żeby przynieść sobie chwałę!
   Zapadła niezręczna cisza, podczas której zrozumiałem o co teraz poszło.
   - Jak możesz posądzać mnie o coś takiego, ojcze - rzekł Ozzy ze łzami w oczach.
   - Po prostu stwierdzam fakty, synu - mężczyzna wydawał się nie wzruszony.
   - To najpierw zdobądź poprawne informacje! - po tych słowach mój przyjaciel odwrócił się i pobiegł. Domyśliłem się, że jego celem jest baza.
   Wszyscy patrzyliśmy na niego ze zdzwieniem. Ligolis również chciał odejść, jednak kobieta złapała go mocno za ramię i wysyczała do ucha:
   - Nie będziecie nim manipulować. Nie uda wam się to. Go nie użyjecie do swoich celów, nie pozwolimy wam na to. Aż żal mi kolejnych waszych ofiar. Między innymi tego chłopca.
   Dostrzegłem błysk zrozumienia w oczach Ligolisa. Pewnie żadne z nich nie wiedziało, że usłyszałem słowa kobiety, ponieważ mówiła bardzo cicho, aż musiałem wytężać słuch. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że ostatnie zdanie było o mnie.
   Matka Ozzy'ego puściła Ligolisa, a ten odszedł bez słowa. Szybko ruszyłem za nim. Wolałem mu nie mówić, że wszystko słyszałem, martwiłem się tylko znaczeniem tych słów.
   Nigdzie nie mogłem wypatrzyć Ozzy'ego, więc doszedłem do wniosku, że jest już w schronie. Zerknąłem na Ligolisa. Na jego twarzy malował się gniew, jednak w oczach dostrzegłem lekki strach, co mnie zdziwiło. Dłonie miał zaciśnięte w pięści. Szedł prosto, patrząc przed siebie. W pewnym momencie musiałem zacząć truchtać, żeby za nim nadążyć.
   Skręciliśmy w dobrze mi znaną uliczkę i doszliśmy do uchylonych drzwi. Ligolis pchnął je, a następnie weszliśmy do środka. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nas. Wewnątrz panował półmrok, który rozpraszał jedynie nikły blask lampy oliwnej, stojącej na stole.
   Ujrzałem Ozzy'ego skulonego naprzeciw nas pod ścianą, tak jak ja wczoraj, reszta siedziała po prawej stronie na ziemi. Grono z poprzedniego dnia powiększyło się o trzy osoby: Rose i dwie inne dziewczyny. Panowała niezręczna cisza, którą przerwał Ross.
   - Co tu robicie? - zapytał.
   Ligolis nie odpowiedział. Wszedł do pomieszczenia i stanął pośrodku wpatrując się w Ozzy'ego, który zapewne czuł na sobie jego wzrok, jednak nie odwzajemnił spojrzenia. Zrobiłem parę kroków w głąb pokoju i cicho zamknąłem za sobą drzwi. Rozśmieszały mnie trochę zdezorientowane twarze przyjaciół, jednak nie okazałem tego. Spojrzałem w stronę Ligolisa i Ozzy'ego, jednak żaden z nich nie zmienił swej dotychczasowej pozy. Podszedłem do krzesła, znajdującego się po lewej stronie pomieszczenia i opadłem na nie. Kątem oka widziałem nikłe światło lampy oliwnej, stojącej obok na stole. Stwierdziłem, że nikt nie jest mną zainteresowany, więc zająłem się rozmową z Lucasem. Przez cały czas, jednak obserwowałem uważnie Ligolisa i Ozzy'ego.

   Ej, nudzi mi się.
   Zauważyłem. Jednak, jeśli masz zamiar się wyżalać to trafiłeś pod niewłaściwy adres.
   Bardzo zabawne.
   Powtarzasz się.
   Wiem.
   To specjalnie?
   Cóż za niedowierzanie. Tak, specjalnie. Zresztą zbytnio nic innego nie przychodzi mi wtedy do głowy.
   Ej, chodź zagramy w zagadki.
   Nigdzie się stąd nie ruszam, mogę najwyżej siedzieć. Jeszcze czego. Będziemy jak Gollum i Bilbo.* Ich zagadek żadnych nie zgadłem.
   Przecież wiem. To może zróbmy prostsze?
   No dobra. Zaczynaj.
   Okej. Co to jest: niskie, głupie i na biało owłosione?
   Ty?
   Prawidłowa odpowiedź to 'Leo', ale z niechecią mogę ci tę zaliczyć. Twoja kolej.
   Dobra. Co to jest: brązowe, lubi banany i kracze?
   Hmmm. Może małpa na lekcji języka wroniastego?
   Jakiego? Ja bym raczej powiedział 'obcego', ale ogólnie to zgadłeś.
   Teraz ja. Czy drzewa piją wodę?
   Hmm. Nie?
   Tak, idioto jeden. Na przyrodzie miałeś.
   Serio? A jak niby piją?
   Przez korzenie, matole.
   Aaa, no tak.
   Matoł.
   Powtarzasz się.
   Spostrzegawczość to dobra rzecz.
   Hahaha, ale śmieszne.
   Twoja kolej.
   Okej. Czy mózg można wyjąć?
   Moim zdaniem nie.
   A właśnie, że tak! Nie pamiętasz lekcji historii? Przy mumifikacji wyjmowali jakimś narzędziem mózg przez nos.
   O fuj!
   Zgadzam się.
   Okej, teraz ja...
   Poczekaj! Coś się dzieje.

   - Nie możesz tu spędzić całego życia - powiedział Ligolis do Ozzy'ego.
   - A niby czemu nie? - warknął mój przyjaciel. W oczach lśniły mu łzy.
   - Ozzy, proszę cię! Musisz znowu z nimi porozmawiać!
   - Po co? Żeby mnie oskarżyli, że żadnych opryszków nie było i to wszystko wymyśliłem z waszą pomocą?! - zdenerwował się Ozzy. - Sam przyznaj, Ligolisie. Jak myslisz, nie zrobiliby tego?
   - Byliby do tego zdolni - rzekł po chwili milczenia brat Haldira. W jego oczach znów dostrzegłem błysk strachu, jakby wywołanego wspomnieniem. Stał bokiem do mnie, jednak i tak widziałem wyraz jego twarzy.
   - No widzisz. Więc po co miałbym tam wra... - w tym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Brandon. Popatrzył na brata ze współczuciem.
   - Chodź.
   - Nie! - wrzasnął Ozzy, wstając. - Nie mam zamiaru nigdzie iść! Zostaję tutaj!
   Brandon już otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz wtedy drzwi ponownie stanęły otworem.



   Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Wybaczcie mi, że taki koniec, że wypowiedzi Lucasa nie są pochyłym drukiem, ale nie miałam czasu, a dzisiaj o 18 wyjeżdżam na Mistrzostwa Świata w tańcu do Amsterdamu. :D Pozdrawiam Was i mam nadzieję, że mi wybaczycie. ;*****

5 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy rozdział. :) Miło się czytało...

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę super roździał :) Adi ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z poprzednikami. Super! Jeszcze ciekawiej jest teraz, gdy dodałaś Lucasa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z każdą kolejną częścią idzie Ci coraz lepiej. Powodzenia na zawodach! (:

    OdpowiedzUsuń
  5. Życzę powodzenia, Mistrzostwa świata to nie byle co! Hm, opowiadanie genialne jak zawsze! Długie, to jest pierwszy plus! Ciekawa akcja, nowa postać, sensowne dialogi. Błędów raczej nie widzę, więc dla mnie część jest perfect! :)

    OdpowiedzUsuń