sobota, 29 września 2012

Elf 4

   Mniej więcej po południu, kiedy wyjechaliśmy zza zakrętu ujrzeliśmy zamek. Był wielki, ze strzelistymi czterema wieżami. Był szary. Kiedy podjechaliśmy bliżej  zobaczyłem go dokładniej. Miał wielki most zwodzony i fosę. Most był drewniany. Przejechaliśmy po nim i przekroczyliśmy równie wielką i szarą bramę. Zamek miał obszerny dziedziniec. Na jego końcu była stajnia. Wjechaliśmy do niej. Konie oddaliśmy chłopcu stajennemu. Zaintrygował mnie ten widok.

   Następnie Ligolis powiedział, żebym tu na nich zaczekał. Odchodząc dodał, że mogę sobie pochodzić po dziedzińcu, ale, żebym się za bardzo nie oddalał.

   Stałem tak trochę, a później obejrzałem się jeszcze raz na chłopca stajennego i wyszedłem na zewnątrz. Po dziedzińcu chodziło bardzo wielu ludzi. A dokładniej to bardzo wiele dziwnych istot. Już wcześniej, po spotkaniu z potworem, wiedziałem, że nie jestem w swoim świecie. I nastawiłem się na różne dziwne istoty. I te lepsze od monstrum, i te (niestety) gorsze.

   I teraz je ujrzałem. Po dziedzińcu chodziły różne krasnoludy, wielkoludy, jacyś starcy z laskami, skrzaty i jeszcze inne, najróżniejsze stworzenia, których nie ma co tu opisywać, bo było ich za dużo. Na szczęście tych gorszych od kałamarnicy nie było.

   Kiedy tak się przyglądałem tym różnych stworzeniom, ujrzałem dziewczynę. Tak, dziewczynę. Miała piękne ciemnobrązowe włosy do ramion i piękną, długą ciemnofioletową suknię. Gdy się odwróciła w moją stronę zobaczyłem (w głębi duszy mnie to zdziwiło, bo odległość była całkiem duża) jej przepiękne jasnozielone oczy i idealne rysy twarzy. Była po prostu ideałem. Stałem jak zahipnotyzowany. Ona również się na mnie patrzyła. Uśmiechnęła się delikatnie. Potem lekkim krokiem zbliżyła się do mnie. Serce zabiło mi mocniej. I wtedy to sobie uświadomiłem. Tak, zakochałem się. I w tej pięknej jak wschód słońca dziewczynie i w tym lepszym świecie. To wszystko sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnąłem. W tym samym czasie dziewczyna była już przy mnie.

   - Jak się nazywasz? - spytała.

   - Leo - odpowiedziałem. - A ty?

   - Ja jestem Rose. Dla przyjaciół Rossy. Kim jesteś?

   Zdziwiło mnie to pytanie. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Czy chodziło jej o to jakim stworzeniem jestem? Czy może o coś innego?

   Chyba to zauważyła, bo sprostowała.

   - Jesteś stąd?

   - Nie.

   - To co tu robisz?

   - Szczerze, to nie wiem. Nawet nie wiem dokładnie jak tu trafiłem - i opowiedziałem jej całą historię jak się tu znalazłem. Kiedy skończyłem powiedziała.

   - Od początku domyślałam się, że przybyłeś tu razem z Ligolisem i Haldirem. Oni tu przyprowadzają dużo takich jak ty - uśmiechnęła się.

   Uznałem to za miłą uwagę. Nagle, kątem oka, dostrzegłem zbliżających się trzech kolesi. Byli bardzo umięśnieni.

   Rossy też musiała ich ujrzeć, bo powiedziała:

   - O nie. To Turug. Ciągle mnie zaczepia. Nie wiem o co mu chodzi. Uważaj na niego. Jest bardzo silny.

   Kiwnąłem głową. Turug i jego dwaj kumple zbliżali się powoli. Kiedy się już zbliżyli ich przywódca zwrócił się do Rose.

   - Czemu zadajesz się z takimi... - tu spojrzał na mnie pogardliwie i równie pogardliwie dokończył. - Wyrzutkami społeczeństwa.

   - On nie jest żadnym wyrzutkiem społeczeństwa! - krzyknęła oburzona. - Ty sam nim jesteś! Czemu wszystkich nowych tak nazywasz!?

   - Bo mi się tak chce. A teraz znikaj. Chciałbym się zapoznać z twoim nowym znajomym - ostatnie zdanie wypowiedział z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, a jego kompani również przybrali takowy wyraz twarzy co mi przypomniało Koniczynę i moją klasę.

   Rossy spojrzała na niego z nienawiścią wypisaną na twarzy, następnie rzuciła mi przepraszające spojrzenie, po czym odeszła gniewnym krokiem. Kiedy już się oddaliła, Turug nachylił się do mnie i powiedział:

   - Trzymaj się od niej z daleka, jasne? Ona jest moja - po czym głośno powiedział. - Idziemy! - i odeszli.

   Jeszcze długo za nimi patrzyłem i rozmyślałem nad tym, że jeszcze przed dwoma minutami wszystko się tak dobrze układało. Jednak nie miałem za dużo czasu na użalanie się nad, bo wrócili bracia.

   Popatrzyli się w tą samą stronę co ja, po czym Ligolis zapytał:

   - Na co tak patrzysz?

   Pokręciłem głową.

   - Na nic.

   Młodszy z braci przyglądał mi się przez chwilę badawczo, a następnie powiedział:

   - To chodźmy.

   Zaprowadzili mnie, po krętych schodach, do obszernej komnaty. Meble w niej były staroświeckie. Miała wielkie okno wychodzące na dziedziniec. Spojrzałem pytająco na Ligolisa.

   - Będziesz tu mieszkał dopóki... - tu urwał, jakby zmieszany.

   - Dopóki co?

   - Musimy już iść, ale wkrótce cię odwiedzimy - Ligolis udał, że tego nie słyszał, co mnie bardzo zdziwiło.

   Kiedy za braćmi zamknęły się drzwi, usłyszałem jeszcze urywek ich rozmowy.

   - Jeszcze trochę i by się dowiedział przez ten twój niewyparzony język - wyrzucał bratu Haldir.

   - No co? Nie moja wina...

   Dalszej części rozmowy już nie usłyszałem. Usiadłem na wielkiej, bordowej i eleganckiej kanapie. Rozmyślałem nad tym co oni przede mną ukrywają. W końcu wstałem i podszedłem do okna. Na dole zobaczyłem Rossy. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie zauważyłem Turuga. Postanowiłem więc zejść na dół. Przecież bracia nie zabronili mi stąd wychodzić, prawda? Zresztą miałem nadzieję, że chcą, żebym ciągle tu był, bo miałem ochotę zrobić coś wbrew ich woli. Taka potrzeba zrodziła się we mnie przez to, że coś przede mną ukrywają.

   Wybiegłem z pokoju i zbiegłem po krętych schodach, aż mi się w głowie zakręciło. Wybiegłem, trochę jak pijany, na dziedziniec. Rozglądałem się na wszystkie strony, ale nie zobaczyłem Rossy. Za to zobaczyłem kogo innego...

   Pewnie myślicie, że Turuga, ale się mylicie. To byli dwaj bliźniacy, którzy się o coś sprzeczali. Podszedłem do nich i zapytałem o co chodzi.

   Natychmiast przerwali kłótnię i obaj stanęli jak wryci. Nastąpiła chwila ciszy. Zastanawiałem się co we mnie jest takiego dziwnego. Aż tu nagle obaj zaczęli tak wrzeszczeć, że aż mnie uszy rozbolały.

   - Obcozamkowiec, obcozamkowiec! - przekrzykiwali siebie nawzajem.

   - Przestańcie tak wrzeszczeć, niedołęgi - usłyszałem czyjś głos. - To, że ktoś nie jest stąd to wcale nie znaczy, że jest straszny.

   Bliźniacy natychmiast się uspokoili. Spojrzałem w kierunku, z którego dobiegał głosu. Jego właścicielem okazał się młody chłopak mniej więcej w moim wieku. Miał blond włosy i jasną cerę.

   - Przepraszam za nich - chłopak się uśmiechnął. - Wiecznie się kłócą i boją wszystkich nowych, którzy tu przyjeżdżają - wyjaśnił.

   Bliźniacy spojrzeli na niego z wyrzutem.

   - Wcale, że nie! - wykrzyknęli chórem.

  Chłopak wcale się nie przejął tym aktem oburzenia. Powiedział tylko:

   - To udowodnicie mi to przy następnym przypadku - potem zwrócił się do mnie i wyciągnął rękę. - Nazywam się Ozzy. A ty?

   - Leo. Możesz mi powiedzieć co to za miejsce?

   - Tak dokładnie to to jest zamek Whitemount.

   - I ty na pewno w nim nie mieszkasz - wtrącił jeden z bliźniaków.

   - A ty na pewno chcesz dostać ode mnie w łeb - skomentował Ozzy. To tamtego uciszyło.

   - A gdzie leży ten zamek? - zapytałem.

   Mój nowy kolega już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

   - Ozzy, a ty gdzie się znowu szwendasz? - zagrzmiał basowy głos tuż za moimi plecami. Aż drgnąłem. Obróciłem się i ujrzłem wysokiego, barczystego chłopaka, prawie mężczyznę. Był brunetem i miał piwne oczy.


   - Wcale się nie szwendam - obruszył się Ozzy. Chłopak potrząsnął głową.

   - Nie obchodzi mnie czy się szwendasz, tylko gdzie.

   - A nie widać? - odparł z irytacją mój jasnowłosy kolega.

   Chłopak uniósł jedną brew.

   - Tylko mi nie mów, że byłeś tu przez cały czas.

   Ozzy potrząsnął zrezygnowany głową.

   - Brandon, daj spokój. Załamujesz mnie.

   - Ja tylko chcę wiedzieć gdzie się szwendasz.

   Ozzy już otworzył usta, żeby znów zaprotestować, ale pod ostrym spojrzeniem Brandona szybko zamknął usta. Zwrócił się natomiast do mnie.

   - Poznaj mojego brata, Brandona.

   Brunet wyciągnął do mnie rękę, a jego brat zwrócił się teraz do niego.

   - To mój nowy kolega, Leo.

   Uścisnąłem dłoń Brandonowi i od razu skrzywiłem się z bólu. Uścisk miał siłacza.

   - Witam cię w naszym zamku, Leo - przywitał mnie. - A ty, szwendaczu, masz być za godzinę w domu - to było już do brata. Skończywszy to mówić odwrócił się na pięcie i poszedł.

   Ozzy się skrzywił.

   - Czasami mam wrażenie, że z nim nie wytrzymam - wyznał.

   - Ile on w ogóle ma lat? - zapytałem.

   - Jest o trzy lata starszy od Ozzy'ego - odpowiedział jeden z bliźniaków, co mi przypomniało o ich istnieniu.

   Spojrzałem na niego.

   - Och, tak? Dziękuję bardzo za odpowiedź - powiedziałem z irytacją, która mnie zdziwiła. - A może ktoś mi łaskawie powie ile lat ma Ozzy?

   - Trzynaście - oznajmił sam blondyn.


  - Okej. To teraz może ktoś mi powie jak oni się nazywają?

   - Ach, no tak - wyszczerzył się Ozzy. - Poznaj Marka i Clarka - rzekł oficjalnie, wskazując wyciągniętą dłonią na bliźniaków. Tym razem oni się wyszczerzyli. Coś mi się wydawało, że oni się świetnie bawią.

   - Witamy! - wykrzyknęli równocześnie.

   - No, skoro mam jeszcze godzinę, to możesz poznać naszą paczkę - oznajmił brat Brandona.

   - Taaak!! - wykrzyknęli chórem bliźniacy.

   Uniosłem pytająco brwi.

   - Zaraz zobaczysz - odpowiedział na moje nieme pytanie Ozzy. Poprowadził mnie wzdłuż dziedzińca. W połowie skręcił. Szliśmy teraz wąską uliczką, a bliźniacy podążali cicho za nami. Znowu w połowie, zatrzymał się i rozejrzał, jakby czegoś szukając. Po chwili podszedł jeszcze kawałek i otworzył drzwi po naszej lewej stronie. Za nimi znajdowało się małe, ciemne pomieszczenie. W środku zauważyłem rysy kilku postaci.

   Ozzy zmrużył oczy.

   - A lampy zapalić to nie łaska? - zapytał z irytacją. Stwierdziłem, że ta irytacja towarzyszy mi od połowy dzisiejszego dnia.

   - Nie! - wykrzyknęły trzy osoby chórem. W ciemności zauważyłem, że się uśmiechnęły. Ozzy, mamrocząc coś pod nosem, podszedł do stolika, wziął z niego lampę naftową i ją zapalił. Potem się wyszczerzył.

   - Szukałem was - tej wypowiedzi towarzyszył wybuch śmiechu. A ja nie miałem pojęcia, że w tej właśnie chwili, ktoś inny szukał mnie.

   - Mark, Clark, zamknijcie, proszę, drzwi - poprosił blondyn. Bliźniacy posłusznie wykonali polecenie, po czym rozgościli się na podłodze obok tajemniczej (dla mnie) trójki.

   Ozzy postawił lampę na stole i zwrócił się do mnie.

   - Leo, poznaj, proszę, moich przyjaciół. To jest Oliver - Oliver był szczupłym chłopakiem o jasnej cerze, blond włosach i ciemnoniebieskich oczach. - To Allan - Allan był niskim i nieco pulchnym chłopakiem o ciemnych, rudych włosach i ciemnozielonych oczach. - A to Ross - Ross za to miał jasne, białe włosy i jasnoniebieskie oczy.

   - Ross? - powtórzyłem. - Ross? To brzmi podobnie do Rose.

   Ross zachichotał.

   - Tak. Bo to prawie to samo imię. Ale musisz przyznać, że brzmi to co najmniej śmiesznie.

   Skinąłem głową z uśmiechem.

   - Ross ma siostrę o tym imieniu - Ozzy przechylił głowę. - Sądząc po twojej reakcji na jego imię, to pewnie już ją poznałeś.

   Ponownie skinąłem głową z uśmiechem.

   Brat Brandona zwrócił się teraz do trójki moich nowo poznanych znajomych.

   - Poznajcie nowego członka naszej paczki, Leo!

   Zszokowałem się. Natomiast reszta zaczęła wznosić okrzyki i wiwaty na moją cześć, jakby właśnie ukoronowano mnie na króla, i krzyczeć do mnie różne powitania. Kiedy to wszystko już ucichło zwróciłem się do Ozzy'ego.

   - "Nowego członka naszej paczki"? - powtórzyłem. - Serio?

   - Jasne - odpowiedział mi adresat. -  Noo, chyba, że nie chcesz.

   Od razu zacząłem zaprzeczać:

   - Nie, nie, oczywiście, że nie! T-To znaczy tak! W sensie, że chcę! - plątałem się. - Po prostu się zdziwiłem. Dzięki.

   Ozzy, już po raz kolejny tego dnia, się wyszczerzył, tym razem o mnie.

   - Nie ma za co! Przyda nam się tu kolejny elf!

Ślubowanie

   Hejka! To znowu ja. ;) Wybaczcie, że długo nie pisałam, ale wiecie: szkoła. ;/ A teraz jestem w 1. gimnazjum to jeszcze gorzej. Pani od polaka zapowiedziała nam 3 kartkówki! Jedna we wtorek, druga w piątek, a trzecia w poniedziałek następny. Mówiliśmy, żeby nam dwie następne zrobiła w środę i czwartek, bo wtedy nie mamy polskiego. XD Ale jakoś nie chciała na to przystać. XD No, i jak każde klasy pierwsze mamy ślubowanie. Chyba każdy wie co to, prawda? Bo w pierwszej podstawówki też było. ;) Ale jeśli ktoś nie wie lub zapomniał to mu wytłumaczę. Z każdej klasy wychodzą po dwie, wybrane wcześniej przez wychowawcę, osoby. Chłopak i dziewczyna. Wyciągają przed siebie rękę (pozostali unoszą dłoń) z dwoma palcami i powtarzają tekst. Ślubujemy... Innymi słowy ślubujemy, ślubujemy i jeszcze raz ślubujemy. XD Potem inne lub te same wybrane osoby idą po pamiątki. My mamy to ślubowanie właśnie w poniedziałek. Ten. ;) Na razie to już wszystko, ale wkrótce postaram się znowu coś napisać! Żegnajcie! XD

niedziela, 23 września 2012

Elf 3

   - Nie chcielibyście przeżyć tego samego co ja - powiedziałem cicho. Nie wiedziałem czemu mówiłem do koni, ale czułem, że mnie rozumieją.

   Po pół godzinie, lub całej, bracia się obudzili, niemal równocześnie. Od razu, oczywiście, zwróciło ich uwagę to, że siedzę na ziemi trzęsąc się i obejmując rękami, jakby mi było zimno. Ligolis podszedł do mnie, Haldir jak zwykle trzymał się z tyłu.

   - Co się stało? -zapytał.

   Trzęsącym się z emocji głosem, opowiedziałem im o zdarzeniach, które miały miejsce nad jeziorem. Haldir pozostał niewzruszony (a przynajmniej tego nie okazywał), a Ligolis pokiwał z namysłem głową.

   - Następnym razem powiedz, zanim gdzieś pójdziesz - powiedział tylko, ku mojemu zdziwieniu. Wstał i skinął głową Haldirowi po czym oboje zabrali się do składania obozowiska. Na śniadanie zjedliśmy kilka sucharów i popiliśmy zimną wodą z manierki. Potem spakowaliśmy już wszystko i wsiedliśmy na konie. Jechaliśmy obok miejsca gdzie zaatakował mnie potwór. Znowu usłyszałem śpiew syren i przez chwilę walczyłem z pokusą pójścia tam znowu. Ale wspomnienie okropnego potwora z wieloma mackami skutecznie odpędziło chęć ujrzenia syren.

   Przyspieszyłem trochę. Bracia spojrzeli na mnie zdziwieni.

   - Mówiłeś, że nigdy nie jeździłeś szybciej - odezwał się Ligolis.

   Spojrzałem na niego obojętnie.

   - Bo nie jeździłem.

   Bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia i również przyspieszyli. Haldir został bardziej z tyłu, natomiast jego brat wyprzedził mnie trochę.

   - Masz rodzeństwo? - zapytał.

   - Mam.

   - Brata czy siostrę?

   - Siostrę.

   - Starszą czy młodszą?

   - Młodszą.

   - O ile?

   - O pięć lat. Powiesz mi po co ci ta wiedza?

   Ligolis westchnął.

   - Bo ja jestem młodszym bratem.

   Spojrzałem na niego zdziwiony.

   - Młodszym?

   Teraz, z kolei, obejrzałem się na Haldira, który skinął głową. Spojrzałem znowu na jego brata.

   - Młodszym? - powtórzyłem.

   - Tak, młodszym - Ligolis odwrócił się w siodle. - A co, myślałeś, że starszym?

   Pokiwałem głową, nadal zdziwiony.

   Mój rozmówca odwrócił się do przodu.

   - Wiesz, prawie wszyscy tak myślą. No, ale pozory mylą - tu spojrzał na mnie.

   - On jest po prostu bardziej gadatliwy - wtrącił kąśliwie Haldir.

   Ligolis spojrzał na niego z ukosa.

   - Tak samo jak ty - odparował.

   Dalej jechaliśmy już w milczeniu, a ja próbowałem ułożyć myśli. Postój również przebiegł bez zbędnych rozmów. Następne także. Dopiero pod wieczór, w obozowisku, zaczęliśmy rozmawiać.

   Ja i Ligolis usiedliśmy na trawie popijając gorącą herbatę z ogniska, natomiast Haldir wziął łuk i poszedł do lasu. Długo patrzyłem w ślad za nim.

   - On mi nie ufa - stwierdziłem.

   Ligolis spojrzał na mnie.

    - Wiesz, on po prostu nie ufa obcym. Ja zawsze im ufam - tu się skrzywił. - I czasami to właśnie Haldir ratuje mnie z opresji - westchnął. - No, ale wiesz. Z tych osób co my spotykamy, a zresztą rzadko się to zdarza - połowa jest dobra, a połowa zła. Więc dobrze, że Haldir im nie ufa, a ja ufam.

   Przerwał na moment. Potem kontynuował.

   - Haldir zawsze prosi swojego konia, żeby go ostrzegał jak obcy zacznie coś robić, lub będzie chciał gdzieś pójść - spojrzał na mnie.

   - Tym razem też zarżał - odpowiedziałem nie zwracając uwagi na sarkastyczny ton jego głosu. Spojrzał na z zaciekawieniem.

   - Zarżał?

   Pokiwałem głową.

   - Tak. Zarżał, ale cicho.

   Tym razem to Ligolis pokiwał głową.

   - Tak. Bo koń cię lubi. Uważa tak samo jak ja. Ale będzie słuchał się Haldira. Chociaż, będzie go przekonywał, że z twojej strony nic nam nie grozi. Jeśli to prawda - spojrzał na mnie z ukosa.

   Zaśmiałem się.

   - Noo, raczej. Ale czy on kiedyś mi uwierzy? - pokręciłem głową zrezygnowany.

   - Tak. Będzie się do ciebie przekonywał, bo jego koń tak uważa - zaczął się podnosić. - Daj mu trochę czasu - dodał stojąc.

   Następnie oddalił się, a ja dopiłem herbatę rozmyślając nad jego słowami. Po jakichś pięciu minutach wrócił Haldir. Przyniósł dwa króliki. Ligolis zrobił z nich potrawkę. Kiedy ją zjedliśmy położyliśmy się spać.

   Rano wstaliśmy wszyscy razem. Na śniadanie było to samo co wczoraj. Ale ten dzień różnił się od poprzednich. O wiele.

sobota, 8 września 2012

Francja 2

   Hejka! Dzisiaj chcę Wam opisać drugi dzień podróży do Francji. Więc tak. Wyruszyliśmy ok. 7 rano. Ale wcześnie. ;/ Jechaliśmy przez Niemcy. Mi co chwila zatykały się uszy, kiedy byliśmy bliżej gór. Widziałam nawet parę samochodów z Polski. XD Jeden samochód miał światła jakby fluorescencyjne, czyli takie jakby fioletowe trochę. I były jakby hipnotyzujące. Nawet zapisałam sobie jego rejestrację. XD Mieliśmy tam parę postojów, żeby się załatwić i rozprostować nogi. Ja tam ze dwie godziny przespałam, na początku. I napisałam do moich przyjaciółek wcześnie rano. Jak jeszcze byłam w Polsce. I napisałam, że przepraszam jeśli je obudziłam. I później dostałam od jednej SMS-a w odpowiedzi i ona tam napisała, że jej nie obudziłam. A ja się w duchu śmiałam, że ja jej nie, ale ona mnie tak. XD Bo se akurat spałam ze słuchawkami w uszami. XD I dlatego też wiem mniej więcej ile spałam, bop wiem jakie piosenki przespałam, bo dochodziły do mnie trochę przez sen. XD Ja tam akurat na tylnym siedzeniu miałam dobrze spać. XD Później przejeżdżaliśmy przez Szwajcarię. I mama mówiła, że wreszcie jakiś normalny język, bo ona umie francuski. A dla taty normalny był poprzednio, bo on umie niemiecki. ;) I tam były takie śmieszne znaki, na których były samochody, ale wyglądały jak jakieś ufa i my się śmialiśmy, że tam ufa mogą jeździć. XD I przejeżdżaliśmy przez wiele tuneli, krótszych i dłuższych, bo tam też dużo gór było. I też musiałam ciągle rzuć gumę, żeby mi się uszy nie zatykały, chociaż czasami to i tak nie działało. Przejeżdżaliśmy też przez Genewę, w której byliśmy 5 lat temu na ślubie mojej cioci. ;) Później już przejechaliśmy przez granicę do Francji. I jechaliśmy nad morze. Po drodze widzieliśmy znak, że można zjechać z autostrady i pojechać na farmę krokodyli. XD Ogólnie ze Zgorzelca mieliśmy do przejechania ponad 1500 km. A po drodze widzieliśmy piękne góry! Po prostu mi dech zaparło! Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Były w niektórych miejscach skaliste, a w niektórych z lasami. Wtedy akurat czytałam książkę pt. "Tajemnice sióstr Sprite: Zaczarowane domostwo" i na ten moment przestawałam czytać, bo nie mogłam oderwać wzroku od tych gór. Po prostu piękne były. *.* A dojechaliśmy dopiero wieczorem i najpierw pojechaliśmy do miasteczka później zawróciliśmy, pojechaliśmy mniej więcej tak gdzie mieliśmy mieszkać, ale w końcu się zatrzymaliśmy,  niepewni, i zadzwoniliśmy do cioci, żeby wyjechała. Obok nas wtedy były jakieś krzaki i drzewa i my się śmialiśmy, że tam są krokodyle. XD Okazało się, że jeszcze metr i byśmy dojechaliśmy, a ciocia pojechała najpierw do miasteczka i zrobiła koło. XD Dojechaliśmy, rozpakowaliśmy samochód i poszliśmy się przywitać z rodziną mojego wujka, który jest Francuzem. I wtedy zjedliśmy kolację, a była jakaś 22. XD Później poznaliśmy nasze pokoje i poszliśmy spać. Na dzisiaj to już wszystko, ale wkrótce znowu napiszę! ;) ;D

czwartek, 6 września 2012

victor junior

   Hejka! Ten post będzie krótki, bo chcę tylko Wam coś napisać. Chodzi właśnie o stronkę www.victor-junior.pl Po pierwsze usunęli dział WASZE TEKSTY, a po drugie można wpisywać w wyszukiwarkę na górze strony nazwy opowiadania i w nie wchodzić! Wolałam tego nie pisać w komentarzu na stronce, bo jeszcze i to by usunęli. Tylko, że trzeba znać tytuł opowiadania lub autora. ;/ Ale jak ktoś zna chociaż część tego lub tego, to nie ma problemu! Serio! Noo, przynajmniej na razie. ;/ Ale cieszmy się tym póki jeszcze jest. ;) Na dzisiaj to tyle. Papa i do napisania wkrótce! ;)

wtorek, 4 września 2012

Elf 2

   Od razu otworzyłem oczy. Ciężko oddychałem. I ogarnęło mnie przerażenie. Nie byłem w domu! Leżałem na trawie na niewielkiej polance! Podniosłem się do pozycji siedzącej drżąc. Zacząłem powoli rozglądać się wokoło. I nagle usłyszałem czyjeś głosy. Od razu ogarnęło mnie jeszcze większe przerażenie.

   - Jak myślisz, co to było? - zapytał pierwszy głos.

   - Ne wiem skąd, skąd mam wiedzieć!? Jasnowidzem nie jestem, wszystko wiedzącym zresztą też nie, przykro mi. - odparł z irytacją drugi głos.

  - No dobra, dobra, tylko zapytałem - odpowiedział urażonym tonem ten pierwszy.

   - To następnym razem nie pytaj.

   W tej chwili dwa konie wyjechały na polankę. Na widok ich jeźdźców zapomniałem o całym strachu i ogarnęło mnie zdziwienie. To byli dwaj mężczyźni o... długich białych włosach! Takich samych jak ja! Jednak kiedy pierwsze zdziwienie minęło znowu ogarnął mnie strach. Dwie postacie znowu zaczęły rozmawiać, ale tym razem jakimś niezrozumiałym dla mnie językiem. W końcu zsiedli. Podeszli bliżej. Jeden ukucnął przy mnie.

   - Jak się nazywasz? - zapytał.

   - L-L-Leo - odpowiedziałem trzęsącym się ze strachu głosem.

   - A skąd jesteś? - zapytał znowu.

   - Z P-P-Polski - mój głos ciągle się trząsł. Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

   - Jak się tu znalazłeś? - drążył dalej ten pierwszy.

   - N-N-Nie wiem. P-P-P-Po prostu s-s-spałem i-i-i m-m-m-miałem dzi-dzi-dziwny s-s-sen. Ż-Ż-Że wszy-wszy-wszystko wi-wi-wi-wiruje i-i-i z-z-znika. A po-po-potem się-się-się o-o-o-budziłem i-i-i z-z-z-znalazłem się t-tutaj. - wydukałem. Mężczyźni znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

   - Chodź z nami - powiedział ten co zadawał mi pytania, wstając.

   Nadal niepewny podniosłem się wciąż się trzęsąc.

   - No chodź. Nic ci nie zrobimy - powiedział ten sam mężczyzna widząc moje wahanie. Wykonał przy tym przywołujący gest ręką.

   W końcu, nadal niepewny, podszedłem do nieznanego mężczyzny, który się przyjaźnie uśmiechał. Ten drugi, nie odzywając się ani słowem, podszedł do jucznego konika, którego zauważyłem dopiero teraz. Wyróżniał się tym, że był brązowy, a nie biały, tak jak dwa pozostałe. Mężczyzna odczepił parę juków i przyczepił, dzieląc, do dwóch koni. Patrzyłem na niego bardziej nieufnie. W końcu odezwał się ten pierwszy.

   - Jestem Ligolis, a to mój brat Haldir. - tu wskazał na drugiego mężczyznę.

   Skinąłem głową. Ligolis poprowadził mnie do brązowego konia. Przypomniał mi się mój i zrobiło mi się smutno. Mężczyzna chyba tego nie zauważył.

   - Jeździłeś już kiedyś na koniu? - zapytał.

   - Eee... Można powiedzieć, że tak - odpowiedziałem z wahaniem.

   Ligolis uniósł brwi.

   - Można powiedzieć, że tak? - powtórzył. - To znaczy tak czy nie?

   Zawahałem się.

   - No tak, ale... Tylko stępa. I tylko raz w życiu, półtorej godziny - wyjaśniłem szybko.

   - No więc to będzie twój drugi raz - powiedział Ligolis odwracając się. Sprawdził popręg siodła po czym odwrócił się znowu do mnie.

   - Możesz wsiadać - oznajmił wskazując kciukiem konia.

   Wsiadłem znów bez niczyjej pomocy. Ligolis pokiwał z uznaniem głową.

   - Doskonale - powiedział po czym odwrócił się i wsiadł na swojego konia. Jego brat uczynił to samo.

   - No to ruszamy - powiedział Ligolis.

   Uderzyłem niepewnie piętami w żebra mojego konia. Ruszył posłusznie.

   Wyjechaliśmy z polanki na żwirową drogę. Po paru minutach odezwał się Haldir tym samym nieznanym mi językiem. Po tonie jego głosu poznałem, że zadał pytanie o coś czego nie był pewien. Odpowiedź jego brata wyraźnie go usatysfakcjonowała. Jechaliśmy tak do końca dnia, a wieczorem Ligolis zarządził postój. Wjechaliśmy w las, na polanę. Ta była już większa od poprzedniej. Zsiadając z konia poczułem moje jeszcze bardziej obolałe mięśnie ud. Jęknąłem. Ligolis spojrzał na mnie.

   - Boli? - zapytał uśmiechając się współczująco.

   Pokiwałem głową. Haldir w tym czasie przygotowywał obozowisko. Jego brat poszedł rozpalać ogień, a ja usiadłem na ziemi. Zastanawiałem się jak się tu znalazłem i gdzie jest moja rodzina. Przypomniało mi się wczorajsze dziwne zachowanie rodziców. Nadal się zastanawiałem co ono mogło znaczyć. Czyżby wiedzieli? Czyżby wiedzieli, że się tutaj znajdę?

   Moje rozmyślania przerwał Haldir.

   - Chodź tu Leo - przywołał mnie.

   Wstałem i podszedłem do niego. Kiedy ujrzałem go z bliska zobaczyłem, że ma niebieskie oczy. Uśmiechnął się i podał mi kubek z gorącą herbatą.

   - Masz. Wypij.

   Zdziwiła mnie zmiana w jego zachowaniu, ale nie dałem nic po sobie poznać. Wziąłem kubek i skinąłem głową w podziękowaniu. Haldir odwrócił się, a ja zrobiłem to samo. Jednak zdążyłem zauważyć jak Ligolis popatrzył na brata z uśmiechem i skinął głową. Domyśliłem się, że pewnie zmiana w zachowaniu Haldira to jego zasługa. Powróciłem na moje miejsce na trawie i popijałem wolno herbatę. Usłyszałem jak bracia rozmawiają cicho w nieznanym języku. Później jeszcze zjedliśmy skromny posiłek w postaci mięsa lekko podgrzanego na małym ognisku. Potem położyliśmy się na ziemi i zasnęliśmy.

   Kiedy się obudziłem dopiero świtało. Cicho wstałem, żeby nie obudzić moich kompanów nadal pogrążonych we śnie, i podszedłem do linii lasu. Niestety konie się obudziły i jeden zarżał. Rozpoznałem, że to koń Haldira. "Dziwne" -pomyślałem. - "Haldir mi nie ufa, ale również jego koń". Obejrzałem się przez ramię, żeby sprawdzić czy nikt się nie obudził. Na szczęście bracia spali jak kamień. Tylko Haldir przewrócił się na drugi bok. Na ten moment wstrzymałem oddech. Po chwili już go wypuściłem. Przeszedłem przez las i wyszedłem na drogę. Rozejrzałem się. Była lekka mgła. Nikt nie jechał. Postanowiłem się przejść za nim tamci się obudzą.

   Szedłem powoli, rozglądając się na boki. Szedłem w stronę, w którą mieliśmy jechać. Nagle usłyszałem piękny śpiew po mojej lewej stronie i poszedłem sprawdzić skąd dochodzi. Przeszedłem przez kępę drzew i moim oczom ukazało się rozległe jezioro. Gdy znalazłem się bliżej zaparło mi dech w piersiach. W tym jeziorze pływały żywe istoty, które wyglądały jak syreny! I właściwie pewnie nimi były. Miały syreni ogon i falowane, blond włosy. Niektóre miały jeszcze jakiś kwiat morski lub perłę we włosach. To one tak pięknie śpiewały. Oczarowany zacząłem powoli przybliżać się w stronę skraju jeziora. Jeszcze chwila i bym do niego wpadł.

   Ale na szczęście (lub nie) nagle woda pośrodku jeziora zaczęła falować, najpierw powoli, potem coraz bardziej i bardziej aż w końcu coś zaczęło się z tego miejsca wynurzać. Woda zlewała się w dół i zaczęła pokazywać się straszna sylwetka potwora. Wyglądał jak wielka ośmiornica (albo kałamarnica), ale miał więcej niż jedną mackę. Miał ich chyba z dwadzieścia. Był bordowy z pomarszczoną skórą. Zaczął wymachiwać nimi jak opętany. Syreny rozpierzchły się. Pochowały się pod powierzchnią tafli jeziora i po chwili zniknęły mi z oczu. To coś skierowało swoje małe żółto-czerwone oczy na mnie. Zasyczało przy tym groźnie. Zacząłem cofać się przerażony i otworzyłem buzię patrząc na wynurzającego się potwora. Serce na moment przestało mi bić. A potem zaczęło walić jak oszalałe. Rzuciłem się do ucieczki. Potwór zasyczał posyłając za mną z dziesięć tych swoich obrzydliwych oślizgłych macek. Kiedy byłem już przy linii lasu poczułem jak jedna z nich oplata się wokół mojej prawej kostki. Wydałem stłumiony okrzyk. Pod wpływem szarpnięcia przewróciłem się. Wielka ośmiornica zaczęła przyciągać mnie ku sobie. Kurczowo próbowałem złapać się ziemi lub czegoś wystającego. Niestety na próżno. Jednak wziąłem jakiś ostry kamień leżacy blisko i zacząłem desperacko walić nim w ciągnącą mnie mackę. W końcu udało mi się "odkroić" jej górę. Szybko zdjąłem pozostałą część z mojej kostki po czym podniosłem się i zacząłem biec ile sił w nogach. Tym razem udało mi się uciec. Wybiegłem, zdyszany, na drogę i nie oglądając się popędziłem do naszego obozowiska. Pomyślałem, że już nigdy nie wybiorę się sam na przechadzkę. Zrozumiałem również, że to nie jest nasz świat. Tam nie ma syren ani takich potworów.

   Bałem się, że nie odnajdę miejsca, w którym jest obozowisko. Na szczęście jednak od razu je rozpoznałem chociaż nie wiem jakim cudem. Wbiegłem między drzewa i dopiero tam zwolniłem. Jeszcze przed wejściem na polanę przystanąłem i oparłem ręce na kolanach, ciężko dysząc. Kiedy już się trochę uspokoiłem, dopiero na nią wszedłem.

   Usiadłem na ziemi w miejscu, w którym spałem. Nadal się trzęsłem. Bracia jeszcze spali. Tylko konie patrzyły na mnie z zaciekawieniem.

   - Nie chcielibyście przeżyć tego samego co ja - powiedziałem cicho. Nie wiedziałem czemu mówiłem do koni, ale czułem, że mnie rozumieją.

Tęsknota

   Hejka! Pewnie zastanawiacie się dlaczego jest taki tytuł posta. Więc uprzejmie Wam to wyjaśnię. ;) Jak pewnie niektórzy z Was wiedzą teraz poszłam do klasy 1 gimnazjum. Jest to klasa 1e. Miałam dzisiaj matmę, fizykę, polski i WDŻ, czyli (dla tych, którzy nie wiedzą) wychowanie do życia w rodzinie. I nie piszę tych lekcji w odpowiedniej kolejności. ;) U nas z techniką jest tak, że są zajęcia komunikacyjne i krawieckie. Krawieckie są dopiero w drugim półroczu, a ja się na nie zapisałam więc teraz we wtorki kończę dwie godziny wcześniej. ;) A teraz do rzeczy. Przez te wszystkie lekcje myślałam o podstawówce. Jak ja bardzo bym chciała tam wrócić! Do tych wszystkich nauczycieli i nawet do klasy! A to jest trochę dziwne. ;) Nie mogę doczekać się połowy września, kiedy z przyjaciółkami pójdziemy odwiedzić  tą szkołę. Cieszcie się, że jesteście w podstawówce, bo jeszcze za nią zatęsknicie. Uwierzcie mi. Jeszcze nawet w kwietniu i chyba nawet w maju, nie wiedziałam i nie wierzyłam,że będę tak bardzo za tym wszystkim tęsknić! i pamiętajcie, już nigdy nie będziecie w 4, 5 ani 6 klasie! Cieszcie się podstawówką póki jeszcze ją macie. Chociaż wiem, że ciężko. ;) A teraz muszę już kończyć, ale wkrótce znowu napiszę! ;) ;*

niedziela, 2 września 2012

Francja

   Witajcie! ;) Dzisiaj chciałabym Wam opisać mniej więcej moją podróż do Francji [wybacz Apsik, ale od Ciebie trochę ściągnęłam ;) ]. A więc, jeszcze w czerwcu, wyjechałam na wakacje. ;) Pojechałam tam z moimi rodzicami, dziadkami i bratem. Mieliśmy jeden samochód, bo mój dziadek ma sharana, który ma siedem miejsc. Jednak tym razem było ich tylko sześć, ponieważ bagaże musiały się zmieścić, a uwierzcie mi było ich dużo. ;) Ja siedziałam właśnie z tyłu. Dla mnie tam było najlepiej. Miałam oparcie w postaci bagaży, które ledwo co się zmieściły. XD Ale do rzeczy. Wyjechaliśmy 15 czerwca i cały dzień jechaliśmy przez Polskę (Ja mieszkam w Białymstoku, a jechaliśmy do granicy niemieckiej, która jest dla nas na drugim końcu). Zatrzymaliśmy się w Zgorzelcu (teraz to już jest Zgorzelec-Goerlitz), u mojej prababci. Jednak nie zmieścilibyśmy się wszyscy u niej, dlatego też, tam zostali tylko dziadkowie, a reszta pojechała do przyjaciół babci (gdzie są dwa słodkie koty :D). Ja z moim bratem siedzieliśmy, on na komputerze, a ja na netbooku. Okazało się, że mama nie wzięła ładowarki do netbooka. ;D A dorośli siedzieli i oglądali mecz, gdyż wtedy było jeszcze Euro. ;) To na dzisiaj tyle, ale niedługo opiszę kolejny dni! ;) I jeszcze raz, wybacz Apsik, że od Ciebie ściągnęłam. ;)