środa, 27 lipca 2016

To już cztery lata!

Yo yo mejts!

Dziś baaardzo ważny dla mnie dzień. Dziś są CZWARTE urodziny mojego bloga! Tak, to już cztery lata... Jak ten czas szybko leci ;')

Wiem, że nie zawsze byłam odpowiedzialna (No tak trochę. Cicho Sean), ale staram się być coraz lepsza. Obiecany post ogółem stoi w miejscu, bo musiałam go przerwać, a teraz cały czas jestem w rozjazdach. Zaczęłam nawet drugi post, więc któryś z nich mam nadzieję się wkrótce pojawi ;)

I pragnę Wam podziękować! To wszystko dzięki Wam. Dzięki Wam mam chęć, by działać dalej. Dziękuję Wam, że jesteście, mimo że mnie często nie ma. To dzięki Wam ten blog dalej istnieje i działa i to dzięki Wam ma już cztery lata. Kocham Was za to wszystko <3 I jak to stwierdziła Siu: "Emotikonki są jak Rafaello, wyrażają więcej niż tysiąc słów". A więc: *-* <3 ;*

Pragnę szczególnie podziękować Fobosowi, która jest ze mną od sameeeego początku, a nawet i wcześniej :D Dziękuję ;*

Pozdro z Krakowa!

Ktoś jeszcze jest na ŚDM? :D Jest cudownie <3 Najcudowniej na świecie <3
Mieszkam u super rodziny, są genialni *.*
Widziałam kardynała Dziwisza! Był małym żółtym ludzikiem. ;'D
Msza po łacinie *-* Cudo *-*

A teraz zostawiam Was z Sylwią Przetak i piosenką pasującą dla mnie do dzisiejszego dnia oraz przepięknym hymnem ŚDM :D ;*

Bayo!



niedziela, 10 lipca 2016

Elf 20

Porządny post w przygotowaniu, nie było mnie ten tydzień, więc nie miałam jak go dokończyć, ale obiecuję, że niedługo będzie ;) Tymczasem łapcie trochę akcji (w końcu)

Elf 20

Była to moja pierwsza wyprawa od czasu przyjazdu. Z jednej strony czułem podekscytowanie, ale z drugiej niepokój. Gdy wyruszaliśmy dziedziniec nadal był prawie pusty, miasto dopiero budziło się do życia. Widok wyjeżdżających wcześnie książąt nikogo nie dziwił, niektórzy tylko spojrzeli ciekawskim wzrokiem na mnie. Jechałem tym razem na Laudilu, co niestety zamiast mnie uspokajać, sprawiało tylko, że denerwowałem się jeszcze bardziej. Gdy wyjechaliśmy z zabudowań, bracia przyspieszyli do kłusa, więc ja również popędziłem Laudila. Ligolis prowadził, natomiast Haldir ustawił się za mną. Jechaliśmy szybkim kłusem, co tylko potęgowało moje zdenerwowanie. Starałem się uspokoić, bo wiedziałem że koń wyczuwa niepokój jeźdźca. Po pewnym czasie wpadłem w swego rodzaju monotonię, która pomogła mi zachować spokój podczas dalszej podróży. W pewnym momencie zjechaliśmy ze żwirowej drogi w leśną i zatrzymaliśmy się na krótki postój. Bracia poszli gdzieś w głąb lasu, a ja zostałem sam z końmi. Pogłaskałem Laudila po szyi.
- Boję się – wyszeptałem.
„To zrozumiałe” – odezwał się głos w mojej głowie.
Odskoczyłem do tyłu. Przez chwilę myślałem, że to Lucas, ale to był inny głos. Jakby…
Spojrzałem uważnie na Laudila. Koń przechylił głowę na bok.
„Co tak skaczesz?”
Wciągnąłem gwałtownie powietrze.
- T-Ty mówisz? – wyszeptałem.
„Nie mówię. Myślę. Jak nie chcesz wyjść na wariata, to też myśl.”
Stałem chwilę z otwartymi ustami, po czym potrząsnąłem głową.
„O tak?” – spróbowałem.
„Dokładnie tak” – odparł Laudil.
Uśmiechnąłem się.
W tym momencie wrócili bracia.
- Wszystko w porządku Leo? – spytał Ligolis.
Odwróciłem się do niego.
- Jasne – posłałem mu uśmiech, który odwzajemnił.
Następnie wsiedliśmy na konie i pojechaliśmy dalej. Po upływie chwili, podczas której delektowałem się nowo poznaną umiejętnością, przypomniałem sobie, gdzie właściwie jedziemy i zalała mnie
fala sprzecznych uczuć, tak ogromna, że o mało nie spadłem z wierzchowca. Wziąłem głęboki wdech, wyprostowałem się i nie dałem nic po sobie poznać. Jechaliśmy w milczeniu. Bracia bacznie obserwowali drogę, a ja bacznie obserwowałem ich. Co jakiś czas zerkali na siebie i widać było po nich zdenerwowanie. Nie zastanawiałem się nad powodem, gdyż miałem mnóstwo własnych zmartwień w tamtym momencie. Nawet nie wiem ile tak jechaliśmy, bo kompletnie straciłem poczucie czasu, byłem jakby w transie. Ocknąłem się dopiero, gdy Ligolis się do mnie odezwał:
- Słuchaj Leo – spojrzałem na niego. Powaga w jego oczach z lekka mnie przeraziła. – Już zaraz dojedziemy do Firewood. Trzymaj się blisko nas, niczego nie dotykaj i… staraj się, by nic ci się nie stało.
Po jego słowach przeszedł mnie zimny dreszcz. Gdy ruszyliśmy dalej, zacząłem się trząść. Jechaliśmy polną drogą, między pagórkami i pojedynczymi drzewami. Po stosunkowo krótkiej chwili, w oddali ujrzeliśmy pomarańczową łunę. „Firewood” – pomyślałem. Powoli podjeżdżaliśmy coraz bliżej, a z każdym krokiem coraz wyraźniej widzieliśmy majaczący w oddali krajobraz. Wyglądało to jak pożar lasu, jednak nie rozprzestrzeniał się on, tylko cały czas płonął jednostajnie. Gdy już byliśmy prawie u celu, zacząłem odczuwać gorąco. Przetarłem czoło dłonią.
- Czy w środku też jest tak gorąco? – spytałem.
- Jeszcze bardziej – odrzekł Haldir. – Ale nie tak bardzo jak powinno być. Gdyby to nie była czarna magia już dawno byśmy się spalili.
Z każdą chwilą cała sytuacja zaczynała mi się podobać coraz mniej. Wreszcie wjechaliśmy do Firewood. Od razu ogień mnie wręcz oślepił, tak był jasny i gęsty. Wszystko wokół nas płonęło. Drzewa, krzewy, rośliny. Tylko wąska piaszczysta droga wolna była od płomieni. Bracia ruszyli do przodu, a ja niepewnie za nimi. Rozglądałem się nerwowo na boki, pamiętając o przestrogach książąt. W pewnym momencie dziwny dźwięk z prawej strony przykuł moją uwagę. Odwróciłem się w porę, by ujrzeć ognistą kulę wielkości ludzkiej głowy lecącą w moją stronę. Z krzykiem przypadłem do grzbietu Laudila, a kula przeleciała nade mną i spadła po drugiej stronie drogi. Bracia natychmiast odwrócili się w moją stronę.
- Uważaj – powiedział tylko Ligolis i ruszył dalej.
Nerwowo pokiwałem głową i pojechałem za nim. Jechaliśmy gęsiego – Ligolis pierwszy, ja za nim, a cały pochód zamykał Haldir. Krajobraz wokół nas mnie przerażał, zwłaszcza że część roślin dosłownie pluła w nas ogniem i co jakiś czas musieliśmy się uchylać przed lecącymi w naszą stronę kulami. Czasami po bokach drogi miały miejsce wybuchy, które płoszyły nam konie. Bałem się, że w końcu nie utrzymam Laudila. Serce miałem już w gardle, a w pewnym momencie przed Ligolisem spadła płonąca gałąź, co spowodowało, iż prawie zemdlałem. Jego koń zarżał i odskoczył w bok, lecz książę na szczęście go utrzymał. Podziwiałem jego spokój i opanowanie. Skłonił swojego konia do przejechania nad powaloną gałęzią, lecz ja miałem z tym niemały problem. Laudil za nic nie chciał przekroczyć płonącego drewna, cały czas się cofał i nie mogłem nic na to poradzić. W końcu Ligolis złapał go za uzdę i przeciągnął na drugą stronę. Haldir przejechał bez problemów i ruszyliśmy dalej.
- Ligolis.
Młodszy książę odwrócił się w moją stronę.
- Gdzie oni są?
Ligolis zmieszał się.
- Nie wiem, Leo. Ale nie powinni być daleko. Powinni tu przybyć zaledwie półto… – wielki huk po prawej stronie nie pozwolił mu dokończyć. Równocześnie spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
- Nie jest dobrze – rzekł cicho Haldir. – Wiejcie!
Ligolis ruszył do przodu, a ja zanim. Miotałem się w siodle, a w gardle zaschło mi z przerażenia.
- Ligolis! – krzyknąłem. – Ja nie umiem galopu!
Młodszy książę zwolnił i pozwolił mi przejechać obok siebie.
- Jedź tą ścieżką!
Posłuchałem go i pognałem drogą, nie oglądając się na braci, lecz czułem, że zostali, by powstrzymać to, co nadciągało. Słyszałem za sobą jakiś gardłowy ryk. I wtedy uświadomiłem sobie, o co chodziło braciom, gdy kazali mi jechać dalej. Potwory. Zostali, by walczyć z płonącymi potworami.
Tak się zamyśliłem, że zapomniałem patrzeć na drogę i nie zauważyłem, gdy nagle przede mną wyrosła postać otoczona płomieniami. Gwałtownie wstrzymałem Laudila, lecz poskutkowało to tym, iż stanął on dęba, zrzucając mnie z siodła. Upadłem plecami na twardą ziemię i na chwilę zabrało mi oddech. Gdy w końcu zdołałem się podnieść, moim oczom ukazała się wysoka smukła postać… z płomieni. Otworzyłem szeroko oczy ze strachu i instynktownie przesunąłem się w tył. Potwór ryknął na mnie, aż poczułem jego gorący oddech na twarzy. W następnej chwili złączonymi dłońmi uderzył prosto we mnie. Zdążyłem przetoczyć się w bok, lecz potwór powtórzył uderzenie. Przetoczyłem się ponownie, pospiesznie wstałem i cofnąłem się kilka kroków. Rozejrzałem się, lecz nigdzie nie widziałem Laudila. Byłem sam. Do głowy przyszła mi tylko jedna rzecz, którą mogłem teraz zrobić.
- Ligolis! – krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem, lecz w tym samym momencie musiałem uchylić się przed ciosem potwora. Odskoczyłem do tyłu i spróbowałem znaleźć jakąś broń, lecz wszystko wokół mnie płonęło, więc wolałem tego nie ruszać. Sam potwór również składał się z samych płomieni, więc bałem się go dotknąć, a większość mojej broni została przy siodle. Przy sobie miałem tylko sztylet, który wyjąłem i rzuciłem w potwora. Rzut okazał się niestety za słaby i stwór bez wysiłku odtrącił broń ręką. Dało mi to jednak czas na przemieszczenie się jak najdalej od niego. Potwór natomiast wziął do ręki płonącą gałąź i rzucił we mnie. Panicznie rzuciłem się w bok i drewno przeleciało nade mną. Potwór jednak był szybki i nim zdążyłem wstać, już był przy mnie. Zamachnął się i pięścią uderzył mnie w pierś. Poczułem gwałtowne uderzenie połączone z potężnym ukłuciem gorąca i szybko rozchodzące się po skórze uczuciem żarzącego bólu. Krzyknąłem i upadłem na ziemię. Potwór zamachnął się do kolejnego uderzenia, lecz nim zdążył je wykonać strzała z zielonym bełtem wbiła mu się prosto w pierś. Stwór zachwiał się i cofnął kilka kroków. W następnym momencie uchylił się przed ciosem z powietrza. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, iż cios ten wykonany był mieczem. Po chwili ujrzałem Ligolisa zeskakującego z konia i odganiającego swego wierzchowca dalej. Żwawym krokiem zaczął iść w naszą stronę i szybkim ruchem wyciągnął miecz z pochwy. Ostatni odcinek drogi pokonał biegiem i zamachnął się zza głowy na potwora. Ten jednak zrobił unik, ryknął i rzucił się na księcia z boku. Ligolis zablokował go mieczem, po czym zakręcił bronią nad głową i ciął ukosem z lewej, przecinając stwora na pół. Krzyknąłem, a po ognistej postaci została kupka popiołu. Książę podszedł do mnie.
- Nic ci nie jest, Leo?
Już miałem pokręcić głową, lecz rana na piersi potwornie zapiekła, przypominając o swoim istnieniu. Syknąłem i spojrzałem w dół. Na klatce piersiowej środek koszuli był wypalony, a skóra poparzona. Ligolis skrzywił się.
- Nie mamy cza… – oboje spojrzeliśmy w prawą stronę, z której właśnie nadjechał Haldir. Zsiadł on z konia i podszedł do nas.
- Niedługo tu wrócą. Są rozdrażnione. Coś musiało je zdenerwować.
- Coś lub ktoś – skrzywił się Ligolis. – Nie zapominajmy po co tu jesteśmy.
W tym momencie Haldir dostrzegł moją ranę.
- Co się stało?
- Potwór mnie walnął – odpowiedziałem.
Haldir skrzywił się.
- Nie mamy czasu, by to opatrywać. Chociaż… – spojrzał na brata. – Ty możesz to załatwić.
Ligolis spiorunował go wzrokiem.
- Nie mogę tracić tyle energii.
- Chociaż trochę – nalegał starszy książę.
Patrzyłem to na jednego z braci, to na drugiego, jak zwykle nic nie rozumiejąc.
Ligolis westchnął.
- Zgoda. A ty idź znaleźć Laudila.
Haldir pokiwał głową i się oddalił.
- Co się… – chciałem zapytać, lecz Ligolis mnie uciszył.
- Siedź cicho.
Posłusznie zamilkłem, a młodszy książę przyłożył obie dłonie do mojej rany i zamknął oczy. Po chwili poczułem pozytywną energię przepływającą przez klatkę piersiową. Pieczenie ustało, a ból zelżał. Po chwili energia zniknęła, a Ligolis otworzył oczy.
- Lepiej? – zapytał.
Spojrzałem w dół i zauważyłem, że rana jest mniej czerwona niż wcześniej.
- Co się stało?
- Uzdrowiłem cię. Znaczy… tak trochę. Bo nie mamy czasu na pełną kurację.
- Ale… jak?
Na to pytanie Ligolis nie zdążył mi odpowiedzieć, bo wrócił jego brat, prowadząc Laudila.
- Nie był daleko – uśmiechnął się. – Skończyliście?
Młodszy książę pokiwał głową i wstał. Zrobiłem to samo co on i skierowałem się w stronę Laudila. Gdy byłem już przy nim, nagle cała energia mnie opuściła. Oczy zaszły mi białą mgłą, a ciało stało się prawie bezwładne. Zachwiałem się i powoli zacząłem tracić przytomność. Złapałem się siodła i trzymałem kurczowo, by nie upaść. Gdy już myślałem, że odpuszczę, energia wróciła. Wyprostowałem się ostrożnie, lecz po niedawnej słabości nie było nawet śladu. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Podniosłem głowę i spojrzałem w niebieskie oczy Haldira.
- Wszystko w porządku Leo? – spytał czujnym głosem.
- Tak – uśmiechnąłem się i by nie dać nic po sobie poznać, dosiadłem Laudila. Haldir patrzył na mnie jeszcze chwilę, po czym odszedł by wsiąść na swego konia. Mimowolnie odetchnąłem z ulgą.
Po chwili ruszyliśmy dalej w takiej samej kolejności jak poprzednio. Jechaliśmy nieco szybciej niż wcześniej. Z tyłu doszedł nas ryk. Bracia nie zareagowali, lecz mi serce podskoczyło do gardła. Byłem przerażony, a do tego przed chwilą niemal otarłem się o śmierć. Rozglądałem się na wszystkie strony, lecz nigdzie nie widziałem żadnego z członków paczki. Gdy moje przerażenie i rozpacz sięgnęły zenitu, krzyknąłem:
- Ligolis! Gdzie oni są?!
Ligolis obrócił się w siodle.
- Nie mam pojęcia Leo. Nie powinni być daleko. Ale nie możemy postępować pochopnie.
- Nie obchodzi mnie to! – rozdarłem się. – Nie mam zamiaru tu dłużej być! Rozumiesz?! Nie mam zamiaru! – po czym wziąłem głęboki wdech i krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem. – Ozzy! Rose! Gdzie jesteście?!
- Leo! – skarcili mnie bracia jednocześnie.
Zanim zdążyli powiedzieć coś więcej, z tyłu doszedł nas ryk, a po nim kolejny. Bracia obrócili się i równocześnie przyspieszyli, więc ja siłą rzeczy razem z nimi. Nie zajechaliśmy daleko, gdy z lewej doszedł nas głos:
- Leo!
Natychmiast się zatrzymaliśmy, a gdy ujrzałem postać biegnącą w naszą stronę, serce podskoczyło mi z radości.
- Ozzy!
Już miałem zsiąść z konia, gdy Haldir mnie powstrzymał.
- Nie – rzekł twardo.
Ligolis natomiast zbliżył się do Ozzy’ego, który był już przy nas.
- Ozzy, gdzie jest reszta?
- Tam – blondyn wskazał kierunek ręką. Przyjrzałem mu się. Wyglądał strasznie. Ubrania miał podarte i miejscami przypalone, był cały brudny, a na jego twarzy widać było udrękę.
Ligolis kiwnął głową.
- Prowadź – po czym zaczął przedzierać się przez wąską ścieżkę.
Serce znów podskoczyło mi do gardła.
- Laudil tam nie pojedzie! – zwróciłem się przerażony do Haldira.
- No to go zmusimy – z jego twarzy zniknęły jakiekolwiek pozytywne emocje, pozostały tylko powaga i zawziętość. Złapał Laudila za uzdę i skierował w stronę ścieżki. Trzymałem się kurczowo siodła, próbując nie panikować, podczas gdy Haldir prowadził nas za Ligolisem i Ozzy’ym. W końcu doszliśmy do małej groty, skrytej przed wzrokiem z głównej drogi. Była jednak na tyle duża, by mogli się tam skryć wszyscy członkowie paczki. Gdy ich ujrzałem odetchnąłem z ulgą. Byli skuleni, brudni i przerażeni, ale żywi.
- Wyłazić – rzekł szorstko Ligolis.
Spojrzałem na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami. Członkowie paczki, lękliwie spoglądając na księcia, zaczęli po kolei wychodzić z ukrycia. Gdy wszyscy stali ze spuszczonymi głowami przed grotą, Ligolis zakomenderował:
- Teraz idziecie za mną tą ścieżką, a potem w lewo.
- Ligolis – zwrócił mu uwagę brat. – Co ty mówisz?
Młodszy książę pokręcił głową.
- Nie mamy wyboru. Musimy obejść dookoła.
- Ligolis, oni sobie nie poradzą!
- A niech was – mruknął Ligolis. – Nie przedrzemy się, Haldir. Zrozum – zwrócił się do brata.
Starszy książę zacisnął usta, ale nic już nie powiedział.
- Idziemy – rozkazał Ligolis i ruszył wzdłuż ścieżki. Członkowie paczki wyglądali jak skazańcy – ze spuszczonymi głowami szli za księciem. Ja jechałem za nimi, a na końcu był Haldir. Gdy dotarliśmy do głównej drogi, skierowaliśmy się w lewo. Tempo narzucone przez Ligolisa było szybkie, zmordowani członkowie paczki ledwo nadążali i co chwila się potykali. Patrzyłem na nich ze współczuciem, ale wiedziałem, że musimy się spieszyć. Gdy już myślałem, że droga przebiegnie bez przeszkód, przed Ligolisem wyskoczył jeden z potworów.
- Szlag! – krzyknął i wstrzymał gwałtownie konia.
Parę osób krzyknęło, a mi serce po raz wtóry podeszło do gardła.
Ligolis szybkim ruchem wyciągnął miecz i bez większego trudu odciął potworowi głowę, a ten zamienił się w popiół. Z tyłu dobiegł nas ryk.
- Ligolis – odezwał się Haldir. – Idźcie.
Oczy młodszego księcia rozszerzyły się z przerażenia. Chciał coś powiedzieć, jednak zrezygnował i tylko pokiwał głową. Następnie odwrócił się i popędził konia.
- Idziemy – rzekł, próbując ukryć ból w głosie.
I właśnie wtedy zrozumiałem, co się dzieje. Haldir chciał zostać.
Członkowie paczki ruszyli szybkim tempem za Ligolisem, a ja odwróciłem się do jego brata.
- Nie możesz…
- Leo – powiedział łagodnie Haldir. – Idź już. Dołączę do was – gdy widział, że to mnie nie przekonało, dodał. – Obiecuję.
Widząc, że nic nie wskóram, ruszyłem za resztą. Gdy do nich dołączyłem, okręciłem się na chwilę w siodle, by ujrzeć Haldira odwróconego twarzą do zbliżających się potworów z mieczem w dłoni. Potem już się nie oglądałem.
Droga nam się dłużyła i była pełna niebezpieczeństw ze strony lasu. Spotkaliśmy parę potworów, jednak Ligolis dosyć łatwo sobie z nimi poradził. W pewnym momencie zbliżył się do mnie i kazał zsiąść z konia. Gdy uczyniłem to, o co mnie prosił, walnął z całej siły Laudila w zad. Koń zarżał i popędził galopem przed siebie, mijając paczkę. Spojrzałem zdziwiony na Ligolisa.
- Biegnij najszybciej jak możesz. Już niedaleko. Gdy znajdziecie się poza Firewood, biegnijcie dalej prosto w las. Zatrzymajcie się dopiero po paru minutach i zaczekajcie na mnie – wytłumaczył.
Kiwnąłem głową, a on krzyknął:
- Biegnijcie najszybciej jak możecie!
Członkowie paczki spojrzeli na niego z udręką, po czym zaczęli biec. Byli wyraźnie zmęczeni, więc biegnąc wśród nich, poganiałem ich i dodawałem otuchy. Po pewnym czasie opuściliśmy Firewood, lecz kazałem im biec dalej. Wszyscy opadali z sił, jednak musiałem słuchać Ligolisa. Po paru minutach, gdy sam nie dawałem już rady, kazałem im się zatrzymać. Wszyscy momentalnie opadli na ziemię. Ja sam również usiadłem, ciężko dysząc i oparłem się o drzewo. Jednak coś sobie przypomniałem i chwiejnie wstałem.
- Laudil! – krzyknąłem. Przez moment nic się nie działo, lecz po chwili w krzakach obok coś zaszeleściło i wyszedł stamtąd Laudil, spoglądając na mnie uważnie. Pogłaskałem go po szyi i znów opadłem na ziemię. Zamknąłem oczy, lecz po chwili poczułem ruch obok siebie i spojrzałem w tamtą stronę. Ozzy przysiadł się do mnie i uśmiechnął blado.
- Dzięki stary.
Pokręciłem głową.
- Będziecie mieli teraz kłopoty.
- Leo, już wolę mieć spore kłopoty niż nie żyć. Zaufaj mi.
Reszta mruknęła wyrażając tym swoje poparcie i pokiwała głowami. Uśmiechnąłem się słabo.
W tym momencie usłyszeliśmy tętent kopyt i po chwili ujrzeliśmy Ligolisa na koniu. Nie odezwał się ani słowem, tylko zsiadł z konia, wyjął bukłak z wodą i podał go najbliżej siedzącej osobie.
- Tylko powoli – mruknął.
Zrobiłem to samo co on, również napominając, by pili powoli. Każdy starał się zastosować do tych próśb. Na koniec my sami się napiliśmy i schowaliśmy bukłaki do juków.
- Idziemy – zarządził książę.
- Ale… – próbowałem zaprotestować.
- Żadnych „ale” – warknął Ligolis, po czym wsiadł na swego konia.
Zrezygnowany uczyniłem to samo. Członkowie paczki z trudem się podnieśli i powlekli za księciem. Było już ciemno, a niebo było pełne gwiazd. Widok ten radowałby mnie, gdyby nie obecna sytuacja. Zresztą musiałem skupić się na prowadzeniu Laudila pomiędzy korzeniami i innymi wybojami. Po jakimś czasie Ligolis się zatrzymał.
- Macie postój – rzucił.
Członkowie paczki znów upadli na ziemię, a Ligolis i ja zsiedliśmy z koni. Zobaczyłem, iż książę luzuje popręg, więc uczyniłem to samo. Następnie odszedł parę metrów, skrzyżował ręce na piersi i oparł się o drzewo. Przez chwilę zastanawiałem się czy do niego podejść, lecz postanowiłem zostawić go na razie samego i usiadłem obok Ozzy’ego. Ten spojrzał najpierw na mnie, a potem na Ligolisa.
- Jest na nas mocno zły – stwierdził.
- I martwi się o brata – dodałem.
- Myślisz, że Haldir wróci?
- Na pewno. Obiecał mi to.
Potem już się nie odzywaliśmy. Po dość długim czasie Ligolis wrócił. Wszyscy podnieśliśmy na niego wzrok.
- Ruszamy – rzekł bez emocji.
Zesztywniałem na moment z przerażenia.
- A-Ale… Haldir…
- Powiedziałem – warknął Ligolis przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach zalśniły łzy. Podszedł do swego wierzchowca i podciągnął popręg. Roztrzęsiony zrobiłem to samo. Paczka powoli podnosiła się z ziemi – dzięki temu postojowi nabrali trochę sił.
Gdy wszyscy byliśmy już gotowi do drogi, Ligolis jeszcze przez parę minut siedział w bezruchu na koniu i patrzył zamglonym wzrokiem do tyłu. Potem otrząsnął się i wydał komendę:
- Ruszamy.
Powoli ruszyliśmy dalej. Nie dawała mi spokoju myśl, że Haldir nie wrócił. Przecież obiecał! Przecież… Po policzkach spłynęły mi łzy, lecz zaraz je otarłem. Wróci. Jeszcze wróci. Jeszcze ma czas. A Haldir nie łamie obietnic.

piątek, 1 lipca 2016

Wakacje się zaczęły

Hejooo! <3
Jak tam Wam wakacje mijają? Mi na razie super ^^ Jeżdżę codziennie na konie. :D Dzisiaj byłam w terenie! Pojechałam konno do lasu <3 Było cudownie <3 Mimo że padał deszcz... *.*

We wtorek wyjeżdżam z rodziną do Hobbitówy. :D Czymże ten cudowny twór jest możecie sprawdzić o tutaj. ;D Będę tam do niedzieli. ;)

Jakie macie plany na wakacje kochani? :)

Taki krótki post, jednak postaram się niedługo napisać dłuższy. :D A w międzyczasie powoli się tworzy 20. część "Elfa" ;) Będzie w końcu trochę akcji :D

Macie wattpada? :D

Już 27. lipca będą 4. urodziny mojego bloga! :D Aż się łezka w oku kręci... <3

A teraz dam Wam dwa wykonania Studia Accantus. :D Oba to są cuda nad cudy i pokazują, że ci ludzie to nie tylko utalentowani piosenkarze, ale również cudowni aktorzy. :D *.* <3

Najnowsza:





Piszcie co myślicie! :D ;)

Do napisania kochani! <3 ;* ^^ :D