czwartek, 31 sierpnia 2017

Elf 27

Włożyłem ten sam strój, który miałem na sobie na balu, czyli bordowy surdut z pozłacanymi klamrami. Spróbowałem doprowadzić się do względnego porządku, lecz po kilku minutach z głębokim westchnięciem z tego zrezygnowałem. Rzuciłem swojemu odbiciu zrozpaczone spojrzenie, po czym wyszedłem z komnaty.
Rozejrzałem się, a następnie ruszyłem przed siebie, wypatrując Mono, który miał po mnie przyjść. Gdy usłyszałem głośny okrzyk „Do boju Whitemount!” od razu wiedziałem, kto się zbliża.
– Witaj, Mono – powiedziałem, odwracając się w jego stronę.
– Witaj, dzielny rycerzu! Gotowy do boju?
Spojrzałem na niego z politowaniem i kiwnąłem głową. Elf odwrócił się i żwawym krokiem ruszył w stronę sali balowej, a ja z pośpiechem potruchtałem za nim. Gdy dotarliśmy na miejsce, ujrzałem mnóstwo osób siedzących przy stołach.
– Kameralnie czyż nie? – mruknąłem do Mono.
– Idzie się przyzwyczaić – odparł elf z lekkim uśmiechem.
Byłem pod wrażeniem wystroju sali balowej. Wyglądała zupełnie inaczej niż poprzednio. Pod sufitem kołysały się liczne kandelabry, a zwieszające się z nich wisiorki z kryształowego szkła rozszczepiały światło, co dawało niesamowity efekt. Na środku sali stało pięć stołów zastawionych jedzeniem, z dostojnymi nakryciami ze srebra. Tym razem nie pozostawiono miejsca na parkiet, za to orkiestra znajdowała się w tym samym miejscu co poprzednio. Na stołach stały świeczniki, a na ścianach wisiały kinkiety, dzięki czemu sala była dobrze oświetlona. Tron pozostał  na swoim miejscu, a parę metrów przed nim zaczynał się środkowy stół, u którego szczytu ustawiono dwa nieco wyższe i dostojniejsze krzesła dla pary królewskiej, a po bokach odrobinę niższe dla książąt. Na ścianach wisiały liczne girlandy z różnokolorowych kwiatów, które oświetlane złotawym blaskiem świec, wyglądały niesamowicie. Przy ścianach w równych odstępach ustawione zostały donice z przeróżnymi roślinami. Jedne były wysokie na kilka metrów, a inne niemalże niewidoczne obok swych wielkich kolegów. Po bokach tronu stały sztandary z różnymi herbami i godłami. Zasłony w oknach zmieniono z błękitnych na czerwone, lecz tak samo jak poprzednio, okna były zasłonięte. Po ścianach porozwieszane zostały kolorowe chorągiewki, w niektórych miejscach lekko drgające, z powodu uchylonych gdzieniegdzie okien.
Gdy już skończyłem przyglądać się wystrojowi sali, rozejrzałem się, szukając znajomych twarzy. Przy jednym z okien ujrzałem Ligolisa rozmawiającego z dwoma mężczyznami. Miał na sobie błękitny kaftan z licznymi haftami, klamrami oraz ogromną ilością złotych guzików. Czarne spodnie wetknięte były w wysokie buty tego samego koloru. Jego włosy zostały zaczesane do tyłu, a na głowie miał delikatny srebrny diadem z błękitnym klejnotem pośrodku. Nieco dalej zauważyłem jego brata, który wyglądał bardzo podobnie, z tą różnicą, że jego kaftan był granatowy. Rozmawiał z królem, który miał na sobie to samo, co na balu, czyli fioletowy płaszcz z gronostajów. Mono poprowadził mnie w ich stronę, a mnie zmroziło, gdyż zrozumiałem, że będę siedział niemalże u szczytu środkowego stołu. Podeszliśmy do kobiety w pięknej jasnozielonej sukni i mężczyzny, który miał na sobie fioletowy surdut.
– Ależ Constantin, przecież wiesz, że tak nie można. Nie możesz być dobrym dyplomatą, jeśli nie chcesz jeść.
– Kochanie, czy naprawdę uważasz, że jedzenie jest niezbędne do bycia dobrym dyplomatą?
– Ależ oczywiście. Składniki odżywcze zawarte w jedzeniu dobrze wpływają na mózg, co powodu…
– Mamo, tato – przerwał im Mono. – Chciałbym wam kogoś przedstawić.
Jego rodzice jednocześnie spojrzeli na niego, po czym przenieśli swój wzrok na mnie.
– Mono, nie mów tego tak oficjalnie, bo zawsze mam nadzieję, że w końcu zamierzasz nam przedstawić swoją narzeczoną – rzekła kobieta.
Mono westchnął, lecz nic na to nie odpowiedział.
– To jest Leo – oznajmił, po czym odwrócił się do mnie. – Leo, to moi rodzice – Colleen i Constantin.
– Witaj Leonardzie. – Ojciec Mono uścisnął mi dłoń na powitanie. – Miło mi cię poznać.
– Mi pana również. – Uśmiechnąłem się.
– Cieszę się Leo, że wreszcie cię spotkałam – rzekła matka Mono, po czym podeszła i mnie przytuliła.
– O, jest i nasz solenizant – zawołała po chwili. – Chodź Haldirze, chodź.
Starszy książę podszedł do nas z uśmiechem, a ja zorientowałem się dopiero teraz, że klejnot w jego diademie był granatowy. Nie wiem czemu, ale myślałem, że będzie tego samego koloru co u Ligolisa.
– Witajcie. Jak nastroje? – zapytał.
– Wyśmienicie – odparł Constantin.
 Colleen prychnęła.
– Wyśmienicie. Oczywiście. Ale jeść to nie chcesz.
– To wcale nie tak – odparł jej mąż. – Po prostu nie chcę jeść tego co ty mi nałożysz na talerz, ponieważ wiem, iż będzie tego za dużo.
– Ale za to będzie to dla ciebie najlepsze, mój drogi.
– Apolilise, kochana, miło cię widzieć! – zawołał nagle Constantin, odwracając się od żony, na co ta tylko ciężko westchnęła.
Mono zaśmiał się, a ja spojrzałem na królową. Miała na sobie szeroką białą suknię z licznymi falbankami i haftami. Korona na jej głowie lekko połyskiwała w blasku świec.
Wszyscy zaczęli rozmawiać, a ja miałem ochotę uciec do mojej komnaty i przesiedzieć w niej cały wieczór. Niestety wiedziałem, że nie było mi to dane, więc postanowiłem się czymś zająć. Odszukałem wzrokiem Ligolisa i ujrzałem, że rozmawia ze swoją siostrą. Liliami również wyglądała zjawiskowo – miała na sobie długą ciemnozieloną suknię z licznymi zdobieniami, na ramionach jasnoróżowy szal, a na głowie diadem z klejnotem tego samego koloru co chusta.
Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, a gdy się odwróciłem, ujrzałem Haldira.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Ja? Ależ wyśmienicie. – Gdy Haldir uniósł z powątpiewaniem brwi, ciężko westchnąłem. – Totalnie nie wiem co robić.
– Spokojnie, odnajdziesz się.
– Szczerze w to wątpię – mruknąłem.
– Muszę cię na chwilę opuścić – rzekł starszy książę.
– Ale jesteś pewien, że musisz? – W towarzystwie znajomych osób czułem się znacznie pewniej.
Haldir niestety pokiwał głową i odszedł. Westchnąłem. Po kilku minutach tuż obok mnie pojawił się jego brat, a ja zupełnie nie wiedziałem skąd się tam wziął.
– Chodź ze mną, musisz kogoś poznać – rzekł, a następnie pociągnął mnie za rękaw.
Siłą woli zdusiłem jęk i bez słowa poszedłem za nim. Zatrzymaliśmy się przy jego ojcu i jakimś mężczyźnie, którzy od razu nas zauważyli.
– O, jest i Leonard. Świetnie – stwierdził król, po czym zwrócił się do mężczyzny obok. – Siliornie oto Leonard, o którym ci mówiłem. – Odwróciwszy się do mnie, dodał: – Leonardzie oto mój dobry przyjaciel Siliorn, pan na zamku Siletis..
Siliorn wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja ją uścisnąłem.
– Miło mi cię poznać, chłopcze.
– Mi pana również. – Uśmiechnąłem się.
Następnie przedstawiono mi również władców innych pobliskich, jak i dalszych, krain, dyplomatów, przyjaciół rodziny, szermierzy, rycerzy, nauczycieli i sam nie wiem kogo jeszcze. Od tych wszystkich nazwisk i słów „Miło mi cię poznać” tak zakręciło mi się w głowie, że aż musiałem usiąść. Zostałem przedstawiony jako „zagubiony chłopiec, który być może zostanie w naszej rodzinie na dłużej”. Doszedłem do wniosku, że większej głupoty wymyślić nie mogli.
Po tym, iż większość gości już siedziała, poznałem, że zbliża się rozpoczęcie.
Nie myliłem się. Niedługo potem król stanął na podeście i, gdy wszyscy ucichli, przemówił.
– Witam was wszystkich bardzo serdecznie! Dziękujemy wam za tak liczne przybycie. Jak wszyscy wiecie, zebraliśmy się tu po to, by świętować urodziny moich dzieci. W tym roku mój najmłodszy syn Ligolis kończy tysiąc dwieście lat! Z tej okazji przygotowaliśmy dla was małe podarunki, mamy nadzieję, że się wam spodobały.
Spojrzałem pytająco na Mono, siedzącego obok mnie.
– A, jakieś tam bibeloty. Król to wymyślił, żeby zyskać w oczach innych i uczcić jeszcze bardziej urodziny Ligolisa – szepnął.
Tymczasem król kontynuował:
– Zapewniam, iż ucztę przygotowali najlepsi kucharze w całym królestwie. Życzę wszystkim smacznego i zapraszam do ucztowania na cześć moich dzieci!
Rozległy się oklaski, a tuż po nich gwar rozmów. Następnie wszyscy zaczęli robić to, na co najbardziej czekałem – jeść.
Długo nie działo się nic szczególnego, tylko rozmawialiśmy, kosztowaliśmy potraw i śmialiśmy się. Po pewnym czasie przyjęcie zaczęło się trochę rozkręcać z powodu ponczu, który stał na stole. Ja się delektowałem tym trunkiem w wersji bezalkoholowej, co dawało mi jasny podgląd na obecną sytuację. Po jakimś czasie rozochocone towarzystwo powstawało z krzeseł, pozamieniało się miejscami, a niektórzy nawet zaczęli chodzić po sali. Ja natomiast grzecznie siedziałem przy stole i jadłem przepyszną potrawy, w tym tartę warzywną.
Do czasu.
Gdy właśnie miałem nałożyć sobie na talerz kolejny kawałek wyśmienitego ciasta z jabłkami, zauważyłem zbliżającego się Michaela. Wstałem więc od stołu i wyszedłem mu na spotkanie.
– Witaj Michaelu, jak ci się podoba uczta? – przywitałem się.
– Niesamowita! – wykrzyknął chłopak, a ja miałem wrażenie, że zrobił to ciut za głośno. Na ostatniej prostej zatoczył się i, by nie upaść, otoczył mnie ramieniem. No tak. Jest pijany.
– Wiesz co, Leo? – zaczął Michael.
– Tak?
– Jak ja cię spotkałem… To odzyskałem nadzieję.
– A straciłeś ją kiedyś?
Chłopak potrząsnął głową.
– Nie. Nigdy.
W ciul pijany.
– Miło mi – odparłem i posadziłem go na pobliskim krześle.
– Widzisz tamtą dziewczynę, Leo? – spytał Michael, wskazując ręką bliżej nieokreślony kierunek. Na wszelki wypadek kiwnąłem głową. – Jest bardzo ładna. Podoba mi się.
– To do niej zagadaj.
– Ależ już to zrobiłem. Ale ona ma chłopaka.
– No, to niestety nie możesz rozwalić ich związku. – Wzruszyłem ramionami.
– Właśnie chodzi o to, że mogę, ale nie chcę.
Przygryzłem wargę, powstrzymując uśmiech.
– Jestem rycerzem, szlachetnym rycerzem. Nigdy bym nie skrzywdził niewinnego obywatela.
– Cieszę się – odparłem, starając się utrzymać kamienny wyraz twarzy.
– Więc co mam teraz zrobić? – Michael spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
– Myślę, że powinieneś poszukać innej. Tu jest naprawdę sporo ładnych dziewczyn.
Michael powoli pokiwał głową, analizując otrzymane informacje.
– A więc ruszam na łowy! – wykrzyknął, wstał gwałtownie i chwiejąc się, powędrował w tłum.
Przytrzymałem krzesło, by nie upadło i uśmiechnąłem się. Usiadłem z powrotem do stołu i zjadłem kawałek wspomnianego wcześniej ciasta. Delektowałem się entym kawałkiem, gdy zobaczyłem, że Michael wraca. Zawczasu przygotowałem mu siedzenie, na które teraz ciężko opadł. Westchnął.
– Wiesz co, Leo? Mam wrażenie, że nigdy mi się nie uda znaleźć tej jedynej.
Widziałem w jego oczach głęboki smutek i zrobiło mi się go żal. Poklepałem go po ramieniu.
– Nie martw się, jestem pewien, że kiedyś ją znajdziesz. A tymczasem delektuj się pysznym jedzeniem – mówiąc to, podsunąłem mu pod nos ciasto z truskawek, na co Michael zareagował bardzo entuzjastycznie i natychmiast zaczął pałaszować. Uśmiechnąłem się.
– I myślę, że powinieneś wytrzeźwieć.
– Ja nie piłem już od jakichś trzech godzin!
– Przyjęcie trwa od półtorej.
Michael spojrzał na mnie skonsternowany.
– No co ty gadasz!
Pokiwałem głową.
– Bzdury – burknął rycerz, zatapiając zęby w serniczku.
Uśmiechnąłem się.
Po jakimś czasie Michael znów się oddalił, a ja postanowiłem poszukać kogoś znajomego. Po zręcznym lawirowaniu między istotami, wpadłem na Ligolisa.
– Witaj, Ligolisie! Gdziekolwiek idziesz, idę z tobą.
Książę zaśmiał się.
– Proszę cię bardzo.
Idąc, przyjrzałem się przedmiotowi, który trzymał w ręce. Był cały z brylantów i odbijało się w nim światło świec.
– Czy to naszyjnik?
Ligolis kiwnął głową.
– Dla Liliami.
Po kilku minutach odnaleźliśmy ją w tłumie. Stała z kieliszkiem w ręce, wyraźnie zamyślona.
- Witaj, siostro – rzekł Ligolis.
Księżniczka zamrugała oczami, po czym się uśmiechnęła.
– Witaj, Ligolisie.
– Chciałbym ci złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji twoich dzisiejszych urodzin, księżniczko – powiedział z uśmiechem, wyciągając naszyjnik w jej stronę.
Kobieta westchnęła z zaskoczenia i spojrzała na brata.
- Dziękuję. Chociaż to ty tutaj jesteś w centrum uwagi.
Ligolis potrząsnął głową.
– Dziś są twoje urodziny – odparł z naciskiem.
Kobieta spojrzała na niego z uczuciem, po czym obróciła się, by mógł założyć jej naszyjnik. Gdy skończył, wzięła do ręki największy z brylantów i przyjrzała się mu.
– Są piękne – stwierdziła.
Następnie przytuliła brata i powiedziała mu coś na ucho.
Przyglądałem się tej scenie oczarowany. Zachwyciło mnie z jakim szacunkiem i elegancją ci dwoje się traktują.
Dopiero po chwili zorientowałem się, że Liliami coś do mnie powiedziała.
– Przepraszam, możesz powtórzyć?
– Pytam jak się bawisz.
– Wyśmienicie – odparłem i w tym samym momencie poczułem jak nogi mi miękną. Zachwiałem się, a obraz zaczął mi się rozmazywać. Próbowałem utrzymać równowagę, lecz świat zaczął wirować. Ostatnim co zarejestrowałem przed zapadnięciem się w ciemność, był przeszywający ból w klatce piersiowej.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Internetowe znajomości

Gdy byłam mała dorośli często ostrzegali przed nieznajomymi. Gdy internet stawał się coraz bardziej popularny wśród dzieci i młodzieży, zaczęto zwracać również uwagę na znajomości internetowe. Były komiksy, filmiki, opowieści o tym, jak to ktoś, kogo poznało się przez internet, w rzeczywistości był kimś zupełnie innym - gorszym.
Czy nadal myślimy tak stereotypowo o znajomościach internetowych? W czasach, gdy w sieci udostępnia się tyle zdjęć, filmów, informacji na swój temat? Teraz, gdy poznajemy kogoś przez internet łatwiej jest nam czegoś się o tej osobie dowiedzieć. Kiedyś nie udostępniało się tylu informacji o sobie, jak dzisiaj. I trudniej jest żyć w takich czasach internetowym naciągaczom. Mało kiedy spotykamy się z przestrogami na temat spotkań z nieznajomymi. Dlaczego? Moim zdaniem coraz mniej ludzi decyduje się na takie spotkania.
Dlaczego w ogóle poznajemy ludzi przez internet?
Często jest to uwarunkowane poszukiwaniem osób o takich samych zainteresowaniach. Dużo łatwiej znaleźć takich ludzi w sieci niż wokół siebie. W realnym życiu nie wpiszemy szukanych haseł w wyszukiwarkę.
Często trafiamy na różne grupy czy fora, gdzie możemy porozmawiać popisać z innymi o tym, co nas kręci. Czasami skutkuje to przeniesieniem się na czaty, z jedną osobą, kilkoma bądź kilkunastoma. Zaczyna się te osoby poznawać, nie tyle przez typowe przedstawianie się, o ile przez zwykłe rozmowy. Zazwyczaj przy przedstawianiu się nie przychodzą nam do głowy rzeczy typu "Fascynują mnie relacje międzyludzkie" lub "Jestem dumna, że moje liceum jest imienia Powstańców Wielkopolskich". Takie rzeczy wychodzą w trakcie, a dzięki nim głębiej poznajemy osobę niż poprzez typowe "Mam 17 lat" czy "Mieszkam w Warszawie".
Naturalne jest, że po pewnym czasie pragniemy spotkać tę osobę na żywo. Gdy jesteśmy z tego samego miasta z pewnością przychodzi to łatwiej niż gdy mieszkamy po dwóch różnych stronach Wisły. Jednak, gdy bardzo nam na tym zależy/sprzyja nam szczęście, nawet gdy dzieli nas 497km, udaje nam się spotkać. Czasem jest to prawie przypadkowe spotkanie, graniczące z cudem, a zarazem chwilowe, lecz innym razem jest ono dłuższe i zaplanowane.
Co wtedy?
Czy potrafimy z taką osobą rozmawiać? Przecież dotychczas tylko pisaliśmy ze sobą, a teraz mamy porozmawiać twarzą w twarz?


Często na początku ciężko nam dobrać słowa, nie wiemy o czym rozmawiać, wszystkie wspólne tematy gdzieś wyparowały.
I co w takiej sytuacji zrobić? Poczekać. Aż coś do głowy przyjdzie. Druga osoba zrozumie ciszę, ma przecież takie same problemy. Ciekawym sposobem jest również powtarzanie "Ładna pogoda". Zawsze coś z tego wyjdzie.
Czy później jest jakaś różnica w rozmowie internetowej? Nie. Zazwyczaj nie ma. No bo jaka miałaby być?
Z każdym kolejnym spotkaniem czujemy się coraz lepiej w swoim towarzystwie, coraz swobodniej i pewniej. Możemy godzinami rozmawiać, a i tak czasu będzie za mało. I tak każde spotkanie, choćby trwało kilka godzin, jest za krótkie. Bo żegnając się, wiesz, że nie zobaczysz tej osoby na żywo prawdopodobnie przez kilka kolejnych miesięcy. Bo mimo wszystko rozmowa przez internet to nie to samo.
Jakie może być jedno z wielu następstw takiej znajomości?
Wspólne wakacje.
Co jeśli postanowicie spotkać się razem w wakacje? Co jeśli uda Wam się to zorganizować? Co jeśli siedząc razem na łóżku, będziecie zastanawiać się, jakim cudem Wasze drogi poprowadziły Was takimi ścieżkami, że wszyscy doszliście do tego momentu?
Wtedy pozostaje się tylko cieszyć i jak najlepiej wykorzystać wspólny czas.

Post trochę nieskładny, ale to wina godziny. (ta, jasne)

Post ten dedykuję pięciu wyjątkowym osobom: Siu, Zią, Apy, Ciapciakowi oraz Empe. (jeśli to czytacie to wow, ja w szoke) Po trochu także innym osobom, które poznałam w sieci, a z którymi jakiś tam kontakt nadal utrzymuję.

Strucle, wiedzcie, że włączenie się w tamtą rozmowę w komentarzach było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Znajomość z Wami sprawiła, że moje życie stało się piękniejsze, pełniejsze i przede wszystkim - o wiele ciekawsze. Jesteście osobami, do których zawsze mogę napisać i najpewniej ktoś z Was będzie (ta, łudź się dalej). Dziękuję za ŚDM, dziękuję za Targi w Krakowie oraz Warszawie, dziękuję za Lednicę, a przede wszystkim - dziękuję za te sześć dni spędzonych z Wami, Siu i Zią. Dziękuję za wspólne oglądanie, za spacery, za struclę, za Escape Room, za miód (Zią) i za wszystko inne. Nawet za te kilka spin (czy tam jedną). To był naprawdę wspaniały, niezapomniany i niesamowity czas.

Do reszty - musimy nadrobić spotkania (Apy!).

Siu i Zią - do zobaczenia w listopadzie. To będzie naprawdę niezwykły koncert - nie dość, że Accantus Symfonicznie to jeszcze z Wami u boku.

Do zobaczenia, kiedyś na pewno!

Na koniec pozdrawiam serdecznie również Fobosa z bloga http://maskazycia.blogspot.com/, z którą jakiś tam kontakt utrzymuję już od ponad pięciu lat.

Do napisania!

P.S. Znikam na 14 dni na obóz harcerski, także brak postów w tym okresie jest usprawiedliwiony.

piątek, 4 sierpnia 2017

Jak ten czas mija, czyli piąte urodziny bloga.

Juhu!

Byłam na obozie tanecznym, także szczerze przyznam nawet zapomniałam o tych urodzinach. Ale oto 27 lipca 2017 roku mój kochany blog skończył już pięć lat! Happy birthday!

Jeju, jak ten czas mija. Chociaż fakt, że czasy, gdy zakładałam tego bloga, gdy jeszcze utrzymywałam kontakt z osobami z vj wydają mi się tak odległe.

W ciągu tych kilku lat wydarzyło się tyle rzeczy, a moje życie zmieniło się niewyobrażalnie. Czasami trudno mi uwierzyć, jak ten czas mija i ile może się zdarzyć w ciągu zaledwie jednego roku. Tęsknię za niektórymi czasami, osobami. I powiem Wam, że gdybym mogła wróciłabym tam. Mimo tylu rzeczy, które wydarzyły się o teraz.

Czuję, że z tych zmieszanych różnych emocji, których nawet nie potrafię nazwać, piszę jakiś bełkot, także już skończę. Na razie żegnam się z Wami, a jutro łapcie konkretniejszego posta.

I życzę Wam, byście nie żałowali niektórych chwil, momentów, decyzji tak jak ja.

A tymczasem łapcie Klaudię Antos. <3