niedziela, 26 maja 2013

Elf 10




Skradaliśmy się na palcach, ocierając plecami o zimne ściany zamku. Panowała niezmierna cisza, wydawało się, że nasze przyspieszone oddechy słychać aż na wieży strażniczej. Dochodząc do następnych schodów, zatrzymaliśmy się i ponownie rozwinęliśmy mapę. Kiedy tak na nią patrzyliśmy, zastanawiając się co dalej, usłyszałem leciutki odgłos. Jakby dźwięk wysuwanego ostrza.

- Słyszałeś to? - zapytałem szeptem przyjaciela. Wydawało się, że mój głos odbił się echem po ścianach.

- Niby co? - odpowiedział ze zdziwieniem Ozzy.

- No, ten dźwięk.

- Jaki dźwięk?

- Jakby wysuwanego ostrza...

- Ostrza? Dobrze się czujesz? Niby kto o tej porze miałby wysuwać ostrze w uśpionym zamku? - odpowiedź sama się nasuwała, ale żadne z nas nie chciało tego mówić. - W każdym razie ja nic nie słyszałem.

Na tym skończyliśmy szeptaną rozmowę. Patrzyliśmy się znów tępo na mapę, próbując coś wymyślić.

Nagle do głowy wpadł mi pomysł.

- Hej, mam pomysł. Rozdzielmy się - zanim Ozzy zdążył zaprotestować, już mówiłem dalej. - Nie wiemy dokąd poszli ci czterej kolesie. Może też się rozdzielili. Będziemy mieli większe szanse, żeby zapobiec nieszczęściu na jakie się zapowiada. Ty pójdź do króla, a ja do Ligolisa i Haldira. Zgoda?

Mój przyjaciel otworzył usta, jednak po chwili je zamknął. Chyba dotarła do niego logika mojego pomysłu.

Ozzy westchnął.

- Zgoda. Tylko uważaj na siebie - szepnął zrezygnowany.

Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie ku górze.

- Tak, ty też.

Po czym schowałem mapę i ruszyliśmy po schodach. Na ich szczycie uścisnęliśmy sobie dłonie, na dodanie otuchy, a następnie skierowaliśmy się w inne strony, tak, że idąc tworzyliśmy literę "V". Po chwili Ozzy zniknął mi z oczu, więc już się nie oglądałem. Szedłem przed siebie, starając się stąpać bezgłośnie i od razu zbliżyłem się do ściany. Poruszałem się pochylony, raz po raz ściskając rękojeść noża. Rozglądałem się na wszystkie strony, czasami stawałem, nasłuchując. Gdy żaden dźwięk, prócz mojego przyspieszonego oddechu i bicia serca, nie dotarł do mych uszu, ruszałem dalej.

W pewnym momencie posłyszałem głosy. Ciche i stłumione, zapewne przez jakiś materiał, nie wróżyły nic dobrego. Zwłaszcza, że byłem już blisko komnaty Ligolisa i Haldira.

Podszedłem bliżej i ukryłem się za filarem.

- Bierz to i nie gadaj! - usłyszałem czyjś rozkazujący głos.

- Ale po co? I co ja mam niby z tym zrobić? - rzekł ktoś inny.

- Żeby ich zabić ofermo!

Po tych słowach serce mi stanęło.

- Dobra, dobra. Już rozumiem. Ale jak się do nich dostaniemy?

Słyszałem ciężki oddech pierwszego głosu, w którym rozpoznałem Rabocka - przywódcę opryszków.

- Wejdziemy... przez... drzwi - wściekły mężczyzna cedził każde słowo. Odetchnął głęboko, po czym kontynuował. - A dokładniej to wy wejdziecie. Ja z Minfrydem pójdziemy od razu zabrać się za króla.

- Zgoda. Ale jak to przez drzwi? - drugi głos nie był chyba mózgiem grupy.

- Normalnie. Otworzycie je, wejdziecie i zamkniecie, a następnie wykonacie swoją robotę - z udawanym spokojem wytłumaczył Rabock. - Zapomniałeś już, że w tym zamku wszystkie drzwi są zawsze otwarte?

Inny mężczyzna zarechotał.

- Właśnie. I to jest ich błąd.

- Ale dlaczego niby są otwarte? - znów nie rozumiał drugi głos.

- Bo to ma symbolizować ich otwartość na wszystkich, Baldwin - rzekł cienkim głosem trzeci mężczyzna, jakby kogoś przedrzeźniał. Reszta zarechotała.

- Tak czy siak, bierzmy się już do roboty. Mieszkańcy nie będą czekać aż skończymy - przerwał te śmiechy Rabock. - Baldwin, Kubeck wy się zajmiecie synami króla, a Minfryd i ja samym władcą. Do roboty!

Po tych słowach wszyscy czterej ruszyli po schodach na górę. Odczekałem aż zniknął mi z oczu i poszedłem ich śladem. Przechodząc, zauważyłem nad schodami dziwny obraz. Był w kształcie zaokrąglonego, wysokiego trójkąta, odwróconego do góry nogami. W ciemnościach zauważyłem jedynie wilka i chyba gwiazdy. Na ten obraz (chociaż pomyślałem, że to raczej herb) nie padało akurat światło księżyca, wpadające do zamku przez wielkie okna. Stwierdziłem jednak, że później nad tym pomyślę, bo teraz mam inne zajęcie - ratowanie Ligolisa i Haldira.

Ruszyłem w górę po schodach, starając się stąpać bezgłośnie. Wytężałem słuch, by wiedzieć gdzie są opryszkowie.
Nagle usłyszałem mrożący krew w żyłach rechot. Przestraszyłem się i przyspieszyłem kroku. Na górze ukryłem się za najbliższym filarem i nasłuchiwałem. Doszły mnie stłumione tym razem, głosy:

- Dobra, my idziemy na górę - rozpoznałem głos Rabocka.

Przesunąłem się lekko w lewo, tak, aby żaden z mężczyzn mnie nie zauważył. Słyszałem oddalające się kroki na schodach, a gdy umilkły, wyjrzałem ostrożnie zza słupa. Ujrzałem jak dwie postaci otwierają cicho drzwi i wchodzą do pomieszczenia. Serce zabiło mi mocniej. Ruszyłem za nimi, idąc na palcach. Zatrzymałem sie przy drzwiach i ostrożnie zajrzałem do środka. Moim oczom ukazały sie dwie, jakby czarne zjawy, buszujące po komnacie. W słabym świetle księżyca, wpadającym do niej przez wielkie okno po prawej stronie, zdołałem ujrzeć tylko biurko, stojące na środku i jakieś meble.

Widziałem, że postaci sa odwrócone do mnie tyłem, więc postanowiłem wejść. Tak naprawdę słowo 'postanowiłem', nie było zbyt adekwatne do zaistniałej sytuacji. Poczułem jakby moim ciałem zawładnęła jakaś dziwna siła (zazwyczaj nazywana 'strach') i pod jej wpływem, wszedłem cicho do środka pomieszczenia. Zachowywałem się jak w transie. Ścisnąłem mocniej nóż, trzymany w ręce i przyciszonym głosem, powiedziałem:

- Wyjdźcie stąd.

Obaj mężczyźni obrócili sie w moją stronę. Na ich twarzach malowało się wielkie zdumienie.

A ja zbytnio nie wiedziałem co robię ani czemu to robię.

Jedna z postaci (zapewne Kubeck) uśmiechnęła się okrutnie i zaśmiała gardłowo.

- Czy ty naprawdę myślisz, dziecinko, ze zdołasz nas powstrzymać?

- Tak - odpowiedziałem. - Tak właśnie myślę.

- A na jakiej to podstawie, jeśli wolno spytać?

- Bo trzymam nóż.

Mężczyzna o mało co nie pękł ze śmiechu, który musiał powstrzymywać, żeby nie obudzić lokatorów. Po opanowaniu tego, zaczął zbliżać się w moją stronę, w jego potężnej dłoni lśnił nóż, od którego odbijało się mdłe światło księżyca.

A ja nawet się nie cofnąłem.

- Radziłbym ci na przyszlość nie wtrącać się w nie swoje sprawy, mały - rzekł mężczyzna nieubłaganie sie zbliżając. - Chociaż twoja przyszlość nie jest za długa.

Patrzyłem na niego, lecz w moich oczach widać było strach, co bardzo podobało się przeciwnikowi.

- Zabij ich - rzucił Kubeck do swego towarzysza (zapewne Baldwina). Ten posłusznie skinął głową i zaczął iść w stronę kolejnych drzwi.

Mężczyzna z nożem, tymczasem, zbliżył się już do mnie i wykorzystując moją chwilową nieuwagę, dźgnął ostrzem. Uchyliłem się. Przeszedłem tym samym w prawą stronę, co było moją zguba, gdyż trafiłem na ścianę. Kubeck patrzył na mnie z pogardą wypisaną na twarzy. Zbliżył sie do mej osoby tak, że miedzy nami była odleglość zaledwie paru centymetrów. Widziałem w jego oczach, że szykuje się do następnego dźgnięcia.

Jednak ja byłem pierwszy.

Wbiłem swój nóż w jego lewą część brzucha, czułem jak ostrze zanurza się w ciele. Wyraz twarzy Kubecka diametralnie się zmienił: jeszcze przed chwilą patrzył na mnie z pogardą, lecz teraz ze zdziwieniem pomieszanym ze strachem. Widziałem jak jego oczy tracą blask. W następnej chwili bezwładne ciało Kubecka runęło na podłogę.

Patrzyłem na nie przez chwilę, po czym dotarło do mnie co zrobiłem.

Zabiłem.

Tak, zabiłem człowieka.

Wpatrywałem się wytrzeszczonymi oczyma na kałużę krwi, rozlewającą się po podłodze. Jednak zaraz sie otrząsnąłem, wyjąłem z martwego ciała nóż, który nieopatrznie puściłem i poszedłem sztywno w stronę następnych drzwi, za którymi niedawno zniknął drugi mężczyzna. Uchyliłem je lekko i moim oczom ukazał się straszny widok: Baldwin trzymał sztylet nad gardłem Ligolisa. Nagle mnie zobaczył. Spojrzał na moj nóż, trzymany w ręce i jego oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia i strachu, gdy zobaczył na nim krew. Domyślił się rozwoju wypadków i o mało co nie wypuścil swojego ostrza z dłoni. W tym samym momencie moim ciałem znów zawładnęła ta sama siła, co wcześniej i ruszyłem do przodu, wytrącając Baldwinowi nóż z ręki, a jego samego odpychając na bok. Broń z łoskotem upadła na ziemię.

Mężczyzna, zaskoczony nagłym uderzeniem, odsunął się na podłodze do tyłu, a następnie wstał. Cofnął się o krok, z niepokojem patrząc na mój zakrawawiony nóż. Zacząłem iść w jego stronę, a on przylgnął do ściany.

Nagle, poczułem czyjąś rękę na swym ramieniu. Obejrzałem się i zobaczyłem Ligolisa ubranego w płócienne spodnie i koszulę . Odetchnąłem z ulgą, a on, nie patrząc na mnie, podszedł dwa kroki do przodu. Kątem oka ujrzałem sylwetkę przymierzającą się do ciosu. Zamknąłem oczy. Nie zamierzałem znowu tego oglądać.

- Stój - uslyszałem głos Ligolisa. - Może być ich więcej, a jeśli go zabijesz nie dowiemy się tego.

Z lękiem otworzyłem oczy, lecz na szczęście nie ujrzałem żadnej przerażającej sceny.

- Jest - powiedziałem. Bracia spojrzeli na mnie równocześnie. - Dwaj są u waszego ojca - oznajmilłem trzęsącym się głosem.

Oczy obojga elfów rozszerzyły się. Haldir szybko podszedł do szafki nocnej, stojącej przy łóżku, otworzył szufladę i wyjął z niej kawałek liny, dwa długie rzemyki oraz knebel. Następnie wrócił do Baldwina, walnął go trzymanym już wcześniej mieczem w brzuch i rękami powalił na ziemię. Nadgarstki obwiązał z tyłu pleców mężczyzny jednym z rzemyków, po czym związał mu nogi liną, a na koniec drugim rzemykiem oplótł mu kostki i wsadził knebel do ust. Skończywszy wstał, skinął głową i podniósł swój miecz. Podszedł do drugiej szafki nocnej, wziął broń opartą o nią i skierował się w stronę wyjścia. Ligolis ruszył jego śladem, a ja wraz z nim.

Przechodząc przez pokój, bracia zatrzymali się na chwilę, wpatrując w martwe ciało, lecz nie zadawali zbędnych pytań, za co byłem im wdzięczny. Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę schodów. Podczas marszu Haldir podał bratu jeden z mieczy. Wchodząc po schodach zauważyłem, że nie prowadzą one na następne piętro, lecz są kręcone i wiodą w górę. 
Spostrzegłem, że Ligolis i Haldir przyspieszyli i ledwie dotrzymywałem im kroku. Gdy znaleźliśmy się już na szerszej przestrzeni, zobaczyłem Ozzy'ego stojącego pod ścianą i przypatrującemu sie czemuś. Odetchnąłem z ulgą. Żył.

Kiedy mnie zobaczył od razu ruszył w moją stronę. Ligolis i Haldir nie zwrócili na niego uwagi, od razu podeszli do osób, wyglądających na strażników.

- Cieszę się, że żyjesz - rzekł Ozzy.

Spojrzałem na niego udręczonym wzrokiem.

- Nawzajem.

- Co ci? - zapytał niepewnie przyjaciel.

Obrzuciłem go naburmuszonym spojrzeniem.

-Och, nic takiego. Tylko przed chwilą musiałem powstrzymać dwóch wrednych typków, z czego jeden próbował mnie zabić. Ale nie przejmuj się, u mnie to normalka - powiedziałem z mocno wyczuwalną ironią w głosie. Ozzy wyszczerzył się do mnie w odpowiedzi. - Co tu się właściwie stało? - zapytałem.

- Przyszedłem wcześniej niż tamci, więc powiedziałem o tym strażnikom. Z początku nie chcieli mi uwierzyć, jednak gdy Rabock i ten drugi się tu znaleźli, zrobili co trzeba. Więc ja miałem łatwą robotę -  przyjaciel pokazał swoje białe zęby.

Zdobyłem się na uśmiech.

Spojrzałem w stronę braci i zobaczyłem wysokiego mężczyznę o długich, brązowych włosach, z którym rozmawiali. Miał na sobie ubranie do snu. Domyśliłem się, że to król. Następnie przeniosłem wzrok na strażnika pilnującego dwóch związanych mężczyzn, którzy patrzyli wokół z nienawiścią. Nagle, drugi wartownik, wcześniej przysłuchujący się rozmowie króla i jego synów, zasalutował i ruszył w stronę mnie i Ozzy'ego. Przesunęliśmy się w prawo, gdyż domyśliliśmy się, że chce zejść na dół. Tak też było. Wsłuchiwałem się w cichnący odgłos jego kroków. Nagle znów zaczęły narastać, więc odwróciłem się w stronę schodów, żeby zobaczyć o co chodzi. Jednak zamiast strażnika ujrzałem wysoką dziewczynę o długich, falowanych i ciemnobrązowych włosach. Rozpoznałem ją - to ją widziałem rano, rozmawiającą z Ligolisem i Haldirem. Dziewczyna nie zwróciła uwagi na mnie i Ozzy'ego. Bracia i król także ją zauważyli.

- Liliami - odezwał się Ligolis.

Dziewczyna spojrzała w jego stronę i natychmiast tam podeszła. Znów zaczęli rozmawiać, a ja podziwiałem z nudów ciemnie sklepienie nad moją głową. Przez brak poważnego zajęcia powróciły wspomnienia. I to bynajmniej nie te dobre.

Przed oczami stanął mi obraz Kubecka zbliżającego się w moją stronę z nożem w ręce. Potem zobaczyłem jego oczy tracące blask, a następnie martwe ciało w kałuży krwi.

Otrząsnąłem się z tego, jednak teraz przyszła kolej na moją rodzinę. Zobaczyłem przed sobą Pauline i oczy zaszły mi łzami. Przełknąłem je, a następnym obrazem przed moimi oczami byli rodzice. Przypomniało mi się ich czułe pożegnanie przed snem. A może to nie było pożegnanie przed snem tylko przed... Właśnie przed czym? Przed końcem? Ale jeśli tak to końcem czego? Świata? Tamtego świata? Mojego dawnego? Czy to miało by oznaczać, że Polski już nie ma? A ja jako ostatni człowiek z niej pochodzący, zostałem przeniesiony do innego świata, gdzie sprawianie, że ludzie mdleją to rutyna? Czy to znaczy, że już nigdy nie zobaczę mojej rodziny? Czy to znaczy, że mojej rodziny już... Nie ma?

Z okropnych rozmyślań wyrwały mnie kroki zbliżające się w moją stronę. Obróciłem się i zobaczyłem dziewczynę, Ligolisa i Haldira idących do mnie, z królem na czele. Pochód zatrzymał się tuż przede mną i Ozzym. Król popatrzył na nas.

- Dziękuję wam - rzekł. - Gdyby nie wy, bylibyśmy teraz martwi.

- N-Nie ma za co wasza wysokość - powiedział mój przyjaciel, speszony. Cieszyłem się, że to on zaczął mówić. Ja byłem zbyt zmęczony. - To był dla nas zaszczyt.

Czułem na sobie uważny wzrok Ligolisa.

- A zaszczytem dla mnie będzie uścisnąć wam dłonie w podziękowaniu - po tych słowach król wyciągnął rękę w stronę Ozzy'ego, a ten odwzajemnił uścisk i oblał się rumieńcem. Mężczyzna po uściśnięciu także mojej dłoni, zapytał. - A co mógłbym jeszcze dla was zrobić?

- Nic, wasza wysokość. Sama pomoc to było dla nas wynagrodzenie - rzekł uroczyście mój przyjaciel.

Król przyjrzał mu się uważnie, a następnie mi. Widząc moją zmęczoną minę, zaśmiał się.

- Ach, no tak. Zapomniałem. Jest środek nocy, więc na pewno jesteście zmęczeni. Haldir, Liliami zaprowadźcie ich proszę do jakichś luksusowych komnat. Ligolis ty zostaniesz.

- A-Ależ wasza wysokość, naprawdę nie trzeba - zaczął protestować Ozzy, jednak król tylko machnął ręką.

- Ach tak, a gdzie będziesz spał? Chyba nie myślisz, że pozwolę  ci o tej porze wrócić do domu - powiedział, po czym odwrócił się i wraz z Ligolisem odeszli.

- Chodźcie - rzekła Liliami i zaczęła schodzić po schodach. Razem z Ozzym ruszyliśmy jej śladem, Haldir szedł za nami.

Zeszliśmy aż na pierwsze piętro, gdzie się rozdzieliliśmy: Ozzy poszedł z Liliami, a ja z Haldirem. Powiedzieliśmy sobie jeszcze dobranoc po czym udaliśmy się w dwie różne strony.

Szliśmy z Haldirem w całkowitym milczeniu. Słychać było tylko stukot naszych butów o posadzkę. Gdy doszliśmy do mojej komnaty, brat Ligolisa powiedział:

- Dobranoc Leo. Trzymaj się.

- Dzięki i nawzajem - odpowiedziałem.

Haldir kiwnął głową w podziękowaniu, poczekał aż wejdę do środka, po czym odszedł.

Przeszedłem przez pokój i pchnąłem drzwi do sypialni. W środku było chłodno. Przebrałem się w strój do spania i wślizgnąłem pod kołdrę. Skuliłem się, gdyż była zimna, jednak po krótkim czasie ogrzałem ją własnym ciałem.

Było mi miło, że Haldir życzył mi dobrej nocy. Problem w tym, że ona wcale taka nie była.




Wybaczcie, że wyśrodkowane, ale były małe problemu. ;) Mój spóźniony prezent urodzinowy dla Was z okazji moich urodzin. ^^ Mam nadzieję, że się podoba. ;D
Pozdrawiam. ;*


Moja własna przeróbka. XD :D

6 komentarzy:

  1. Dłuugi ten fragment. ;)
    Do niczego nie mogę się przyczepić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że taki długi fragment. Świetny! Czekam na ciąg dalszy. (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Jess dobrze pamiętam jak zrobiłaś przeróbkę Ligolis na moim telefonie <3 Kocham to !

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja dawno nie czytałam twojego "Elfa"... *.* Błędów żadnych nie wiedzę, fabuła ciekawa i interesująca - jak zawsze. I bardzo lubię, kiedy piszesz te długaśne części! :)

    OdpowiedzUsuń