wtorek, 28 lutego 2017

Elf 23

Patrzyłem na długi korytarz, który ciągnął się w nieskończoność, a po obu stronach znajdowały się tysiące drzwi. Spojrzałem na podłogę. Była przezroczysta, a za nią widniały… gwiazdy? Spojrzałem zdezorientowany przed siebie, by zorientować się, że przez ściany i sufit także prześwitywały te białe punkciki. Zerknąłem w bok i aż drgnąłem. Obok mnie stała wysoka kobieta,  odziana w długą białą suknię z rękawami do ziemi, a jej blond włosy opadały do połowy pleców.
- K-Kim jesteś? – spytałem drżącym głosem.
Kobieta nic nie odpowiedziała, lecz, nie patrząc na mnie, wyciągnęła rękę przed siebie, wskazując na coś palcem. Długi rękaw jej sukni zwisał swobodnie.
- M-Mam tam pójść, tak? – zapytałem cicho.
Kobieta milczała, lecz zaczęła iść do przodu, więc ruszyłem za nią. Niepewnie czułem się na tej przezroczystej podłodze, cały czas miałem wrażenie, że zaraz spadnę w nicość. Kobieta zatrzymała się przy jednych z pierwszych drzwi i otworzyła je. Niepewnie zajrzałem do środka. Zobaczyłem tam… siebie. Siebie, jako małego chłopca, który bawi się z rodzicami. Był uśmiechnięty od ucha do ucha i zdawał się nie myśleć o świecie wokół. Zanim zdążyłem przyjrzeć się tej scenie, kobieta wolno ruszyła dalej, a ja wraz z nią. Po jakimś czasie zatrzymała się przy kolejnych drzwiach, tym razem po lewej stronie. Otworzyła je i odsunęła się, by pozwolić mi zobaczyć, co się za nimi kryje. Tym razem ten sam chłopiec płacząc, siedział w objęciach rodziców. Łagodnie nim kołysali i mówili coś do niego, głaszcząc po włosach. Kobieta ruszyła dalej. Za następnymi drzwiami nieco większy chłopiec kłócił się z rodzicami. Po chwili odwrócił się od nich i trzasnął drzwiami. Następnym obrazem był ten sam chłopiec, który chciał powiedzieć coś swoim rodzicom, lecz ci go ignorowali. Mijaliśmy dziesiątki drzwi, a zatrzymywaliśmy się tylko przy niektórych. Z każdymi kolejnymi czułem jak serce ściska mi się z żalu. Kolejnym obrazem był chłopiec, który samotnie siedział na huśtawce, a w tle biegały radosne dzieci. Następnym chłopiec idący chodnikiem ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach. W pewnym momencie obok niego ulicą przejechało kilka rowerów, co spowodowało, iż chłopiec został parokrotnie oblany wodą z kałuży. Za następnymi drzwiami ten sam chłopiec siedział na murku z kanapką w dłoni. Po chwili w jego stronę poleciało kilka kamieni. Jednak on tylko spuścił głowę i dalej jadł kanapkę. Następnym obrazem był chłopiec siedzący w szkolnej ławce i patrzący znudzonym wzrokiem na ubraną na zielono nauczycielkę. Za kolejnymi drzwiami chłopiec biegł na lekcji wychowania fizycznego, jednak co chwila był potrącany przez przebiegających obok niego uczniów. W pewnym momencie jeden z nich podstawił mu nogę i chłopiec się przewrócił.
- Cały świat przeciw tobie, co? – odezwała się kobieta. Spojrzałem na nią. – Pozwól, że teraz pokażę ci te lata z innej perspektywy. – Po tych słowach zawróciła i wolnym krokiem skierowała się w stronę, z której przyszliśmy. Ruszyłem za nią. Po jakimś czasie otworzyła jedne z drzwi. Za nimi chłopiec przechodził obojętnie obok rodziców, którzy próbowali mu coś powiedzieć, lecz on ich ignorował. Za następnymi kobieta próbowała przytulić chłopca, lecz on jej się wyrwał i wybiegł z pokoju. W oczach kobiety zalśniły łzy. Za kolejnymi drzwiami chłopiec siedział sam na trawie. W pewnym momencie jakaś dziewczynka do niego podeszła i uśmiechając się, coś powiedziała. Lecz on tylko niechętnie na nią spojrzał. Dziewczynka po chwili wstała i odeszła zasmucona. Czułem jak łzy nachodzą mi do oczu. Za kolejnymi drzwiami chłopiec podnosił swoje książki z ziemi. Inny chciał mu pomóc, lecz ten odgonił go wściekły. Podniosłem dłoń do oczu. Nie chciałem już więcej oglądać, lecz kobieta poszła dalej i otworzyła kolejne drzwi. Tym razem scena odgrywała się z dźwiękiem. Chłopiec stał na trawie naprzeciwko jakiejś dziewczynki.
- Dlaczego taki jesteś? – spytała ze smutkiem.
Chłopiec prychnął.
- A jaki mam być?
- Jesteś oschły dla ludzi, nie pozwalasz sobie pomóc.
- Ludzie nic dla mnie dobrego nie zrobili. Zresztą, mi nie trzeba w niczym pomagać.
- Jesteś obrażony na cały świat – rozzłościła się dziewczynka. – Podczas gdy on nic złego ci nie zrobił! To po prostu ty się od niego odgradzasz!
- Wcale się nie odgradzam! To świat już dawno odgrodził się ode mnie.
- Sam widzisz! Wszędzie szukasz problemów, podczas gdy są one w tobie! Po prostu nie chcesz ich zauważyć!
Zakryłem uszy dłońmi i upadłem na ziemię.
- Proszę! – jęknąłem. – Proszę, nie chcę więcej tego słuchać.
Kobieta zlitował się nade mną i zamknęła drzwi.
- Pamiętasz to? – spytała.
Pokiwałem głową. Ofelia. Chodziliśmy do tej samej klasy w podstawówce, była jedyną osobą, która się mną interesowała. Doszła ona dopiero w czwartej klasie, a do tego czasu zdążyłem już się na wszystkich zamknąć. Dopiero teraz wszystko zrozumiałem. Ofelia starała się ze mną zaprzyjaźnić, lecz ja zawsze ją odtrącałem. Nigdy nie dawałem sobie pomóc, mimo jej jawnej dobroci. Łzy napłynęły mi do oczu i pociekły po policzkach. Ofelia miała rację, lecz ja wtedy byłem zbyt głupi, by to zrozumieć. Miała rację we wszystkim. Sytuacja zza drzwi wydarzyła się pod koniec szóstej klasy, gdy już prawie skończyliśmy szkołę. Szliśmy do innych gimnazjów i Ofelia starała się mi pomóc po raz ostatni. Lecz ja dalej jej nie słuchałem.
- Choć ze mną – rzekła kobieta, a ja uniosłem na nią udręczony wzrok. Jednak zmusiłem się, by wstać i powlokłem wzdłuż korytarza. Po jakimś czasie dama otworzyła jedne z drzwi, a ja zmusiłem się, by w nie spojrzeć. Ze zdumieniem stwierdziłem, że jest to scena mojego pierwszego spotkania z braćmi. Byłem wystraszony i nie wiedziałem, gdzie jestem ani co się dzieje. A bracia wtedy bez wahania się mną zaopiekowali. No, prawie… Kąciki moich ust uniosły się lekko, gdy ujrzałem podejrzliwe spojrzenie Haldira. Kobieta zaś ruszyła dalej. Za następnymi drzwiami była scena mojego pierwszego spotkania z Rose. Jej ciepły uśmiech od razu mnie oczarował. Za drzwiami naprzeciwko mogłem zobaczyć spotkanie z bliźniakami i Ozzy’ym. Za kolejnymi pierwsze spotkanie paczki i oświadczenie Ozzy’ego, iż jestem jej nowym członkiem. Na widok wyrazu mojej twarzy, aż się cicho zaśmiałem. Zostałem wtedy po raz pierwszy publicznie przez kogoś zaakceptowany. Lecz dlaczego Ozzy’emu udało się mnie otworzyć, a Ofelii nie? Czy tylko dlatego, że on nie pytał mnie o zdanie, tylko zrobił to tak nagle? Za kolejnymi drzwiami ujrzałem scenę, od której łzy znów pojawiły się w moich oczach. Scena ta odgrywała się na dziedzińcu, a uczestniczyli w niej bracia oraz ja. Prowadziliśmy ostrą wymianę zdań, a następnie odwróciłem się i pobiegłem. Odwróciłem wzrok. Kobieta poprowadziła mnie dalej. Ujrzałem wnętrze bazy oraz mnie ponownie kłócącego się z Ligolisem. Łzy pociekły mi po policzkach. Te zachowania były pozostałościami po moim wcześniejszym życiu.
- Ale… udało im się je wyplenić, prawda? – zwróciłem się kobiety.
- Sam sobie odpowiedz Leo – odrzekła, po czym ruszyła dalej. Niechętnie powlokłem się za nią. Za następnymi drzwiami ujrzałem Ozzy’ego i siebie skradających się w zamku, by powstrzymać bandytów. Zachłysnąłem się. Racja. Sam powinienem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Następnie była jeszcze scena mojej pierwszej lekcji z Ligolisem, następnie bal, a potem moment, gdy mówiłem braciom, że paczka poszła do Firewood.
- I co sądzisz Leo?
Milczałem chwilę.
- Pokazałaś mi moją przeszłość – zacząłem. – Ale po co?
- Żebyś zrozumiał.
- Ale co?
Kobieta milczała. Zastanowiłem się chwilę.
- Masz na myśli moje błędy? – spytałem drżącym głosem.
- Chciałam byś zrozumiał siebie. Zmieniłeś się Leo. Byłeś obrażony na cały świat, odgradzałeś się od innych, myśląc iż to oni nie chcą ciebie. Podczas gdy głównym problemem byłeś ty sam. Chciałam byś to zrozumiał. Jesteś innym człowiekiem, niż byłeś zanim się tu pojawiłeś Leo. Ale na pytanie jak się zmieniłeś musisz odpowiedzieć sobie sam – mówiąc to, wykonała ruch dłonią, pokazując mi korytarz pełen drzwi.
Otworzyłem oczy. Natychmiast się podniosłem, ciężko dysząc i rozejrzałem nerwowo na wszystkie strony. Sen? Najwyraźniej. Opadłem na poduszki i zakryłem twarz dłońmi.
***
- Leo?
Odwróciłem się.
- Tak?
- Wszystko w porządku?
Pokiwałem głową. Zapadła chwila ciszy.
- Na pewno? Przez cały dzień nie wychodzisz ze swojej komnaty. Coś się stało?
Pokręciłem głową.
- Nic… – westchnąłem. – Haldir… Po prostu muszę pobyć sam. Muszę przemyśleć parę spraw.
Książę kiwnął głową.
- Zgoda. Do zobaczenia.
Po tych słowach wyszedł z komnaty. Odwróciłem się z powrotem do okna i zapatrzyłem w dal. Wróciłem do analizowania wszystkich wydarzeń. Od początku i powoli.
Westchnąłem. Haldir miał rację. Cały dzień nie wychodziłem ze swojej komnaty. Ale po moim dzisiejszym śnie nie mogłem się otrząsnąć. Zrozumiałem swoje błędy i po prostu było mi wstyd. Ludzie, którzy mnie teraz otaczali, zapewne sądzili, iż jestem pogodny i otwarty na innych. Uważali mnie wręcz za przyjaciela. Dlatego nie chciałem ich teraz widzieć. Bo przecież… ja wcale taki nie jestem. A w każdym razie nie byłem. Byłem obrażony na cały świat, wszystkich odtrącałem, nie pozwalałem sobie pomóc. Oschły i arogancki… W centrum problemów… Nawet własnych rodziców odtrąciłem. Potrząsnąłem głową. Przecież nie jest za późno. A nawet jeśli… teraz nie mam czasu, by o tym myśleć. Muszę znaleźć sposób, by uratować Pauline. To jest rzecz, na której powinienem się teraz skupić. Z tą myślą wyszedłem z pokoju.
Szedłem pewnym krokiem przed siebie, a gdy dotarłem do celu, głośno zapukałem.
- Proszę!
- Witaj Ligolisie – rzekłem, wchodząc.
- Leo! – Książę odłożył czytaną książkę na stolik. – Martwiłem się o ciebie. Wszystko w porządku? Przynajmniej w miarę? – dodał po chwili.
Zaśmiałem się.
- Tak. Ale musimy odzyskać Pauline.
Ligolis pokiwał głową.
- Też nad tym myśleliśmy.
- Gdzie Haldir?
- Śpi.
Uniosłem brwi.
- W dzień?
Ligolis wzruszył ramionami.
- Był zmęczony. A co, zabronisz mu spać?
Zachichotałem.
- A co by było, gdybym zabronił?
- Spytaj Haldira, wyrwanego ze spokojnego snu.
- Przekonałeś mnie. Nie zabraniam.
Ligolis zaczął się śmiać.
- Mądry wybór.
- Ligolis…
- Tak?
- Wiesz, gdzie jest zamek Xalita?
Po twarzy Ligolisa przemknął cień.
- Chyba wiem mniej więcej, w którą stronę się kierować – odrzekł drżącym szeptem, odwracając wzrok.
Pokiwałem głową.
- Pójdę już. Do zobaczenia.
Po czym wyszedłem z pokoju i ruszyłem do mojej komnaty.
- Witaj Leonardzie! – usłyszałem wesoły głos. Odwróciłem się w tamtą stronę i momentalnie uśmiechnąłem.
- Witaj Mono.
- Jak ci dzień mija?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie za dobrze, szczerze mówiąc – wyznałem.
Mono zmarszczył brwi.
- Czyżbyś rozmawiał z księciem? Jeśli tak, to nie dziwne, że masz zły humor.
Parsknąłem śmiechem.
- W sumie rozmawiałem z nim przed chwilą.
- No i masz! Tajemnica twego złego dnia rozwiązana.
Nie zdołałem powstrzymać uśmiechu. W tym momencie na ziemię upadł czerwony klejnot w złotej obwódce. Szybko się po niego schyliłem i wziąłem do ręki. Gdy go dotknąłem, zaświecił się.
- Ah, niezdara ze mnie – jęknął Mono. – Upuściłem to.
Wyciągnął dłoń, a ja podałem mu klejnot. Gdy dotknął ręki elfa, przestał świecić.
- Dlaczego przestał się świecić? – spytałem ze zdziwieniem.
- Ah, ten klejnot już tak ma – uśmiechnął się Mono. – A teraz wybacz, muszę cię opuścić. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia – mruknąłem i patrzyłem w ślad za elfem. Coś mi tu nie grało. Pokręciłem głową i wróciłem do swojej komnaty.
***
Było leniwe popołudnie, kiedy bracia wraz z Mono przyszli do mojej komnaty. Zdziwiłem się na widok ich poważnych min. Kazali mi usiąść na kanapie, a sami zajęli fotele. Patrzyłem na nich z przestrachem.
- Słuchaj Leo – zaczął Ligolis. – Jest pewna sprawa, którą musimy z tobą omówić.
- Słucham uważnie – wyszeptałem.
- Widzisz Leo – tym razem odezwał się Haldir. – Jesteśmy królewską rodziną. Nasi rodzice są władcami Whitemount. Lecz jak niemal każda rodzina królewska mamy krewnych, którzy są z nami spokrewnieni, lecz władzy nie mają. Taką rodziną jest na przykład rodzina naszej matki.
- Ojciec jest potomkiem poprzedniego króla. – Pałeczkę przejął Ligolis. – Matka jest po prostu jego wybranką. Miała ona siostrę. Siostra ta wyszła za mąż. Lecz pokłóciły się. Aż tak, że siostra naszej matki wyniosła się z Whitemount.
- Nikt nie wie, dokąd poszła – wtrącił Mono. – Ludzie tylko spekulują.
Haldir kiwnął głową.
- Zdarzyło to się stosunkowo niedawno. Zaledwie trzynaście lat temu.
Słuchałem uważnie, lecz nadal nie wiedziałem do czego ta opowieść zmierza.
- Musisz wiedzieć Leo – rzekł Ligolis. – Że pewien szczegół pominęliśmy.
- Jaki? – spytałem, gubiąc się w tym wszystkim coraz bardziej.
- Siostra naszej matki urodziła syna, nim uciekła. Zabrała ze sobą męża i dziecko. Bardzo możliwe, że opuścili nawet ten świat – kontynuował Haldir.
- Ale po co mi to wszystko mówicie? – zapytałem.
Haldir spojrzał mi głęboko w oczy.
- Tym dzieckiem jesteś ty.