sobota, 29 kwietnia 2017

Elf 25



Następnego dnia nie wolno mi było zbliżać się w okolice sali balowej. Od Mono dowiedziałem się, iż książęta mają tam zajęcia z etykiety. W sumie żałowałem, że nie mogę tego zobaczyć, gdyż to mogłoby być ciekawe. Spotkałem się natomiast z Ozzy’ym.
- Tobie też by się przydały takie zajęcia – rzekł z przekąsem.
Uświadomiłem sobie wtedy, iż właściwie to ma rację i jeszcze bardziej żałowałem, że nie może mnie tam być.
Z braćmi mogłem zobaczyć się dopiero wieczorem, bo po zajęciach porannych mieli jeszcze popołudniowe. Gdy wreszcie na siebie trafiliśmy, akurat wracali do swojej komnaty.
- Witaj Leo – przywitał mnie Ligolis.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
- Jak zajęcia? – spytałem.
Ligolis wzruszył ramionami.
- Jak zwykle. Męczące, ale znośne.
Chciałem powiedzieć coś więcej, lecz nagle poczułem ucisk w nodze. Syknąłem i złapałem się za kolano, a wtedy plecy mnie tak zabolały, że upadłem na ziemię. Następnie rwanie przechodziło z jednego miejsca mojego ciała do drugiego, a ja tylko krzyczałem i zwijałem się z bólu. W pewnym momencie cierpienie było tak mocne, że zrobiło mi się niedobrze, a w końcu straciłem przytomność.
***
Gdy się ocknąłem, przez moment nie mogłem się podnieść, gdyż moje ciało było zbyt zmęczone. Po chwili jednak to uczucie zniknęło, a wokół siebie usłyszałem głosy. Gdy się na nich skupiłem, stały się bardziej wyraźne.
- Właściwie to mi tam obojętnie, byleby nie było nudno.
- Popieram brata.
- Ale co jest dla was nudne, wcale nie musi być nudne dla kogoś innego.
- Bzdury. Jak coś jest nudne, to jest nudne i tyle.
Otworzyłem oczy i uniosłem się lekko.
- Cicho, obudził się.
W tym momencie wszyscy ucichli i poczułem na sobie wiele spojrzeń. Usiadłem na kanapie i popatrzyłem na zebranych. Znajdowałem się w komnacie króla, a oprócz mnie byli tam jeszcze para królewska, bracia, Liliami oraz Mono.
- Jak się czujesz Leo? – spytał Haldir.
- Dobrze – odpowiedziałem.
- Na pewno? Jeszcze niedawno zwijałeś się z bólu.
Skrzywiłem się.
- Wiem, ale… – zamilkłem, bo nie wiedziałem jak to wyjaśnić.
- Jakoś nie wydajesz się być tym, co się wydarzyło, szczególnie zszokowany – zauważył Ligolis. – Zdarzyło ci się to wcześniej?
Ponuro pokiwałem głową, odwracając wzrok.
- Leo, dlaczego nic nie mówiłeś? – zapytał Haldir.
- Myślałem, że wkrótce minie – westchnąłem.
- Opowiedz nam o tym – poprosiła królowa.
Z niechęcią opowiedziałem im o bólach i innych niepokojących zjawiskach, które mnie ostatnio dręczyły. Gdy skończyłem, król rzekł:
- Wygląda na to, że zostałeś otruty Leonardzie.
Wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Niby kiedy?
Władca pokręcił głową.
- To jest dobre pytanie.
- Morilianor, mógłbyś coś z tym zrobić? – zapytała królowa.
Monarcha zastanowił się chwilę.
- Nie wiem. Musiałbym wiedzieć, co to za trucizna, Apolilise. Później go przebadam. – W tym momencie nie wiedziałem czy się cieszyć czy martwić. – A do tego czasu, miejcie go na oku. – Tu zwrócił się do swoich dzieci oraz Mono. Ci skinęli głowami. – Możecie już iść.
Cała czwórka wstała, a Haldir gestem zachęcił mnie, bym uczynił to samo. Podniosłem się z kanapy i wyszedłem za nimi z komnaty. Spodziewałem się, iż będą mnie wypytywać, lecz oni zaczęli beztroską rozmowę, jakby mnie tu nie było. Szedłem za nimi i przysłuchiwałem się jakże interesującej dyskusji o grzybach i targach tkanin. W pewnym momencie ktoś pojawił się przed nami, przerywając sielankową konwersację i powodując, iż Haldir od razu się spiął.
- Witajcie – kobieta skłoniła się nisko. – Haldirze, może zechciałbyś udać się ze mną na spacer?
- Oczywiście Meredith.
- Wspaniale! – elfka rozpromieniła się, złapała księcia za rękę i pociągnęła za sobą. – To chodźmy!
Reszta spojrzała po sobie, westchnęła i ruszyła dalej, kontynuując dyskusję o handlu jedwabiem. Ja natomiast wlokłem się z tyłu i rozmyślałem nad ostatnimi wydarzeniami. W pewnym momencie niezauważenie odłączyłem się od przyjaciół i poszedłem do swojej komnaty.
***
- Cześć Leo!
Podniosłem wzrok znad kartki.
- Witaj Mono.
- Cóż robisz? – spytał elf.
- Ćwiczę runy – odparłem.
- Całkiem nieźle ci idzie – stwierdził, zaglądając mi przez ramię.
- Dzięki. Czy sprowadza cię tu coś szczególnego? – zapytałem, odkładając pióro.
- Można tak powiedzieć. Może to i prozaiczna rzecz, ale bracia by ci o tym nie powiedzieli, a powinieneś wiedzieć. Niedługo mają urodziny.
- Ale że tak naraz?
Mono uśmiechnął się.
- To jest nadzwyczaj śmieszna sprawa, a niektórzy nawet myślą, że ustawiana. W sumie to ciężko im się dziwić. Za tydzień cała trójka rodzeństwa ma urodziny. Dzień po dniu. Trzy dni pod rząd.
Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami.
- Naprawdę?
Mono zaśmiał się.
- Tak. Wiem, że nasuwa ci się pytanie „Jakim cudem?”, ale to już nie do mnie.
- A do kogo?
- Do króla i królowej, jeśli już do kogokolwiek.
Zacząłem się śmiać.
- Faktycznie. – Nagle coś mi się przypomniało. – Mówiłeś, że jesteś od Ligolisa starszy o jeden dzień, prawda?
Elf przytaknął.
- Czyli ty też masz za tydzień urodziny!
Mono zrobił minę niewiniątka.
- Nie wiem o czym mówisz.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- To wariactwo.
Elf zaśmiał się.
- Nie da się ukryć.
- Jak się u was obchodzi urodziny? – spytałem. – No wiesz, jakieś zwyczaje, czy co. Bo w sumie… nic nie wiem.
Mono zastanowił się, po czym usiadł na fotelu i spojrzał na mnie.
- W dniu urodzin Liliami, czyli drugiego dnia, organizowane jest przyjęcie. Niby kameralne, ale u rodzin królewskich kameralnie to kilkadziesiąt osób. Zgaduję, że zostaniesz zaproszony. To w sumie coś podobnego do balu, na którym byłeś, tylko bez tańczenia. W pozostałe dwa dni tak naprawdę nie ma nic szczególnego, oprócz ciągłego składania życzeń i ogólnej sakralizacji rodzeństwa. Urodziny Haldira kończą te trzy dni czystego szaleństwa i potem jest już spokój.
- Czekaj chwilę – przerwałem mu. – Ligolis, Liliami, Haldir? W takiej kolejności? Czy to jakiś żart?
Mono zaniósł się śmiechem.
- Nie ty jeden tak reagujesz.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową.
- Masz rację, to czyste szaleństwo.
Mono popatrzył na mnie z politowaniem i wyjrzał za okno.
- Oho. Książęta na dziedzińcu. Chyba muszę iść, bo mnie prosili o jedną rzecz. Na razie, Leo!
- Cześć – mruknąłem, spojrzałem na kartkę z runami i wróciłem do ćwiczeń.
***
- Spróbuj sobie przypomnieć wydarzenia sprzed ostatnich kilku tygodni.
Wytężyłem umysł, lecz słabo mi to szło.
- Miałem regularnie treningi – zacząłem powoli. – A nie, Ligolisowi coś się stało i wtedy miałem z Haldirem… Później był bal. Następnie… A! Ta cała akcja z Firewood. Później, później… Tamto wyjście do lasu, co wtedy Mono się pojawił. Potem przespałem chyba trzy dni. Następnie pojawił się tamten chłopak z… Kazaridnu? A nie, z Khazadrinu. A potem… potem… Nie pamiętam już. – Skończywszy, spojrzałem wyczekująco na króla, który przez cały ten czas mi się przyglądał.
- Spróbuj sobie przypomnieć, Leonardzie.
Zamyśliłem się i próbowałem odtworzyć tok wydarzeń.
- Już wiem! – wykrzyknąłem nagle. – Potem bracia powiedzieli mi o moim pochodzeniu. Następnie przyjechała królowa oraz inni książęta i zaczął się ten tydzień! – rozłożyłem szeroko ręce, zadowolony z siebie. Król powoli pokiwał głową.
- No dobrze. A kiedy poczułeś pierwszy ból?
Zasępiłem się. Głowa mnie już bolała od nadmiernego wytężania umysłu. Może przed Firewood? Albo i po? Chociaż… chyba już dosyć długo mnie męczyły, tylko po prostu na początku je bagatelizowałem. Pierwszy poważny nawiedził mnie zaledwie kilka dni temu, bodajże w dniu przyjazdu królowej. Ale pierwszy… tak, chyba nawet przed Firewood. A może i nawet przed balem?
- Chyba… tak w okolicach balu. Tylko nie jestem pewny czy przed, czy po.
Król pokiwał głową.
- Jak poważne były?
- Na początku niemalże wcale. Taki zwyczajny ból, który nas czasem łapie. Później doszły jakieś zamglenia i tym podobne. Zaledwie parę dni temu przybrały taką siłę, jak ten ostatni.
- Jak często je masz?
- Różnie. Może ich nie być kilka dni, a czasem jest kilka dziennie.
- Opisz mi je dokładnie – poprosił król.
Przez następną godzinę opowiadałem królowi o moich objawach. Gdy w końcu mnie wypuścił z inspekcji, wyszedłem na dziedziniec i udałem się na spacer wśród uliczek. Oddychałem świeżym powietrzem i nie wiem kiedy znalazłem się w miejscu, w którym być nie powinienem. Uświadomiłem to sobie, gdy wpadła na mnie jakaś wysoka postać.
- Wybacz – usłyszałem, gdy zdezorientowany podnosiłem się z ziemi. – Co tu właściwie robisz, chłopcze?
Spojrzałem na mojego rozmówcę, w którym rozpoznałem księcia Nastondrii. Za nim stał jeszcze jeden mężczyzna oraz dwie kobiety.
- Ja… Spacerowałem.
- Tutaj? Podobno strażnicy mieli nikogo tu nie wpuszczać w tych godzinach – zdziwił się William.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiedziałem o tym. Wyszedłem na spacer, ale nikt mnie nie zatrzymał.
William popatrzył po towarzyszach, a następnie wzruszył ramionami.
- No cóż. Radzę ci jednak stąd pójść.
- Stąd, czyli skąd?
Książęta popatrzyli na mnie.
- A faktycznie, nie wiesz skąd. Chodź więc z nami. – Jedna z księżniczek uśmiechnęła się do mnie i wykonała zachęcający gest ręką.
Ruszyłem za nimi.
- Jasmine, bez przesady. Mamy zajęcia – odezwał się drugi mężczyzna.
- Daj spokój Filipie. Nie mów, że tobie się nie nudzi.
- Akurat dzisiaj jest w miarę ciekawie.
- Ale zawsze może być bardziej! Nie sądzisz, Susan?
- Ależ oczywiście – rzekła z przekąsem druga kobieta, o brązowych włosach związanych w kok.
- Dajcie spokój – rzekł William, który zdawał się przewodzić tej czteroosobowej grupce. – Doprowadzimy go do wyjścia i będziemy mogli kontynuować.
- A ty umiesz w ogóle czytać mapę? – spytała Susan. – Powinniśmy iść w zupełnie inną stronę!
Widząc, gdzie zmierza ta rozmowa, wtrąciłem się.
- Ależ nie musicie się mną przejmować. Trafię sam.
Cała czwórka popatrzyła na mnie z powątpiewaniem.
- Nawet nie wiesz, gdzie jesteś – zauważyła przytomnie Jasmine.
- No fakt, ale…
- Leo!
Wszyscy pięcioro obróciliśmy się jednocześnie i ujrzeliśmy idącego ku nam Haldira. Był naprawdę zdziwiony, gdy mnie ujrzał, jednak nie dziwiłem mu się. Sam byłem zdziwiony swoim położeniem.
- Leo, co ty tu robisz?
Wzruszyłem ramionami.
- Zgubiłem się.
Książę uniósł brwi.
- Znowu?
Żachnąłem się.
- Jakie znowu?
- Znasz go? – przerwał nam William.
Haldir kiwnął głową. Dopiero teraz zauważyłem, że za nim pojawiły się trzy inne osoby: dwie kobiety i mężczyzna.
- Odprowadzę go stąd – zaoferował się Haldir.
- A szkoda, już go polubiłam – westchnęła Jasmine.
- Myślę, że jeszcze się nim nacieszysz – odparła jedna z kobiet, które przyszły z Haldirem. – Legion tu idzie.
Wszyscy pozostali spojrzeli w jedną stronę, potem na siebie, następnie na mnie, a na koniec znów na siebie.
Haldir zaklął i pociągnął mnie za sobą. Wszyscy zaczęliśmy biec. Książęta kluczyli zgrabnie wśród uliczek, aż w końcu wypadliśmy na polanę, za którą rozciągał się las.
- Świetnie – rzekła kąśliwie Susan. – Idealnie. Brawo kochani. Właśnie zwaliliśmy całe zadanie. Cudownie.
- Oj, przestań już Susan – przerwał jej użalania William. – Fakt, nie wyszło to najzgrabniej, ale…
- Najzgrabniej! To była totalna klapa! Zawaliliśmy całe zadanie! I to wszystko przez niego! – Tu wskazała na mnie, przez co poczułem się dość niezręcznie.
- Daj spokój Susan. – Stanął w mojej obronie Haldir. – To nie jego wina. Mogliście go zostawić i pójść swoją drogą, więc teraz nie narzekaj.
- Oni mają rację. A poza tym, czasem dobrze jest wyrwać się poza sztywne ramy programu, czyż nie? – zawołała wesoło Jasmine.
- Ale fakt jest faktem, że teraz musimy jakoś z tego wybrnąć – stwierdził Filip.
- Ale przynajmniej uciekliśmy przed legionem – stwierdziła Jasmine z uśmiechem.
- Tak, świetnie, nie zobaczą, że nie robimy tego, co powinniśmy robić. Bo robimy coś, czego jeszcze bardziej nie powinniśmy robić! – krzyknęła Susan.
- Uspokój się, Susan – uciszyła ją jedna z dwóch nieznanych mi kobiet. – Twoje wrzaski nic tu nie pomogą.
- Kolejny legion – stwierdził Anthony.
Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.
- Znów uciekamy? – spytała Jasmine.
- Schowajmy się w lesie – zaproponował Haldir.
Wszyscy na to przystali i poszliśmy żwawym krokiem w stronę ściany lasu. Gdy ją przekroczyliśmy, podeszliśmy jeszcze trochę i przystanęliśmy.
- Dobra, a więc co robimy? – spytała Susan. – Zostajemy tu do końca zajęć?
- Och, przestań już Susan! – zdenerwował się William. – Chcesz to sobie wracaj! I nie denerwuj nas, bo nie można przy tobie zebrać myśli!
Księżniczka żachnęła się, założyła ręce na piersi, lecz zamilkła.
Gdy książęta zaczęli dyskutować, ja odwróciłem się, gdyż usłyszałem jakiś szelest. Powoli podszedłem do zarośli, by sprawdzić, co to było i wtedy… wyskoczył na mnie morduk. Krzyknąłem i odskoczyłem w bok. Szybko podniosłem się na nogi i uskoczyłem przed kolejnym ciosem. W tym momencie do akcji wkroczył mężczyzna z grupy Haldira i szybko rozprawił się z mordukiem.
- Co to miało być?! – wykrzyknęła Jasmine.
- Nie mam pojęcia. – Pokręcił głową Haldir. Po chwili spojrzał na mnie. – Idziemy stąd. Dzieje się tu coś podejrzanego.
Po tych słowach brutalnie pociągnął mnie za ramię i całą gromadą wróciliśmy w gąszcz uliczek. Tym razem nikt się nie odzywał. Po paru minutach napotkaliśmy grupę strażników.
- Żądam przerwania ćwiczeń – zaczął prosto z mostu książę Whitemount. – I muszę się zobaczyć z ojcem.
Strażnik, który zdawał się przewodzić swojej grupie, lustrował przez chwilę nas wszystkich wzrokiem. Patrząc na nasze poważne twarze, kiwnął głową. Razem z resztą strażników i naszymi kompanami weszli w lewą uliczkę. Natomiast Haldir pociągnął mnie w zupełnie inną stronę.
Świetnie. Czeka mnie chyba z dziesiąte spotkanie z królem w tym tygodniu.