piątek, 31 marca 2017

Elf 24


Patrzyłem tępo na mojego rozmówcę. Próbowałem przetrawić usłyszaną informację, lecz kołowrotki w mojej głowie pracowały wolniej niż zazwyczaj. Matka. Siostra. Dziecko. Ja. Czyli to znaczyło, że…
Otworzyłem szeroko oczy.
- T-to znaczy… – zacząłem drżącym głosem. – Że… ja jestem z rodziny królewskiej?
Pozostali pokiwali poważnie głowami.
- Wszystko na to wskazuje – rzekł Haldir, wstając. Podszedł do okna i założył ręce za plecami.
- Ale… – zamilkłem. Próbowałem to wszystko ułożyć w logiczną całość, lecz nie potrafiłem. Jeśli ich opowieść była prawdziwa oznaczało to, iż moja mama była siostrą królowej Whitemount. Oznaczało to również, że pochodzi z tego świata. Skoro znalazła tu męża, on najpewniej również był z tego świata. Oraz istniało wysokie prawdopodobieństwo, iż w takim wypadku moja mama jest elfką.
Ligolis i Mono przyglądali mi się w milczeniu. W końcu spojrzałem na młodszego z braci.
- Wszystko… Czyli co? – spytałem, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi Haldira.
- Widzisz Leo – zaczął Ligolis. – Siostra naszej matki wyniosła się trzynaście lat temu.
- Z rocznym dzieckiem – wtrącił Mono.
- Właśnie – kontynuował Haldir, nadal stojąc twarzą do okna. – Królowa i jej siostra pokłóciły się. Chyba do dziś nikt dokładnie nie wie o co. Marion, bo tak nazywała się siostra królowej, niedługo po kłótni zniknęła. Podejrzewano, że po prostu uciekła z zamku. Wraz z nią zniknęli jej mąż Robin oraz ich roczny syn… Leo.
Zamarłem. Patrzyłem na Haldira szeroko otwartymi oczami.
- Leo – zaczął Ligolis, a ja odwróciłem się do niego. – Jak nazywają się twoi rodzice?
- Martyna i Robert – rzekłem cicho.
Elfowie spojrzeli po sobie.
- Imiona łatwo zmienić – stwierdził Haldir.
- Zresztą, Leo, jesteś do nas podobny. Pod wieloma względami. Masz cechy, które mogłyby świadczyć o tym, że jesteś z nami spokrewniony – powiedział młodszy książę. – Jednak ostateczną pewność zyskaliśmy dopiero wczoraj.
Zmarszczyłem brwi.
- Leo, pamiętasz ten czerwony klejnot, który wypadł mi wczoraj z kieszeni? – odezwał się Mono. Pokiwałem głową. – Zastanawiałeś się dlaczego przestał świecić. Otóż klejnot ten zaczyna świecić tylko wtedy, gdy dotyka go członek rodziny królewskiej. To był ostateczny test na sprawdzenie naszych podejrzeń.
Milczałem. Powoli przetrawiałem wszystkie informacje. To, czego się dowiedziałem, zburzyło całą równowagę mojego dotychczasowego życia. Wszystkie fundamenty. Siedziałem sztywno długi czas, aż w końcu ciszę przerwał Mono.
- Współczuję ci Leo – odezwał się. – To musi być straszne. Dowiedzieć się, że jest się spokrewnionym z tymi dwoma. – Tu wskazał kciukiem braci, którzy w odpowiedzi spiorunowali go wzrokiem.
Zacząłem się śmiać. Parę minut trwało, nim się uspokoiłem, lecz bracia oraz Mono rozumieli, że tym śmiechem rozładowałem emocje. Spojrzałem na nich.
- I co teraz?
- Nic, Leo – odrzekł Ligolis. – Wiem, że to jest rzecz, która zburzyła twoją równowagę wewnętrzną, lecz po prostu musisz nauczyć się z tym żyć. Nic więcej zrobić nie możesz.
Pokiwałem głową.
- A, i Leo – odezwał się młodszy książę. – W tym tygodniu nie będziesz miał lekcji. Przyjeżdżają książęta z innych rodzin i będziemy mieli wspólne zajęcia. Ale potem będzie normalnie.
Kiwnąłem głową.
- A Mono też?
Ligolis pokręcił głową.
- Co ty. Tego idioty nawet nie da się pomylić z rodziną królewską.
- A to ciekawe. – Reakcja Mono była natychmiastowa. – Zwłaszcza, że niektórzy myślą, iż jesteśmy rodzeństwem.
- Wiń za to Haldira.
- A z jakiej racji?
- A z takiej, że tak mówię.
- I myślisz, że to wystarczy?
- Słowa królewskiego syna ci nie wystarczą?
- Daruj sobie. Nie dość, że nie jesteś pierworodnym, to jeszcze ostatnim z rodzeństwa.
- A to ma coś do rzeczy?
- Ma i to dużo.
Spojrzałem niepewnie na Haldira. Lecz on, powstrzymując śmiech, pokręcił głową. Po chwili nie wytrzymał i zaczął się śmiać.
Mono i Ligolis spiorunowali go wzrokiem.
- Weźcie się ogarnijcie. Choć raz. Proszę – rzekł starszy książę.
- Za dużo wymagasz – odparł jego brat.
Haldir westchnął i wzniósł oczy do nieba. Potem spojrzał na mnie.
- Ciesz się, że nie musiałeś znosić ich całe swoje życie.
***
Następnego ranka zerwałem się dość wcześnie i niemal od razu dopadłem do okna. Na dziedzińcu kręciło się wiele osób. Stały tam powozy, bryczki oraz pojedyncze konie. Dostojnie ubrane osoby krzątały się wszędzie, a wokół nich ich służący. Po bokach stali gapie, których zdenerwowani strażnicy próbowali odganiać. Patrzyłem na to zafascynowany. Takiego zamieszania w Whitemount dotąd nie było.
Nagle poczułem dziwny ucisk w klatce piersiowej. Odsunąłem się od okna i w tym momencie moje ciało przeszył tak potworny ból, że momentalnie upadłem na podłogę. Miałem wrażenie jakby ktoś wbił mi sztylet w brzuch, uszkadzając przy tym każdy nerw w moim ciele, który zapłonął niewyobrażalnym bólem. Co chwila drgałem, co tylko potęgowało katusze. Skuliłem się w kłębek i złapałem za głowę, którą rozsadzało mi od środka. Gdy już myślałem, że nie wytrzymam, wszystko minęło. Leżałem na podłodze, ciężko oddychając, a ręką otarłem pot z czoła. Chwiejnie się podniosłem i podszedłem do okna, opierając się o nie głową. Zamknąłem oczy. Co się stało? Od jakiegoś czasu męczyły mnie różnego rodzaju bóle, jednak nigdy dotąd nie przyszły z taką siłą. Spojrzałem na dziedziniec, jednak sytuacja na nim się nie zmieniła. Powoli ruszyłem w stronę kanapy i ciężko na nią opadłem. Moje ciało było jednak tak zmęczone, iż musiałem się położyć. Ponownie zamknąłem oczy. Nie zasnąłem, mimo potwornego zmęczenia. Jednak zmęczone było ciało, nie umysł. Leżąc, straciłem poczucie czasu, lecz gdy drzwi do mojej komnaty się otworzyły, byłem już w stanie normalnie funkcjonować. Podniosłem się i spojrzałem na Haldira.
- Obudziłem cię?
Pokręciłem głową.
- Nie.
Książę kiwnął głową.
- Chodź ze mną.
Ostrożnie wstałem i poszedłem za nim. Wyszliśmy na dziedziniec, na którym czekał na nas Ligolis. Uśmiechnął się wesoło.
- Witajcie! – Widocznie był w dobrym humorze.
Nikt z nas nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo nagle rozległ się odgłos trąbki, ułożony w krótką melodię. Bracia spojrzeli na siebie zaskoczeni, a obok nich dało się słyszeć cichy śmiech. Obaj spojrzeli natychmiast w tamtą stronę.
- Wiedziałeś? – spytali jednocześnie.
- Oczywiście, że wiedziałem – odparł Mono z chytrym uśmiechem.
Na dziedzińcu wybuchło zamieszanie. Wszyscy odsuwali się, robiąc miejsce dla czegoś, co zmierzało w naszą stronę. Po chwili z uliczek wyłonił się biały powóz, ciągnięty przez dwa siwe konie i otoczony konnymi strażnikami. Pojazd zdobiony był w misterne wzory, namalowane złotą farbą; po bokach pięły się krzewy róż, a z przodu latały różnego rodzaju ptaki. Powóz zatrzymał się niedaleko nas i jeden ze służących otworzył drzwi. Wyszła przez nie wysoka kobieta, ubrana w długą zdobioną białą suknię, a jej blond włosy opadały na ramiona. Na głowie miała skórzaną opaskę, która była koroną podróżną. Skinieniem głowy podziękowała służącemu i obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Następnie odwróciła się w naszą stronę i ujrzałem jej czyste zielone oczy, które rozpromieniły się na nasz widok. Bracia natychmiast ruszyli w jej stronę, a kobieta zrobiła to samo. Następnie przytuliła ich. Rozmawiali chwilę, po czym ruszyli w naszą stronę. Mono wyszedł trochę przede mnie, a gdy tamci się zbliżyli, uklęknął na prawe kolano i schylił głowę.
- Witaj pani – rzekł.
Kobieta skinęła mu głową.
- Witaj Mono. Wstań, proszę.
Elf posłusznie się podniósł i uśmiechnął. Następnie uwaga wszystkich skupiła się na mnie, co poskutkowało tym, iż nie dałem rady się poruszyć. Przełknąłem nerwowo ślinę i już miałem coś powiedzieć, gdy królowa odezwała się pierwsza:
- Witaj Leo. – Jej głos był nadzwyczaj spokojny i zarazem pełen siły. – Miło mi cię poznać.
Skłoniłem tylko głowę, a królowa, wraz z braćmi, weszła do zamku. Odetchnąłem. Poczułem jak ktoś klepie mnie po ramieniu.
- Rozumiem cię. – Mono uśmiechnął się współczująco, po czym poszedł za rodziną królewską.
Rozejrzałem się i uświadomiłem sobie, że jeśli nadal będę tu stał, to będę tylko przeszkadzać, więc wycofałem się do zamku.
Poszedłem do swojej komnaty i usiadłem na kanapie. Zapatrzyłem się przed siebie. Po chwili obraz zaczął mi się rozmazywać i zakręciło mi się w głowie. Zdziwiłem się, lecz ze strachem uświadomiłem sobie, iż nadchodziła kolejna fala bólu. Położyłem się na kanapie i w tym samym momencie krzyknąłem. Ból pojawił się w każdym zakątku mojego ciała jednocześnie. Zdrętwiały mi kończyny, a ból przemieszczał się do środka, powoli osiągając apogeum. Co chwila łapały mnie skurcze, a gdy ból miał dosięgnąć serca, zniknął. Leżałem, ciężko oddychając. Zamknąłem oczy i próbowałem się uspokoić. Nie wiedziałem co się dzieje, lecz postanowiłem nie mówić o tym braciom. Może za jakiś czas minie. Przewróciłem się na plecy i zakryłem twarz ręką. Leżałem tak dosyć długo, a potem zasnąłem.
***
Gdy się obudziłem, słońce było już wysoko na niebie. Niepewnie wstałem i wyszedłem z komnaty. Ruszyłem po schodach w dół, by po chwili wyjść na dziedziniec. Rozejrzałem się i poszedłem w stronę, z której dochodziło najwięcej odgłosów. Gdy byłem już blisko, zatrzymali mnie dwaj strażnicy.
- A ty dokąd? – zapytał pierwszy.
Popatrzyłem najpierw na jednego, potem na drugiego. Stwierdziłem, iż bez sensu jest wdawać się w jakąkolwiek sprzeczkę, więc cofnąłem się o krok.
- Nigdzie. Przepraszam. Już idę. – Po czym odwróciłem się i udałem się w stronę, z której przyszedłem. Po drodze spotkałem Mono.
- Witaj drogi przyjacielu! – wykrzyknął elf z szerokim uśmiechem na twarzy, unosząc rękę w geście powitania.
- Witaj Mono – odrzekłem.
- Gdzież zmierzasz?
Wzruszyłem ramionami.
- Chciałem zobaczyć, co się tam dzieje, ale strażnicy mnie zawrócili.
Mono uśmiechnął się chytrze.
- Chcesz zobaczyć, co się tam dzieje? – Nie czekając na odpowiedź, pociągnął mnie za sobą. – Chodź ze mną.
Ze zdumieniem podążyłem za nim. Szliśmy jakimiś krętymi uliczkami, a ja się zastanawiałem jak  oddalenie się tak bardzo od placu, ma nam umożliwić zobaczenie, co się tam dzieje. Po jakimś czasie Mono się zatrzymał i odwrócił do mnie.
- Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości. – Uśmiechnął się.
Następnie podniósł z ziemi drabinę, oparł o budynek obok nas i zaczął się po niej wspinać. Patrzyłem na niego z osłupieniem.
- No chodź – powiedział tylko.
Potrząsnąłem głową i również zacząłem się wspinać. Gdy dotarłem do końca, Mono pomógł mi wejść na dach. Następnie poprowadził mnie po dachach, a ja się zastanawiałem, co trzeba mieć w głowie, by mieć takie pomysły. Nieopatrznie wypowiedziałem te słowa na głos. Mono zatrzymał się i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Trzeba być przyjacielem Ligolisa – odpowiedział i ruszył dalej.
Przez moment przetrawiałem jego słowa, po czym kontynuowałem niebezpieczną wędrówkę po dachach. Już miałem przeklinać moment, w którym natrafiłem dzisiaj na Mono, gdy elf się zatrzymał i gestem nakazał mi zrobić to samo. Przykucnąłem przy nim i ostrożnie wyjrzałem zza krawędzi dachu. Na placu na ławkach siedzieli dostojnie, acz sportowo ubrani ludzie. Pośrodku stał zapewne nauczyciel i coś mówił. Wypatrzyłem wśród książąt braci, siedzieli obok siebie na jednej z ławek; młodszy z nich był wyraźnie znudzony. Zauważyłem, że obok Haldira siedzi księżniczka o brązowych długich włosach i opiera głowę na jego ramieniu.
- Kto to jest? – spytałem Mono, wskazując na elfkę.
- To Meredith – odpowiedział. – Księżniczka Catterhill. Od dobrych paru lat konkuruje z Caroline – tu wskazał na siedzącą nieco dalej damę z blond włosami – o Haldira.
To wyznanie z lekka mnie zaskoczyło. Przyjrzałem się uważniej Caroline i spostrzegłem, że zamiast słuchać nauczyciela, gniewnie patrzy na swoją rywalkę wciąż opierającą głowę na ramieniu Haldira.
- A co na to Haldir?
Mono spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- Najzwyczajniej w świecie nic sobie z tego nie robi.
Uśmiechnąłem się lekko. Faktycznie, Haldir nie wyglądał na kogoś, kto by się szczególnie przejmował takimi sprawami. Teraz siedział wyprostowany, uważnie słuchając nauczyciela, który kontynuował swoją przemowę, dużo przy tym gestykulując. Przyjrzałem się nauczycielowi. Był to dobrze zbudowany, dosyć wysoki mężczyzna z przytroczonym do pasa mieczem. Miał schludnie ułożone czarne włosy i niewielki zarost. Stał pośrodku placu, mówiąc do swych uczniów, z czego połowa z nich wcale go nie słuchała. Był odwrócony przodem do nas.
- A co jeśli nas zobaczy? – spytałem.
- Ludzie rzadko patrzą w górę – odparł Mono.
W tym właśnie momencie nauczyciel podniósł wzrok i spojrzał akurat w naszą stronę. Błyskawicznie schowaliśmy się za krawędzią dachu.
- Jednak czasem to robią – dokończył Mono, tłumiąc chichot.
Zakryłem usta dłonią, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Jak myślisz, widział nas?
- Chyba nie, inaczej by pewnie narobił rabanu.
Zamilkliśmy i wsłuchiwaliśmy się w ledwo słyszalne słowa nauczyciela. Gdy doszliśmy do wniosku, że jest już bezpiecznie, ostrożnie wyjrzeliśmy zza krawędzi dachu. Poza Ligolisem, który już przysypiał i Caroline, w której z każdą chwilą wzbierała żądza mordu, co było widoczne w jej spojrzeniu, sytuacja na placu niewiele się zmieniła. Po kolejnych słowach nauczyciela wszyscy się jednak ożywili. Haldir szturchnął łokciem swojego brata, na co ten zareagował jakimś nagłym pytaniem. Starszy książę tylko się zaśmiał. Po chwili wszyscy wstali i ustawili się w dużym kole wokół nauczyciela. Jakiś mężczyzna wystąpił krok naprzód, co zostało skwitowane brawami.
- Pojedynek – zrozumiał Mono.
Nauczyciel wywołał gestem następną osobę, którą okazał się… Haldir. To również zostało skwitowane brawami, szczególnie mocnymi ze strony Meredith i Caroline. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, po czym wyjęli miecze z pochew i ustawili się w odpowiednich pozycjach. Na znak nauczyciela natarli na siebie. Pośrodku koła ich klingi się zderzyły i słychać było szczęk stali.
- Kim jest ten drugi mężczyzna? – zapytałem Mono. 
- To William. Książę Nastondrii – odpowiedział elf, śledząc uważnie pojedynek.
William właśnie nacierał na Haldira, zasypując go gradem ciosów i zmuszając do ciągłego cofania się. Książę Whitemount jednak nie wydawał się być tym przejęty i z niezwykłą gracją parował ciosy przeciwnika. Gdy byli już na skraju koła, Haldir niespodziewanie zrobił unik w bok. Zdezorientowany William nie zdążył powstrzymać zadanego ciosu, wskutek czego klinga pociągnęła go w przód i książę stracił równowagę. Haldir natychmiast to wykorzystał i zamachnął się w żebra przeciwnika. Ten jednak stanął już na równe nogi i z łatwością zrobił unik, a następnie skontrował cięciem poprzecznym w ramię księcia Whitemount. Haldir w ostatnim momencie zablokował cios i odskoczył w bok. Przez moment obaj mierzyli się wzrokiem, po czym Haldir zrobił wypad w przód. William chciał skontrować cios, lecz okazał się on zmyłką, która pozwoliła księciu Whitemount zrobić obrót i wytrącić przeciwnikowi broń z ręki. Gdy miecz Williama opadł z brzękiem na ziemię, Haldir przytknął czubek własnego do szyi przeciwnika. Rozległy się głośne brawa oraz wiski Meredith i Caroline. Nauczyciel skwitował pojedynek jakimś komentarzem, po czym obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Gdy Haldir się obrócił, by wrócić na swoje miejsce w kręgu, Caroline posłała mu niewidzialnego buziaka.
- Kim jest ten nauczyciel? – spytałem.
- To sir Richard – odparł Mono. – Mistrz miecza w Whitemount.
Sir Richard zapytał o coś Haldira, na co ten się roześmiał i potwierdził. Następnie nauczyciel zwrócił się do Ligolisa, który skinął głową, po czym bracia wyszli na środek i po uściśnięciu rąk, zajęli pozycje do pojedynku.
- Będą walczyć? – zdziwiłem się.
Mono pokiwał głową.
- To może być ciekawe – stwierdził, pochylając się do przodu.
Gdy nauczyciel dał znak, bracia ruszyli, jednak oni nie starli się na środku, ponieważ Ligolis zniżył miecz i ciął od dołu. Haldir przeskoczył nad ostrzem, po czym zamachnął się z góry, lecz jego brat z łatwością odbił cios. Przez długi czas walka była wyrównana; to jeden ciął, drugi parował, a potem odwrotnie. W pewnym momencie Ligolis popełnił mały błąd w obronie, który dał jego bratu przewagę, zaś ona z czasem stawała się coraz większa. Gdy wydawało się, że Ligolis przegra, Haldir potknął się i zachwiał, co jego brat natychmiast wykorzystał. Ciął z boku, zatrzymując ostrze przy żebrach starszego księcia. Wynik był jasny – Ligolis wygrał. Znów rozległy się brawa, a bracia uścisnęli sobie dłonie. Mistrz Richard powiedział coś do Haldira, na co ten tylko skłonił głowę.
- Zrobił to specjalnie – mruknął Mono obok mnie.
Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.
- Jak to?
Elf spojrzał na mnie.
- Zrobił to specjalnie – powtórzył. – Haldir specjalnie stracił równowagę, by dać Ligolisowi wygrać.
- Ale po co? – Nie rozumiałem.
- Pojedynki braci zawsze są wyrównane. Raz wygrywa jeden, raz drugi. Jednak Ligolis jest… jakby to powiedzieć… dyskryminowany przez opinię publiczną. Zawsze był. Ludzie uważają Haldira za lepszego.
- Tylko dlatego, że jest starszy?
Mono wzruszył ramionami.
- Pewnie tak. W każdym razie Haldir nie chciał, by ta opinia się jeszcze pogłębiła i dlatego teraz pozwolił bratu wygrać.
Zapadła chwila ciszy, którą po chwili przerwałem:
- Mam nadzieję, że Ligolis nie przejmuje się za bardzo reakcjami innych na jego wygraną.
- Co masz na myśli? – Mono zmarszczył brwi.
Nie odpowiedziałem, tylko wskazałem Meredith i Caroline, które były wręcz zrozpaczone przegraną Haldira. Mono ledwie powstrzymał śmiech. Meredith widocznie uznała, iż Haldir również jest zrozpaczony swoją przegraną i usilnie starała się go pocieszyć, podczas gdy on najpewniej próbował jej tłumaczyć, że wcale się tym nie przejmuje. Obok niego stał Ligolis, słuchający sir Richarda i zasłaniający usta dłonią. Trzeba przyznać, że niemal udało mu się zamaskować śmiech – zdradzały go tylko drgające ramiona.
- Chodźmy już – rzekł Mono.
Skinąłem głową i rozpocząłem kolejną mozolną wędrówkę po dachach. Gdy obaj zeszliśmy po drabinie, ruszyliśmy w stronę dziedzińca.
- Kiedy oni skończą? – spytałem.
Mono wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale chyba jakoś niedługo.
Skinąłem głową. Gdy doszliśmy pod wejście pożegnałem się i poszedłem do swojej komnaty. Położyłem się na kanapie i zapatrzyłem w sufit. Gdy po jakimś czasie wstałem do okna, zobaczyłem, że zajęcia książąt już się skończyły. Wyszedłem więc z komnaty, by poszukać braci, lecz nie uszedłem daleko, gdy usłyszałem głosy.
- Byłeś dziś wspaniały.
- Dziękuję Meredith. – Ten głos z pewnością należał do Haldira.
- Nie przejmuj się tak tą przegraną. Każdy mistrz ma swój gorszy dzień.
- Ależ ja się wcale nie przejmuję Meredith.
Dało się słyszeć westchnięcie.
- Tak, tak, oczywiście. Naprawdę przede mną nie musisz zgrywać twardziela, możesz mi się zwierzyć ze wszystkiego co cię trapi.
W tym momencie rozmawiający pojawili się w moim polu widzenia, więc ujrzałem jak Meredith gwałtownie obróciła się do Haldira, jednocześnie zagradzając mu drogę. Książę zaskoczony przystanął, a elfka dotknęła dłonią jego policzka.
- Mi możesz powiedzieć wszystko – rzekła, lecz nie zdążyła dodać nic więcej, bo w tym samym momencie gdzieś z boku rozległ się głos:
- Księżniczko Meredith.
Elfka odwróciła się w tamtą stronę, lecz nie cofnęła ręki. W moim polu widzenia pojawiła się Caroline.
- Książę William chciałby z tobą mówić. Czeka na dworze.
Złość wezbrała w ciemnowłosej elfce, lecz z opanowaniem cofnęła rękę i skłoniła głowę.
- Przekaż mu proszę, iż zaraz przyjdę.
Caroline zesztywniała.
- Oczywiście – odrzekła chłodno, obróciła się na pięcie i poszła.
Meredith przez chwilę patrzyła za nią z wyższością, po czym skierowała swój wzrok na Haldira.
- Wiesz, gdzie mnie szukać – rzekła, po czym pocałowała go w policzek i odeszła.
Nastała cisza, przerywana tylko stukotem butów Meredith. Gdy ucichły, Haldir odetchnął z ulgą, a ja na ten widok zacząłem się śmiać. Dopiero wtedy książę zauważył moją obecność. Na początku patrzył na mnie zdezorientowany, po czym spochmurniał i rzekł:
- To wcale nie jest śmieszne.
- Jest i to nawet nie wiesz jak bardzo – odparłem, starając się opanować. W tym czasie Haldir podszedł do mnie. – Dlaczego po prostu ich nie spławisz?
Haldir otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz ktoś go uprzedził:
- Grzeczność mu na to nie pozwala.
Haldir i ja obróciliśmy się w stronę, z której dochodził głos i ujrzeliśmy Ligolisa z figlarnym uśmieszkiem błąkającym się po twarzy. Jego brat westchnął.
- Co prawda, to prawda – mruknął.
- A może po prostu coś do nich czujesz?
Haldir spojrzał na mnie, jakbym postradał zmysły.
- Chyba śnisz.
Wzruszyłem ramionami, a Ligolis zaczął się śmiać.
- Właściwie… – zaczął Haldir. – Z tej sytuacji nie można było wywnioskować tego faktu. A więc pojawia się pytanie: skąd właściwie o tym wiesz, Leo?
To stwierdzenie zbiło mnie z tropu, a Ligolis uświadomiwszy sobie, iż brat ma rację, zaczął się we mnie wpatrywać. Uciekłem wzrokiem w bok.
- Można było – mruknąłem, lecz jeszcze zanim skończyłem mówić, Haldir już kręcił głową.
- Nie – zaprzeczył.
Nie wiedząc co robić, chciałem odejść, lecz Ligolis złapał mnie za ramię i przytrzymał.
- Zastanawia mnie Leo – zaczął. – Jakim cudem widziałeś dzisiejsze wydarzenia. – Nastąpiła chwila ciszy, podczas której uścisk Ligolisa zelżał. – No dobra. Już znam odpowiedź. – Zdziwiony spojrzałem na niego i ujrzałem, że zrezygnowanym wzrokiem patrzy przed siebie. Gdy poszedłem za jego spojrzeniem, zobaczyłem zdezorientowanego Mono, stojącego w pewnej odległości od nas.
- Co znowu ja? – obruszył się.
Ligolis puścił moje ramię i skrzyżował ręce na piersi.
- Co znowu ty? Ależ ja ci z chęcią odpowiem na to pytanie. Którędy ty żeś znalazł znów drogę, by zobaczyć co się dzieje na placu? I dlaczego ściągasz biednego Leo na złą drogę?!
Mono wzruszył ramionami z miną niewiniątka.
- Że jak? Ależ ja go tylko oprowadzałem po górnych drogach naszego drogiego miasta.
Ligolis westchnął z niedowierzaniem.
- Kazałeś mu chodzić po dachach?! Ty naprawdę jesteś głupi! A gdyby coś mu się stało?!
- Nie stałoby się. A nawet jeśli – uzdrowiłbyś go.
Ligolis spiorunował przyjaciela spojrzeniem, na co tamten zaczął się śmiać. Po chwili jednak twarz młodszego księcia rozchmurzyła się lekko.
- A niech cię – mruknął Ligolis, próbując ukryć rozbawienie.
Mono wyszczerzył się, lecz już po chwili się opanował i zapytał:
- Czy przypadkiem nie było was dwóch?
Ligolis gwałtownie się rozejrzał i zbaraniał.
- Gdzie jest Haldir?
Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.
- Był tu przed chwilą.
- Był. I znikł – stwierdził Mono z rozbawieniem. – Ligolis, jesteś pewien, że twój brat to aby na pewno nie żaden czarodziej?
Książę spojrzał na niego.
- Nie – przyznał ze śmiechem.
- A może to Meredith go porwała?
Ligolis i ja parsknęliśmy niepohamowanym śmiechem po tych słowach.
- Ja obstawiam Caroline – rzekłem.
Mono zastanowił się chwilę.
- Faktycznie – przyznał po chwili. – Bardziej zdesperowana aktualnie.
Ligolis, ocierając łzy z oczu, stwierdził:
- Pójdę do niego. Pewnie jest u siebie.
Mono i ja kiwnęliśmy głowami, a książę się oddalił. Po chwili i my zrobiliśmy to samo.
***
Ligolis wszedł cicho do pokoju i od razu jego twarz złagodniała, gdy zorientował się, iż jego przypuszczenia okazały się prawdziwe. Haldir spał na kanapie, a obok na ziemi leżał koc. Ligolis podniósł go i nakrył nim brata. Potem usiadł w fotelu i zapatrzył się w okno. Przypomniała mu się dzisiejsza lekcja. Nie dawało mu spokoju to, że brat pozwolił mu wygrać. Nikt się nie zorientował, iż potknięcie Haldira było celowe, lecz Ligolis znał swojego brata aż za dobrze, by dać się nabrać. Wtem jakiś cień przesłonił mu światło. Książę podniósł wzrok i ujrzał nad sobą wyraźnie zmartwioną postać przyjaciela.
- Wiem, o czym myślisz – rzekł cicho Mono. – I myślę, że oboje wiemy dlaczego tak postąpił.
Ligolis uciekł wzrokiem w bok.
- Niepotrzebnie – mruknął.
- Ligolis, zrozum. On po prostu nie chciał, by ludzie znów uznali cię za gorszego.
- Chciałem wygrać uczciwie.
- I wygrałeś.
- Wcale nie. Haldir dał mi fory.
Mono pokręcił głową.
- Ligolis pojedynki między wami to loteria. Raz wygrywa on, raz ty. – Gdy Ligolis chciał coś powiedzieć, Mono wytoczył ostatni argument. – Czy ty na jego miejscu nie postąpiłbyś tak samo?
Młodszy książę zamilkł. Obrócił się, by spojrzeć na brata. Haldir dalej spał przykryty kocem, a jego klatka piersiowa unosiła się miarowo. Ligolis uśmiechnął się na ten widok, a potem przeniósł wzrok na przyjaciela.
- Czy on zawsze musi tak o mnie dbać? – westchnął.
Mono zachichotał.
- Znasz odpowiedź.
- Czasem się zastanawiam ile rzeczy wyglądałoby inaczej gdybyśmy nie urodzili się w czasie zagrożenia wojną.
Mono natychmiast spoważniał.
- Zapewne dużo.
- Ojciec by miał wtedy dla mnie więcej czasu – zaczął Ligolis.
- Co oznaczałoby, że Haldir by się tak tobą nie zajmował – dokończył za niego Mono. – I nie wiadomo czy wytworzyłaby się między wami więź.
Ligolis kiwnął głową.
- Jak ty mnie dobrze znasz – stwierdził, a na jego twarzy pojawił się zabłąkany uśmiech.
- Znam cię ponad tysiąc lat Ligolis – odparł Mono. – O rany, tyle już się z tobą męczę…
Ligolis zaśmiał się cicho.
- I vice versa.
Nastała chwila ciszy, którą przerwał młodszy książę.
- On zawsze o mnie dba – zaczął cicho, a w jego oczach zakręciły się łzy. – Zawsze jest gotowy zrobić dla mnie wszystko. Nawet jeśli by to oznaczało zagładę całego świata. On i tak… – Ligolis nie był w stanie mówić dalej i tylko pokręcił głową.
- To twój brat, Ligolis – odparł łagodnie Mono. – Nie ma w tym nic dziwnego.
- Może i tak. Ale po prostu czuję, że nie jestem go godzien.
- A powiedz to jeszcze raz.
Na dźwięk trzeciego głosu dwaj elfowie podskoczyli jak oparzeni, a Ligolis pobladł. Odwrócili się w stronę kanapy i ujrzeli Haldira siedzącego na niej ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.
- H-Haldir? – Ligolis był wyraźnie zbity z tropu. – Od kiedy ty nie śpisz? – mówiąc to, wstał.
- Wystarczająco długo – odrzekł starszy książę, po czym podszedł do brata, położył mu ręce na ramionach i spojrzał głęboko w oczy. – Ligolis, czy ty naprawdę tak uważasz? – gdy młodszy książę nie wytrzymał spojrzenia i spuścił wzrok, Haldir westchnął. – Ligolis proszę cię! Jak możesz w ogóle tak myśleć? Jestem twoim bratem, jak mógłbyś nie być mnie godzien?
Ligolis strząchnął z siebie ręce brata.
- Porównaj sobie – warknął. – Porównaj co ty dla mnie zrobiłeś, a co ja zrobiłem dla ciebie.
- Zrobiłeś dla mnie więcej niż ci się zdaje – szepnął Haldir, co zbiło Ligolisa z tropu.
Na moment zapadła cisza.
- Naprawdę ci się wydaje, że nic dla mnie nie zrobiłeś? Że nigdy nie byłeś lepszy ode mnie? Mam zacząć wymieniać? – nie doczekawszy się odpowiedzi, Haldir kontynuował. – Kłótnia z mamą, sprzeczka z ojcem, szlaban, las, pierwsze bolesne rozstanie, zadurzenie, Siliorn, Morduki…
- Dobra, stop! – przerwał mu Ligolis.
Haldir spojrzał na niego.
- Dlaczego? Nawet do twojej pełnoletności nie doszedłem!
- Okej, zrozumiałem – burknął Ligolis. – Pomogłem ci parę razy.
- Parę razy? A co z kłótnią z Mattem, wy…
- Dobra, okej! Może nawet więcej niż parę.
- … wyjściem do parku, akcją z mieszkańcem…
- No dobra, dosyć dużo!
- … kłótnią z ojcem, kłótnią z Liliami…
- No dobra, bardzo dużo, ale zamknij się już!
Haldir zamilkł i spojrzał na brata z niejakim rozbawieniem.
- Dotarło?
Ligolis spojrzał na niego spode łba.
- Dotarło – burknął, po czym zapatrzył się w okno. Nawet nie zorientował się, że po jego policzkach spłynęły łzy, póki Haldir mu ich nie otarł.
- A spróbuj tylko ponownie zwątpić – rzekł Haldir cicho, po czym zamknął brata w mocnym uścisku, który tamten odwzajemnił.
Trwali tak przez jakiś czas, póki nie przerwało im siorbanie. Bracia odsunęli się od siebie i spojrzeli z dezaprobatą na Mono, który jak gdyby nigdy nic pił wodę z kubka.
- O, wybaczcie, przeszkodziłem wam? Nie martwcie się, takich scen jeszcze będzie dużo. Wszyscy znamy Ligolisa i wiemy, że i tak zwątpi. 
Haldir zaczął się śmiać, a Ligolis westchnął. Po chwili spojrzenia przyjaciół się spotkały i Mono mrugnął do młodszego z braci. Ten odpowiedział uśmiechem.