sobota, 3 sierpnia 2013

Elf 12


   Ze zdumieniem stwierdziłem, że stoi w nich Haldir.

   A kogo się spodziewałeś? Ufoludka?
   Och, przymknij się Sean.
   Lubię to imię.
   Miło.

   - Wybaczcie, że wam przerywam, lecz król chciałby porozmawiać ze swoimi wybawcami - w jego głosie wyraźnie było słychać zdenerwowanie.
   Wszyscy, bez wyjątków, spojrzeli na niego zdziwieni.
  - Jak to? - zapytał niepewnie Ligolis.
  - Normalnie - odpowiedział mu brat. - Król ich prosi. Na audiencję.
  - Zaraz, zaraz, jakimi wybawcami? O co tu chodzi? - zadał pytanie zdezorientowany Ross.
   Nikt mu nie odpowiedział, zamiast tego Ligolis wpatrywał się w brata jakby ten właśnie go poinformował, że ich matka jest mężczyzną, Ozzy gapił się szeroko otwartymi oczami na przybysza, ja latałem wzrokiem po wszystkich, nie mogąc się zdecydować na kim go zatrzymać, a cała reszta patrzyła po sobie, nie wiedząc co myśleć.
   W całym tym chaosie spojrzeń jeden Haldir zachował zimną krew. Bez słowa podszedł do Ozzy'ego, pomógł mu wstać, a następnie pchnął w stronę drzwi. Ligolisa złapał za rękę, zaprowadził do wyjścia i wrócił się po mnie. Gdy wszyscy byliśmy na zewnątrz, zamknął drzwi i popatrzył po nas.
   - A teraz wszyscy do zamku.
   Wyminął nas i poszedł w stronę dziedzińca. W milczeniu ruszyliśmy jego śladem. Doszliśmy do wejścia zamku, a następnie skierowaliśmy się w górę po schodach. Droga do komnaty króla przywoływała u mnie niemiłe wspomnienia. Po chwili znaleźliśmy się na znanej mi przestrzeni, jednak tym razem poszliśmy do dużych, drewnianych drzwi. Haldir bez wahania pchnął je, a następnie przytrzymał, abyśmy wszyscy weszli. Gdy tak się stało, zamknął je cicho za sobą.
   Komnata króla była obszernym pomieszczeniem o bordowych ścianach z licznymi obrazami na nich. Niektóre malowidła przedstawiały martwą naturę i krajobrazy, a inne były portretami ludzi. Pod ścianami stały różnej wielkości meble, takie jak szafy, komody, kanapy, fotele, krzesła, stoliki i półki z książkami. Na podłodze leżał duży niebiesko-złoty dywan,a u góry wisiał kryształowy żyrandol  z wieloma świecami. Obicia kanap były zielone, a foteli jasnofioletowe, pozłacane ramy obrazów idealnie komponowały się z bordowym kolorem ścian. Na końcu naprzeciwko wejścia, wśród tej gamy kolorów, stało obszerne biurko. Za nim siedział, oparty łokciami o blat, mężczyzna o długich , brązowych włosach, wpatrzony w kartkę leżacą przed nim. Wokół niego piętrzyły się stosy innych papierów.
   Gdy weszliśmy, podniósł wzrok i popatrzył na nas ciekawie. Haldir mu się ukłonił i powiedział:
   - Ojcze, przyprowadziłem ci tych, których kazałeś - po czym się wycofał.
   Król skinął głową.
   - Doskonale Haldirze. A teraz, moglibyście być tak uprzejmi i zostawili nas samych?
   - Oczywiście ojcze - w głosie Haldira brzmiało zdziwienie.
   Słyszałem oddalające się kroki oraz zamykające drzwi. Przez chwilę król przyglądał się Ozzy'emu i mnie, a następnie powiedział:
   - Podziwiam was.
    Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. Wezwał nas tu tylko po to, aby nam oznajmić, że nas podziwia? Jednak ojciec braci kontynuował.
   - Jesteście jeszcze dziećmi. A wątpię, żeby w całym Whitemount znalazło się chociażby dziesięciu mężczyzn, którzy postąpiliby tak jak wy. Zamiast komuś powiedzieć o czyhającym niebezpieczeństwie, postanowiliście na własną rękę zniweczyć plany przestępców.
Zasłużyliście na moją uwagę oraz sowite wynagrodzenie.
   - A-Ale panie, my nic takiego nie zrobiliśmy, żeby... - zaczął zmieszany Ozzy.
   - Uratowaliście życie rodzinie królewskiej - oświadczył dobitnie król. - Powiedzcie, co byście chcieli ode mnie otrzymać, a wam to dam.
   Ozzy i ja się zawahaliśmy. Ojciec braci niemal przebijał nas wzrokiem na wylot.
   - No dalej - zachęcił nas król. - Mówcie.
   Mój przyjaciel i ja wymieniliśmy niepewne spojrzenia. Czego my chcieliśmy? Tego nie wiedział żaden z nas, jednak władca swoją postawą domagał się odpowiedzi. Na parę minut zapadła niezręczna cisza, która dłużyła się niemiłosiernie.
   Nagle w oczach króla pojawił się tajemniczy błysk.
   - Ha, już wiem! - wykrzyknął. - Zaczniecie szkolenie w szkole rycerskiej!
   Ozzy i ja skamienieliśmy. Wpatrywaliśmy się we władcę jak w wariata, który właśnie nam oświadczył, że jest naszym synem. Ten jednak patrzył na nas z promiennym uśmiechem. Widząc nasze miny, stwierdził:
   - Nie, jednak nie. Jesteście na nią za młodzi. Lecz nie martwcie się. Nie będzie chodzić do szkoły, ale i tak nauczycie się walczyć. Będą was szkolić moi synowie.
   Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Będą mnie uczyć fechtunku synowie władcy magicznej krainy? Każde słowo z tego zdania wydawało mi się tak niewiarygodne, że aż nie chciało mi się wierzyć, że taka jest prawda.
   Moje rozmyślania przerwał król, który krzyknął:
   - Robin!
   Po chwili do komnaty wszedł chudy mężczyzna z włosami wyglądającymi jak zdemolowane gniazdo. Skłonił się nisko i zapytał:
   - Tak, panie?
   - Wezwij tu, proszę, mych synów.
   Człowieczek ponownie zgiął się w ukłonie i wyszedł z pomieszczenia.
   Nadal nie mogłem się otrząsnąć ze zdziwienia, Ozzy również. Spojrzeliśmy po sobie z niedowierzaniem. W komnacie panowało dziwne milczenie. Król już nie zwracał na nas uwagi, tylko zaczął z powrotem studiować zapisaną kartkę papieru, leżącą przed nim. Po paru minutach do komnaty wszedł Robin, a za nim Ligolis i Haldir.
   - Tak, ojcze? Wzywałeś nas - odezwał się starszy z braci.
   Król podniósł wzrok i spojrzał na synów.
   - Tak - powiedział po chwili milczenia. - Wzywałem was.
   - Z jakiego powodu? - drążył Haldir.
   - Bo chciałem wam oznajmić, że będziecie uczyć rycerskiego rzemiosła tych o to chłopców.
   Znów zapadła niezręczna cisza.
   - Że co proszę? - zapytał się głosem pełnym niedowierzania Ligolis.
   - Dobrze słyszałeś Ligolisie. Haldir będzie szkolił Ozzy'ego, a ty Leonarda.
   Zesztywniałem. Nikt nigdy nie nazywał mnie moim pełnym imieniem. Nawet rodzice zapisali mnie do szkoły jako 'Leo', a nie 'Leonardo'.
   Usłyszałem ciche parsknięcie, dobiegające z tyłu i kątem oka zauważyłem, że Ligolis i Haldir powstrzymują się od śmiechu. Rzuciłem im wściekłe spojrzenie i skierowałem wzrok na króla, który właśnie przemówił:
   - Dobrze. Drodzy chłopcy, możecie już iść. Przyjdźcie jutro o szóstej rano pod wejście do zamku. Ligolis, Haldir zostańcie, wytłumaczę wam pokrótce czego macie ich uczyć.
  Bracia skłonili głowy na znak zgody, a Ozzy i ja ukłoniliśmy się i skierowaliśmy do wyjścia. Pomyślałem, że całe szczęście, że mój przyjaciel też tu jest, bo sam bym nie wiedział jak się zachować. Gdy wyszliśmy z komnaty, zaczęliśmy schodzić po kręconych schodach.


   Ligolis szedł korytarzem, stukot jego butów o posadzkę odbijał się echem od kamiennych ścian. Słowa jego ojca brzmiały mu w głowie niczym dzwon. "Nie mów mu o niczym o czym nie powinien wiedzieć." To zdanie Ligolis słyszał tak głośno jakby zostało mu ono wykrzyczane do ucha. Chłód bijący od ścian przenikał go do szpiku kości. W końcu dotarł do drzwi swej komnaty, którą dzielił z bratem, a następnie pchnął je. Gdy był już w środku, podszedł do wielkiego okna i wyjrzał przez nie. Zobaczył istoty spieszące się gdzieś, rozmawiające ze sobą oraz stojące bez celu. Jednym słowem spokojne życie miasta. Ligolis westchnął. Bycie księciem wcale nie było takie łatwe jak komuś mogłoby się wydawać.
   Spojrzał z utęsknieniem na las majaczący w oddali i odszedł od okna. Opadł na fotel i ukrył twarz w dłoniach. "Nie mów mu o niczym o czym nie powinien wiedzieć." Słowa ojca nadal mu towarzyszyły. Ligolis stwierdził, że rodzic za dużo od niego wymaga, częste kłótnie, wcale nie polepszają sytuacji. Teraz chce, aby nauczył Leo fechtunku. Myśl o chłopcu jeszcze bardziej pogorszyła księciu humor. Bardzo polubił młodego przybysza, jednak jego pochodzenie nadal było zagadką. Twierdzi, że nie jest z tego świata, lecz wszystko wskazuje na to, że się myli. Zresztą Ligolis już znał jednego Leo, tyle że ślad po nim zaginął dwanaście lat temu, a nowo poznany chłopiec mówi, że ma trzynaście. Wszystko jest układanką, lecz na razie nikt nie potrafi jej ułożyć. Książę rozejrzał się po pokoju i natrafił wzrokiem na mały portret mężczyzny, stojący na szafce. Zdziwił się niezmiernie, że to jeszcze tu stoi. Wstał by schować ów przedmiot, jednak nogi ugięły się pod nim i opadł na dywan. Głowa rozbolała go od natłoku myśli. Zacisnął powieki i złapał się za głowę. "Nie mów mu o niczym o czym nie powinien wiedzieć". Po jakimś czasie otworzył oczy i spojrzał niewidzącym wzrokiem po pokoju. W następnej chwili ogarnęła go ciemność.