sobota, 31 grudnia 2016

Elf 21

Wszystkiego NAJlepszego w nowym roku! ;*


Jechaliśmy parę godzin, aż w końcu Ligolis zarządził postój. Wszyscy opadliśmy na ziemię. Byliśmy wykończeni, a na dodatek nie spaliśmy już prawie dobę. Ligolis zsiadł z konia i stał z założonymi rękoma, wpatrując się w gwiazdy.
- Zwróć mi brata – wyszeptał. – Proszę.
Serce mi się ścisnęło, gdy usłyszałem te słowa. Wolnym krokiem podszedłem do niego i również spojrzałem w gwiazdy.
- Wróci – rzekłem po chwili milczenia.
Ligolis otarł łzy dłonią.
- Wiem – stwierdził cicho.
Następnie odwrócił się i wyciągnął kolejny bukłak z wodą, po czym puścił go w obieg. Uczyniłem to samo. Nagle rana na piersi dała o sobie znać, gdyż zapiekła niemiłosiernie. Syknąłem i osunąłem się na kolana.
Ligolis spojrzał w moją stronę.
- Leo!
Książę przyklęknął przy mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
- Jak się czujesz? – zapytał.
- Boli – skrzywiłem się. – I piecze.
Ligolis pokiwał głową.
- Teraz mam przynajmniej czas cię opatrzyć. Zdejmij koszulę – mówiąc to, wstał i podszedł do juków. Wyciągnął z nich jakieś fiolki i kawałek materiału. Posłusznie zdjąłem koszulę i czekałem, aż mój przyjaciel rozłoży się ze wszystkim obok mnie.
- Oprzyj się – poprosił. Wykonałem jego polecenie, opierając się o drzewo. Ligolis zaczął smarować moją ranę jakąś maścią. Syknąłem.
- Będzie piekło – ostrzegł.
- Dobrze, że nie później – warknąłem.
Ligolis uśmiechnął się delikatnie i kontynuował kurację. Gdy skończył smarować, namoczył kawałek materiału jakimś płynem i przytknął go do bardziej poparzonych miejsc. Wciągnąłem ze świstem powietrze i na chwilę zamknąłem oczy. Gdy książę skończył tę część kuracji, znów zaczął mnie czymś smarować.
- Wolałem poprzedni sposób – jęknąłem.
Ligolis uśmiechnął się pod nosem.
- Ale ja nie.
- Dlaczego?
Książę spojrzał na mnie.
- Leo mam moc uzdrawiania. Tak, tak samo jak mój ojciec. Tylko że w tej mocy kryje się haczyk. Uzdrawiając, zużywam swoją energię życiową.
- Czyli… – zastanowiłem się chwilę. – Gdy uzdrawiasz, tracisz energię?
Ligolis potwierdził.
- Dlatego nie chciałeś mnie wtedy uzdrowić całkowicie – zrozumiałem. – Bo miałbyś mniej sił na walkę z potworami.
Książę kiwnął głową. Następnie wstał i zabrał swoje rzeczy, by włożyć je do juków.
- Nie nakładaj jeszcze koszuli – rzucił na odchodnym.
Siedziałem chwilę bez ruchu, po czym ostrożnie wstałem i podszedłem do Ozzy’ego. Przyjaciel spojrzał na mnie, a następnie na moją ranę.
- Co ci się stało? – spytał.
- Potwór mnie walnął – skrzywiłem się na samo wspomnienie.
- To musiało być straszne – stwierdził Ozzy.
- I owszem – rzekłem cicho.
Nagle usłyszeliśmy jakiś ruch w krzakach niedaleko nas. Wszyscy obróciliśmy się w tamtą stronę, a mi serce ponownie podeszło do gardła. Nastąpiła chwila napięcia, po czym zza krzaków wyłonił się… Haldir. Prowadził swego konia za uzdę, a gdy podszedł bliżej, zatrzymał się.
- Wybaczcie spóźnienie – uśmiechnął się do nas.
Czułem jak nogi miękną mi z ulgi. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Idiota.
Wszyscy spojrzeliśmy na Ligolisa szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Stał przy swoim koniu ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i nachmurzoną miną, podczas gdy jego wierzchowiec beztrosko skubał trawę. Twarz Haldira złagodniała.
- Ligolis… – rzekł miękko, lecz brat mu przerwał.
- Poradzilibyśmy sobie bez tego – warknął, a w jego oczach zalśniły łzy. – Myślałeś, że staniesz się bohaterem jak zostaniesz, czy jak? – jego głos zaczął się trząść. – A tymczasem my… A tymczasem ja… – głos mu się załamał i zamilkł. Odwrócił wzrok, a jego brat podszedł do niego i położył mu ręce na ramionach.
- Ligolis – zaczął miękko. – Spójrz na mnie – gdy młodszy książę tego nie zrobił, Haldir spróbował ponownie. – Spójrz na mnie – tym razem Ligolis wykonał polecenie. – Wiem, że było ci ciężko. Przepraszam. Ale dobrze wiesz, że to było potrzebne. Inaczej moglibyśmy się stamtąd nie wydostać.
- Wcale nie… – próbował protestować Ligolis, lecz głos odmówił mu posłuszeństwa, a po jego policzkach spłynęły łzy. Haldir objął go mocno, a młodszy książę odwzajemnił uścisk.
Odeszliśmy parę metrów dalej, by nie przeszkadzać im w tej chwili.
- Czyli wszystko wróciło do normy – westchnął z ulgą Ozzy.
- Taaa – Brandon wydawał się nieprzekonany. – Pomyśl co będzie jak wrócimy.
Ozzy zbladł i westchnął.
- Racja – mruknął, a ja popatrzyłem na niego współczująco.
- Ruszamy – usłyszeliśmy rzeczowy głos Haldira i spojrzeliśmy w jego stronę. Szedł do nas, a za nim jego brat ocierał łzy z oczu.
Zaczęliśmy się zbierać. Spojrzałem zdezorientowany na moją koszulę i zmarszczyłem brwi. Następnie zerknąłem na moją ranę i z powrotem na koszulę. Usłyszałem obok siebie śmiech. Spojrzałem w tamtą stronę morderczym wzrokiem.
- Czego rżysz? – warknąłem.
Ligolis zaczął się jeszcze bardziej śmiać.
- Załóż ją – rzekł, chichocząc.
Spiorunowałem go wzrokiem i ostrożnie nałożyłem koszulę.
- Będzie jeszcze piekło – ostrzegł Ligolis już opanowany. Kiwnąłem głową.
Następnie wsiadłem na Laudila i ruszyliśmy dalej. Tym razem Haldir prowadził, a Ligolis jechał tuż obok niego. Po pewnym czasie coś mnie tknęło i dorównałem do nich. Spojrzeli na mnie jednocześnie.
- Coś się stało Leo? – spytał Haldir.
- Przypomniało mi się coś. Bo wtedy na balu, jak Ligolis miał wizję, mówił coś o ogniu… Czy chodziło właśnie o Firewood?
Haldir spojrzał na brata z uniesioną brwią, a ten chwilę się zastanowił.
- Tak – odrzekł po chwili. – Chodziło właśnie o Firewood.
Kiwnąłem głową, usatysfakcjonowany.  Oddaliłem się trochę i pogrążyłem w kontemplacji, jednak byłem jeszcze na tyle blisko braci, by usłyszeć ich rozmowę.
- Ligolis, a las? A Morduki?
Ligolis pokręcił głową.
- To jeszcze nie teraz.
- A ten chłopak?
Młodszy książę zacisnął usta.
- Nie wiem – odrzekł po chwili. – Ale to była chyba sceneria zamkowa… – westchnął. – Haldir, wiesz dobrze, że wizje mogą być bardzo odległe w czasie i wcale nie muszą się spełnić.
- Wiem, ale często i tak się spełniają. I lepiej zakładać, że się spełnią.
- To prawda, tym niemniej… Nie można brać tego aż tak na poważnie – Ligolis ostrożnie dobierał słowa. – Gdy zobaczę w wizji, że się poparzysz nie mogę chronić cię przed jakimikolwiek gorącymi obiektami czy substancjami, bo jeśli wizja ma się spełnić to swoimi działaniami i tak prędzej czy później doprowadzę do jej spełnienia. Nie znaczy to natomiast, że jestem całkowicie bezradny. Mogę na przykład przygotować cię na to lub przygotować siebie, by być gotowym ci wtedy pomóc – skończywszy mówić, westchnął. – Te wizje są naprawdę pokręcone. Nie mogłem dostać jakiegoś, no nie wiem, przenoszenia się w przeszłość?
Haldir uśmiechnął się lekko.
- Widocznie nie zasłużyłeś.
Ligolis spiorunował go wzrokiem, po czym już żaden z nich się nie odezwał.
Zastanawiałem się nad słowami młodszego księcia, lecz im intensywniej o tym myślałem tym mniej rozumiałem, więc po krótkim czasie porzuciłem te myśli.
Dalej w drodze powrotnej już nic ważnego i niespodziewanego się nie działo. Gdy dotarliśmy do bram zamku, świtało. Stukot kopyt rozniósł się echem po uśpionych uliczkach. Gdy dotarliśmy do stajni, bracia kazali paczce poczekać, a sami poszli rozsiodłać konie, więc podążyłem za nimi. Robiliśmy wszystko w ciszy, a ja co chwila zerkałem na książęta. Wiedziałem co za chwilę nastąpi. Zaczęło się, gdy wróciliśmy do paczki.
- Idziemy – warknął Haldir, a pozostali spuścili wzrok i powlekli się do zamku. – Szybciej! – wszyscy przyspieszyli.
Bracia ruszyli za nimi, zapominając chyba o moim istnieniu. Wykorzystałem to, by pójść swobodnie za nimi. Gdy dotarli do komnaty króla, Ligolis wszedł do niej na moment, by po chwili wyjść i wpuścić resztę do środka. Strażnicy zamknęli drzwi, a ja udałem, że czekam na przyjaciół, obserwując sufit. Tymczasem zbliżyłem się jak najbardziej to możliwe do drzwi i wytężyłem słuch.
- To było nieodpowiedzialne! – usłyszałem krzyk króla. – Myślicie, że możecie sobie ot tak wychodzić z miasta?! I to jeszcze do FIREWOOD?! Jesteście niepełnoletni! Czy wasi rodzice o tym wiedzą?! – tu nastąpiła chwila ciszy na odpowiedź. – No właśnie! To się dowiedzą! – usłyszałem słabe protesty paczki. – Milczeć! Nie macie pojęcia na co się naraziliście! I jeszcze swoją głupotą naraziliście moich synów! Co by było, gdyby coś im się stało?! Straciłbym następców tronu! Tego chcieliście?! – kolejna chwila ciszy niebezpiecznie się przedłużała. – Jutro z samego rana, zaraz po świcie, zgłosicie się do mnie i wyznaczę wam karę. A tymczasem ty, mój drogi, zostaniesz jeszcze chwilę. Ligolis powiedz strażnikom, by ich odprowadzili.
Usłyszałem kroki i odsunąłem się od drzwi. Po chwili wyszedł Ligolis, a za nim paczka.
- Odprowadźcie ich – rzucił Ligolis, po czym ponownie zniknął we wnętrzu. Strażnicy kiwnęli głowami i poprowadzili nastolatków po schodach w dół. Zostałem sam. Po chwili zastanowienia uświadomiłem sobie, że wśród paczki nie było Ozzy’ego, więc podszedłem do drzwi i przytknąłem do nich ucho.
- Zawiodłem się na tobie – usłyszałem głos króla. – Miałem cię za odważnego młodego chłopaka, a tymczasem okazałeś się taki sam, jak reszta tych bachorów. Jutro tak jak reszta stawisz się, bym wyznaczył ci karę, ale pierwszą jej część powiem ci już teraz. Odwołuję ci lekcje, które dostałeś wtedy w nagrodę. A teraz wynocha. Wierzę, że trafisz sam.
Odsunąłem się od drzwi, a po chwili wyszedł z nich Ozzy. Po policzkach spływały mu łzy.
- Ozzy – próbowałem coś powiedzieć, lecz głos odmówił mi posłuszeństwa.
- Nie martw się Leo – wyszeptał mój przyjaciel. – Zasłużyłem sobie.
Następnie odszedł. Chciałem iść za nim, lecz coś mnie tknęło i znów zbliżyłem się do drzwi. Tym razem nie słyszałem dokładnie słów, więc odrobinę uchyliłem drzwi.
- Jesteście niepoważni! Mówiłem wam, że ma zostać! – odniosłem niemiłe wrażenie, że te słowa były o mnie. – Jest zbyt ważny, by tak ryzykować.
- Nadal nie wiemy, kim tak naprawdę jest – stwierdził Ligolis.
- Ale mamy podejrzenia Ligolisie. I z każdą chwilą szanse na to, iż są one prawdziwe, rosną.
- Ale kiedy niby będziemy mieli pewność? – spytał Haldir.
- Jeśli naprawdę jest tym, za kogo go uważamy, niedługo samo wyjdzie – po tych słowach nastąpiła chwila ciszy. – A teraz idźcie już. Chcę spać.
Na chwilę mnie zmroziło z przerażenia, a potem pognałem w stronę schodów. Miałem nadzieję, iż robię to wystarczająco cicho, by bracia się nie zorientowali, że jeszcze przed chwilą tu byłem. Popędziłem dużymi susami w dół po schodach i już po chwili biegłem do swojej komnaty. Gdy byłem w środku, opadłem na najbliżej stojącą kanapę. Moje myśli pędziły jak szalone. Jednak jedno pytanie łączyło wszystkie inne: o co w tym wszystkim chodzi? Czułem, że wszystkie fakty i wydarzenia z ostatnich miesięcy zaczynają mnie przytłaczać. Wyczerpany tym wszystkim, usnąłem.
***
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Ligolis westchnął.
- Dajcie spokój! Coś musimy przecież zrobić.
- Nie masz dość wrażeń na najbliższy czas? – spytał Haldir.
Siedzieliśmy właśnie w mojej komnacie i zastanawialiśmy, co byśmy mogli wspólnie zrobić. Ligolis zaproponował wycieczkę do lasu, jednak reszta nie była przekonana. Ja siedziałem na fotelu i się nie odzywałem. Ozzy i Rose zajmowali miejsce na kanapie obok Haldira, który patrzył z uniesionymi brwiami na brata. Ligolis właśnie wstał z fotela, który znajdował się niedaleko mojego. Liliami zaś zajmowała trzeci. Od wyprawy do Firewood minęło już parę dni, lecz i tak nikt o niej nie zapomniał. Ligolis i Haldir, gdy już sami ochłonęli, przekonali swego ojca, by wyznaczył paczce jak najłagodniejszą karę, na co on przystał i nieszczęśni nastolatkowie musieli przez dwa tygodnie pomagać w różnych pracach na zamku. Co do lekcji Ozzy’ego niestety był nieugięty. Na szczęście paczka nie miała mi za złe tego, co zrobiłem, więc wszystko wróciło w miarę do normy.
- Ligolis, las jest niebezpieczny – rzekła Liliami.
Jej brat prychnął.
- Też coś – mruknął.
- A niby nie? – Haldira widocznie bawiła cała sytuacja.
- Ja myślę, że… – zaczął Ozzy.
Wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Miałem wrażenie jakbym wpadł do wody i zanurzał się coraz głębiej w jej odmętach. Głosy dochodziły do mnie jakby przez barierę i oddalały się coraz bardziej. Zaczynało brakować mi tlenu. Rozejrzałem się, lecz wszystko było rozmazane. Czułem się coraz gorzej. W pewnym momencie głosy zaczęły powoli przebijać się przez wodną membranę i stawały się coraz głośniejsze. Miałem wrażenie, jakby jakaś lina wyciągała mnie z wody, a powierzchnia zbliżała się coraz szybciej. Nagle przebiłem się przez nią i uczucie minęło. Rozejrzałem się niemrawo po komnacie i zauważyłem, że wszyscy się we mnie wpatrują.
- Co?
- Pytam, czy się zgadzasz – odezwał się Ligolis, obserwując mnie uważnie.
- Ale z czym właściwie?
- Z propozycją pójścia do lasu.
- Eee… tak, jasne – bąknąłem i uciekłem wzrokiem w bok. Ligolis kiwnął głową, lecz nadal czułem na sobie jego wzrok.
Haldir odchrząknął.
- No, to ustalone – rzekł, by przerwać pełną napięcia ciszę. – My jedziemy, by wybrać dobre miejsce na piknik, a potem wracamy, by przekonać ojca, by pozwolił nam ich zabrać ze sobą. -pozostali pokiwali głowami. – No, to do roboty – po czym wstał, a reszta, w tym ja, poszła w jego ślady. Następnie wyszliśmy z komnaty i rozdzieliliśmy się.
***
- Myślisz, że tu będzie dobrze?
Ligolis zamyślił się.
- Czy ja wiem? Może trochę większa?
- A więc szukamy dalej.
Od godziny szukaliśmy odpowiedniej polany na zrobienie pikniku. Moim zdaniem widzieliśmy już z pięć takich, lecz braciom zawsze coś nie odpowiadało. Westchnąłem i ruszyłem za nimi. Nie uszliśmy pięciu metrów, gdy Ligolis nagle się zatrzymał i wciągnął gwałtownie powietrze.
- Zły pomysł – wyszeptał.
- Ligolis? Co się… – Haldir chciał o coś zapytać, lecz jego brat natychmiast go uciszył.
- Morduki. To teraz. – Nie musiał mówić nic więcej, Haldir i ja zrozumieliśmy od razu. Właśnie spełniała się kolejna część wizji Ligolisa.
Bracia zaczęli się powoli wycofywać, a ja razem z nimi. Po chwili usłyszeliśmy miarowy pomruk i odgłos kroków. Bracia pociągnęli mnie w krzaki, a tuż potem na horyzoncie pojawiły się pierwsze stwory. Miały lekko przygarbioną, lecz mimo to ludzką posturę. Ich skóra była czarna i miejscami pomarszczona, zbroja tegoż samego koloru dosyć dobrze przylegała do ciała. Każdy miał miecz u lewego boku i sztylet u prawego. Wszystkie stwory nosiły hełmy, spomiędzy których widać było ich małe czerwone oczy. Biegły truchtem w kolumnie, a pośrodku nich biegł mężczyzna z małą dziewczynką przewieszoną przez ramię. Była ona związana i zakneblowana, a długie blond włosy opadały jej na twarz. Mimo to rozpoznałem tę postać. Była to Pauline. Na chwilę zmroziło mnie z przerażenia, a potem zrobiłem chyba najgłupszą rzecz, jaką mogłem w tamtej chwili zrobić. Wyskoczyłem zza krzaków i wrzasnąłem na całe gardło:
- Pauline!
Bracia spojrzeli na mnie bezbrzeżnie zdumieni, a po chwili wyskoczyli przede mnie, jednocześnie wyciągając miecze. Bo oczywiście zwróciłem na nas uwagę dwudziestu morduków. Sześć pierwszych stworów już ruszyła w naszą stronę. Mężczyzna, który niósł moją siostrę, spojrzał na mnie, uśmiechnął się złośliwie i ruszył dalej truchtem. Po chwili obrócił się tak, że Pauline mnie zauważyła i zaczęła się wyrywać. Jednak mężczyzna trzymał ją mocno. Ruszyłem w ich stronę, lecz Haldir złapał mnie mocno i nie chciał puścić.
- Odpuść Leo.
- Nie! – krzyknąłem, a po policzkach pociekły mi łzy. – Nie! Pauline!
Nie zdawałem sobie sprawy, że przez moje zachowanie Haldir zostawił swego brata samego naprzeciw trzech morduków, dopóki Ligolis nie potknął się o korzeń i nie upadł, wypuszczając miecz z ręki. Trzy ostrza naraz wzniosły się nad nim i niechybnie, by go dosięgły, gdyby nie niedźwiedź, który rzucił się na morduki. Wytrzeszczyłem na niego oczy. Niedźwiedź?! Ligolis natomiast chyba się nim za bardzo nie przejął, bo tylko wziął swój miecz, wstał i wykończył jednego ze stworów. Pozostałych dwóch pozbył się niedźwiedź. Haldir mnie puścił i odwrócił się do nich. Ligolis skinął mu głową, a ja się rozejrzałem. Zorientowałem się, że nigdzie nie widać pozostałych morduków ani tajemniczego mężczyzny.
- Pauline! – wrzasnąłem i rzuciłem się w stronę, w którą zmierzali. Haldir jednak znowu mnie złapał w pasie i mocno trzymał, mimo że mu się wyrywałem.
- Pauline! Pauline! – nie przestawałem krzyczeć. – Pau… – głos mi się załamał i upadłem na kolana. Haldir jeszcze przez chwilę mnie trzymał, a potem ostrożnie puścił, sprawdzając czy znów nie będę próbował się wyrwać. Jednak ja już straciłem jakąkolwiek wolę walki. Po policzkach gęstym strumieniem popłynęły mi łzy. Nie rozumiałem tego, co się przed chwilą wydarzyło. Pauline? Tutaj? W tym świecie? W rękach wroga? A-Ale… jak?
- Pójdę sprawdzić czy żadnego już nie ma w pobliżu – usłyszałem głos Haldira.
Po chwili poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Powoli uniosłem głowę i rozmazanym wzrokiem spojrzałem w błękitne oczy Ligolisa. Nic nie powiedział, tylko mocno mnie objął, a ja znów zacząłem szlochać.
- T-To... moja... siostra... – wykrztusiłem.
Przez parę minut tak trwaliśmy, po czym odsunąłem się od Ligolisa i otarłem łzy z oczu. Uniosłem wzrok i otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. W naszą stronę szedł wysoki mężczyzna z długimi białymi włosami i niebieskimi oczami. Wyglądał jak elf i był trochę podobny do Ligolisa i Haldira. Młodszy książę obrócił się, a gdy go zauważył, wstał i skrzyżował ręce na piersi. Również się podniosłem.
- Czego tu? – warknął Ligolis, gdy mężczyzna się zbliżył.
Tamten uniósł brew do góry.
- A gdzie podziękowania? Uratowałem ci w końcu życie.
Ligolis prychnął.
- Poradziłbym sobie sam.
Nieznajomy zaśmiał się.
- Beze mnie? Chyba śnisz. W końcu jam Mono – mężczyzna dumnie wypiął pierś, a Ligolis zmierzył go wzrokiem.
- A co to za imię „Mono”? – prychnął.
- A co to za imię „Ligolis”? – odgryzł się nieznajomy.
Przez chwilę dwaj elfowie mierzyli się wzrokiem.
- Słuchajcie, to chyba nie jest dobry czas na sprzeczki – spróbowałem złagodzić sytuację. – W końcu przed chwilą… – nie zdążyłem skończyć, bo na twarzach mężczyzn wykwitł szeroki uśmiech i z głośnym śmiechem obaj się uścisnęli. Patrzyłem na tę scenę zdezorientowany. Ligolis w tym czasie położył nieznajomemu dłoń na ramieniu.
- Cieszę się, że cię widzę.
Tamten odpowiedział uśmiechem, a młodszy książę zwrócił się do mnie:
- Leo, poznaj Mono, największego idiotę w całym Whitemount.
Mono spiorunował go wzrokiem, a do mnie wyciągnął rękę, którą uścisnąłem.
- Nie przejmuj się, Ligolis już od dawna próbuje oddać mi swój tytuł, ale do tej pory mu się to nie udało.
Uśmiechnąłem się lekko. W tym momencie wrócił Haldir.
- Witaj Mono – wyraźnie się ucieszył, gdy ujrzał mężczyznę. – Pobyt ci się przedłużył?
Mono kiwnął głową.
- Ale to w sumie dobrze, bo wróciłem w dobrym momencie.
- Nawet w bardzo dobrym – potwierdził Haldir.
Mono spojrzał zwycięsko na Ligolisa, lecz ten udawał, że tego nie zauważył. Zachciało mi się śmiać, lecz po chwili mina mi zrzedła. Pauline. Zacząłem się trząść i po chwili upadłem na kolana, a z moich oczu ponownie pociekły łzy.
- Leo! – usłyszałem trzy głosy naraz, lecz się tym nie przejąłem.
Szloch wstrząsał całym moim ciałem i nie dawałem rady go opanować.
- Leo – Ligolis uniósł moją głowę, tak bym na niego spojrzał. – Patrz mi w oczy – z trudem wykonałem polecenie. – Patrz mi w oczy. Nie zrywaj kontaktu wzrokowego, dobrze? Posłuchaj mnie, będzie dobrze. Poradzimy coś na to. Obiecuję. Odzyskamy Pauline. Masz na to moje słowo – Ligolis mówił powoli, uważnie dobierając słowa. – Nie martw się. Odzyskamy ją. Pamiętaj. Nie musisz się o to martwić. Spokojnie.
W pewnym momencie jego błękitne oczy nabrały niezwykłej głębi. Zatopiłem się w niej i nie widziałem już niczego wokół. Nie rozumiałem co się dzieje.
- Wybacz Leo – rzekł Ligolis, a potem ciemność wzięła mnie w swe objęcia.

wtorek, 1 listopada 2016

Żałoba

Pamiętacie jak pisałam o śmierci mojego psa i o tym, że 13 i 14 kwietnia były jednymi z najgorszych dni mojego życia? Teraz stanowczo mam te najgorsze. Słyszeliście może o wypadku w Szwajcarii jakieś dwa tygodnie temu? W tunelu zderzyły się cztery osobówki, ciężarówka i autokar. 11 osób zostało rannych i była tylko jedna ofiara śmiertelna. Często słyszymy takie rzeczy, prawda? Może przez chwilę zrobi nam się żal tych osób, ale przejdziemy obok tego niemalże obojętnie. Nie zdajemy sobie sprawy, że ta 44-letnia Polka, która był jedyną ofiarą wypadku z 15 października mogła być czyjąś mamą. W tym przypadku była moją.

Wiecie jak to jest żyć bez mamy? Mam nadzieję, że nie. Bo wcale nie jest dobrze. Zwłaszcza jeśli była ona tak cudowną kobietą. Nie zamierzam się rozwodzić nad rzeczami typu: "dlaczego dobrzy ludzie odchodzą tak szybko", bo po prostu nie mam na to siły. Zwłaszcza dziś. Dzisiaj jest naprawdę ciężki dzień. Ale i piękny zarazem. Bo święto Wszystkich Świętych jest piękne.

Powiem Wam, że jest ciężko. Jest naprawdę okropnie ciężko.

Apeluję do Was o modlitwę. Nie tyko za moją rodzinę, ale i za wszystkie ofiary wypadków i ich rodziny. Bo przechodzimy obok tego niemalże obojętnie, a ja wiem z jaką to wiąże się tragedią.

Może potem napiszę dłuższy post.

A teraz do napisania!

piątek, 19 sierpnia 2016

Diana 2


Yo yo! Wróciłam! :D Po miesiącu nieobecności w świecie rzeczywistym w końcu powracam (przy okazji z drugą częścią Diany). W końcu będę miała czas, by skończyć zaczęte posty ;) A teraz do zobaczenia kochani! ;*


Tego samego dnia rodzice Agaty umówili ją do psychologa, gdy tylko dowiedzieli się, co się stało. Na szczęście udało się ją wcisnąć jeszcze na ten sam dzień. Wieczorem rodzice zawieźli dziewczynkę na spotkanie. Agata chodziła ze spuszczoną głową i nie chciała nic mówić, nie odezwała się nawet, gdy do pomieszczenia wszedł psycholog. Był to dosyć wysoki mężczyzna, ubrany w zwykłe dżinsy i koszulę w niebieską kratkę. Miał krótko ścięte włosy. Usiadł na krześle naprzeciwko Agaty, wyjął z torby jakąś teczkę i zaczął przeglądać jej zawartość. Przez kilka minut słychać było tylko szelest kartek.
- Witaj – odezwał się w pewnym momencie mężczyzna. – Nazywam się Oskar Łata i mam 31 lat. Jestem nałogowym czytelnikiem, biegaczem-amatorem, grywam też czasem w piłkę, a w dzieciństwie w palanta. Jestem singlem, lubię oglądać telewizję, grać w gry planszowe z moją siostrzenicą, wyjeżdżać do domku letniskowego na wakacje, słuchać odgłosów deszczu oraz bardzo dużo rozmawiać o sobie, więc może przejdźmy już do ciebie, bo zaraz cała wizyta nam minie, co?
Agata niechętnie podniosła na niego wzrok.
- Wcale nie chciałam tu przychodzić – burknęła.
- No, ale już tu jesteś, więc skoro tak, to możemy sobie pogawędzić, bo posiedzimy tu jeszcze z godzinę, a ja nie potrafię długo wytrzymać w ciszy.
- Jestem Agata – mruknęła.
- A nazwisko jakieś masz?
- Mam.
- A jest jakąś tajemnicą czy mogę je poznać?
- Gospodarek.
- O, jakie cudowne nazwisko! Też chciałbym takie mieć.
- Łata też jest niczego sobie – rzekła Agata, uśmiechając się lekko.
Oskar zamilkł na chwilę, po czym jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Tak. W sumie to tak.
Przez chwilę panowała cisza.
- A więc opowiedz mi coś o sobie, Agato Gospodarek – poprosił psycholog.
- Nazywam się Agata, przyjaciele mówią na mnie Agi. Mam 16 lat, chodzę do pierwszej klasy liceum i uczę się w miarę dobrze. W wolnym czasie jeżdżę konno i amatorsko rysuję. Również jestem nałogowym czytelnikiem. Moim ulubionym przedmiotem jest historia.
- Bardzo dobrze – Oskar uśmiechnął się. – A teraz opowiedz mi, co cię dręczy.
Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Agaty, a oczy jej zwilgotniały.
- M-Moja… p-przyjaciółka…
Nie była w stanie mówić dalej, po jej policzkach pociekły jej łzy.
- Zginęła, prawda? – dokończył za nią psycholog. Dziewczyna pokiwała głową. – Wszystko wiem. W takich chwilach niewiele można pomóc. Muszę ci wyznać, iż musisz po prostu sama uporać się z tym wszystkim. Nie złagodzę twojego bólu ani nie przywrócę do życia twojej przyjaciółki. Mogę jedynie być przy tobie i pomóc ci przejść najgorszy okres. Pomóc ci się nie załamać i mówić jak żyć tak, jakby nic się nie zmieniło.
- Ale się zmieniło! Więc dlaczego mam udawać, że nie?!
- Żeby móc normalnie żyć – odparł smutno psycholog. – W dzisiejszym społeczeństwie nie ma miejsca dla jednostek, które nie potrafią w nim normalnie funkcjonować.
- Czyli pańskim zdaniem ludzie to tylko jednostki, tak?!
- Nie, moja droga. Ja tak nie uważam. Ale jeśli chce się żyć w dzisiejszym świecie nie wyróżniając się z tłumu trzeba się dopasować do powszechnych wytycznych.
- I pana zdaniem to jest w porządku?!
- Nie. – Ta krótka odpowiedź zgasiła Agatę, która ze zdziwieniem na twarzy oparła się na krześle. Psycholog pochylił się nad torbą, która leżała obok niego. – I proszę, mów mi po imieniu. Jestem Oskar.
Agata kiwnęła głową.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Co mam teraz zrobić? – spytała cicho licealistka. Oskar podniósł na nią wzrok, po czym wyprostował się na krześle.
- Żyć dalej. Tak, jak gdyby cię to nie ruszyło. Nie zapomnij o niej, ale nie pozwól, by twoje uczucia brały nad tobą górę. To ty je masz, a nie one mają ciebie.
Agata powoli pokiwała głową.
- O ty popatrz. I już godzinka nam minęła. Jak jeden dzień normalnie. No cóż, czas się pożegnać – mówiąc to, Oskar wstał z krzesła i zaczął zbierać swoje rzeczy. – No to do zobaczenia Agato! Bo coś czuję, że się jeszcze spotkamy.
***
„I znowu ten dźwięk dzwonka” – pomyślała z niechęcią Agata, po czym z westchnieniem wstała z ziemi i podniosła swój plecak. Rozejrzała się. W całej szkole było dosyć cicho, jak na liceum. Od dnia poprzedniego panowała w niej bowiem nieoficjalna żałoba – na oficjalną nie pozwolono.
Po wejściu do sali Agata zajęła swoje miejsce i wyjęła potrzebne rzeczy na blat. Krzesło obok niej było melancholijnie puste. Przez cały dzień licealistka wręcz wyczuła obok siebie ducha zmarłej przyjaciółki. Uniosła wzrok na tablicę, a w jej oczach znów zalśniły łzy. Dziewczyna natychmiast wytarła je ręką i zrobiła twardą minę. „Nie pozwól, by twoje uczucia brały nad tobą górę.” Agata przypomniała sobie słowa Oskara i starała się je urzeczywistnić. Lecz po całym dniu walki z emocjami była już nią zmęczona i coraz trudniej było jej utrzymać przewagę. Najchętniej zamknęłaby się w jakimś pomieszczeniu, z dala od wszystkich, i poddała się tym wszystkim emocjom. Jednak nie mogła. Po pierwsze z powodów, które podał jej Oskar, a po drugie ze względu na Marka i Julię. Oni też cierpieli – Diana była również ich przyjaciółką. Potrzebowali Agaty, a ona potrzebowała ich. Opowiedziała im dziś swą wizytę u Oskara i obiecała, że będzie na bieżąco przekazywać im jego rady. Dzięki temu poczuła się odpowiedzialna za nich, co dodało jej sił do wewnętrznej walki.
- Agato – rozległo się w sali. Dziewczyna spojrzała na nauczycielkę. – Wiem, co cię trapi, ale proszę, spróbuj skupić się na lekcji. Nie zapominaj, że za dwa lata czeka cię matura, a język polski jest obowiązkowy. – Agata pokiwała głową. Nie miała pani Wróblewskiej tej uwagi za złe. Darzyła tę nauczycielkę sympatią, ponieważ zawsze starała się łączyć empatię do uczniów ze swymi obowiązkami i zazwyczaj jej to wychodziło. Z sympatii do niej przez resztę lekcji Agata starała się skupić.
***
- To jak, idziemy gdzieś?
Agata kiwnęła głową.
- Proponuję do tej kawiarni niedaleko Rynku.
- Świetny pomysł! – Julia uśmiechnęła się, lecz jej oczy pozostały smutne. Agata widząc to, postanowiła również się postarać i odwzajemniła uśmiech.
- To chodźcie, bo autobus nam ucieknie – zawołał z przodu Marek.
Dziewczyny widząc podjeżdżający autobus z właściwym numerem, zaczęły biec. Już po chwili wszyscy troje siedzieli wygodnie w pojeździe.
- Pusto jakoś – zauważyła Julia. Pozostała dwójka rozejrzała się.
- Faktycznie – stwierdził Marek. – Martwi cię to?
Julia gwałtownie pokręciła głową.
- Ani trochę.
Agata zaśmiała się cicho.
Dalsza droga minęła im w ciszy.
Gdy już siedzieli przy stoliku w kawiarni, Marek rozpoczął konwersację. Rozmawiali o błahych rzeczach jak szkoła czy filmy. Po pewnym czasie Julia stwierdziła:
- Ja wiem, że jest nam ciężko. Ale nie tylko my przeżyliśmy coś takiego. Wiele osób, również z naszej szkoły, doznało kiedyś takiej straty, a nawet i większej! Wiem, że jest nam wszystkim ciężko. Ale mamy siebie. Musimy żyć dalej. Diana nie chciałaby, byśmy się załamali.
Po tych słowach zapadła długa cisza.
- Ona ma rację – odezwał się Marek. – Wiesz o tym, prawda Agato?
Dziewczyna pokiwała wolno głową.
- Wiem – odpowiedziała ochrypłym szeptem. – Postaram się, obiecuję. Dla was. I dla niej.
Pozostali kiwnęli głowami.
- Za parę dni pogrzeb – rzekł smutno Marek. – Mimo, że nie ma ciała.
Agata spojrzała na niego.
- Diana zasługuje na to.
- Wiem – odparł chłopak.
- A więc do zobaczenia – powiedziała smutno Julia.
***
Wiał zimny wiatr, niebo było zachmurzone, a ziemię pokrywał szron. Agata patrzyła na to wszystko, stojąc samotnie na cmentarzu. Wpatrywała się tępo w dal, nieświadomie trzęsąc się z zimna. W pewnym momencie jakby ocknęła się z otępienia i opatuliła szczelniej szalikiem. Był środek stycznia, jednak śniegu było mało. Dzieci miały nadzieję, że jeszcze go trochę napada, chociaż na ferie, które miały się zacząć za niecałe dwa tygodnie. Agacie osobiście było to obojętne. Uwielbiała śnieżny krajobraz, lecz mimo wszystko trudniej się wtedy funkcjonowało. Diana za to kochała śnieg. Agata nigdy nie wiedziała skąd u jej przyjaciółki wzięła się tak wielka miłość do tak prostej rzeczy. Jakby słysząc myśli dziewczyny, z nieba zaczęły spadać małe białe płatki. Agata wyciągnęła przed siebie dłoń. Śnieg dotknąwszy ciepłej skóry, rozpłynął się. Agata spojrzała na świeży grób, który był prawie niewidoczny zza wieńców oraz zniczy. Dziewczyna przyjrzała się napisom. Diana Ruman. W jej oczach pojawiły się łzy, które pociekły po policzkach, gdy przeczytała słowa: Zmarła śmiercią tragiczną w wieku 16 lat. Szloch wstrząsnął całym ciałem Agaty i powalił ją na kolana. Uniosła dłonie do oczu, z których gęstymi strumieniami wylewały się łzy.
- Diano – wyszeptała. – Diano wróć. Proszę.
Wiedziała, że jej prośby są próżne. Nawet jeśli dusza Diany je usłyszy i tak nic to nie zmieni. Nic ani nikt nie zwróci jej przyjaciółki. Zaczęło się ściemniać, lecz Agata nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Klęczała na ziemi, na którą kapały słone łzy z jej policzków. Spojrzała na grób. Jego widok przypomniał jej ceremonię pogrzebową, która odbyła się zaledwie godzinę wcześniej. Rodziców Diany nie było. Nikt nie mógł się z nimi skontaktować. Policja przeszukała mieszkanie, które Diana wynajmowała oraz przepytała jego właścicielkę. Mimo że ta twierdziła, iż widziała rodziców dziewczyny, nie potrafiła ani opisać ich wyglądu, ani powiedzieć kiedy i o czym z nimi rozmawiała. Numery telefonów okazały się nieprawdziwe, tak samo jak adres zamieszkania. Gdy policja pojechała na podane w dokumentach miejsce, zastała tylko stary dom, a mieszkańcy wioski twierdzili, iż był on niezamieszkany od jakichś dwudziestu lat. Cała sytuacja była co najmniej dziwna, lecz pogrzeb mógł się odbyć – pieniądze na niego poszły z ubezpieczenia. Stypy nie zorganizowano, lecz Agacie było to wręcz na rękę.
Licealistka podniosła się z kolan. Ziemię pokrywała cienka warstwa białego puchu, która lekko rozjaśniała zapadły zmrok. Agata ostatni raz spojrzała na grób i odwróciła się. Poszła alejką do wyjścia, a łzy cały czas ciekły jej po policzkach.


środa, 27 lipca 2016

To już cztery lata!

Yo yo mejts!

Dziś baaardzo ważny dla mnie dzień. Dziś są CZWARTE urodziny mojego bloga! Tak, to już cztery lata... Jak ten czas szybko leci ;')

Wiem, że nie zawsze byłam odpowiedzialna (No tak trochę. Cicho Sean), ale staram się być coraz lepsza. Obiecany post ogółem stoi w miejscu, bo musiałam go przerwać, a teraz cały czas jestem w rozjazdach. Zaczęłam nawet drugi post, więc któryś z nich mam nadzieję się wkrótce pojawi ;)

I pragnę Wam podziękować! To wszystko dzięki Wam. Dzięki Wam mam chęć, by działać dalej. Dziękuję Wam, że jesteście, mimo że mnie często nie ma. To dzięki Wam ten blog dalej istnieje i działa i to dzięki Wam ma już cztery lata. Kocham Was za to wszystko <3 I jak to stwierdziła Siu: "Emotikonki są jak Rafaello, wyrażają więcej niż tysiąc słów". A więc: *-* <3 ;*

Pragnę szczególnie podziękować Fobosowi, która jest ze mną od sameeeego początku, a nawet i wcześniej :D Dziękuję ;*

Pozdro z Krakowa!

Ktoś jeszcze jest na ŚDM? :D Jest cudownie <3 Najcudowniej na świecie <3
Mieszkam u super rodziny, są genialni *.*
Widziałam kardynała Dziwisza! Był małym żółtym ludzikiem. ;'D
Msza po łacinie *-* Cudo *-*

A teraz zostawiam Was z Sylwią Przetak i piosenką pasującą dla mnie do dzisiejszego dnia oraz przepięknym hymnem ŚDM :D ;*

Bayo!



niedziela, 10 lipca 2016

Elf 20

Porządny post w przygotowaniu, nie było mnie ten tydzień, więc nie miałam jak go dokończyć, ale obiecuję, że niedługo będzie ;) Tymczasem łapcie trochę akcji (w końcu)

Elf 20

Była to moja pierwsza wyprawa od czasu przyjazdu. Z jednej strony czułem podekscytowanie, ale z drugiej niepokój. Gdy wyruszaliśmy dziedziniec nadal był prawie pusty, miasto dopiero budziło się do życia. Widok wyjeżdżających wcześnie książąt nikogo nie dziwił, niektórzy tylko spojrzeli ciekawskim wzrokiem na mnie. Jechałem tym razem na Laudilu, co niestety zamiast mnie uspokajać, sprawiało tylko, że denerwowałem się jeszcze bardziej. Gdy wyjechaliśmy z zabudowań, bracia przyspieszyli do kłusa, więc ja również popędziłem Laudila. Ligolis prowadził, natomiast Haldir ustawił się za mną. Jechaliśmy szybkim kłusem, co tylko potęgowało moje zdenerwowanie. Starałem się uspokoić, bo wiedziałem że koń wyczuwa niepokój jeźdźca. Po pewnym czasie wpadłem w swego rodzaju monotonię, która pomogła mi zachować spokój podczas dalszej podróży. W pewnym momencie zjechaliśmy ze żwirowej drogi w leśną i zatrzymaliśmy się na krótki postój. Bracia poszli gdzieś w głąb lasu, a ja zostałem sam z końmi. Pogłaskałem Laudila po szyi.
- Boję się – wyszeptałem.
„To zrozumiałe” – odezwał się głos w mojej głowie.
Odskoczyłem do tyłu. Przez chwilę myślałem, że to Lucas, ale to był inny głos. Jakby…
Spojrzałem uważnie na Laudila. Koń przechylił głowę na bok.
„Co tak skaczesz?”
Wciągnąłem gwałtownie powietrze.
- T-Ty mówisz? – wyszeptałem.
„Nie mówię. Myślę. Jak nie chcesz wyjść na wariata, to też myśl.”
Stałem chwilę z otwartymi ustami, po czym potrząsnąłem głową.
„O tak?” – spróbowałem.
„Dokładnie tak” – odparł Laudil.
Uśmiechnąłem się.
W tym momencie wrócili bracia.
- Wszystko w porządku Leo? – spytał Ligolis.
Odwróciłem się do niego.
- Jasne – posłałem mu uśmiech, który odwzajemnił.
Następnie wsiedliśmy na konie i pojechaliśmy dalej. Po upływie chwili, podczas której delektowałem się nowo poznaną umiejętnością, przypomniałem sobie, gdzie właściwie jedziemy i zalała mnie
fala sprzecznych uczuć, tak ogromna, że o mało nie spadłem z wierzchowca. Wziąłem głęboki wdech, wyprostowałem się i nie dałem nic po sobie poznać. Jechaliśmy w milczeniu. Bracia bacznie obserwowali drogę, a ja bacznie obserwowałem ich. Co jakiś czas zerkali na siebie i widać było po nich zdenerwowanie. Nie zastanawiałem się nad powodem, gdyż miałem mnóstwo własnych zmartwień w tamtym momencie. Nawet nie wiem ile tak jechaliśmy, bo kompletnie straciłem poczucie czasu, byłem jakby w transie. Ocknąłem się dopiero, gdy Ligolis się do mnie odezwał:
- Słuchaj Leo – spojrzałem na niego. Powaga w jego oczach z lekka mnie przeraziła. – Już zaraz dojedziemy do Firewood. Trzymaj się blisko nas, niczego nie dotykaj i… staraj się, by nic ci się nie stało.
Po jego słowach przeszedł mnie zimny dreszcz. Gdy ruszyliśmy dalej, zacząłem się trząść. Jechaliśmy polną drogą, między pagórkami i pojedynczymi drzewami. Po stosunkowo krótkiej chwili, w oddali ujrzeliśmy pomarańczową łunę. „Firewood” – pomyślałem. Powoli podjeżdżaliśmy coraz bliżej, a z każdym krokiem coraz wyraźniej widzieliśmy majaczący w oddali krajobraz. Wyglądało to jak pożar lasu, jednak nie rozprzestrzeniał się on, tylko cały czas płonął jednostajnie. Gdy już byliśmy prawie u celu, zacząłem odczuwać gorąco. Przetarłem czoło dłonią.
- Czy w środku też jest tak gorąco? – spytałem.
- Jeszcze bardziej – odrzekł Haldir. – Ale nie tak bardzo jak powinno być. Gdyby to nie była czarna magia już dawno byśmy się spalili.
Z każdą chwilą cała sytuacja zaczynała mi się podobać coraz mniej. Wreszcie wjechaliśmy do Firewood. Od razu ogień mnie wręcz oślepił, tak był jasny i gęsty. Wszystko wokół nas płonęło. Drzewa, krzewy, rośliny. Tylko wąska piaszczysta droga wolna była od płomieni. Bracia ruszyli do przodu, a ja niepewnie za nimi. Rozglądałem się nerwowo na boki, pamiętając o przestrogach książąt. W pewnym momencie dziwny dźwięk z prawej strony przykuł moją uwagę. Odwróciłem się w porę, by ujrzeć ognistą kulę wielkości ludzkiej głowy lecącą w moją stronę. Z krzykiem przypadłem do grzbietu Laudila, a kula przeleciała nade mną i spadła po drugiej stronie drogi. Bracia natychmiast odwrócili się w moją stronę.
- Uważaj – powiedział tylko Ligolis i ruszył dalej.
Nerwowo pokiwałem głową i pojechałem za nim. Jechaliśmy gęsiego – Ligolis pierwszy, ja za nim, a cały pochód zamykał Haldir. Krajobraz wokół nas mnie przerażał, zwłaszcza że część roślin dosłownie pluła w nas ogniem i co jakiś czas musieliśmy się uchylać przed lecącymi w naszą stronę kulami. Czasami po bokach drogi miały miejsce wybuchy, które płoszyły nam konie. Bałem się, że w końcu nie utrzymam Laudila. Serce miałem już w gardle, a w pewnym momencie przed Ligolisem spadła płonąca gałąź, co spowodowało, iż prawie zemdlałem. Jego koń zarżał i odskoczył w bok, lecz książę na szczęście go utrzymał. Podziwiałem jego spokój i opanowanie. Skłonił swojego konia do przejechania nad powaloną gałęzią, lecz ja miałem z tym niemały problem. Laudil za nic nie chciał przekroczyć płonącego drewna, cały czas się cofał i nie mogłem nic na to poradzić. W końcu Ligolis złapał go za uzdę i przeciągnął na drugą stronę. Haldir przejechał bez problemów i ruszyliśmy dalej.
- Ligolis.
Młodszy książę odwrócił się w moją stronę.
- Gdzie oni są?
Ligolis zmieszał się.
- Nie wiem, Leo. Ale nie powinni być daleko. Powinni tu przybyć zaledwie półto… – wielki huk po prawej stronie nie pozwolił mu dokończyć. Równocześnie spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
- Nie jest dobrze – rzekł cicho Haldir. – Wiejcie!
Ligolis ruszył do przodu, a ja zanim. Miotałem się w siodle, a w gardle zaschło mi z przerażenia.
- Ligolis! – krzyknąłem. – Ja nie umiem galopu!
Młodszy książę zwolnił i pozwolił mi przejechać obok siebie.
- Jedź tą ścieżką!
Posłuchałem go i pognałem drogą, nie oglądając się na braci, lecz czułem, że zostali, by powstrzymać to, co nadciągało. Słyszałem za sobą jakiś gardłowy ryk. I wtedy uświadomiłem sobie, o co chodziło braciom, gdy kazali mi jechać dalej. Potwory. Zostali, by walczyć z płonącymi potworami.
Tak się zamyśliłem, że zapomniałem patrzeć na drogę i nie zauważyłem, gdy nagle przede mną wyrosła postać otoczona płomieniami. Gwałtownie wstrzymałem Laudila, lecz poskutkowało to tym, iż stanął on dęba, zrzucając mnie z siodła. Upadłem plecami na twardą ziemię i na chwilę zabrało mi oddech. Gdy w końcu zdołałem się podnieść, moim oczom ukazała się wysoka smukła postać… z płomieni. Otworzyłem szeroko oczy ze strachu i instynktownie przesunąłem się w tył. Potwór ryknął na mnie, aż poczułem jego gorący oddech na twarzy. W następnej chwili złączonymi dłońmi uderzył prosto we mnie. Zdążyłem przetoczyć się w bok, lecz potwór powtórzył uderzenie. Przetoczyłem się ponownie, pospiesznie wstałem i cofnąłem się kilka kroków. Rozejrzałem się, lecz nigdzie nie widziałem Laudila. Byłem sam. Do głowy przyszła mi tylko jedna rzecz, którą mogłem teraz zrobić.
- Ligolis! – krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem, lecz w tym samym momencie musiałem uchylić się przed ciosem potwora. Odskoczyłem do tyłu i spróbowałem znaleźć jakąś broń, lecz wszystko wokół mnie płonęło, więc wolałem tego nie ruszać. Sam potwór również składał się z samych płomieni, więc bałem się go dotknąć, a większość mojej broni została przy siodle. Przy sobie miałem tylko sztylet, który wyjąłem i rzuciłem w potwora. Rzut okazał się niestety za słaby i stwór bez wysiłku odtrącił broń ręką. Dało mi to jednak czas na przemieszczenie się jak najdalej od niego. Potwór natomiast wziął do ręki płonącą gałąź i rzucił we mnie. Panicznie rzuciłem się w bok i drewno przeleciało nade mną. Potwór jednak był szybki i nim zdążyłem wstać, już był przy mnie. Zamachnął się i pięścią uderzył mnie w pierś. Poczułem gwałtowne uderzenie połączone z potężnym ukłuciem gorąca i szybko rozchodzące się po skórze uczuciem żarzącego bólu. Krzyknąłem i upadłem na ziemię. Potwór zamachnął się do kolejnego uderzenia, lecz nim zdążył je wykonać strzała z zielonym bełtem wbiła mu się prosto w pierś. Stwór zachwiał się i cofnął kilka kroków. W następnym momencie uchylił się przed ciosem z powietrza. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, iż cios ten wykonany był mieczem. Po chwili ujrzałem Ligolisa zeskakującego z konia i odganiającego swego wierzchowca dalej. Żwawym krokiem zaczął iść w naszą stronę i szybkim ruchem wyciągnął miecz z pochwy. Ostatni odcinek drogi pokonał biegiem i zamachnął się zza głowy na potwora. Ten jednak zrobił unik, ryknął i rzucił się na księcia z boku. Ligolis zablokował go mieczem, po czym zakręcił bronią nad głową i ciął ukosem z lewej, przecinając stwora na pół. Krzyknąłem, a po ognistej postaci została kupka popiołu. Książę podszedł do mnie.
- Nic ci nie jest, Leo?
Już miałem pokręcić głową, lecz rana na piersi potwornie zapiekła, przypominając o swoim istnieniu. Syknąłem i spojrzałem w dół. Na klatce piersiowej środek koszuli był wypalony, a skóra poparzona. Ligolis skrzywił się.
- Nie mamy cza… – oboje spojrzeliśmy w prawą stronę, z której właśnie nadjechał Haldir. Zsiadł on z konia i podszedł do nas.
- Niedługo tu wrócą. Są rozdrażnione. Coś musiało je zdenerwować.
- Coś lub ktoś – skrzywił się Ligolis. – Nie zapominajmy po co tu jesteśmy.
W tym momencie Haldir dostrzegł moją ranę.
- Co się stało?
- Potwór mnie walnął – odpowiedziałem.
Haldir skrzywił się.
- Nie mamy czasu, by to opatrywać. Chociaż… – spojrzał na brata. – Ty możesz to załatwić.
Ligolis spiorunował go wzrokiem.
- Nie mogę tracić tyle energii.
- Chociaż trochę – nalegał starszy książę.
Patrzyłem to na jednego z braci, to na drugiego, jak zwykle nic nie rozumiejąc.
Ligolis westchnął.
- Zgoda. A ty idź znaleźć Laudila.
Haldir pokiwał głową i się oddalił.
- Co się… – chciałem zapytać, lecz Ligolis mnie uciszył.
- Siedź cicho.
Posłusznie zamilkłem, a młodszy książę przyłożył obie dłonie do mojej rany i zamknął oczy. Po chwili poczułem pozytywną energię przepływającą przez klatkę piersiową. Pieczenie ustało, a ból zelżał. Po chwili energia zniknęła, a Ligolis otworzył oczy.
- Lepiej? – zapytał.
Spojrzałem w dół i zauważyłem, że rana jest mniej czerwona niż wcześniej.
- Co się stało?
- Uzdrowiłem cię. Znaczy… tak trochę. Bo nie mamy czasu na pełną kurację.
- Ale… jak?
Na to pytanie Ligolis nie zdążył mi odpowiedzieć, bo wrócił jego brat, prowadząc Laudila.
- Nie był daleko – uśmiechnął się. – Skończyliście?
Młodszy książę pokiwał głową i wstał. Zrobiłem to samo co on i skierowałem się w stronę Laudila. Gdy byłem już przy nim, nagle cała energia mnie opuściła. Oczy zaszły mi białą mgłą, a ciało stało się prawie bezwładne. Zachwiałem się i powoli zacząłem tracić przytomność. Złapałem się siodła i trzymałem kurczowo, by nie upaść. Gdy już myślałem, że odpuszczę, energia wróciła. Wyprostowałem się ostrożnie, lecz po niedawnej słabości nie było nawet śladu. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Podniosłem głowę i spojrzałem w niebieskie oczy Haldira.
- Wszystko w porządku Leo? – spytał czujnym głosem.
- Tak – uśmiechnąłem się i by nie dać nic po sobie poznać, dosiadłem Laudila. Haldir patrzył na mnie jeszcze chwilę, po czym odszedł by wsiąść na swego konia. Mimowolnie odetchnąłem z ulgą.
Po chwili ruszyliśmy dalej w takiej samej kolejności jak poprzednio. Jechaliśmy nieco szybciej niż wcześniej. Z tyłu doszedł nas ryk. Bracia nie zareagowali, lecz mi serce podskoczyło do gardła. Byłem przerażony, a do tego przed chwilą niemal otarłem się o śmierć. Rozglądałem się na wszystkie strony, lecz nigdzie nie widziałem żadnego z członków paczki. Gdy moje przerażenie i rozpacz sięgnęły zenitu, krzyknąłem:
- Ligolis! Gdzie oni są?!
Ligolis obrócił się w siodle.
- Nie mam pojęcia Leo. Nie powinni być daleko. Ale nie możemy postępować pochopnie.
- Nie obchodzi mnie to! – rozdarłem się. – Nie mam zamiaru tu dłużej być! Rozumiesz?! Nie mam zamiaru! – po czym wziąłem głęboki wdech i krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem. – Ozzy! Rose! Gdzie jesteście?!
- Leo! – skarcili mnie bracia jednocześnie.
Zanim zdążyli powiedzieć coś więcej, z tyłu doszedł nas ryk, a po nim kolejny. Bracia obrócili się i równocześnie przyspieszyli, więc ja siłą rzeczy razem z nimi. Nie zajechaliśmy daleko, gdy z lewej doszedł nas głos:
- Leo!
Natychmiast się zatrzymaliśmy, a gdy ujrzałem postać biegnącą w naszą stronę, serce podskoczyło mi z radości.
- Ozzy!
Już miałem zsiąść z konia, gdy Haldir mnie powstrzymał.
- Nie – rzekł twardo.
Ligolis natomiast zbliżył się do Ozzy’ego, który był już przy nas.
- Ozzy, gdzie jest reszta?
- Tam – blondyn wskazał kierunek ręką. Przyjrzałem mu się. Wyglądał strasznie. Ubrania miał podarte i miejscami przypalone, był cały brudny, a na jego twarzy widać było udrękę.
Ligolis kiwnął głową.
- Prowadź – po czym zaczął przedzierać się przez wąską ścieżkę.
Serce znów podskoczyło mi do gardła.
- Laudil tam nie pojedzie! – zwróciłem się przerażony do Haldira.
- No to go zmusimy – z jego twarzy zniknęły jakiekolwiek pozytywne emocje, pozostały tylko powaga i zawziętość. Złapał Laudila za uzdę i skierował w stronę ścieżki. Trzymałem się kurczowo siodła, próbując nie panikować, podczas gdy Haldir prowadził nas za Ligolisem i Ozzy’ym. W końcu doszliśmy do małej groty, skrytej przed wzrokiem z głównej drogi. Była jednak na tyle duża, by mogli się tam skryć wszyscy członkowie paczki. Gdy ich ujrzałem odetchnąłem z ulgą. Byli skuleni, brudni i przerażeni, ale żywi.
- Wyłazić – rzekł szorstko Ligolis.
Spojrzałem na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami. Członkowie paczki, lękliwie spoglądając na księcia, zaczęli po kolei wychodzić z ukrycia. Gdy wszyscy stali ze spuszczonymi głowami przed grotą, Ligolis zakomenderował:
- Teraz idziecie za mną tą ścieżką, a potem w lewo.
- Ligolis – zwrócił mu uwagę brat. – Co ty mówisz?
Młodszy książę pokręcił głową.
- Nie mamy wyboru. Musimy obejść dookoła.
- Ligolis, oni sobie nie poradzą!
- A niech was – mruknął Ligolis. – Nie przedrzemy się, Haldir. Zrozum – zwrócił się do brata.
Starszy książę zacisnął usta, ale nic już nie powiedział.
- Idziemy – rozkazał Ligolis i ruszył wzdłuż ścieżki. Członkowie paczki wyglądali jak skazańcy – ze spuszczonymi głowami szli za księciem. Ja jechałem za nimi, a na końcu był Haldir. Gdy dotarliśmy do głównej drogi, skierowaliśmy się w lewo. Tempo narzucone przez Ligolisa było szybkie, zmordowani członkowie paczki ledwo nadążali i co chwila się potykali. Patrzyłem na nich ze współczuciem, ale wiedziałem, że musimy się spieszyć. Gdy już myślałem, że droga przebiegnie bez przeszkód, przed Ligolisem wyskoczył jeden z potworów.
- Szlag! – krzyknął i wstrzymał gwałtownie konia.
Parę osób krzyknęło, a mi serce po raz wtóry podeszło do gardła.
Ligolis szybkim ruchem wyciągnął miecz i bez większego trudu odciął potworowi głowę, a ten zamienił się w popiół. Z tyłu dobiegł nas ryk.
- Ligolis – odezwał się Haldir. – Idźcie.
Oczy młodszego księcia rozszerzyły się z przerażenia. Chciał coś powiedzieć, jednak zrezygnował i tylko pokiwał głową. Następnie odwrócił się i popędził konia.
- Idziemy – rzekł, próbując ukryć ból w głosie.
I właśnie wtedy zrozumiałem, co się dzieje. Haldir chciał zostać.
Członkowie paczki ruszyli szybkim tempem za Ligolisem, a ja odwróciłem się do jego brata.
- Nie możesz…
- Leo – powiedział łagodnie Haldir. – Idź już. Dołączę do was – gdy widział, że to mnie nie przekonało, dodał. – Obiecuję.
Widząc, że nic nie wskóram, ruszyłem za resztą. Gdy do nich dołączyłem, okręciłem się na chwilę w siodle, by ujrzeć Haldira odwróconego twarzą do zbliżających się potworów z mieczem w dłoni. Potem już się nie oglądałem.
Droga nam się dłużyła i była pełna niebezpieczeństw ze strony lasu. Spotkaliśmy parę potworów, jednak Ligolis dosyć łatwo sobie z nimi poradził. W pewnym momencie zbliżył się do mnie i kazał zsiąść z konia. Gdy uczyniłem to, o co mnie prosił, walnął z całej siły Laudila w zad. Koń zarżał i popędził galopem przed siebie, mijając paczkę. Spojrzałem zdziwiony na Ligolisa.
- Biegnij najszybciej jak możesz. Już niedaleko. Gdy znajdziecie się poza Firewood, biegnijcie dalej prosto w las. Zatrzymajcie się dopiero po paru minutach i zaczekajcie na mnie – wytłumaczył.
Kiwnąłem głową, a on krzyknął:
- Biegnijcie najszybciej jak możecie!
Członkowie paczki spojrzeli na niego z udręką, po czym zaczęli biec. Byli wyraźnie zmęczeni, więc biegnąc wśród nich, poganiałem ich i dodawałem otuchy. Po pewnym czasie opuściliśmy Firewood, lecz kazałem im biec dalej. Wszyscy opadali z sił, jednak musiałem słuchać Ligolisa. Po paru minutach, gdy sam nie dawałem już rady, kazałem im się zatrzymać. Wszyscy momentalnie opadli na ziemię. Ja sam również usiadłem, ciężko dysząc i oparłem się o drzewo. Jednak coś sobie przypomniałem i chwiejnie wstałem.
- Laudil! – krzyknąłem. Przez moment nic się nie działo, lecz po chwili w krzakach obok coś zaszeleściło i wyszedł stamtąd Laudil, spoglądając na mnie uważnie. Pogłaskałem go po szyi i znów opadłem na ziemię. Zamknąłem oczy, lecz po chwili poczułem ruch obok siebie i spojrzałem w tamtą stronę. Ozzy przysiadł się do mnie i uśmiechnął blado.
- Dzięki stary.
Pokręciłem głową.
- Będziecie mieli teraz kłopoty.
- Leo, już wolę mieć spore kłopoty niż nie żyć. Zaufaj mi.
Reszta mruknęła wyrażając tym swoje poparcie i pokiwała głowami. Uśmiechnąłem się słabo.
W tym momencie usłyszeliśmy tętent kopyt i po chwili ujrzeliśmy Ligolisa na koniu. Nie odezwał się ani słowem, tylko zsiadł z konia, wyjął bukłak z wodą i podał go najbliżej siedzącej osobie.
- Tylko powoli – mruknął.
Zrobiłem to samo co on, również napominając, by pili powoli. Każdy starał się zastosować do tych próśb. Na koniec my sami się napiliśmy i schowaliśmy bukłaki do juków.
- Idziemy – zarządził książę.
- Ale… – próbowałem zaprotestować.
- Żadnych „ale” – warknął Ligolis, po czym wsiadł na swego konia.
Zrezygnowany uczyniłem to samo. Członkowie paczki z trudem się podnieśli i powlekli za księciem. Było już ciemno, a niebo było pełne gwiazd. Widok ten radowałby mnie, gdyby nie obecna sytuacja. Zresztą musiałem skupić się na prowadzeniu Laudila pomiędzy korzeniami i innymi wybojami. Po jakimś czasie Ligolis się zatrzymał.
- Macie postój – rzucił.
Członkowie paczki znów upadli na ziemię, a Ligolis i ja zsiedliśmy z koni. Zobaczyłem, iż książę luzuje popręg, więc uczyniłem to samo. Następnie odszedł parę metrów, skrzyżował ręce na piersi i oparł się o drzewo. Przez chwilę zastanawiałem się czy do niego podejść, lecz postanowiłem zostawić go na razie samego i usiadłem obok Ozzy’ego. Ten spojrzał najpierw na mnie, a potem na Ligolisa.
- Jest na nas mocno zły – stwierdził.
- I martwi się o brata – dodałem.
- Myślisz, że Haldir wróci?
- Na pewno. Obiecał mi to.
Potem już się nie odzywaliśmy. Po dość długim czasie Ligolis wrócił. Wszyscy podnieśliśmy na niego wzrok.
- Ruszamy – rzekł bez emocji.
Zesztywniałem na moment z przerażenia.
- A-Ale… Haldir…
- Powiedziałem – warknął Ligolis przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach zalśniły łzy. Podszedł do swego wierzchowca i podciągnął popręg. Roztrzęsiony zrobiłem to samo. Paczka powoli podnosiła się z ziemi – dzięki temu postojowi nabrali trochę sił.
Gdy wszyscy byliśmy już gotowi do drogi, Ligolis jeszcze przez parę minut siedział w bezruchu na koniu i patrzył zamglonym wzrokiem do tyłu. Potem otrząsnął się i wydał komendę:
- Ruszamy.
Powoli ruszyliśmy dalej. Nie dawała mi spokoju myśl, że Haldir nie wrócił. Przecież obiecał! Przecież… Po policzkach spłynęły mi łzy, lecz zaraz je otarłem. Wróci. Jeszcze wróci. Jeszcze ma czas. A Haldir nie łamie obietnic.

piątek, 1 lipca 2016

Wakacje się zaczęły

Hejooo! <3
Jak tam Wam wakacje mijają? Mi na razie super ^^ Jeżdżę codziennie na konie. :D Dzisiaj byłam w terenie! Pojechałam konno do lasu <3 Było cudownie <3 Mimo że padał deszcz... *.*

We wtorek wyjeżdżam z rodziną do Hobbitówy. :D Czymże ten cudowny twór jest możecie sprawdzić o tutaj. ;D Będę tam do niedzieli. ;)

Jakie macie plany na wakacje kochani? :)

Taki krótki post, jednak postaram się niedługo napisać dłuższy. :D A w międzyczasie powoli się tworzy 20. część "Elfa" ;) Będzie w końcu trochę akcji :D

Macie wattpada? :D

Już 27. lipca będą 4. urodziny mojego bloga! :D Aż się łezka w oku kręci... <3

A teraz dam Wam dwa wykonania Studia Accantus. :D Oba to są cuda nad cudy i pokazują, że ci ludzie to nie tylko utalentowani piosenkarze, ale również cudowni aktorzy. :D *.* <3

Najnowsza:





Piszcie co myślicie! :D ;)

Do napisania kochani! <3 ;* ^^ :D

niedziela, 19 czerwca 2016

Niepowszedni

Hejo hej!

W tym miesiącu sporo się działo! :D

Byłam na Dniach Tolkienowskich w Poznaniu (tam są tacy cudowni ludzie <3 Ja chcę ich w Białymstoku <3), razem z moją kochaną drużynką w Anielinie (gdzie spotkaliśmy się z porucznikiem Marianem Zachem, jedną z ostatnich osób, która osobiście znała majora Hubala oraz byliśmy na szańcu majora Hubala), a potem byłam na zawodach w Czechach (czeski jest śmieszny xD np. jahoda to truskawka, hranolky to frytki, a placinky to naleśniki) i zwiedziłam Ostrawę (mają piękny zamek <3) i byłam tam w zoo. :D Widziałam takie zwierzęta jak panda mała, słonie, flamingi, żyrafy, zebry, lemury, wielbłądy, lwy, tygrys, lamy i pawie(był też biały)! :D *.* <3
Wszędzie było cudownie <3333


Ogółem dziś chciałabym Wam opowiedzieć o pewnej książce, mimo że jej jeszcze nie skończyłam. Książka ta to "Niepowszedni: Porwanie. Księga 1" Justyny Drzewickiej. Tak, jest to książka fantasy i jest ona polskiej autorki. O ile dobrze mi się wydaje, to dobre polskie fantasy nie zdarza się często. (ogółem "Wiedźmina" nie czytałam, bo to nie mój styl, ale wiem że jest dobry - inaczej, by nie odniósł takiego sukcesu) a w każdym razie fantasy w takim stylu.

Książka ta opowiada o Niepowszednich - dzieciach z niezwykłymi mocami. Tacy jak oni rodzą się niezwykle rzadko, więc są rarytasem dla Okrutnych Złotników, którzy handlują ludźmi. Nila, jej siostra Alla, Sambor, Dalko oraz wodniczka muszą współpracować, by wydostać się z niewoli zanim dotrą na największy targ ludźmi do Mercaty, a z każdym dniem czasu jest coraz mniej. Oczywiście nie zawsze wszystko idzie po ich myśli, a czasem wręcz zupełnie odwrotnie niżby chcieli.

Język tej książki mnie urzekł - nie umiem go określić, ale jest taki jakby... niby dawniejszy, ale jednocześnie taki nowoczesny.

Książka ta jest w pewnym sensie podobna do "Elfa". Nie potrafię Wam tego wyjaśnić, a poza tym Wy pewnie i tak nie dostrzeżecie tych podobieństw (bo prawdopodobnie ich nie ma xDDD). Ona jest podobna w sposób potrzebny mi, żeby uwierzyć, że uda mi się kiedyś "Elfa" wydać. Czuję z nią pewną więź, tylko tyle potrafię napisać.

Ta książka jest taka prawdziwa, opisuje wszystko tak dokładnie i prawdziwie, pokazuje tę gorszą stronę życia, niestety obecną.

Ogółem o książce to chyba tyle, bo jak powszechnie wiadomo nie umiem się rozpisywać. ;')



Jeszcze chciałam Wam wspomnieć o tym, o czym nasza kochana Ola wspomina nam dosyć często. A raczej o kim. A mianowicie mowa tu o Studiu Accantus. Są to osoby o cudownym głosie i cudownych zdolnościach aktorskich. Śpiewają piosenki z bajek i musicali, a robią to przecudownie. Szczególnie Kuba Jurzyk. A więc teraz przedstawię Wam parę, moim zdaniem, najlepszych wykonań.







 Cuda. <33333333
Przesłuchajcie choć jednego, bo warto, naprawdę! :D



A teraz bayo! ;* Kocham Was ludełki <3