sobota, 30 września 2017

Elf 28

Gdy otworzyłem oczy, przez moment nie potrafiłem się rozeznać w sytuacji. Dotknąłem ręką czoła, po czym podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem. Byłem w komnacie króla, siedziałem na kanapie, a w pobliżu nie było nikogo. Spróbowałem sobie przypomnieć, co się stało, jednak przeszkodził mi w tym odruch wymiotny. Siłą go powstrzymałem i zacząłem ciężko oddychać. Żeby tego było mało zaczęło mi się kręcić w głowie. Na miękkich nogach podszedłem do krzesła i oparłem się o nie. Na stole stał dzbanek z wodą i szklanka. Nalałem sobie płynu i wypiłem jednym haustem. Ponownie napełniłem naczynie i, gdy odszedłem trochę od stołu, stało się coś, czego w ogóle się nie spodziewałem. Moja kostka zapiekła przeraźliwie, wskutek czego upuściłem szklankę na dywan. Szkło nie pękło, lecz cała zawartość rozlała się po wykładzinie. Upadłem na ziemię i ujrzałem, że moja kostka zaczęła krwawić. Wytrzeszczyłem oczy i dotknąłem czerwonej cieczy. Faktycznie, to była krew. Podwinąłem nieco nogawkę i ujrzałem duże rozcięcie. Mogłem przysiąc, że zrobiło się samo.
W takim stanie znalazł mnie Mono, który wszedł do komnaty. Przystanął na chwilę ze zdziwienia, po czym ukucnął przy mnie.
–  Co się stało? – spytał.
Pokręciłem głową.
– Nie mam pojęcia – wymamrotałem. – To rozcięcie samo się zrobiło.
Mono zmarszczył brwi.
– Jak? – spytał bardziej siebie niż mnie.
Pomógł mi usiąść na krześle.
– Jak się czujesz?
– Słabo – odparłem. – Wszystko zaczyna mnie boleć, kręci mi się w głowie i leci mi krew z kostki nie wiadomo czemu.
– Czekaj, zaraz ci to opatrzę. Niestety król nie może teraz przyjść.
Następnie zniknął w sąsiednim pomieszczeniu.
Chwilę dochodziłem do siebie i powoli przypominałem sobie, co się stało. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że gdy Mono skończył bandażować mi kostkę, czułem się już bardzo dobrze.
– Przyjęcie nadal trwa? – spytałem.
Elf kiwnął głową.
– Tak, ale nie jestem pewien czy to dobry pomysł, byś tam szedł. Może lepiej przejdź się do ogrodów?
– A jeśli nadal będę się dobrze czuć, pozwolisz mi wrócić?
– Uparciuch z ciebie. – Uśmiechnął się Mono. – Zgoda.
Odwzajemniłem uśmiech, po czym pewnym krokiem wyszedłem za elfem, który poprowadził mnie do ogrodów.
Od mojego przyjazdu byłem tam zaledwie kilka razy i nigdy nie zapuszczałem się zbyt głęboko, jednak zawsze zachwycałem się ich wyglądem. Miejscami był to labirynt z powodu licznym wysokich żywopłotów. Rosło tu wiele gatunków kwiatów, krzewów, a gdzieniegdzie również drzew. Wszystko to nadawało ogrodom magicznej aury, a unoszący się w nich zapach wprowadzał w błogie odprężenie. Spacerując pomiędzy roślinnością, oddychałem świeżym, nocnym powietrzem. Moja sielanka nie trwała jednak długo, ponieważ usłyszałem głosy. Wydawało mi się, że należały do Haldira i Caroline. Zmarszczywszy brwi, ruszyłem w ich stronę. Gdzieś z boku zamajaczyły mi sylwetki księcia i księżniczki. Gdy przesunąłem się trochę w lewo, widziałem ich bardzo dobrze. Nie słyszałem dokładnie o czym rozmawiają, lecz widziałem, że Haldira męczy ta konwersacja. W pewnym momencie ujrzałem zbliżającą się Meredith. Caroline również musiała ją zauważyć, bo obróciła Haldira do siebie, tak, żeby nie zobaczył nadchodzącej kobiety. Gdy księżniczka była już dosyć blisko, Caroline zrobiła coś, czego żadne z naszej trójki się zupełnie nie spodziewało. Przyciągnęła Haldira do siebie i pocałowała go prostu w usta.
Wytrzeszczyłem oczy, a szok odebrał mi na chwilę zdolność poruszania czymkolwiek. Gapiłem się na tę scenę całkowicie sparaliżowany i zauważyłem, że Meredith jest w podobnym stanie. Jednak ona szybciej się otrząsnęła i energicznym krokiem zaczęła przed siebie. Lecz zanim się dostatecznie zbliżyła, Haldir gwałtownym ruchem odsunął od siebie Caroline.
– Co ty wyprawiasz?! – warknął.
Caroline była nieporuszana.
– Oh, już daj spokój. – Machnęła lekceważąco ręką. – Przecież wszyscy wiedzą, że jesteś we mnie zakochany. Nie musisz już dłużej tego ukrywać.
Zanim Haldir zdążył odpowiedzieć, wtrąciła się Meredith.
– W tobie?! – wykrzyknęła. – Chyba śnisz! Nawet najgłupszy imbecyl nie zakochałby się w takiej pustej lali jak ty!
– Złościsz się, bo to ja go zdobyłam, a nie ty? To normalne, moja droga. Naucz się przegrywać – odparła niewzruszona Caroline, opierając rękę na biodrze.
– Ha, zdobyłaś! Dobre sobie! Wszyscy wiedzą, że on kocha mnie, idiotko!
– DOŚĆ! – wrzasnął Haldir, a obie księżniczki spojrzały w jego stronę. – Obie jesteście tak głupie jak Fenosil! Co wy sobie myślicie?! Jedyne co zdobyłyście to moją nienawiść! A teraz wynocha stąd! Z tych ogrodów, z tego królestwa i z mojego życia! Nie będę więcej znosił was i waszej głupoty! Wynoście się! Obie jesteście siebie warte!
Doszedłem do wniosku, że nigdy jeszcze nie widziałem tak wściekłego Haldira. Cały gotował się ze złości, a gdy udało mu się wreszcie wygonić księżniczki, podniósł rękę do czoła, zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać.
Zdecydowałem się do niego podejść.
– Masz rację. Obie są siebie warte – stwierdziłem, a Haldir drgnął z zaskoczenia.
– Leo! Byłeś tu cały czas?
Wzruszyłem ramionami.
– Nie cały, ale wystarczający.
Milczeliśmy chwilę.
– Jak się czujesz? – spytał. Widocznie chciał odciągnąć temat od swojej osoby.
– Zaskakująco dobrze – odparłem, a po chwili westchnąłem. – To trochę męczące. W jednej chwili mam ochotę umrzeć, bo tak źle się czuję, a w drugiej jestem jak nowo narodzony.
– To pewnie przez truciznę – stwierdził książę.
Pokiwałem smutno głową.
– Haldir… – zacząłem niepewnie.
– Tak?
– Czy ja umrę?
Książę popatrzył na mnie, a jego wzrok złagodniał. Położył mi rękę na ramieniu.
– Z pewnością nie, Leo. Nie na wachcie mojego ojca.
Skinąłem głową, lecz nie byłem pewny tej odpowiedzi. Przecież król wciąż nie wiedział co to za trucizna.
– Wracajmy na przyjęcie – rzekł Haldir, a ja bez słowa podążyłem za nim.
Gdy weszliśmy do sali, przez chwilę zakręciło mi się w głowie od tych wszystkich zapachów, które mnie uderzyły. Było tam odrobinę duszno i najwidoczniej nawet uchylone gdzieniegdzie okna nie pomagały. Miałem wrażenie, że ludzi nieco ubyło, jednak ci pozostali wydawali się bardziej weseli i otwarci. Widać alkohol zrobił swoje. Haldir ruszył w stronę szczytu stołów, więc potruchtałem za nim. Nie wiadomo kiedy znalazł się przy nas jego brat.
– Witaj, Haldirze, jak się bawisz?
– Beznadziejnie – warknął starszy książę, na co Ligolis przystanął ze zdziwienia. Gdy Haldir się oddalił, młodszy książę spojrzał na mnie.
– Co mu jest? – spytał, wskazując brata kciukiem.
Rozejrzałem się czy nikt nie słucha i, nachylając się, opowiedziałem mu całą sytuację.
Ligolis w zamyśleniu potarł brodę dłonią.
– Jest jeden plus całej tej sytuacji. W końcu będziemy mieć je z głowy.
Musiałem przyznać mu rację. Nawet mi Meredith i Caroline zaczęły działać na nerwy.
– Wybacz Leo, ale wolę go poszukać. Nie chcę, by pozabijał mi gości, w końcu to moje przyjęcie. A na dodatek jest już po północy, więc dzień moich urodzin oficjalnie się zaczął. Idź do Mono, stoi niedaleko tronu. – Po tych słowach oddalił się, a ja udałem się we wspomnianym przez niego kierunku.
Znalazłem Mono u szczytu stołu, rozmawiającego z rodzicami.
– Leo! – wykrzyknął na mój widok. – Z ciebie jest naprawdę uparty elf.
Postanowiłem uznać to za komplement i uśmiechnąłem się.
– Jak się czujesz? – spytał Mono.
– Bardzo dobrze. Fizycznie.
Elf zaśmiał się i podał mi trzymaną szklankę z ponczem. Odruchowo się cofnąłem.
– Spokojnie, to bezalkoholowy.
Uspokojony, wziąłem od niego napój i wypiłem trochę. Faktycznie był bezalkoholowy. Spojrzałem na rozmówcę.
– Ominęło mnie coś ważnego?
Mono wzruszył ramionami.
– Chyba nic szczególnego. Życzenia, prezenty. Nic nowego.
Pokiwałem głową i upiłem trochę ponczu.
– Widziałeś Michaela? – spytałem po chwili.
Mono uśmiechnął się.
– Mówisz o tym chłopaku, który siedzi od pół godziny, bo nie może ustać na nogach? – to mówiąc, wskazał na jakąś postać siedzącą nieopodal przy stole.
Kiwnąłem głową.
– Dokładnie o niego.
Michael rozmawiał z jakąś dziewczyną, którą wyraźnie śmieszyło jego zachowanie. Mocno gestykulował i widać było z daleka, że bardzo wczuwa się w rozmowę.
– Leo, powiedz mi proszę – odezwała się Colleen. – Ile planujesz tu zostać?
Zmarszczyłem brwi.
– Jak to, zostać?
– Ile zamierzasz mieszkać w zamku?
Wzruszyłem niepewnie ramionami.
– No cóż… Chyba aż nie znajdzie się sposób, bym mógł wrócić.
– Czyli chcesz wrócić, tak?
– No… Tak.
Constantin i Mono patrzyli na nią ze zmarszczonymi brwiami.
– Nie bardzo wiem, co chcesz osiągnąć, mamo – stwierdził Mono. – Mogłabyś może to wyjaśnić?
– Nic, nic, tak tylko ciekawa jestem… - stwierdziła kobieta, opierając rękę na biodrze. Zapatrzyła się w jakiś nieokreślony punkt za mną, a jej wzrok stał się nieobecny.
Popatrzyliśmy po sobie zdumieni. Constantin pomachał żonie ręką przed twarzą.
– Nie machaj mi, pacanie, ręką przed nosem, bo zaraz ja tobą machnę – rzekła Colleen, nie patrząc na niego.
Spojrzeliśmy po sobie, powstrzymując śmiech.
– Ah, Leo! – krzyknęła nagle kobieta, patrząc z powrotem na mnie. Wszyscy trzej aż podskoczyliśmy. – Zapomniałam, że mamy dla ciebie prezent!
– Dla mnie? – zdziwiłem się.
– Tak, tak! Chodź Constantin, musimy po niego pójść! – Pociągnęła męża za rękaw i już po chwili zniknęli w tłumie.
Spojrzałem ze zdumieniem na Mono, na co ten rozłożył ręce w obronnym geście.
– Ja nie mam z tym nic wspólnego.
Rozmawialiśmy trochę do momentu powrotu rodziców Mono. Constantin trzymał w rękach sztylet i pochwę z pasem na niego. Colleen się uśmiechnęła.
– Wszystkiego najlepszego, Leo. Nie ma konkretnej okazji oprócz naszego poznania się. – Po tych słowach mnie przytuliła, a jej mąż wręczył mi prezent.
Sztylet raczej nie nadawał się do walki i pełnił funkcję ozdobną. Głownia została nieco wykrzywiona i ozdobiona delikatnym ornamentem. W tym rodzaju broni jelec zwykle jest nieduży, ale w tym wypadku postawiono na wygląd i upodobniono go nieco do jelca bezkabłąkowego. Trzon pokryty był motywem pasującym do tego na głowni. Pięknie wykończenie głowicy stanowił umieszczony w niej szafir.
– Dziękuję – rzekłem, odrobinę wzruszony tym hojnym darem.
Rodzice Mono uśmiechnęli się, a on sam pomógł mi nałożyć pas.
– A teraz powiedz mi, Leo – zagaiła Colleen. – Jak sądzisz, jaki wpływ ma jedzenie na dyplomatów?
Powstrzymując uśmiech, usłyszałem pełne rezygnacji westchnienie Constantina.
– Z pewnością bardzo duży – odparłem z kamienną twarzą, czując na sobie zdradzone spojrzenie ojca Mono.
– A widzisz! – wykrzyknęła Colleen. – Dziękuję ci bardzo, Leo. A my sobie jeszcze porozmawiamy – ostatnie zdanie skierowała do męża, który tylko ciężko westchnął.
– Leonardzie, pozwól na moment – za sobą usłyszałem głos króla i aż przeszedł mnie dreszcz.
Obróciłem się, przełknąłem ślinę i poszedłem za władcą.
– Podobno znikąd pojawiła ci się rana na kostce, tak?
Kiwnąłem głową, a monarcha zamyślił się na moment.
– To może być bardzo dobra wiadomość, Leonardzie. – Zmarszczyłem brwi, a król dokończył. – Chyba już znam truciznę, którą ci podano.
***
Otworzyłem oczy i przeciągnąłem się. Przez moment moje ciało było ogromnie zmęczone i bolały mnie wszystkie mięśnie, lecz po chwili wszystko minęło. Od jakiegoś czasu po przebudzeniu utrzymywał się u mnie taki stan i codziennie trwał odrobinę dłużej, co było bardzo niepokojące. Potrząsnąłem głową. Przecież król wie już co to za trucizna. Teraz może być już tylko lepiej.
Gdy się ubrałem, usiadłem przy stole w pokoju i zacząłem przeglądać papiery z ostatnich lekcji. Budowa miecza, techniki walki, tekst runiczny. Gdy właśnie miałem ponownie zajrzeć do notatek dotyczących galopu, usłyszałem pukanie do drzwi.
– Proszę! – krzyknąłem, a do komnaty wszedł Mono.
– Witaj, Leo, przyszedłem sprawdzić jak się miewasz.
Wzruszyłem ramionami.
– Dzień jak co dzień.
– Chyba zazwyczaj wstajesz wcześniej.
Pokazałem mu język i wróciłem do porządkowania papierów. Mono usiadł na fotelu i spojrzał przez okno.
– Chyba będzie padać – stwierdził.
Ponownie wzruszyłem ramionami.
– Nie zamierzam dziś wychodzić.
– Ty nie, ja też nie, ale Haldir do lasu pojechał.
To mi o czymś przypomniało.
– A właśnie, jak on się miewa po wczorajszym incydencie?
Mono spochmurniał.
– Nadal jest zdenerwowany. W dzień urodzin swojego brata. To trochę smutne.
– A co z Meredith i Caroline?
– Wyjechały dziś rano.
– Myślisz, że gdyby się bardziej postarały, naprawdę mógłby którąś z nich pokochać? – To pytanie nurtowało mnie od jakiegoś czasu.
Mono spojrzał przez okno.
– Chyba nie jest jeszcze zdolny do tego typu uczuć.
Zmarszczyłem brwi.
– Co oznacza, że „jeszcze nie jest”?
Mono spojrzał na mnie, a w jego oczach ujrzałem bezbrzeżny smutek.
– Haldir jest wdowcem.
Zatkało mnie.
Wybałuszyłem oczy na przyjaciela i przez moment zapomniałem o oddychaniu. Zamrugałem kilkakrotnie oczami i potrząsnąłem głową.
– Słucham? – Tylko tyle byłem w stanie z siebie wykrztusić.
– Wiem, że o tym nie wiedziałeś. To temat tabu. O tym się nie mówi. Dlatego nie wspominaj mu, że ci powiedziałem.
Kiwnąłem głową, bo na więcej nie było mnie stać.
Mono znów spojrzał przez okno, a w jego oczach przez moment dostrzegłem łzy.
– Początkowo nie było to małżeństwo z miłości, tylko sojusz pomiędzy Whitemount a Halenhill, pobliskim państwem. Haldir jest pierworodnym króla, dlatego było jasne, że to na niego wypadnie. On i Clarice bardzo się lubili i nie mieli nic przeciwko małżeństwu. Po jakimś czasie widać było, że jednak się w sobie zakochują. Przeżyli ze sobą naprawdę dobre lata. Wszyscy uwielbiali Clarice, była naprawdę ciepłą i delikatną osobą. Niestety podczas podróży do Naunarom miejscowi rabusie napadli orszak, w którym jechali Haldir i Clarice. Clarice zginęła. – Słychać było, że Mono coś ścisnęło za gardło, gdy to mówił. Przełknął ślinę i kontynuował. – Rozejm z Halenhill szlag trafił i przez wiele lat mieliśmy napięte stosunki. Dopiero niedawno się trochę złagodziły. Zarówno Haldir, jak i my wszyscy bardzo przeżyliśmy śmierć Clarice. Oczywiście Haldir najbardziej… Zwłaszcza, że… –  Mono przerwał.
– Tak?
Elf westchnął.
– Clarice była w ciąży. W czwartym miesiącu.
Łzy, które wcześniej zbierały mi się w oczach, po tych słowach spłynęły po policzkach.
– Gdzie jest pochowana? – spytałem półgłosem po długiej ciszy.
– Tutaj, w Whitemount.
– A-A kiedy to się wydarzyło?
– Za kilka miesięcy będzie czterdziesta ósma rocznica jej śmierci – odparł grobowym głosem Mono.
– A ile lat… Ile lat byli małżeństwem?
– Dwadzieścia siedem.
Potrząsnąłem głową.
– Będę potrzebował czasu, żeby to przyswoić.
– Wiem – odparł Mono. – Dlatego ja już pójdę.
Elf wstał i skierował się do wyjścia. W drzwiach przystanął i rzekł:
– Nie mów mu.
Kiwnąłem głową, po czym zostałem sam z własnymi myślami.
***
Wiał porywisty wiatr, a ja szczelniej opatuliłem się płaszczem. Dygotałem z zimna. Na ziemię zaczęły spadać pojedyncze krople. Świetnie. Niech jeszcze zacznie padać. Dzięki Stwórco.
Gdy doszedłem do małego budynku z wyglądu przypominającego kapliczkę, odetchnąłem z ulgą. Budowla była cała biała, a u wejścia stały dwie wysokie kolumny. Portyk był udekorowany wieloma zdobieniami tudzież rzeźbami. Attyka w kształcie spłaszczonego trójkąta była przyozdobiona licznymi scenami batalistycznymi. Wszedłem po schodach i przyjrzałem się drzwiom. Dwuskrzydłowe, ze złotymi ornamentami i wyrzeźbionymi w nich rysunkami. Pchnąłem je mocno – na szczęście ustąpiły.
We wnętrzu mauzoleum panował lekki półmrok. Podłoga z terakoty układała się w zawiłe wzory. Gdy wchodziło się głębiej, można było zauważyć kolorowe witraże, które wpuszczały nieco światła. Niemalże cały sufit zajmowały freski. „Sklepienie krzyżowo-żebrowe” – pomyślałem. – „Czasem jednak warto uważać na plastyce.” Znajdowały się tu liczne kolumny, a pomiędzy nimi zauważyłem sarkofagi. Ruszyłem w głąb, podziwiając bogactwo architektury. Gdy znalazłem ostatnią trumnę, zatrzymałem się.
Był on zrobiony z jasnego marmuru, gdzieniegdzie przyozdobionego motywami florystycznymi. Przed nim stała mała tabliczka z szarego kamienia. Patrzyłem na nią smutno, a w oczach znów zakręciły mi się łzy.
Zadrżałem i opatuliłem się szczelniej płaszczem. Chłód kamiennych ścian przenikał mnie do szpiku kości. Usiadłem pod kolumną i tępo wpatrywałem się w sarkofag Clarice. Tak się zamyśliłem, że straciłem poczucie czasu. Ocknąłem się z letargu dopiero, gdy w całym mauzoleum rozległ się odgłos kroków. Wstałem i wtedy zorientowałem się, że moje mięśnie totalnie zesztywniały i prawie nie dałem rady się ruszyć.
– Co tu robisz? – Gdy to usłyszałem, zdjęło mnie przerażenie. On był ostatnią osobą, którą chciałem tu spotkać.
Spojrzałem na Haldira.
– A ty? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
– Byłem pierwszy.
– Ale ja tu byłem pierwszy.
Książę prychnął.
– Przyszedłem cię szukać. Nie mogliśmy cię nigdzie znaleźć, a to nie jest najlepsza pogoda na samotne wędrówki.
– Ale skąd wiedziałeś, że będę akurat tu?
– Mono o tym pomyślał. Wiem, co ci powiedział.
Mimowolnie mój wzrok powędrował ku sarkofagowi Clarice.
– Przykro mi – wyrwało mi się.
– Wiem – odparł cicho Haldir. – Jak każdemu. Ale i tak nikt nic nie może zrobić.
– Mi zmarł tylko pies.
Haldir spojrzał na mnie, po czym zaczął się śmiać, a jego śmiech odbił się echem od kamiennych ścian.
– Mi też. – Książę poklepał mnie po ramieniu. – Chodźmy stąd.
Ruszyliśmy do wyjścia. Gdy schodziliśmy po schodach, kątem oka ujrzałem jak Haldir ociera pojedynczą łzę, która spłynęła mu po policzku.