czwartek, 31 grudnia 2015

Szczęśliwego Nowego Roku!

Wszystkiego NAJlepszego w Nowym Roku! Dużo szczęścia, radości, miłości, duuuuuużo dużo czasu dla siebie, mnóstwo przeczytanych książek, obejrzanych filmów, napisanych dzieł (ogółem stworzonych dzieł) i wszystkiego co najlepsze! <3
Albo najlepiej: zażyczcie sobie sami i niech Wam się to spełni. ;****
Kocham Was, jesteście NAJlepsi! <33333


wtorek, 29 grudnia 2015

Chyba o Star Wars

Witam kochani! Co tam u Was? Jak święta minęły? Co dostaliście? Ja suuuuper rzeczy, o których opowiem w innym poście. :D Mimo że święta już minęły chciałabym Wam życzyć wszystkiego dobrego. :D Noworoczne życzenia jeszcze przed nami. ;)
Skoro już tu pisze (z telefonu, dlatego takie krótkie) to zapytam się Was (chociaż to pewnie jest na Waszych blogach): ilu mamy tu fanów Star Warsów? ^^ Ja ogółem i tak lubiłam, a teraz odkąd zaczęliśmy sobie powtarzać wszystkie części (na razie skończyliśmy na trzeciej) stałam się fanką <3 I mam nowych menżów (tak, ten błąd to specjalnie) <333 Qui Gon Jinn <3 Obi-Wan Kenobi <3 Yoda <3 Kocham ich <333
A, i stwierdziłam że Anakina nie lubię. Wkurza mnie. xD Lubię go tylko w 1. części (jako dziecko xD). Ma przebłyski fajności, zwłaszcza kiedy okazuje szacunek mistrzowi <333







Moja tapeta też jest piękna, przyznajcie: xD

A teraz trzymajcie się, bo lecę oglądać czwartą część! May the Force be with you! <333 ;***

 Co też można znaleźć w Internecie xDDD
Aż mnie ciarki przechodzą, to jest super i pasuje do melodii i to jest takie prawdziwe. <333

sobota, 31 października 2015

Początek przyjaźni

Tak, wiem, pewnie już Was nudzi czytanie w każdym moim poście przeprosin. I taa, u mnie niedługo to najwyraźniej miesiąc później... Ehhh... Naprawdę muszę się poprawić... I niedługo to zrobię. Serio. :D A tymczasem najmocniej przepraszam i zostawiam Was z tekstem, który napisałam już w sumie dosyć dawno, ale zapomniałam go tu wstawić. Galactik Football fanfic. ;)

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – w pomieszczeniu rozległ się szorstki głos, w którym dało się jednak wyczuć pobłażliwą nutę.
Uniósł głowę.
- W-wybacz panie. Zamyśliłem się – ostatnio często mu się to zdarzało. Zbyt często.
- Mówiłem ci to już setki razy i powtarzam po raz kolejny: żadnego „panie”. Jestem Magnus. Tak? Tak. Tutaj nie ma żadnego „panie”. Wszyscy mówimy sobie po imieniu. Jasne?
- Tak jest pa… to znaczy… tak jest.
Magnus przyjrzał się swojemu nowemu podwładnemu. Był rozkojarzony. Nawet bardzo. Ale nie można mu się dziwić – nie po tym co przeszedł. Magnus spojrzał mu głęboko w oczy. Tamten oczywiście już po chwili spuścił wzrok i lekko się zaczerwienił, ale Magnusa to nie zdziwiło. Przyzwyczaił się już do takich reakcji. Przecież był ważną osobistością.
- Nieważne zresztą. Możesz już iść – powiedział po chwili namysłu. Wiedział, że jego nowy podwładny i tak nie będzie go słuchał.
Tamten uniósł zdziwiony głowę.
- Naprawdę? – zapytał głupio.
- Tak. Naprawdę – Magnus kiwnął głową. Po chwili machnął ręką w stronę drzwi. – Idź już.
Jego nowy podwładny posłusznie wstał i wyszedł bez jednego słowa pożegnania.
***
Leżał na łóżku, przeznaczonym dla niego, z rękami pod głową i tępo wpatrywał się w posłanie powyżej. Przed oczami wciąż widział obrazy, o których chciałby jak najszybciej zapomnieć, wyrzucić na zawsze z pamięci. Zacisnął powieki, lecz to nie pomogło. Nie, jednak nie. Jednego obrazu nie chciałby zapomnieć nigdy. Delphina. Ona przez wiele lat była całym jego życiem. A teraz ją stracił. Stracił przez własną głupotę. I to nie stracił tak, że odeszła do innego. Nie, on ją stracił na zawsze. Niepowracalnie. Ona umarła. Te słowa cały czas przenikały przez jego umysł, nie mogąc się nigdzie zagnieździć. Jeszcze to całkiem do niego nie dotarło. Przecież nie mógł tak po prostu jej stracić! A jednak. A jednak ją stracił. Stracił.
Jego melancholijne rozmyślania przerwał alarm. Na początku nie wiedział o co chodzi. Gdy jednak zobaczył, że wszyscy pospiesznie wybiegają z pomieszczenia, podniósł się i podążył za nimi. Wybiegli ze statku i w grupie stali przed nim. Wokół słychać było rozmowy. Nie wiedział co się dzieje, rozglądał się, ale widok przesłaniali mu pozostali.
- Co się dzieje? – zapytał w pewnym momencie.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział jakiś mężczyzna obok. Miał krótkie czarne włosy i błękitne oczy. Był na oko jego rówieśnikiem.
- Ktoś chyba widział roboty niedaleko – wyjaśnił ktoś z przodu. – Ale nie wiem czy to prawda skoro bezczynnie tu stoimy.
- Możliwe – przyznał błękitnooki mężczyzna. – Zresztą chyba już wracamy.
Miał rację. Wszyscy powoli zawracali i smętnie wlekli się z powrotem do statku, zawiedzeni brakiem akcji. On i błękitnooki mężczyzna również zawrócili i poczęli zmierzać w kierunku swoich pomieszczeń.
- No to to by było na tyle, jeśli chodzi o jakieś emocje dzisiejszego dnia – parsknął mężczyzna. On spojrzał na niego z ukosa. Mu to się właściwie podobało. Dopiero poniewczasie zorientował się, że wypowiedział te słowa na głos.
- Doprawdy? – zdziwił się z lekka rozbawiony błękitnooki. Jego rozmówca spuścił wzrok. – Zresztą nieważne – mężczyzna wyciągnął dłoń, którą drugi chwycił:
- Corso.
- I’son.
***
Tej nocy jak zwykle dręczyły go koszmary. Rzucał się na swoim miejscu, ale jakoś udało mu się nie krzyczeć. Już raz krzyczał w nocy, czym zarobił sobie nieprzychylne i z lekka pogardliwe spojrzenia współlokatorów. Obudził się jak zwykle w środku nocy, cały zlany potem. Przez chwilę leżał, ciężko dysząc. Niewiele to pomogło, więc wstał i cicho wyszedł z pomieszczenia. Krążył po korytarzach, nie mogąc znaleźć wyjścia. Gdy w końcu znalazł się na zewnątrz, głęboko odetchnął. Podszedł parę kroków do przodu i napawał się chłodem nocy. Wspominając wydarzenia, które przyczyniły się do jego pobytu tutaj, zaczął się trząść. Nie z zimna, lecz z rozpaczy. Zamykając oczy, widział wybuchy, pościg, Delphinę. Oczy mu zaszły łzami na jej wspomnienie. Widział strach, cierpienie na jej twarzy. Widział jak bardzo się boi. I nie mógł nic zrobić. Nic. Nic, a nic by jej pomóc. Nic, by ulżyć jej niedoli. Nic.
Potrząsnął głową. „Otrząśnij się!” – krzyknął na siebie w myślach. Po chwili jednak rozmyślania powróciły. I pojawiła się kolejna znajoma (niestety) twarz. Bleylock. I’son zacisnął szczęki i pięści. Ten głupi generał jeszcze tego pożałuje. Pożałuje, że mu odebrał ukochaną. Pożałuje! Ale jak? I’son spuścił głowę. Po chwili go olśniło. Przecież jest piratem! Tak! To jest to! Jest piratem! I’son dumnie uniósł głowę. Tak. Jest piratem. I jeszcze kiedyś zemści się na Bleylocku.
***
Gdy mu powiedziano, że ma stawić się u Magnusa na chwilę go zmroziło. Myślał czy zrobił coś czym mógłby go rozzłościć, ale nic nie znalazł. Chociaż w sumie Magnus zapewne mógłby coś znaleźć. Na miękkich nogach zapukał do drzwi jego „gabinetu”, a gdy usłyszał szorstkie „proszę”, ostrożnie uchylił drzwi.
- To ja – oznajmił, nie bardzo wiedząc co innego mógłby powiedzieć.
Magnus spojrzał na niego z ukosa.
- Ach, to ty. Wejdź, proszę.
I’son powoli wszedł głębiej do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. W połowie pomieszczenia przystanął, nie bardzo wiedząc co robić.
- Usiądź – poprosił Magnus, nadal stojąc do niego plecami.
I’son posłusznie usiadł na fotelu, stojącym przed biurkiem. Magnus jednak nadal stał.
- Jak pewnie zauważyłeś, już zmieniliśmy ci wygląd – zaczął przywódca.
I’son wzdrygnął się. Rzeczywiście zdążył już zauważyć. Gdy pierwszy raz zobaczył nowego siebie, o mało co nie krzyknął. Niby podobny, ale mimo wszystko… inny.
- Dlaczego to zrobiliście? – spytał.
Magnus przyjrzał mu się.
- Wiemy, że masz wrogów I’son. Tak łatwiej będzie ci pozostać niezauważonym przez nich. Ale to jeszcze nie wszystko. Jesteś dosyć podobny do starego siebie. Jeśli twoi wrogowie usłyszą, że ktoś zwraca się do ciebie ‘I’son’ od razu skojarzą fakty.
- Co proponujesz z tym zrobić?
- Trzeba zmienić ci imię.
- Ż-Że co? – pisnął I’son, ciut za głośno.
Magnus uniósł brwi.
- A co?
- N-No bo ja… jestem tak jakby… przywiązany do swojego imienia – dokończył niezręcznie były naukowiec.
- A wolisz rozstać się z imieniem czy z życiem?
I’son zamilkł. Musiał przyznać, że argumenty jego przełożonego mają sens. Mimo wszystko to było dla niego za wiele. Jego życie za szybko diametralnie się zmieniło, nie był na to przygotowany.
Trwała chwila milczenia, którą przerwał młody pirat:
- To co proponujesz?
- Myślę, że nadawałby się ‘Sonny’.
***
Sonny przesuwał worki w głównej sali. Nie wiedział zbytnio co się w nich znajdowało, lecz nauczył się już, iż czasem lepiej nie dociekać. Odłożył kolejny worek i otarł pot z czoła. Te worki były ciężkie i było ich dużo, a on pracował już od około godziny. Rozejrzał się po sali. Wokół uwijali się piraci, każdy zajmował się wyznaczonym sobie zadaniem i nie miał czasu na odpoczynek.
- I’son!
Sonny wzdrygnął się na dźwięk swojego dawnego imienia i nerwowo rozejrzał. W końcu ujrzał Corso, idącego w jego stronę. Natychmiast podbiegł do niego i uciszył.
- Proszę, nie nazywaj mnie tak – powiedział nerwowym szeptem.
- Dlaczego? – zdziwił się błękitnooki.
- Bo to już nie jest moje imię. Teraz jestem Sonny. Sonny Blackbones – Sonny teatralnym gestem wyciągnął dłoń, którą nadal z lekka zszokowany Corso, uścisnął.
- Corso – odpowiedział machinalnie.
Sonny cofnął dłoń.
- A więc. Co chciałeś?
Młody pirat otrząsnął się i na powrót uśmiech wykwitł na jego twarzy.
- Chciałem cię zapytać czy poszedłbyś z nami za godzinę na zwiad.
- Ja?
Corso z zapałem pokiwał głową.
- Tak. Ty. Jest nas czwórka, ale nie zaszkodzi, jeśli będzie piątka.
Sonny wahał się chwilę.
- Noo. Dobra.
***
Sonny szybko uporał się z resztą worków i jak najszybciej pobiegł się przygotować. Szczerze powiedziawszy niezbyt wiedział, co powinien zabrać. Wziął więc tylko broń i wybiegł przed statek. Reszta już tam była.
Corso pierwszy go zauważył.
- O, witaj Sonny – powiedział z szerokim uśmiechem na ustach. – Poznaj resztę.
Wysoki blondyn wyciągnął ku niemu rękę.
- Dave.
Sonny uścisnął jego dłoń. Następnie pozostała dwójka postąpiła tak samo, przedstawiając się przy okazji.
- Jake.
- Tom.
- No dobra, to idziemy – zarządził Corso.
Po tych słowach cała piątka ruszyła w stronę lasu. Szli cicho, nie rozmawiając. Jakieś pół godziny od wyruszenia Dave zatrzymał wszystkich. Pozostała czwórka spojrzała na niego z niezrozumieniem. On jednak tylko dał im znak, by byli cicho i pokręcił głową. Podszedł lekko do przodu przez otaczający ich gąszcz i w następnej chwili… oberwał w głowę. Jego ciało upadło bezwładnie na ziemię, a kompani krzyknęli z przestrachem. Nie mieli dużo czasu na zastanowienia, bo zostali zaatakowani i brutalnie rozdzieleni. Sonny wpadł w panikę, bo tak naprawdę nie umiał walczyć. Machnął na oślep ręką i chyba z powodzeniem, bo poczuł, że w coś uderzył, a w następnej chwili usłyszał jęk bólu. Wyswobodził się z uścisku, a gdy ujrzał swego wroga, zaserwował mu prawego sierpowego prosto w twarz. Tamten zatoczył się w tył, a Sonny postanowił wykorzystać dezorientację przeciwnika i podciął mu nogi. Młody pirat wyciągnął pistolet i wycelował w brzuch swojego wroga. Nie był jednak w stanie strzelić, więc z zaskakującą dla siebie szybkością, wziął kawałek drewna leżący obok siebie i pozbawił nim przeciwnika przytomności. Następnie rozejrzał się, a adrenalina wciąż krążyła w jego żyłach. Oddech miał przyspieszony, tak samo jak tętno. Niedaleko od siebie usłyszał jakieś odgłosy, więc natychmiast tam pobiegł. Gdy wybiegł, zobaczył przerażający widok. Na ziemi, parę metrów od niego, leżał Corso z krwawiącą głową, a nad nim stał przeciwnik z wycelowaną w pirata bronią. Sonny zesztywniał. Na jego czole pojawiły się kropelki potu. Widział, że przeciwnik zaraz wystrzeli. Widział, że Corso nie ma jak się bronić. Drżącą ręką uniósł broń. Nie. Nie jest w stanie strzelić. Nie może… Delphina. „Nie byłeś w stanie obronić jej, to obroń jego, idioto” – pomyślał. Po czym nacisnął spust.
Następnie wszystko się potoczyło dosyć szybko. Przeciwnik zawył z bólu i wypuścił broń z ręki. Corso szybko zorientował się o swojej szansie i natychmiast powalił przeciwnika. Po chwili, jakby znikąd, pojawili się Dave, Jake oraz Tom i pomogli pokonać ostatniego z napastników. Po chwili cała trójka poszła szukać jego wspólników, a Sonny na sztywnych nogach podszedł do Corso. Ten spojrzał na niego i z lekka się uśmiechnął. Przy krwawiącej nadal głowie trzymał kawałek materiału.
- Dziękuję – powiedział.
Sonny potrząsnął głową.
- Nie ma za co – rzekł ochrypłym głosem.
Corso zmrużył oczy i pokręcił głową.
- Och, no jasne. Tylko przed chwilą uratowałeś mi życie. To przecież nic takiego. To chyba niezły początek przyjaźni, nie sądzisz? – dokończył po chwili przerwy.
Na twarzy Sonny’ego powoli wykwitł uśmiech.
- Chyba tak.

środa, 30 września 2015

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Liebster Blog Award

Żyję! Nie umarłam! Jeszcze mnie nie porwali, nie martwcie się! Nic mnie nie rozjechało, przejechało, zjadło, zmiażdżyło, zjadło mózg i inne narządy wewnętrzne i zewnętrzne, opluło, skrzyczało, skrzeczało. To wszystko: NIE. Chociaż było blisko. No dobra. Mój pies mnie ciągle próbuje zjeść, więc niczego nie obiecuję.

Zostałam nominowana do LBA, za co dziękuję mojej kochanej Tris <3 Tak, strzeżcie się ludzie, bo to Was nominuję. Buahahahahaha.

Dobra, a teraz chwila o wakacjach.

JESTEM W SZALE!!!!! BSADCBAJCNBSJNXLAELNWYWBCUWXNJNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Musiałam :') Dostałam się do mojej kochanej grupy Szał. :') Poryczałam się wtedy ze szczęścia. xD

Na obozie harcerskim było MEGA. Nad morzem było MEGA. Na obozie tanecznym było MEGA. W Szwecji było MEGA. Może w innym poście opiszę to dokładniej ;) xD Teraz tylko siedzę w domu i się nudzę. xD No dobra, na konie jeżdżę z rana. ;) ^^

A teraz odpowiedzi ^^ :

1. Ulubiony cytat?
Nie mam xD No dobra, jest jeden, ale to z "Elfa" i to z fragmentu, który będzie dopiero pod sam koniec. :') Więc nie będę Wam spoilerować. xD Napiszę jeden, który często chodzi mi po głowie. "Zawsze należy brać pod uwagę najgorszy scenariusz, wówczas czekają nas najwyżej miłe rozczarowania." (str. 172, tom 4) Dobra, to nie ten ,bo tamtego nie mogłam znaleźć xD Ale ten też jest genialny <3 Tamten brzmiał jakoś tak: "Dziewięciu na dziesięciu ludzi widzi to, co spodziewa się ujrzeć". <3 Oba ze "Zwiadowców" <3333 Okej, jak jest napisane niżej (tak, serio, dojdziecie do tego, punkt 8) daję jeszcze jeden: "Nigdy ci nie wybaczy, że uratowałeś mu życie" <3 Chyba jak na razie ulubiony :D

2. Ulubiona książka.
Mam trzy najukochańsze serie: Zwiadowcy, Baśniobór i Młody Samuraj <3 <3 <3

3. Ulubiony autor/autorka?
John Flanagan *.* Najukochańszy <3 (tak btw to byłam w maju na spotkaniu z nim w Krakowie ;')) I jeszcze Brandon Mull :) (Chris Bradford ewentualnie też mógłby być ;))

4. Twoje zainteresowania?
Taniec *.* Pisanie *.* Jazda konna <3

5. Gdybyś dowiedziała się, że dziś skończy się świat, co byś zrobiła?
Poszła do Kościoła :') I powiedziała najbliższym, że ich kocham.

6. Dlaczego zaczęłaś pisać bloga?
Ach, to pytanie :') Na vj (victor junior) wiele osób zakładało blogi, część już miała, i tak się gadało, gadało, aż w końcu i ja założyłam. :') Matko, vj, a ja już Cogito muszę kupować ;')

7. Gdybyś mogła znaleźć się w jakimś fikcyjnym miejscu z książki, np. Narnia, Śródziemie, Hogwart, to gdzie byś się wybrała?
Oj, na pewno do Śródziemia, Narnii, do Hogwartu też bym wpadła, do Trzech Krain z pewnością, odwiedziłabym Wizjokrąg, Baśniobór teoretycznie nie jest żadną krainą, ale do jakiegoś rezerwatu też bym się z wielką chęcią wybrała :) I jeszcze pewnie trochę by się tego znalazło. xD Jak się zastanawiacie, co jest z jakiej książki to śmiało! Pytać ;)

8. Bohater fikcyjny, którego nie znosisz?
Nie ma xD Nie no, żartuję, pewnie jakiś się znajdzie. xD Ale tylko ci źli, bo nie ma żadnego dobrego bohatera, którego bym nie lubiła xDDD Quasimodo z Hotelu Transywalnia mnie wnerwia. A tak, to taka Bellatrix na przykład, która moją miłość zabiła. Iida Sadamu. (powalający tekst Irie: "Nigdy Ci nie wybaczy, że uratowałeś mu życie" :') xD Kocham ten cytat xD (ach właśnie! dam go tam wyżej ;') xD)) Masahiro i Shoichi. Coponiektórzy z Plemienia. (Akio na przykład. Kotaro też mnie wkurza trochę) I znowu: jak się zastanawiacie z czego są te postacie to pytajcie! :D (szczerze nawet chciałabym, żebyście zapytali xD Wiem, chamsko, przepraszam xD)

9. Co chciałabyś robić w przyszłości?
Tańczyć, pisać, jeździć konno. A tak to nie wiem. xD

10. Czy chciałabyś kiedyś wydać własną książkę?
No ba, że tak. I zobaczycie, kiedyś to zrobię. ;')

11. Ulubieni bohaterzy z książek?
I tu żeś mnie zagięła kobieto. xD Chociaż łatwiej, że tylko z książek xD Wszystkich nie napiszę, na razie tych którzy mi przyjdą do głowy. Yamato, Shigeru, Dirk Tot, Will, Halt, Horace, Hal, Warren, Legolas (Tauriel, hehe. Żartuję, żartuję, żeby nie było xD) Luke (tak, tak, Garroway), Kili, Fili, Gandalf, Syriusz i naprawdę więcej na razie nie pamiętam. xD I znowu: jak coś to pytajcie. ;) ^^

12. Wolisz kupować książki czy je wypożyczać?
Trudne pytanie. Chociaż jeśli kupuję to mam je na stałe i zawsze mogę do nich zajrzeć. ;') ^^

Jej, dobrnęłam! :D A teraz moje pytanka ^^ :

1. Masz jakieś plany, postanowienia na nowy rok szkolny?
2. Czy jest coś, co chciałabyś w sobie zmienić?
3. Masz ulubionego/ną piosenkarza/piosenkarkę bądź zespół?
4. Jakie filmy lubisz?
5. Wolisz kino czy teatr? Dlaczego?
6. Ulubiony kraj, kultura?
7. Ulubiony przedmiot?
8. Co chciałabyś dostać w prezencie (np. na urodziny)?
9. Lubisz słuchać muzyki? Jeśli tak to najczęściej w jakich sytuacjach (przy pisaniu, czytaniu, uczeniu się itp.)?
10. Masz jakieś zainteresowania? Jeśli tak, to jakie?
11. Jest miejsce, do którego bardzo chciałabyś pojechać? Jeśli tak, to jakie?

A nominuję:
Fobosa
Polę
Kolorowe Stworzonko
Tutti
Cośśkę
Bukwę

Tris, moja droga, jeśli masz ochotę też możesz oczywiście odpowiedzieć :D
Jeśli ktoś spoza wymienionych także poczuwa się do chęci odpowiedzenia na te pytanka, śmiało. Tylko proszę, niech mnie o tym powiadomi, bo bardzo chciałabym przeczytać odpowiedzi. :D

Ach, Tutti, kochana, bo zapomnę! Pytałaś się mnie (chyba w marcu xD) czy interesuję się jeździectwem. Otóż teraz masz odpowiedź, która brzmi: tak. :D A białe koniki bardzo kocham ^^ (nie pytajcie o powód, bo jest naprawdę głupi... chociaż i tak Wam powiem: Legolas miał białego konika w filmie ^^ Tak, to jest początkowy powód xDDD Później to się tylko pogłębiało, na przykład przez moją kochaną Dużą Siwą ;') która potem niestety została sprzedana. :c)

Okej, dobra, szczerze. Mam nadzieję, że choć trochę się połapiecie w tym poście. xDDD

Kocham Was i do napisania! :D ;* ^^ <3

P.S. NADROBIĘ. NAPRAWDĘ.

P.P.S. Ma ktoś snapa? Wybaczcie za takie głupie pytanie. xD

P.P.P.S. Ej, ludzie, do końca głosowania w mojej ankiecie zostało 15 dni ;') Jak ją robiłam do końca było jakieś dwa tysiące ileś dni, jeśli nawet nie trzy ;') Jak już długo jest ten blog ;')

P.P.P.P.S.

Jeeej, oblazeeek! :D xD

poniedziałek, 27 lipca 2015

Dzisiaj sa trzecie urodziny bloga. W imieniu Jess, ktora jest nad morzem i nie ma dostepu do internetu, wszystkim czytelnikom/czytelniczkom zycze milej lektury kolejnych wpisow mojej corki.
Mama Jess :-)

środa, 22 lipca 2015

Wakacje mijają

Hejka hej! :D
Jak wakacje mijają? Ja ostatnio wróciłam z hipamegasupaekstranajlepszegoever obozu harcerskiego :D A jutro wyjeżdżam z przyjaciółką nad morze. :)
Jak będę miała czas to nadrobię Wasze blogi, choć trochę, przysięgam. Jesteście kochani, bo komentujecie mojego bloga, mimo że ja zaniedbuję Wasze. ;') Kocham Was naprawdę <333 ;*
Na razie to tyle, bo idę się ogarniać ;)
Jeszcze raz kocham Was i najlepszych wakacji na świecie :) ;) ;* <3

środa, 1 lipca 2015

PRZEPRASZAM

PRZEPRASZAM
To w sumie chyba dobre słowo na powitanie w tym momencie.
Naprawdę Was przepraszam, bo wiem, że zwyczajnie zawaliłam sprawę. Przepraszam.

Ogółem wycieczka była super, Dzień Dziecka też (dostałam książkę "Kraina Jutra" i byłam w kinie na "Krainie Jutra"). Egzaminy poszły mi dobrze, nawet bardzo dobrze :) Będę miała chyba ok. 140 punktów do liceum, a w piątek (z czego w czwartek wyjeżdżam na obóz harcerski, pozdrawiam) dowiem się, czy się dostałam. :) 12-14.06 był turniej taneczny w Jardzie - zajęłam trzecie miejsce z duetem i trzecie z miniformacją. :) Teraz u przyjaciółki jestem, więc pozdro. :)

Już byli trzecioklasiści: jak przeżyliście zakończenie roku? Ja nie najlepiej. U nas zakończenie roku było w czwartek (wtedy prawie nikt nie płakał), a w piątek odebraliśmy świadectwa i wtedy było ostateczne pożegnanie. No i większość się wtedy popłakała. Ja też zresztą. Ogółem cały dzień chciało mi się płakać, a ponura chodziłam już od czwartku. Miałam wspaniałą klasę, wspaniałych nauczycieli i wspaniałą szkołę.

Było też zakończenie roku szałowego i harcerskiego. Dla trenerów daliśmy koszulki z napisem "Najlepszy trener" i "Najlepsza trenerka" i po wielkiej czekoladzie oreo. :) Ogółem genialnie było. :)

Mam pasek na  świadectwie, hehe :D A Wy? ;)

OBIECUJĘ, że postaram się nadrobić Wasze blogi. Jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie, więc może być ciężko, ale. Taka kara :)

A więc: miłego dnia i miłych wakacji kochani! :D ;* <3

poniedziałek, 25 maja 2015

Help

Jutro wyjeżdżam na wycieczkę.

Podajcie w komentarzach swoje blogi i WSZYSTKIE blogi jakie znacie, oki?

Już wyjaśniam. Usunęły mi się wszystkie zakładki (długa historia). I nie mam żaaaaaadnych blogów ani niczego innego. xDDDD (tak, wiem. Brawo ja. To był desperacki ruch)

poniedziałek, 18 maja 2015

Moje 16. urodzinki ^^

Witam witam kochani. <3
Kocham ludzi. <3
Tyle osób składało mi życzenia, że ojeju <3
Kocham moją trenerkę <3
A trener to lamus xD <3
Dokładnie o 15:15 skończyłam dziś16 lat. ^^ *.*

Byłam w weekend na zawodach. :D V miejsce na 7 <3 Kocham moją grupę! <33333333333 (jak na nas to taki wynik jest GENIALNY)



Brutus <3 Słodziak, nie? ^^






P.S. Tylko nie myślcie, że zapomniałam o Semirze... O kimś takim nie da się zapomnieć.

P.P.S.Q.  Byłam w Krakowie na spotkaniu z Johnem Flanaganem!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ;DDDDDDDDDDDDDDDDDDDD <33333333333333333 Kocham go!!!!!!! *O* ^^ <3


sobota, 18 kwietnia 2015

Semir

Niedługo testy. To chyba wszystko wyjaśnia.


Czemu tak przywiązujemy się do zwierząt? Do psów? Pozwolę sobie zacytować znajomą z grupy na facebooku:

"Czemu my się tak do tych psów przywiązujemy? Za co je tak kochamy? Przecież to TYLKO pies...
Pies kocha bezwarunkowo, bez względu na to, ile masz lat i jak wyglądasz, nie powie Ci, że przytyłaś, czy że nie do twarzy Ci w tej fryzurze. Pies zawsze na Ciebie czeka, zawsze tęskni i zawsze cieszy się, gdy wracasz do domu (czy po pięciu dniach czy po pięciu minutach). Pies jest dozgonnie wierny, nigdy Cię nie zdradzi i zawsze będzie Cię kochał... Nie zrozumie tego ten, kto nie miał psa..."

Psy są najlepszymi przyjaciółmi człowieka. I, tak jak inna znajoma napisała, "tylko psiarz psiarza zrozumie". Dla niektórych musi to być niepojęte jak można tak cierpieć po stracie PSA. Bo przecież to TYLKO pies. TYLKO zwierzę. Ale psy czasem są tysiąc razy lepsze od człowieka. Psy są takie niewinne, takie beztroskie, a czasem tak cierpią. Czasem to nasza wina, czasem nie. Czemu pies, młody pies, który miał zaledwie 6,5 lat i połowę życia przed sobą, pies, który zachowywał się jak szczeniak, był taki beztroski, taki niewinny, musiał tak cierpieć? Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć, ale wiem, że Bóg miał w tym jakiś cel. Niektórzy ludzie nie zrozumieją więzi z psem, nie zrozumieją tego przywiązania, tej miłości. Po prostu skład trudno im to sobie wyobrazić. Niektórzy mogliby stwierdzić: To po co w takim razie mieć psa? A właśnie warto. Chociażby dla samej tej miłości. Każda miłość łączy się z cierpieniem, chociażby najmniejszym. Często jest tak, że przyjemność łączy się z cierpieniem. Ale czasem warto zaryzykować. Czasem warto trochę pocierpieć dla niezliczonych wspaniałych i niezapomnianych chwil.

Pozwolę sobie zacytować moją mamę (też Cię kocham ;*):
"Na każdym kroku go brak. (...) już nigdy nie otworzy sobie drzwi do domu, nie pójdzie na spacer, nie będzie tuptał po panelach, nie będzie czytał nam w myślach, już nigdy nie zobaczę jego radosnych podskoków na wieść o kości lub spacerze. Teraz za Tęczowym Mostem na pewno rozmawia z Punią i jej opowiada, co u nas słychać i wymieniają się komentarzami na nasz temat"


Tak właśnie jest. Siedzisz sobie, rozglądasz się gdzie jest pies i przypominasz sobie, że już go nie ma. Wchodzisz wieczorem do kuchni, chcesz zapalić światło i odruchowo myślisz, że pies pewnie jest w klatce, bo w salonie go nie ma. Wieczorem idziesz spać i chcesz zamknąć psa do klatki. Wracasz do domu - nikt cię nie wita merdając ogonem. Wracasz z koni - nikt cię nie obwąhuje. Siedzisz w domu i widzisz brak posłania w salonie, pustą klatkę, brak misek. Nie widzisz kłaków na podłodze. Czujesz pustkę panującą w domu i chcesz jak najszybciej stamtąd uciec (a na dworze zimno, wieje, a ty chora). Gdy jesteś w szkole bądź na zajęciach dodatkowych, boisz się wracać do domu, do tej pustki. Wolisz pozarażać całą szkołę niż siedzieć cały dzień sama w domu, gdy jesteś chora. Tak teraz jest. Tak teraz wygląda moje życie.

Muszę wam wyznać, że 13 kwietnia i 14 kwietnia 2015r. to były jedne z najgorszych dni mojego życia. Pół dnia przesiedziałam z psem w lecznicy. To było męczące, najbardziej psychicznie. Chciałam z powrotem mojego kochanego, szczęśliwego i beztroskiego Semirka, chciałam, by to się już skończyło. Na szczęście przez prawie cały czas był ze mną dziadek.

Semir miał padaczkę. Od dawna ją miał. Ostatnio wyszło, że ma uszkodzony pień mózgu i po prostu nie dało się już powstrzymać ataków, nic nie pomagało. On się zbyt męczył. W nocy, po pierwszej, znajoma zawiozła mamę i psa do lecznicy całodobowej i po prostu... trzeba było go uśpić. Zbyt się męczył. To nie miało sensu. Teraz już się nie męczy. Teraz już jest mu lepiej.

Moim zdaniem przysłowie "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie" jest jak najbardziej prawdziwe. Tyle osób nas wspierało, tyle osób się modliło. Tyle osób nadal nas wspiera. Dwie znajome zaoferowały się, że w środku nocy zawiozą mamę i psa do lecznicy, jedna była gotowa cały dom postawić na nogi w tym celu. Dziękuję wszystkim. <3 Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć, bo nic nie wyrazi tego jak przeogromnie jestem wdzięczna.















P.S. Ja wiem, że najlepszym lekarstwem na stratę przyjaciela jest nowy przyjaciel, ale jest dużo przeszkód przeciw temu, niestetyż.

czwartek, 12 marca 2015

Pani Wena

Witam po długiej nieobecności spowodowanej brakiem czasu, spowodowanego z kolei zbliżającymi się egzaminami! Witam tylko dlatego, iż się rozchorowałam i siedzę w domu zamiast cierpieć w szkolnej ławce. Przeziębienie się opłaca. (czasem) Jak pewnie zauważyliście ponadrabiałam również Wasze blogi. Jeśli u kogoś pominęłam choćby jeden post - pisać. (Olu u Ciebie dzisiaj powinnam skończyć ten ostatni) Opowiadanie pod wpływem chwili, zainspirowane jednym zdaniem, które napisałam do Oli, gdy wysyłałam pracę na jej konkurs, który polecam, a jest on tutaj. Prace można nadsyłać do 15 marca, nie do 28 lutego. ;)
Opowiadanie miało ilustrować nasze relacje z tytułową Panią Weną. Nasze, czyli pisarzy. Zapraszam do czytania. (i komentowania)

Pani Wena

Monika siedziała nad opowiadaniem z polskiego chyba ze dwie godziny, a i tak nic oprócz pierwszego zdania „Dawno, dawno temu w krainie zwanej Awangardą żył sobie pewien król” nie przychodziło jej do głowy. Westchnęła głęboko i ukryła twarz w dłoniach.
- Litości – jęknęła. – Czemu przychodzi mi do głowy tylko myśl o krwiożerczym smoku, pożerającym króla już w drugim zdaniu?
- To może właśnie o tym powinnaś napisać? – rozległ się za nią głęboki, kobiecy głos, który z pewnością nie należał do jej matki ani siostry. Obróciła się i ujrzała wysoką kobietę w długiej, ciemnofioletowej, lekko błyszczącej sukni z ciemnobrązowymi włosami, sięgającymi jej do pasa, wiankiem na głowie i różdżką, jaką mają małe dziewczynki do stroju królewny.  Monika otworzyła szeroko oczy na jej widok.
- K-Kim jesteś? – spytała zdziwiona i z lekka oszołomiona.
- Jestem Wena – odpowiedziała kobieta od niechcenia, jakby to było oczywiste. – Ale dla ciebie Pani Wena.
- Pani Wena – powtórzyła machinalnie Monika.
- No tak. A myślałaś, że kim? Wiosną?
Monice przemknęło przez myśl, że z tą różdżką i wiankiem na głowie rzeczywiście wygląda trochę jak Wiosna, ale nie powiedziała tego głośno.
- Co tu robisz? – spytała zamiast tego.
- A czy przypadkiem mnie nie potrzebujesz? Jestem zawsze tam, gdzie pisarze – oznajmiła wyniośle. Monika stwierdziła, że nie zabrzmiało to zbyt majestatycznie, zwłaszcza, że w tym momencie Pani Wenie trochę zjechał wianek i musiała go poprawić.
- A właściwie to… czemu mi nie pomagasz, skoro już tu jesteś?! – wybuchła Monika.
- Ależ przecież pomagam. Myślisz, że skąd wziął się krwiożerczy smok? – odparła niewzruszona Pani Wena, obracając różdżkę między palcami.
Monikę zatkało na chwilę.
- Ale przecież to bez sensu – mruknęła.
- A masz jakiś inny pomysł?
Monika westchnęła i odwróciła się z powrotem do komputera.
- Niby racja…
Zaczęła pisać. W końcu miała już parę zdań: „Dawno, dawno temu w krainie zwanej Awangardą żył sobie pewien król. Niestety, król ten dwa dni temu został pożarty przez krwiożerczego smoka, który przyleciał z Północy. Północ była krajem smoków. Zielonych i czerwonych. Czerwone były krwiożercze, a zielone roślinożerne. Jak można było się domyślić, smok królobójca był czerwony. Wszyscy się go bali.”
Pani Wena zajrzała Monice przez ramię.
- Nie, nie kochana, to ostatnie zdanie jest bez sensu.
- Czemu? – spytała zdziwiona dziewczynka.
- Dlaczego motłoch miałby się bać smoka, który zjadł znienawidzonego przez nich króla?
- A skąd wiesz, że był znienawidzony przez lud?
- Przecież ja to wymyślam.
Ten argument ostatecznie przekonał Monikę i zmieniła zdanie: „Wszyscy się go bali.” na „Wszyscy się radowali faktem pożarcia króla-tyrana.”
- No, tak zdecydowanie lepiej – wyraziła swą aprobatę Pani Wena.
Monika napisała kolejnych kilka zdań, gdy w pewnym momencie Pani Wena krzyknęła dziewczynce do ucha: „Nie!”. Monika drgnęła i popatrzyła na nią z wyrzutem.
- Co?
Pani Wena miała skwaszoną minę.
- Czerwone smoki miałyby być krwiożercze? Przecież one są takie słodkie.
Monika musiała przyznać jej rację. Zmieniła kolejny fragment: „Czerwone były krwiożercze, a zielone roślinożerne. Jak można było się domyślić, smok królobójca był czerwony.” na „Zielone były krwiożercze, a czerwone roślinożerne. Jak można było się domyślić, smok królobójca był zielony.” Tak, tak zdecydowanie było lepiej.
Napisała kolejnych kilka zdań, a w tym czasie Pani Wena usadowiła się wygodnie na kanapie. Nagle wszelkie pomysły po prostu uciekły z głowy Moniki. Dziewczyna siedziała chwilę oniemiała, po czym obróciła się do Pani Weny i spiorunowała ją wzrokiem.
- Czemu to zrobiłaś?
Pani Wena tylko wzruszyła ramionami z naburmuszoną miną, jak kobieta, która obraża się na mężczyznę i chce, żeby sam zgadł o co chodzi.
- Słuchaj kobieto, muszę to opowiadanie napisać na jutro, a jest już siedemnasta, więc może byś mi pomogła! – zdenerwowała się Monika.
Pani Wena ponownie tylko wzruszyła ramionami i obróciła głowę do ściany. Monika spojrzała z powrotem na komputer, jednak wiedziała, że bez pomocy Pani Weny nic nie napisze. Westchnęła więc ciężko, podeszła do naburmuszonej kobiety na kanapie i zaczęła ją przekonywać do pomocy, używając jak najmilszych słówek. Zajęło jej to dobrą godzinę, aż w końcu podłechtane ego Pani Weny stwierdziło, że znów może pomóc. Usiadły więc obie do komputera i zaczęły kontynuować opowiadanie pod tytułem „Opowieści z Awangardy”.  Monika musiała przyznać, że polubiła tę rozkapryszoną, wykurzająca, mająca dziwne pomysły Panią Wenę. Pomyślała, że chyba chciałaby się z nią zaprzyjaźnić.
***
Brwi pani z polskiego wędrowały coraz wyżej i wyżej, w miarę jak czytała opowiadanie Moniki. W końcu spojrzała na dziewczynkę.
- Zdaje się mówiłaś wczoraj, że to będzie opowiadanie o miłym władcy spokojnej krainy, którą zaatakuje smok, lecz zostanie szybko pokonany przez króla, którego poddani zaczną kochać jeszcze bardziej? Tymczasem czytam tu, o królu-tyranie, który został pożarty już w drugim zdaniu, a główną postacią jest tu smok terroryzujący krainę i zostający na koniec królem. Możesz mi to wyjaśnić?
Monika wzruszyła ramionami i z niewinną minką odpowiedziała:
- Pani Wena ma czasem dziwne pomysły.

piątek, 20 lutego 2015

Elf 17

Witam witam!
Bez zbędnych ceregieli chcę was zaprosić do lektury.
No dobra. Parę (bądź paręnaście) ceregieli będzie. Wybaczcie, że nie piszę i nie odwiedzam Waszych blogów, ale mam nadzieję, że zrozumiecie. Zwłaszcza trzecioklasiści. Egzamin za dwa miesiące, zajęcia dodatkowe plus dochodzą teraz fakultety. Jednym słowem: masakra.
A teraz parę słów do kochanych siedmiu osóbek, które się tu pojawią (w tekście też):
TO CO ZARAZ PRZECZYTACIE JEST TO FIKCJA LITERACKA, A WIĘC MOGŁAM POZMIENIAĆ PEWNE FAKTY ORAZ NAGIĄĆ JE DLA WŁASNYCH POTRZEB. PROSZĘ WIĘC SIĘ NIE BUNTOWAĆ, JEŚLI COŚ WAM SIĘ BĘDZIE NIE ZGADZAĆ BĄDŹ NIE PODOBAĆ. NAJWYŻEJ ZWRÓCIĆ MI NA TO DELIKATNIE UWAGĘ. ROLE OSÓB, KTÓRE NIE ZOSTAŁY ROZWINIĘTE W TEJ CZĘŚCI BĘDĄ ROZWINIĘTE W NASTĘPNYCH. PISZĘ TAK JAK CZUJĘ I STWIERDZIŁAM, ŻE NIE MA CO NA SIŁĘ ROZWIJAĆ ROLI. JESZCZE SIĘ POJAWICIE I TO NIE RAZ.

Dziękuję za uwagę. :)
(te osoby wiedzą na stówę, że to o nie chodzi)
btw. Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic dziwnego z imionami.


Jestem w połowie zadowolona z tej części.  1) Pierwsza scena mogła wyglądać lepiej. 2) Trochę dziwnie się czyta, gdy od razu po scenie, swego rodzaju "głębszej", jest scena humorystyczna. Reszta mi się w miarę podoba (chyba). Pomijając to, że przy scenie z siódemką (matko, jak to brzmi. Kojarzy mi się z Przepowiednią Siedmiorga, buhahahahaha!) czasem aż zapominałam, iż główny bohater jest chłopakiem. Ehhh, za dużo dziewczyn w tej scenie. (nie zabijajcie mnie siódemko ---> Chociaż oczywiście właśnie to jest jej urok. (nawias niezamknięty przez strzałkę [mam nadzieję, że się połapiecie. Tam gdzie strzałka powinien być koniec nawiasu]) (czy tylko ja uważam, że ten tekst [powyższy i teraźniejszy] cierpi na nadmiar zawiasów? Ups)

W każdym bądź razie (tydzień języka polskiego zrobił swoje). Zapraszam do lektury kochani! <3 ;*


______________________________________________________________________________________________________________

Idąc korytarzem, zobaczyłem braci, więc zawołałem ich i podbiegłem.
- Witaj, Leo – powiedzieli jednocześnie. Aż się uśmiechnąłem.
- Witam. Gdzie idziecie?
Haldir wzruszył ramionami.
- Na zewnątrz.
- Mogę z wami?
- Jasne.
Razem wyszliśmy z zamku i w tym samym momencie Ligolis zawołał:
- Mintisilia!
Przez chwilę zastanawiałem się o co mu chodzi, lecz po chwili już wiedziałem. W naszą stronę szła wysoka elfka z blond włosami w błękitnej sukni. Zatrzymała się przy nas.
- Witaj Ligolisie, witaj Haldirze – miała głęboki, acz delikatny głos. Jej wzrok powędrował ku mnie. – A to kto?
- To jest Leo – przedstawił mnie Ligolis, a ja się uśmiechnąłem.
Kobieta wyciągnęła ku mnie dłoń, którą uścisnąłem.
- Jestem Mintisilia.
- Leo.
Z miejsca ją polubiłem. Wydawała się taka… przyjazna.
- Wasz nowy znajomy? – spytała braci.
Ligolis zaśmiał się.
- Dokładnie.
Następnie cała trójka wdała się w rozmowę, a ja przyglądałem się Ligolisowi. Wydawał się jakiś inny, jakby odmieniony… Nie, to na pewno nie miało związku z jego niedawną kłótnią z ojcem. To było coś innego. Może związanego z Mintisilią… Czy…? Tak! To chyba było to.
Nawet nie zorientowałem się, kiedy skończyli rozmawiać i Mintisilia pożegnała się z nami, a następnie odwróciła się i odeszła. Haldir rozglądał się, natomiast ja przyglądałem się uważnie jego bratu, który patrzył za oddalającą się elfką. Jego wzrok… Teraz byłem już pewien.
- Ty ją kochasz – powiedziałem cicho.
Bracia gwałtownie odwrócili się w moją stronę. Ligolis patrzył na mnie ze strachem, a Haldir ze zdziwieniem. Następnie przeniósł wzrok na brata, który stał cały zesztywniały.
- Jak…? – głosu Ligolisa prawie nie było słychać.
- Widziałem. Widziałem jak na nią patrzysz Ligolisie. Ja widziałem…
Przez chwilę się nie odzywaliśmy.
- Ligolis… – zaczął Haldir.
Jednak Ligolis natychmiast ruszył w stronę zamku i już zaraz zniknął w jego wnętrzu. Haldir i ja spojrzeliśmy po sobie zdziwieni.
- Haldirze… - zacząłem.
Starszy książę zachęcił mnie gestem do dalszego mówienia.
- Kim właściwie jest dla was Mintisilia?
Haldir wzruszył ramionami.
- Znajomą… Lub najwyraźniej kimś więcej.
Przez chwilę milczeliśmy.
- Pójdę za nim – powiedział Haldir.
Kiwnąłem głową, a starszy z braci się oddalił. Przez długi czas patrzyłem w ślad za nim. Następnie westchnąłem. Czy ja zawsze muszę wszystko psuć?
***
Szliśmy z Ozzym głównym placem, beztrosko sobie rozmawiając i lawirując pomiędzy przechodniami, aż w końcu jakiś mocno umięśniony… ktoś bezceremonialnie zastąpił nam drogę. Próbowaliśmy go ominąć, jednak „tyran” złapał Ozzy’ego za ramię.
- Ej, ty, mały – odezwał się basowym głosem. – Co ty sobie wyobrażasz?
- Że ja? – Ozzy nie zrozumiał. Ja zresztą też nie.
- Nie, że ja – warknął… ten ktoś.
- A, to możliwe – przyznał niewinnie Ozzy, jednak zaraz się skrzywił, gdyż „tyran” mocniej ścisnął jego ramię.
- Nie żartuj sobie ze mnie, mały.
- Tyle że ja nie żartuję. Po prostu nie wiem, o co chodzi.
- A powinieneś. To ty zabrałeś mi wczoraj nożyczki ze stołu, prawda?
Ozzy i ja spojrzeliśmy na niego jak na wariata.
- Nożyczki? – powtórzyliśmy unisono.
„Tyran” skierował wzrok na mnie.
- A Ty mu pomogłeś! – ryknął.
Ozzy zdołał wreszcie wyrwać się z uścisku… ktosia i razem pobiegliśmy przed siebie. „Tyran” ruszył za nami, jednak mieliśmy o tyle przewagę, że byliśmy niżsi i łatwiej było nam omijać przechodniów. Było południe, więc na placu był aktualnie największy ruch. Kluczyliśmy pomiędzy różnymi stworzeniami, aż w końcu ponownie wpadliśmy na kogoś przy wejściu do uliczki. Zachwialiśmy się, a gdy podnieśliśmy wzrok, ujrzeliśmy… zdezorientowanego Haldira.
- Co wy tu robicie? – zapytał.
Nie odpowiedzieliśmy, tylko szybko „schowaliśmy” się za nim. W następnej chwili przed starszym synem króla wyrósł „tyran” z wściekłym wyrazem twarzy, który nieco złagodniał, gdy zobaczył Haldira.
- O, witaj książę – skłonił lekko głowę.
Brat Ligolisa założył ręce na piersi.
- O co chodzi?
- Och, nic takiego – odparł niewinnie tamten. Zerknął na nas. – Czy… znasz ich?
- I owszem. A co?
- Ukradli mi nożyczki.
Prostota tego stwierdzenia z połączeniem wyrazu twarzy „tyrana” sprawiła, że Ozzy i ja musieliśmy się nieźle namęczyć, by nie parsknąć śmiechem. Haldir za to został ponownie zdezorientowany.
- No-Nożyczki?
- Tak, nożyczki.
- A-ha. I co się stało z tymi nożyczkami?
- Zostały mi zabrane.
- Przez kogo?
- Przez nich – „tyran” wskazał nas palcem.
- Wiecie coś o tym? – szepnął Haldir, zerkając na nas. Pokręciliśmy głowami.
- Musiałeś się pomylić, to nie byli oni – zwrócił się łagodnie do rozmówcy.
- Ależ ja to wiem – upierał się tamten.
- Musiałeś się pomylić – odparł dobitnie książę. – Znam ich. To nie oni.
„Tyran” zawahał się.
- No… skoro tak mówisz… dobrze. Niech będzie – skłonił lekko głowę, spiorunował nas wzrokiem, po czym odszedł.
Haldir odwrócił się do nas.
- Wiecie może o co chodziło?
- Ani trochę – odrzekliśmy unisono.
Książę pokręcił głową.
- Co za typy chodzą po tym mieście – westchnął. – Wybaczcie. Mam jeszcze parę spraw na głowie – to mówiąc, chciał się oddalić, jednak powstrzymałem go.
- Czekaj! – Haldir zerknął na mnie z uniesioną brwią. – Wiesz może, gdzie jest Ligolis?
- W lesie. Wróci po południu – po tych słowach odszedł.
Ozzy spojrzał na mnie.
- Może lepiej wrócimy do bazy?
Zaśmiałem się.
- Chyba tak będzie bezpieczniej.
***
Około godziny szesnastej staliśmy z Ozzym na głównym placu, gdy podszedł do nas Haldir.
- Hej wam.
- Witaj Haldirze – odpowiedziałem. – Co tu robisz?
Starszy książę wzruszył ramionami.
- Właściwie to nie wiem zbytnio. Skończyłem wszystko co miałem zrobić, więc teraz włóczę się bez celu.
Ozzy powiedział coś do niego, jednak ja nie słuchałem, gdyż moją uwagę przykuł pewien punkt przy bramie. Zmrużyłem oczy. Odległość była dosyć duża, jednak Ligolis wyjaśnił mi już, że elfy mają sokoli wzrok.
- Ee, Haldir? – spytałem niepewnie.
- Tak, Leo?
- Kiedy Ligolis powinien wrócić?
Haldir spojrzał na słońce.
- Mniej więcej teraz, a co?
- Ee. A czy powinien wrócić cały zakrwawiony? – wskazałem na słaniającą się postać przy bramie, a pozostała dwójka podążyła tam wzrokiem.
- Ligolis! – krzyknął Haldir, po czym rzucił się pędem w stronę brata. Ozzy i ja ruszyliśmy w ślad za nim.
Haldir uklęknął przy Ligolisie, a w jego oczach pojawiły się łzy.
- Ligolis – wyszeptał. – Otwórz oczy. Proszę.
Ligolis, ciężko oddychając, uniósł powieki i zmęczonym wzrokiem powiódł po nas. Gdy zobaczył Ozzy’ego w jego oczach pojawił się błysk strachu. Następnie je zamknął, a jego ciałem co jakiś czas wstrząsały dreszcze.
- Ozzy – powiedział cicho Haldir. – Idź po kogoś.
Mój przyjaciel kiwnął głową i szybko pobiegł w stronę zamku. Aktualnie na placu nikogo nie było, a my znajdowaliśmy się w takim miejscu, że prawie nas nie  było widać. Przez parę pełnych napięcia minut Haldir szeptał coś do brata, a ja nerwowo wypatrywałem Ozzy’ego. Po jakimś czasie ujrzałem go w towarzystwie króla i Liliami, biegnących w tę stronę.
- Idą – powiedziałem.
Haldir uniósł głowę i beznamiętnym wzrokiem spojrzał w tamtą stronę.
Gdy byli już blisko odsunąłem się trochę, by zrobić im miejsce. Król uklęknął obok syna, położył dłoń na jego czole i zamknął oczy. Po chwili je otworzył, wziął Ligolisa na ręce i bez słowa odszedł z nim w stronę zamku, a za nim podążyła reszta jego rodziny. Zostaliśmy z Ozzy’m sami. Spojrzeliśmy po sobie. Oboje byliśmy podenerwowani i wiedziałem, że Ozzy’ego, tak samo jak mnie, męczyło to, dlaczego Ligolis się przestraszył, gdy go ujrzał.
- Ozzy… - odezwałem się niepewnie. – Chodźmy do bazy.
Blondyn kiwnął głową i skierowaliśmy się w stronę naszego „schronienia”.
Gdy weszliśmy okazało się, iż wszyscy tam są. Ross, Mark, Clark, Allan, Oliver, Brandon, a także Rose, Emily i Sandra siedzieli na podłodze i rozmawiali, jednak gdy weszliśmy wszystkie spojrzenia zwróciły się na nas.
- Hejka – powiedziałem i uśmiechnąłem się słabo.
- Witaj Leo. Witaj Ozzy. Co tu robicie? – przywitał nas Ross.
- A, nic takiego – odrzekł zdawkowo mój przyjaciel. Był blady z czego wnioskowałem, że pozostali nie dali się przekonać. Usiedliśmy na podłodze.
- O czym rozmawialiście? – spytałem ze słabym uśmiechem.
Rose wzruszyła ramionami.
- Właściwe o niczym takim. O wszystkim i o niczym. A wy gdzie byliście?
„Żesz – pomyślałem. – Też się uczepili.”
- Na placu – odrzekłem.
- A co tam robiliście? – Rose nie dawała za wygraną.
- Spacerowaliśmy…
- O tej porze?
- A co? To zła pora na spacery po pustym placu?
- Może i nie…Ale…
- Ale co?
- Wyglądacie jakoś tak dziwnie.
Zachichotałem.
- Ależ ja zawsze tak wyglądam Rose.
Cała paczka wybuchła śmiechem, a Rose uśmiechnęła się słabo.
Na nasze szczęście w tym momencie Ross kontynuował poprzedni temat. Nie wiedziałem o czym był, bo przez cały czas myślałem o Ligolisie. Od wczoraj z nim nie rozmawiałem, więc nie wiedziałem nawet, czy jest na mnie zły za to co powiedziałem, czy nie i to także nie dawało mi spokoju. Ozzy chyba miał tak samo. Wymieniliśmy spojrzenia. Tak, niedługo pójdziemy sprawdzić co z nim.
***
Zapukałem do pokoju braci. Po dłuższej chwili otworzył nam Haldir. Miał zmęczony wyraz twarzy, podkrążone oczy i ogółem wyglądał mizernie, jakby nie spał pięć dni z rzędu.
- Co z nim? – zapytałem.
- Wejdźcie – Haldir odsunął się, by zrobić nam przejście. Gdy byliśmy w środku, powiedział:
- Król nie chce, by wiele osób o tym wiedziało, więc nie mówcie nikomu, dobrze? A co do Ligolisa to wyzdrowieje.
- Jak? – spytałem.
- Leo, nasz ojciec ma moc uzdrawiania. Trochę go to będzie kosztowało, ale go wyleczy.
- A-ha.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, tylko trwaliśmy w niezręcznym milczeniu. W końcu odezwał się Haldir:
- Król wyprawia za jakiś czas przyjęcie. Wpadniecie?
- Ja nie – odpowiedział od razu Ozzy. – Rodzicie mi nie pozwolą – skrzywił się.
- A ty, Leo? – zwrócił się do mnie Haldir.
 Spojrzałem na Ozzy’ego, który wzrokiem zachęcał mnie do powiedzenia „tak”.
- No… okej.
***
Chodziłem z Rose po uliczkach, a ona opowiadała mi o tym mieście. W pewnym momencie ujrzeliśmy grupkę dziewczyn na małym placu, które stały razem i śmiały się wesoło.
- Kim one są? – spytałem Rose.
Spojrzała w tę samą stronę.
- A, one? To też jest w sumie paczka. Znam je trochę. Ta po lewej to Maddie. To ich tak jakby liderka. Wszystkie jej słuchają i darzą respektem, jednak nie boją się jej. Jest przecież ich przyjaciółką. Ta obok niej to Heian. Podnosi morale pozostałych. Wszystkich darzy sympatią i po prostu nie da się jej nie lubić. Roztacza wokół pozytywną aurę. Ta obok to Harmony. Służy dobrą radą. Jest najbardziej rozważna, jednak to wcale nie znaczy, że nie umie się bawić. Ta po jej prawej to Suzuki. Jest najbardziej waleczna. Nie brak jej odwagi, jednak czasem jest też aż zbyt ambitna i pozostałe muszą ją stopować. Ma mocny charakter. Ta obok niej to Isabelle. Jest trochę zamknięta w sobie i najbardziej nieśmiała, jednak jest dobrą obserwatorką i czasem to właśnie ona uświadamia całą resztę. Oczywiście przy reszcie jest nieco bardziej otwarta. Ta obok to Rebellious. Ma trochę porywczy charakter, lecz czasem to właśnie ona doprowadza wszystkich do płaczu ze śmiechu. Umie także pocieszyć i często to ona poprawia reszcie humor. Ta po jej prawej to Cleo. Jest ciekawą postacią. Łączy w sobie cechy paru z nich. Także czasem służy dobrą radą, poprawia humor oraz sprowadza resztę na ziemię. Jest kimś także bardzo ważnym dla ich paczki. Ogółem wszystkie są nawet spoko. Są sympatyczne.
- A skąd je znasz?
Rose wzruszyła ramionami.
- Czasem się spotykamy, gdzieś przelotnie na ulicy na przykład.
Nie zauważyłem nawet kiedy dziewczyny się rozeszły, a Maddie podeszła do nas.
- Hej Rose – uśmiechnęła się, po czym przeniosła wzrok na mnie. – A to kto?
- Hej Maddie – odpowiedziała Rose. – To jest Leo, mój nowy znajomy. Nie jest stąd.
- A więc witaj w Whitemount, Leo – dziewczyna podała mi rękę, którą uścisnąłem. Następnie odwróciła się do Rose. – Macie ochotę się czegoś napić?
Zastanawiałem się skąd to pytanie, jednak Rose szybko mi wyjaśniła.
- Jej rodzice mają oberżę w tym mieście.
Maddie przytaknęła.
- Dosyć fajną, rzekłabym. Spokojnie. O tej porze nie ma tam żadnych maniaków. – to mówiąc odwróciła się i zaczęła iść przed siebie, a my podążyliśmy za nią. Skręcaliśmy chyba z tysiąc razy zanim w końcu doszliśmy do oberży o wdzięcznej nazwie „Wesoły Byk”. Na jej widok uniosłem brew. Budynek był dosyć duży, niepomalowany i wydawał się dość stary. Wykonany został z drewna, łącznie z dachem, gdzieniegdzie już zniszczonego, miał parę okien z dosyć brudnymi szybami a drzwi wejściowe były podwójne i lekko uchylone. Weszliśmy przez nie do obszernego pomieszczenia, gdzie większość miejsca zajmowały stoły ze starego drewna, obok których stały krzesła z tegoż samego tworzywa. Gdzieniegdzie wisiały jakieś obrazy, a na końcu sali po lewej stronie płonął delikatny ogień w dużym kominku. W środku było mało ludzi, którzy siedzieli przy stołach i cicho ze sobą rozmawiali. Podeszliśmy do lady rozciągającej się na połowę długości budynku przy tylnej ścianie. Trochę dalej na półkach stały szklanki, kufle, talerze i tym podobne. Widać też było drzwi, pewnie prowadzące na zaplecze.
Przy ladzie stała młoda kobieta, która aktualnie wycierała ścierką wielki kufel. Gdy podeszliśmy, podniosła na nas wzrok swoich brązowych oczu i odgarnęła lekko falowane, kruczoczarne włosy, sięgające jej za ramiona.
- Witaj Maddie. Widzę, że przyprowadziłaś znajomych. Z kim mam przyjemność?
- Rose i Leo – przedstawiła nas Rose. Ja tylko kiwnąłem głową na potwierdzenie jej słów.
- Witam w oberży „Wesoły Byk”. Ja jestem Eleanor, matka Maddie. Napijecie się czegoś?
- Z chęcią – odpowiedziała za nas oboje Rose.
- Twój kolega jakoś mało rozmowny – zauważyła kobieta, odkładając kufel i ścierkę. – To czego się napijecie? Woda? Mleko? Sok? Specjalny napój dla nieletnich?
- Specjalny napój dla nieletnich? – spytałem. To mnie zaintrygowało.
Eleanor spojrzała na mnie.
- To nasz taki jakby specjał. Według naszej własnej receptury. Zrobiony z połączenia soku z jabłka, marchwi i mleka.
To nie brzmiało dobrze. Skrzywiłem się. Rose także miała nietęgą minę. Maddie tylko się zaśmiała.
- Och, nie martwcie się. Jest pyszne.
Rose i ja wymieniliśmy spojrzenia.
- No dobrze – powiedzieliśmy jednocześnie.
Gdy dostaliśmy swoje kubki, usiedliśmy przy najbliższym stoliku. Napój smakował dziwnie. Nie miał określonego smaku, lecz był wyśmienity. Gdy skończyliśmy, nie bardzo wiedziałem co teraz robić, jednak problem rozwiązał się sam. W pewnym momencie drzwi otworzyły się i do oberży weszła wysoka dziewczyna z ciemnobrązowymi włosami opadającymi na ramiona. Podeszła do nas i uśmiechnęła się.
- Witam. Widzieliście tutaj może taką wysoko-niską ładnooką dziewczynę, córkę oberżystki?
Zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć od strony lady dało się słyszeć chrząknięcie. Okazało się, iż stała tam Maddie i z figlarnym błyskiem w oku patrzyła na nowoprzybyłą.
- Witaj, Suz. Gwoli ścisłości. Nie jestem wysoko-niska.
Brązowowłosa zmierzyła ją całą spojrzeniem.
- Tylko niska? Nie oceniaj siebie aż tak surowo, Mad.
Maddie teatralnie westchnęła i wyszła zza lady.
- To jest Suzuki – zwróciła się do nas. Następnie odwróciła się do przyjaciółki. – To jest Leo, a Rose już znasz.
- I owszem – przytaknęła Suzuki, po czym wyciągnęła do mnie rękę, którą uścisnąłem. Wnikliwie mi się przyglądała, co wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie.
- Niech zgadnę – rzekła po chwili. – Jesteś elfem i jesteś tu nowy.
Uniosłem brew.
- Skąd wiesz?
- Zgadywałam. Jak tu trafiłeś?
- Przyjechałem z Ligolisem i Haldirem.
- Uu, znasz księciów. Grubo.
Uniosłem brew jeszcze wyżej, jednak ona to zignorowała i poszła zamówić napój. Po chwili drzwi ponownie się otworzyły. Tym razem weszły przez nie dwie osoby. Poznałem, iż są to Isabelle i Rebellious.
- Rebi! Is! – powitała je wesoło Maddie. – Jesteście!
Dziewczyny kiwnęły głowami i lekko się uśmiechnęły.
- Witajcie. Co tam? - zagadnęła nas Rebellious.
- Dobrze – odpowiedziała Rose z uśmiechem. Dziewczyny przywitały się z nami, a ja czułem, że sytuacja zaczyna mnie przerastać. Nie zdążyłem jednak długo na to ponarzekać, gdyż wtedy drzwi otworzyły się po raz kolejny i po raz kolejny weszła przez nie dziewczyna z ich paczki. Tym razem była to Harmony. Miała długie ciemnobrązowe włosy do połowy pleców. Podeszła do nas i tak jak reszta, najpierw się przywitała. Tuż po niej weszła Cleo. Jej blond włosy opadały jej na ramiona. Ona także przywitała się najpierw z nami.  Odetchnąłem głęboko. Miałem ochotę uciec. Rose i tak je zna. Może by się nie obraziła. W niemalże całej oberży roznosił się śmiech sześciu dziewcząt, a Eleanor zza lady patrzyła na to z lekkim uśmiechem. Westchnąłem. Przeliczyłem je wzrokiem, a potem sięgnąłem do pamięci. Ogółem było ich siedem. Tutaj było sześć. A więc jednej brakowało. Zerknąłem na Rose. Wciągnęła się w rozmowę z dziewczynami, więc miałem szansę niepostrzeżenie się wymknąć. Cicho wstałem i podszedłem do drzwi, których skrzypienie zagłuszył śmiech. Wyszedłem i odetchnąłem świeżym powietrzem. Podszedłem trochę do przodu i rozejrzałem się. Nigdzie je nie było widać, więc ruszyłem dalej. Sam nie wiedziałem, czemu to robię. Chyba po prostu chciałem znaleźć wymówkę, by móc stamtąd pójść. Nagle o mało co nie wpadłem na poszukiwaną przeze mnie dziewczynę.
- Witaj – powiedziała z promiennym uśmiechem. Mimowolnie go odwzajemniłem. – Co tu robisz?
- A, właściwie to… nic takiego. A Ty? Nie powinnaś być z koleżankami?
- Właśnie do nich idę.
-A, no… tak.
- A właściwie to skąd mnie znasz? – moja rozmówczyni przechyliła głowę na bok.
Wzruszyłem ramionami.
- Widziałem cię niedawno. Jestem znajomym Rose.
- Ach, no tak. Ja też cię widziałam. A tak w ogóle, mam na imię Heian – to mówiąc podała mi rękę, którą uścisnąłem.
- Leo.
- Co tu właściwie robisz, Leo? W Whitemount? – spytała, puszczając moją dłoń.
Ponownie wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem właściwie. Jak się najwyraźniej domyśliłaś, nie jestem stąd.
Opowiedziałem jej jak się tu znalazłem. Nie wiedziałem czemu dokładnie to robię, ale Heian słuchała uważnie, nie przerywając. Roztaczała wokół siebie niezwykła aurę. Rose miała rację: nie da się jej nie lubić. Gdy skończyłem, pokiwała głową z uśmiechem.
- Ciekawa historia, nie powiem. Nie martw się, będzie dobrze.
Na mojej twarzy wykwitł uśmiech podziękowania.
- Wybacz, ale chyba muszę już do nich iść, bo mnie utłuką – zaśmiała się. – Idziesz ze mną?
Zawahałem się.
- Nie, lepiej nie. Nie czuję się tam zbyt komfortowo. Podziękuj wszystkim za gościnę i przeproś Rose, dobrze? Powiedz, że… po prostu musiałem iść.
- Dobrze – uśmiechnęła się i pożegnała ze mną, po czym żwawym krokiem odeszła w stronę oberży. Było w niej, wbrew pozorom, dużo siły.
Ruszyłem w stronę zamku. Za trzy dni ma się odbyć bankiet. Haldir powiedział, że Ligolis do tego czasu wyzdrowieje. Postanowiłem się z nim zobaczyć. I przy okazji go przeprosić.
***
Haldira nie było w pokoju, ale ja i tak wiedziałem, gdzie mam pójść. Ligolis był w specjalnym pomieszczeniu jego ojca do leczenia. Poszedłem tam i lekko uchyliłem drzwi. Ujrzałem bladego Ligolisa, przykrytego kocem, leżącego na specjalnym stole z zamkniętymi oczami. Cicho wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi. Zrobiłem parę kroków w stronę przyjaciela.
- Witaj, Leo – powiedział Ligolis.
Wciągnąłem gwałtownie powietrze z przestrachem. Młodszy książę za to otworzył oczy i zwrócił głowę w moją stronę z figlarnym uśmiechem.
- O mało co zawału przez ciebie nie dostałem! – oskarżyłem go.
Ligolis zaśmiał się.
- Wybacz – rzekł z przekąsem.
Uśmiechnąłem się zawadiacko i podszedłem do przyjaciela.
- Jak się czujesz? – spytałem, marszcząc brwi ze zmartwieniem.
- Będzie dobrze, Leo. Już mi lepiej.
- A co się tak właściwie stało? Co cię zaatakowało w tym lesie?
Ligolis zawahał się, a w jego oczach pojawił się błysk niepokoju.
- Nie mogę ci powiedzieć, Leo – wyszeptał, uciekając wzrokiem w bok. – Po prostu nie mogę.
- Ale czemu? Jestem twoim przyjacielem i martwię się o ciebie. Chcę wiedzieć!
- Leo – Ligolis spojrzał na mnie. - Tu nie chodzi tylko o mnie. Zrozum. To nie jest pojedyncza wpadka, może być takich więcej.
W tym momencie drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Haldir. Na mój widok przystanął ze zdziwienia, a po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz niepokoju.
- Leo. Co ty tu robisz?
- Chciałem odwiedzić Ligolisa – powiedziałem cicho. Starszy książę przyjrzał mi się uważnie.
- Nie powinieneś go męczyć. Powinien odpoczywać.
- Wiem, przepraszam – spuściłem wzrok.
- Czy to już wszystko?
- Właściwie to… - zawahałem się. Haldir zachęcił mnie, bym mówił dalej. – Mam jeszcze do niego jedną sprawę.
Haldir zerknął na brata.
- Zostaw nas samych, dobrze? – poprosił łagodnie Ligolis.
Starszy książę kiwnął głową i wyszedł.
- Tak, Leo? – spytał Ligolis.
Spojrzałem na niego. Nie wiedziałem jak zacząć.
- Posłuchaj… Pamiętasz może tę sytuację sprzed kilku dni? Właściwie to było przedwczoraj. – Ligolis zmarszczył brwi. – Wtedy kiedy… no… ta dziewczyna była i… no wiesz – zakończyłem niezręcznie, spuszczając wzrok.
- A, Mintisilia. Tak, pamiętam tę sytuację. I co z nią?
- Chciałbym cię przeprosić – w końcu odważyłem się na niego spojrzeć. Na jego twarzy pojawił wyraz niezrozumienia, połączonego ze zdziwieniem, jednak po chwili jego wzrok złagodniał.
- Leo, nie masz mnie za co przepraszać. Po prostu tak… - westchnął. – A, zresztą nie ważne. Zapomnijmy o tym.
Zmarszczyłem brwi.
- Mi trochę ciężko zapomnieć.
- Leo, nie mówię, że masz zapomnieć o fakcie. Bo to prawie niemożliwe. Mówię, żebyś zapomniał o incydencie.
Moja twarz trochę się rozjaśniła.
- Czyli nie jesteś na mnie zły?
Ligolis zaśmiał się.
- A niby czemu miałbym? Oczywiście, że nie.
- Dziękuję. To ja już pójdę. Zdrowiej!
Opuszczałem ten pokój w nadzwyczaj dobrym humorze.