sobota, 31 grudnia 2016

Elf 21

Wszystkiego NAJlepszego w nowym roku! ;*


Jechaliśmy parę godzin, aż w końcu Ligolis zarządził postój. Wszyscy opadliśmy na ziemię. Byliśmy wykończeni, a na dodatek nie spaliśmy już prawie dobę. Ligolis zsiadł z konia i stał z założonymi rękoma, wpatrując się w gwiazdy.
- Zwróć mi brata – wyszeptał. – Proszę.
Serce mi się ścisnęło, gdy usłyszałem te słowa. Wolnym krokiem podszedłem do niego i również spojrzałem w gwiazdy.
- Wróci – rzekłem po chwili milczenia.
Ligolis otarł łzy dłonią.
- Wiem – stwierdził cicho.
Następnie odwrócił się i wyciągnął kolejny bukłak z wodą, po czym puścił go w obieg. Uczyniłem to samo. Nagle rana na piersi dała o sobie znać, gdyż zapiekła niemiłosiernie. Syknąłem i osunąłem się na kolana.
Ligolis spojrzał w moją stronę.
- Leo!
Książę przyklęknął przy mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
- Jak się czujesz? – zapytał.
- Boli – skrzywiłem się. – I piecze.
Ligolis pokiwał głową.
- Teraz mam przynajmniej czas cię opatrzyć. Zdejmij koszulę – mówiąc to, wstał i podszedł do juków. Wyciągnął z nich jakieś fiolki i kawałek materiału. Posłusznie zdjąłem koszulę i czekałem, aż mój przyjaciel rozłoży się ze wszystkim obok mnie.
- Oprzyj się – poprosił. Wykonałem jego polecenie, opierając się o drzewo. Ligolis zaczął smarować moją ranę jakąś maścią. Syknąłem.
- Będzie piekło – ostrzegł.
- Dobrze, że nie później – warknąłem.
Ligolis uśmiechnął się delikatnie i kontynuował kurację. Gdy skończył smarować, namoczył kawałek materiału jakimś płynem i przytknął go do bardziej poparzonych miejsc. Wciągnąłem ze świstem powietrze i na chwilę zamknąłem oczy. Gdy książę skończył tę część kuracji, znów zaczął mnie czymś smarować.
- Wolałem poprzedni sposób – jęknąłem.
Ligolis uśmiechnął się pod nosem.
- Ale ja nie.
- Dlaczego?
Książę spojrzał na mnie.
- Leo mam moc uzdrawiania. Tak, tak samo jak mój ojciec. Tylko że w tej mocy kryje się haczyk. Uzdrawiając, zużywam swoją energię życiową.
- Czyli… – zastanowiłem się chwilę. – Gdy uzdrawiasz, tracisz energię?
Ligolis potwierdził.
- Dlatego nie chciałeś mnie wtedy uzdrowić całkowicie – zrozumiałem. – Bo miałbyś mniej sił na walkę z potworami.
Książę kiwnął głową. Następnie wstał i zabrał swoje rzeczy, by włożyć je do juków.
- Nie nakładaj jeszcze koszuli – rzucił na odchodnym.
Siedziałem chwilę bez ruchu, po czym ostrożnie wstałem i podszedłem do Ozzy’ego. Przyjaciel spojrzał na mnie, a następnie na moją ranę.
- Co ci się stało? – spytał.
- Potwór mnie walnął – skrzywiłem się na samo wspomnienie.
- To musiało być straszne – stwierdził Ozzy.
- I owszem – rzekłem cicho.
Nagle usłyszeliśmy jakiś ruch w krzakach niedaleko nas. Wszyscy obróciliśmy się w tamtą stronę, a mi serce ponownie podeszło do gardła. Nastąpiła chwila napięcia, po czym zza krzaków wyłonił się… Haldir. Prowadził swego konia za uzdę, a gdy podszedł bliżej, zatrzymał się.
- Wybaczcie spóźnienie – uśmiechnął się do nas.
Czułem jak nogi miękną mi z ulgi. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Idiota.
Wszyscy spojrzeliśmy na Ligolisa szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Stał przy swoim koniu ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i nachmurzoną miną, podczas gdy jego wierzchowiec beztrosko skubał trawę. Twarz Haldira złagodniała.
- Ligolis… – rzekł miękko, lecz brat mu przerwał.
- Poradzilibyśmy sobie bez tego – warknął, a w jego oczach zalśniły łzy. – Myślałeś, że staniesz się bohaterem jak zostaniesz, czy jak? – jego głos zaczął się trząść. – A tymczasem my… A tymczasem ja… – głos mu się załamał i zamilkł. Odwrócił wzrok, a jego brat podszedł do niego i położył mu ręce na ramionach.
- Ligolis – zaczął miękko. – Spójrz na mnie – gdy młodszy książę tego nie zrobił, Haldir spróbował ponownie. – Spójrz na mnie – tym razem Ligolis wykonał polecenie. – Wiem, że było ci ciężko. Przepraszam. Ale dobrze wiesz, że to było potrzebne. Inaczej moglibyśmy się stamtąd nie wydostać.
- Wcale nie… – próbował protestować Ligolis, lecz głos odmówił mu posłuszeństwa, a po jego policzkach spłynęły łzy. Haldir objął go mocno, a młodszy książę odwzajemnił uścisk.
Odeszliśmy parę metrów dalej, by nie przeszkadzać im w tej chwili.
- Czyli wszystko wróciło do normy – westchnął z ulgą Ozzy.
- Taaa – Brandon wydawał się nieprzekonany. – Pomyśl co będzie jak wrócimy.
Ozzy zbladł i westchnął.
- Racja – mruknął, a ja popatrzyłem na niego współczująco.
- Ruszamy – usłyszeliśmy rzeczowy głos Haldira i spojrzeliśmy w jego stronę. Szedł do nas, a za nim jego brat ocierał łzy z oczu.
Zaczęliśmy się zbierać. Spojrzałem zdezorientowany na moją koszulę i zmarszczyłem brwi. Następnie zerknąłem na moją ranę i z powrotem na koszulę. Usłyszałem obok siebie śmiech. Spojrzałem w tamtą stronę morderczym wzrokiem.
- Czego rżysz? – warknąłem.
Ligolis zaczął się jeszcze bardziej śmiać.
- Załóż ją – rzekł, chichocząc.
Spiorunowałem go wzrokiem i ostrożnie nałożyłem koszulę.
- Będzie jeszcze piekło – ostrzegł Ligolis już opanowany. Kiwnąłem głową.
Następnie wsiadłem na Laudila i ruszyliśmy dalej. Tym razem Haldir prowadził, a Ligolis jechał tuż obok niego. Po pewnym czasie coś mnie tknęło i dorównałem do nich. Spojrzeli na mnie jednocześnie.
- Coś się stało Leo? – spytał Haldir.
- Przypomniało mi się coś. Bo wtedy na balu, jak Ligolis miał wizję, mówił coś o ogniu… Czy chodziło właśnie o Firewood?
Haldir spojrzał na brata z uniesioną brwią, a ten chwilę się zastanowił.
- Tak – odrzekł po chwili. – Chodziło właśnie o Firewood.
Kiwnąłem głową, usatysfakcjonowany.  Oddaliłem się trochę i pogrążyłem w kontemplacji, jednak byłem jeszcze na tyle blisko braci, by usłyszeć ich rozmowę.
- Ligolis, a las? A Morduki?
Ligolis pokręcił głową.
- To jeszcze nie teraz.
- A ten chłopak?
Młodszy książę zacisnął usta.
- Nie wiem – odrzekł po chwili. – Ale to była chyba sceneria zamkowa… – westchnął. – Haldir, wiesz dobrze, że wizje mogą być bardzo odległe w czasie i wcale nie muszą się spełnić.
- Wiem, ale często i tak się spełniają. I lepiej zakładać, że się spełnią.
- To prawda, tym niemniej… Nie można brać tego aż tak na poważnie – Ligolis ostrożnie dobierał słowa. – Gdy zobaczę w wizji, że się poparzysz nie mogę chronić cię przed jakimikolwiek gorącymi obiektami czy substancjami, bo jeśli wizja ma się spełnić to swoimi działaniami i tak prędzej czy później doprowadzę do jej spełnienia. Nie znaczy to natomiast, że jestem całkowicie bezradny. Mogę na przykład przygotować cię na to lub przygotować siebie, by być gotowym ci wtedy pomóc – skończywszy mówić, westchnął. – Te wizje są naprawdę pokręcone. Nie mogłem dostać jakiegoś, no nie wiem, przenoszenia się w przeszłość?
Haldir uśmiechnął się lekko.
- Widocznie nie zasłużyłeś.
Ligolis spiorunował go wzrokiem, po czym już żaden z nich się nie odezwał.
Zastanawiałem się nad słowami młodszego księcia, lecz im intensywniej o tym myślałem tym mniej rozumiałem, więc po krótkim czasie porzuciłem te myśli.
Dalej w drodze powrotnej już nic ważnego i niespodziewanego się nie działo. Gdy dotarliśmy do bram zamku, świtało. Stukot kopyt rozniósł się echem po uśpionych uliczkach. Gdy dotarliśmy do stajni, bracia kazali paczce poczekać, a sami poszli rozsiodłać konie, więc podążyłem za nimi. Robiliśmy wszystko w ciszy, a ja co chwila zerkałem na książęta. Wiedziałem co za chwilę nastąpi. Zaczęło się, gdy wróciliśmy do paczki.
- Idziemy – warknął Haldir, a pozostali spuścili wzrok i powlekli się do zamku. – Szybciej! – wszyscy przyspieszyli.
Bracia ruszyli za nimi, zapominając chyba o moim istnieniu. Wykorzystałem to, by pójść swobodnie za nimi. Gdy dotarli do komnaty króla, Ligolis wszedł do niej na moment, by po chwili wyjść i wpuścić resztę do środka. Strażnicy zamknęli drzwi, a ja udałem, że czekam na przyjaciół, obserwując sufit. Tymczasem zbliżyłem się jak najbardziej to możliwe do drzwi i wytężyłem słuch.
- To było nieodpowiedzialne! – usłyszałem krzyk króla. – Myślicie, że możecie sobie ot tak wychodzić z miasta?! I to jeszcze do FIREWOOD?! Jesteście niepełnoletni! Czy wasi rodzice o tym wiedzą?! – tu nastąpiła chwila ciszy na odpowiedź. – No właśnie! To się dowiedzą! – usłyszałem słabe protesty paczki. – Milczeć! Nie macie pojęcia na co się naraziliście! I jeszcze swoją głupotą naraziliście moich synów! Co by było, gdyby coś im się stało?! Straciłbym następców tronu! Tego chcieliście?! – kolejna chwila ciszy niebezpiecznie się przedłużała. – Jutro z samego rana, zaraz po świcie, zgłosicie się do mnie i wyznaczę wam karę. A tymczasem ty, mój drogi, zostaniesz jeszcze chwilę. Ligolis powiedz strażnikom, by ich odprowadzili.
Usłyszałem kroki i odsunąłem się od drzwi. Po chwili wyszedł Ligolis, a za nim paczka.
- Odprowadźcie ich – rzucił Ligolis, po czym ponownie zniknął we wnętrzu. Strażnicy kiwnęli głowami i poprowadzili nastolatków po schodach w dół. Zostałem sam. Po chwili zastanowienia uświadomiłem sobie, że wśród paczki nie było Ozzy’ego, więc podszedłem do drzwi i przytknąłem do nich ucho.
- Zawiodłem się na tobie – usłyszałem głos króla. – Miałem cię za odważnego młodego chłopaka, a tymczasem okazałeś się taki sam, jak reszta tych bachorów. Jutro tak jak reszta stawisz się, bym wyznaczył ci karę, ale pierwszą jej część powiem ci już teraz. Odwołuję ci lekcje, które dostałeś wtedy w nagrodę. A teraz wynocha. Wierzę, że trafisz sam.
Odsunąłem się od drzwi, a po chwili wyszedł z nich Ozzy. Po policzkach spływały mu łzy.
- Ozzy – próbowałem coś powiedzieć, lecz głos odmówił mi posłuszeństwa.
- Nie martw się Leo – wyszeptał mój przyjaciel. – Zasłużyłem sobie.
Następnie odszedł. Chciałem iść za nim, lecz coś mnie tknęło i znów zbliżyłem się do drzwi. Tym razem nie słyszałem dokładnie słów, więc odrobinę uchyliłem drzwi.
- Jesteście niepoważni! Mówiłem wam, że ma zostać! – odniosłem niemiłe wrażenie, że te słowa były o mnie. – Jest zbyt ważny, by tak ryzykować.
- Nadal nie wiemy, kim tak naprawdę jest – stwierdził Ligolis.
- Ale mamy podejrzenia Ligolisie. I z każdą chwilą szanse na to, iż są one prawdziwe, rosną.
- Ale kiedy niby będziemy mieli pewność? – spytał Haldir.
- Jeśli naprawdę jest tym, za kogo go uważamy, niedługo samo wyjdzie – po tych słowach nastąpiła chwila ciszy. – A teraz idźcie już. Chcę spać.
Na chwilę mnie zmroziło z przerażenia, a potem pognałem w stronę schodów. Miałem nadzieję, iż robię to wystarczająco cicho, by bracia się nie zorientowali, że jeszcze przed chwilą tu byłem. Popędziłem dużymi susami w dół po schodach i już po chwili biegłem do swojej komnaty. Gdy byłem w środku, opadłem na najbliżej stojącą kanapę. Moje myśli pędziły jak szalone. Jednak jedno pytanie łączyło wszystkie inne: o co w tym wszystkim chodzi? Czułem, że wszystkie fakty i wydarzenia z ostatnich miesięcy zaczynają mnie przytłaczać. Wyczerpany tym wszystkim, usnąłem.
***
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Ligolis westchnął.
- Dajcie spokój! Coś musimy przecież zrobić.
- Nie masz dość wrażeń na najbliższy czas? – spytał Haldir.
Siedzieliśmy właśnie w mojej komnacie i zastanawialiśmy, co byśmy mogli wspólnie zrobić. Ligolis zaproponował wycieczkę do lasu, jednak reszta nie była przekonana. Ja siedziałem na fotelu i się nie odzywałem. Ozzy i Rose zajmowali miejsce na kanapie obok Haldira, który patrzył z uniesionymi brwiami na brata. Ligolis właśnie wstał z fotela, który znajdował się niedaleko mojego. Liliami zaś zajmowała trzeci. Od wyprawy do Firewood minęło już parę dni, lecz i tak nikt o niej nie zapomniał. Ligolis i Haldir, gdy już sami ochłonęli, przekonali swego ojca, by wyznaczył paczce jak najłagodniejszą karę, na co on przystał i nieszczęśni nastolatkowie musieli przez dwa tygodnie pomagać w różnych pracach na zamku. Co do lekcji Ozzy’ego niestety był nieugięty. Na szczęście paczka nie miała mi za złe tego, co zrobiłem, więc wszystko wróciło w miarę do normy.
- Ligolis, las jest niebezpieczny – rzekła Liliami.
Jej brat prychnął.
- Też coś – mruknął.
- A niby nie? – Haldira widocznie bawiła cała sytuacja.
- Ja myślę, że… – zaczął Ozzy.
Wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Miałem wrażenie jakbym wpadł do wody i zanurzał się coraz głębiej w jej odmętach. Głosy dochodziły do mnie jakby przez barierę i oddalały się coraz bardziej. Zaczynało brakować mi tlenu. Rozejrzałem się, lecz wszystko było rozmazane. Czułem się coraz gorzej. W pewnym momencie głosy zaczęły powoli przebijać się przez wodną membranę i stawały się coraz głośniejsze. Miałem wrażenie, jakby jakaś lina wyciągała mnie z wody, a powierzchnia zbliżała się coraz szybciej. Nagle przebiłem się przez nią i uczucie minęło. Rozejrzałem się niemrawo po komnacie i zauważyłem, że wszyscy się we mnie wpatrują.
- Co?
- Pytam, czy się zgadzasz – odezwał się Ligolis, obserwując mnie uważnie.
- Ale z czym właściwie?
- Z propozycją pójścia do lasu.
- Eee… tak, jasne – bąknąłem i uciekłem wzrokiem w bok. Ligolis kiwnął głową, lecz nadal czułem na sobie jego wzrok.
Haldir odchrząknął.
- No, to ustalone – rzekł, by przerwać pełną napięcia ciszę. – My jedziemy, by wybrać dobre miejsce na piknik, a potem wracamy, by przekonać ojca, by pozwolił nam ich zabrać ze sobą. -pozostali pokiwali głowami. – No, to do roboty – po czym wstał, a reszta, w tym ja, poszła w jego ślady. Następnie wyszliśmy z komnaty i rozdzieliliśmy się.
***
- Myślisz, że tu będzie dobrze?
Ligolis zamyślił się.
- Czy ja wiem? Może trochę większa?
- A więc szukamy dalej.
Od godziny szukaliśmy odpowiedniej polany na zrobienie pikniku. Moim zdaniem widzieliśmy już z pięć takich, lecz braciom zawsze coś nie odpowiadało. Westchnąłem i ruszyłem za nimi. Nie uszliśmy pięciu metrów, gdy Ligolis nagle się zatrzymał i wciągnął gwałtownie powietrze.
- Zły pomysł – wyszeptał.
- Ligolis? Co się… – Haldir chciał o coś zapytać, lecz jego brat natychmiast go uciszył.
- Morduki. To teraz. – Nie musiał mówić nic więcej, Haldir i ja zrozumieliśmy od razu. Właśnie spełniała się kolejna część wizji Ligolisa.
Bracia zaczęli się powoli wycofywać, a ja razem z nimi. Po chwili usłyszeliśmy miarowy pomruk i odgłos kroków. Bracia pociągnęli mnie w krzaki, a tuż potem na horyzoncie pojawiły się pierwsze stwory. Miały lekko przygarbioną, lecz mimo to ludzką posturę. Ich skóra była czarna i miejscami pomarszczona, zbroja tegoż samego koloru dosyć dobrze przylegała do ciała. Każdy miał miecz u lewego boku i sztylet u prawego. Wszystkie stwory nosiły hełmy, spomiędzy których widać było ich małe czerwone oczy. Biegły truchtem w kolumnie, a pośrodku nich biegł mężczyzna z małą dziewczynką przewieszoną przez ramię. Była ona związana i zakneblowana, a długie blond włosy opadały jej na twarz. Mimo to rozpoznałem tę postać. Była to Pauline. Na chwilę zmroziło mnie z przerażenia, a potem zrobiłem chyba najgłupszą rzecz, jaką mogłem w tamtej chwili zrobić. Wyskoczyłem zza krzaków i wrzasnąłem na całe gardło:
- Pauline!
Bracia spojrzeli na mnie bezbrzeżnie zdumieni, a po chwili wyskoczyli przede mnie, jednocześnie wyciągając miecze. Bo oczywiście zwróciłem na nas uwagę dwudziestu morduków. Sześć pierwszych stworów już ruszyła w naszą stronę. Mężczyzna, który niósł moją siostrę, spojrzał na mnie, uśmiechnął się złośliwie i ruszył dalej truchtem. Po chwili obrócił się tak, że Pauline mnie zauważyła i zaczęła się wyrywać. Jednak mężczyzna trzymał ją mocno. Ruszyłem w ich stronę, lecz Haldir złapał mnie mocno i nie chciał puścić.
- Odpuść Leo.
- Nie! – krzyknąłem, a po policzkach pociekły mi łzy. – Nie! Pauline!
Nie zdawałem sobie sprawy, że przez moje zachowanie Haldir zostawił swego brata samego naprzeciw trzech morduków, dopóki Ligolis nie potknął się o korzeń i nie upadł, wypuszczając miecz z ręki. Trzy ostrza naraz wzniosły się nad nim i niechybnie, by go dosięgły, gdyby nie niedźwiedź, który rzucił się na morduki. Wytrzeszczyłem na niego oczy. Niedźwiedź?! Ligolis natomiast chyba się nim za bardzo nie przejął, bo tylko wziął swój miecz, wstał i wykończył jednego ze stworów. Pozostałych dwóch pozbył się niedźwiedź. Haldir mnie puścił i odwrócił się do nich. Ligolis skinął mu głową, a ja się rozejrzałem. Zorientowałem się, że nigdzie nie widać pozostałych morduków ani tajemniczego mężczyzny.
- Pauline! – wrzasnąłem i rzuciłem się w stronę, w którą zmierzali. Haldir jednak znowu mnie złapał w pasie i mocno trzymał, mimo że mu się wyrywałem.
- Pauline! Pauline! – nie przestawałem krzyczeć. – Pau… – głos mi się załamał i upadłem na kolana. Haldir jeszcze przez chwilę mnie trzymał, a potem ostrożnie puścił, sprawdzając czy znów nie będę próbował się wyrwać. Jednak ja już straciłem jakąkolwiek wolę walki. Po policzkach gęstym strumieniem popłynęły mi łzy. Nie rozumiałem tego, co się przed chwilą wydarzyło. Pauline? Tutaj? W tym świecie? W rękach wroga? A-Ale… jak?
- Pójdę sprawdzić czy żadnego już nie ma w pobliżu – usłyszałem głos Haldira.
Po chwili poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Powoli uniosłem głowę i rozmazanym wzrokiem spojrzałem w błękitne oczy Ligolisa. Nic nie powiedział, tylko mocno mnie objął, a ja znów zacząłem szlochać.
- T-To... moja... siostra... – wykrztusiłem.
Przez parę minut tak trwaliśmy, po czym odsunąłem się od Ligolisa i otarłem łzy z oczu. Uniosłem wzrok i otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. W naszą stronę szedł wysoki mężczyzna z długimi białymi włosami i niebieskimi oczami. Wyglądał jak elf i był trochę podobny do Ligolisa i Haldira. Młodszy książę obrócił się, a gdy go zauważył, wstał i skrzyżował ręce na piersi. Również się podniosłem.
- Czego tu? – warknął Ligolis, gdy mężczyzna się zbliżył.
Tamten uniósł brew do góry.
- A gdzie podziękowania? Uratowałem ci w końcu życie.
Ligolis prychnął.
- Poradziłbym sobie sam.
Nieznajomy zaśmiał się.
- Beze mnie? Chyba śnisz. W końcu jam Mono – mężczyzna dumnie wypiął pierś, a Ligolis zmierzył go wzrokiem.
- A co to za imię „Mono”? – prychnął.
- A co to za imię „Ligolis”? – odgryzł się nieznajomy.
Przez chwilę dwaj elfowie mierzyli się wzrokiem.
- Słuchajcie, to chyba nie jest dobry czas na sprzeczki – spróbowałem złagodzić sytuację. – W końcu przed chwilą… – nie zdążyłem skończyć, bo na twarzach mężczyzn wykwitł szeroki uśmiech i z głośnym śmiechem obaj się uścisnęli. Patrzyłem na tę scenę zdezorientowany. Ligolis w tym czasie położył nieznajomemu dłoń na ramieniu.
- Cieszę się, że cię widzę.
Tamten odpowiedział uśmiechem, a młodszy książę zwrócił się do mnie:
- Leo, poznaj Mono, największego idiotę w całym Whitemount.
Mono spiorunował go wzrokiem, a do mnie wyciągnął rękę, którą uścisnąłem.
- Nie przejmuj się, Ligolis już od dawna próbuje oddać mi swój tytuł, ale do tej pory mu się to nie udało.
Uśmiechnąłem się lekko. W tym momencie wrócił Haldir.
- Witaj Mono – wyraźnie się ucieszył, gdy ujrzał mężczyznę. – Pobyt ci się przedłużył?
Mono kiwnął głową.
- Ale to w sumie dobrze, bo wróciłem w dobrym momencie.
- Nawet w bardzo dobrym – potwierdził Haldir.
Mono spojrzał zwycięsko na Ligolisa, lecz ten udawał, że tego nie zauważył. Zachciało mi się śmiać, lecz po chwili mina mi zrzedła. Pauline. Zacząłem się trząść i po chwili upadłem na kolana, a z moich oczu ponownie pociekły łzy.
- Leo! – usłyszałem trzy głosy naraz, lecz się tym nie przejąłem.
Szloch wstrząsał całym moim ciałem i nie dawałem rady go opanować.
- Leo – Ligolis uniósł moją głowę, tak bym na niego spojrzał. – Patrz mi w oczy – z trudem wykonałem polecenie. – Patrz mi w oczy. Nie zrywaj kontaktu wzrokowego, dobrze? Posłuchaj mnie, będzie dobrze. Poradzimy coś na to. Obiecuję. Odzyskamy Pauline. Masz na to moje słowo – Ligolis mówił powoli, uważnie dobierając słowa. – Nie martw się. Odzyskamy ją. Pamiętaj. Nie musisz się o to martwić. Spokojnie.
W pewnym momencie jego błękitne oczy nabrały niezwykłej głębi. Zatopiłem się w niej i nie widziałem już niczego wokół. Nie rozumiałem co się dzieje.
- Wybacz Leo – rzekł Ligolis, a potem ciemność wzięła mnie w swe objęcia.