Witam witam!
Bez zbędnych ceregieli chcę was zaprosić do lektury.
No dobra. Parę (bądź paręnaście) ceregieli będzie. Wybaczcie, że nie piszę i nie odwiedzam Waszych blogów, ale mam nadzieję, że zrozumiecie. Zwłaszcza trzecioklasiści. Egzamin za dwa miesiące, zajęcia dodatkowe plus dochodzą teraz fakultety. Jednym słowem: masakra.
A teraz parę słów do kochanych siedmiu osóbek, które się tu pojawią (w tekście też):
TO CO ZARAZ PRZECZYTACIE JEST TO FIKCJA LITERACKA, A WIĘC MOGŁAM POZMIENIAĆ PEWNE FAKTY ORAZ NAGIĄĆ JE DLA WŁASNYCH POTRZEB. PROSZĘ WIĘC SIĘ NIE BUNTOWAĆ, JEŚLI COŚ WAM SIĘ BĘDZIE NIE ZGADZAĆ BĄDŹ NIE PODOBAĆ. NAJWYŻEJ ZWRÓCIĆ MI NA TO DELIKATNIE UWAGĘ. ROLE OSÓB, KTÓRE NIE ZOSTAŁY ROZWINIĘTE W TEJ CZĘŚCI BĘDĄ ROZWINIĘTE W NASTĘPNYCH. PISZĘ TAK JAK CZUJĘ I STWIERDZIŁAM, ŻE NIE MA CO NA SIŁĘ ROZWIJAĆ ROLI. JESZCZE SIĘ POJAWICIE I TO NIE RAZ.
Dziękuję za uwagę. :)
(te osoby wiedzą na stówę, że to o nie chodzi)
btw. Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic dziwnego z imionami.
Jestem w połowie zadowolona z tej części. 1) Pierwsza scena mogła wyglądać lepiej. 2) Trochę dziwnie się czyta, gdy od razu po scenie, swego rodzaju "głębszej", jest scena humorystyczna. Reszta mi się w miarę podoba (chyba). Pomijając to, że przy scenie z siódemką (matko, jak to brzmi. Kojarzy mi się z Przepowiednią Siedmiorga, buhahahahaha!) czasem aż zapominałam, iż główny bohater jest chłopakiem. Ehhh, za dużo dziewczyn w tej scenie. (nie zabijajcie mnie siódemko ---> Chociaż oczywiście właśnie to jest jej urok. (nawias niezamknięty przez strzałkę [mam nadzieję, że się połapiecie. Tam gdzie strzałka powinien być koniec nawiasu]) (czy tylko ja uważam, że ten tekst [powyższy i teraźniejszy] cierpi na nadmiar zawiasów? Ups)
W każdym bądź razie (tydzień języka polskiego zrobił swoje). Zapraszam do lektury kochani! <3 ;*
______________________________________________________________________________________________________________
Idąc korytarzem, zobaczyłem braci, więc zawołałem ich
i podbiegłem.
- Witaj, Leo – powiedzieli jednocześnie. Aż się
uśmiechnąłem.
- Witam. Gdzie idziecie?
Haldir wzruszył ramionami.
- Na zewnątrz.
- Mogę z wami?
- Jasne.
Razem wyszliśmy z zamku i w tym samym momencie Ligolis
zawołał:
- Mintisilia!
Przez chwilę zastanawiałem się o co mu chodzi, lecz po
chwili już wiedziałem. W naszą stronę szła wysoka elfka z blond włosami w
błękitnej sukni. Zatrzymała się przy nas.
- Witaj Ligolisie, witaj Haldirze – miała głęboki, acz
delikatny głos. Jej wzrok powędrował ku mnie. – A to kto?
- To jest Leo – przedstawił mnie Ligolis, a ja się
uśmiechnąłem.
Kobieta wyciągnęła ku mnie dłoń, którą uścisnąłem.
- Jestem Mintisilia.
- Leo.
Z miejsca ją polubiłem. Wydawała się taka… przyjazna.
- Wasz nowy znajomy? – spytała braci.
Ligolis zaśmiał się.
- Dokładnie.
Następnie cała trójka wdała się w rozmowę, a ja
przyglądałem się Ligolisowi. Wydawał się jakiś inny, jakby odmieniony… Nie, to
na pewno nie miało związku z jego niedawną kłótnią z ojcem. To było coś innego.
Może związanego z Mintisilią… Czy…? Tak! To chyba było to.
Nawet nie zorientowałem się, kiedy skończyli rozmawiać
i Mintisilia pożegnała się z nami, a następnie odwróciła się i odeszła. Haldir
rozglądał się, natomiast ja przyglądałem się uważnie jego bratu, który patrzył
za oddalającą się elfką. Jego wzrok… Teraz byłem już pewien.
- Ty ją kochasz – powiedziałem cicho.
Bracia gwałtownie odwrócili się w moją stronę. Ligolis
patrzył na mnie ze strachem, a Haldir ze zdziwieniem. Następnie przeniósł wzrok
na brata, który stał cały zesztywniały.
- Jak…? – głosu Ligolisa prawie nie było słychać.
- Widziałem. Widziałem jak na nią patrzysz Ligolisie.
Ja widziałem…
Przez chwilę się nie odzywaliśmy.
- Ligolis… – zaczął Haldir.
Jednak Ligolis natychmiast ruszył w stronę zamku i już
zaraz zniknął w jego wnętrzu. Haldir i ja spojrzeliśmy po sobie zdziwieni.
- Haldirze… - zacząłem.
Starszy książę zachęcił mnie gestem do dalszego
mówienia.
- Kim właściwie jest dla was Mintisilia?
Haldir wzruszył ramionami.
- Znajomą… Lub najwyraźniej kimś więcej.
Przez chwilę milczeliśmy.
- Pójdę za nim – powiedział Haldir.
Kiwnąłem głową, a starszy z braci się oddalił. Przez
długi czas patrzyłem w ślad za nim. Następnie westchnąłem. Czy ja zawsze muszę
wszystko psuć?
***
Szliśmy z Ozzym głównym placem, beztrosko sobie
rozmawiając i lawirując pomiędzy przechodniami, aż w końcu jakiś mocno umięśniony…
ktoś bezceremonialnie zastąpił nam drogę. Próbowaliśmy go ominąć, jednak
„tyran” złapał Ozzy’ego za ramię.
- Ej, ty, mały – odezwał się basowym głosem. – Co ty
sobie wyobrażasz?
- Że ja? – Ozzy nie zrozumiał. Ja zresztą też nie.
- Nie, że ja – warknął… ten ktoś.
- A, to możliwe – przyznał niewinnie Ozzy, jednak
zaraz się skrzywił, gdyż „tyran” mocniej ścisnął jego ramię.
- Nie żartuj sobie ze mnie, mały.
- Tyle że ja nie żartuję. Po prostu nie wiem, o co
chodzi.
- A powinieneś. To ty zabrałeś mi wczoraj nożyczki ze
stołu, prawda?
Ozzy i ja spojrzeliśmy na niego jak na wariata.
- Nożyczki? – powtórzyliśmy unisono.
„Tyran” skierował wzrok na mnie.
- A Ty mu pomogłeś! – ryknął.
Ozzy zdołał wreszcie wyrwać się z uścisku… ktosia i
razem pobiegliśmy przed siebie. „Tyran” ruszył za nami, jednak mieliśmy o tyle
przewagę, że byliśmy niżsi i łatwiej było nam omijać przechodniów. Było
południe, więc na placu był aktualnie największy ruch. Kluczyliśmy pomiędzy
różnymi stworzeniami, aż w końcu ponownie wpadliśmy na kogoś przy wejściu do
uliczki. Zachwialiśmy się, a gdy podnieśliśmy wzrok, ujrzeliśmy…
zdezorientowanego Haldira.
- Co wy tu robicie? – zapytał.
Nie odpowiedzieliśmy, tylko szybko „schowaliśmy” się
za nim. W następnej chwili przed starszym synem króla wyrósł „tyran” z
wściekłym wyrazem twarzy, który nieco złagodniał, gdy zobaczył Haldira.
- O, witaj książę – skłonił lekko głowę.
Brat Ligolisa założył ręce na piersi.
- O co chodzi?
- Och, nic takiego – odparł niewinnie tamten. Zerknął
na nas. – Czy… znasz ich?
- I owszem. A co?
- Ukradli mi nożyczki.
Prostota tego stwierdzenia z połączeniem wyrazu twarzy
„tyrana” sprawiła, że Ozzy i ja musieliśmy się nieźle namęczyć, by nie parsknąć
śmiechem. Haldir za to został ponownie zdezorientowany.
- No-Nożyczki?
- Tak, nożyczki.
- A-ha. I co się stało z tymi nożyczkami?
- Zostały mi zabrane.
- Przez kogo?
- Przez nich – „tyran” wskazał nas palcem.
- Wiecie coś o tym? – szepnął Haldir, zerkając na nas.
Pokręciliśmy głowami.
- Musiałeś się pomylić, to nie byli oni – zwrócił się
łagodnie do rozmówcy.
- Ależ ja to wiem – upierał się tamten.
- Musiałeś się pomylić – odparł dobitnie książę. –
Znam ich. To nie oni.
„Tyran” zawahał się.
- No… skoro tak mówisz… dobrze. Niech będzie – skłonił
lekko głowę, spiorunował nas wzrokiem, po czym odszedł.
Haldir odwrócił się do nas.
- Wiecie może o co chodziło?
- Ani trochę – odrzekliśmy unisono.
Książę pokręcił głową.
- Co za typy chodzą po tym mieście – westchnął. –
Wybaczcie. Mam jeszcze parę spraw na głowie – to mówiąc, chciał się oddalić, jednak
powstrzymałem go.
- Czekaj! – Haldir zerknął na mnie z uniesioną brwią.
– Wiesz może, gdzie jest Ligolis?
- W lesie. Wróci po południu – po tych słowach
odszedł.
Ozzy spojrzał na mnie.
- Może lepiej wrócimy do bazy?
Zaśmiałem się.
- Chyba tak będzie bezpieczniej.
***
Około godziny szesnastej staliśmy z Ozzym na głównym
placu, gdy podszedł do nas Haldir.
- Hej wam.
- Witaj Haldirze – odpowiedziałem. – Co tu robisz?
Starszy książę wzruszył ramionami.
- Właściwie to nie wiem zbytnio. Skończyłem wszystko co
miałem zrobić, więc teraz włóczę się bez celu.
Ozzy powiedział coś do niego, jednak ja nie słuchałem,
gdyż moją uwagę przykuł pewien punkt przy bramie. Zmrużyłem oczy. Odległość
była dosyć duża, jednak Ligolis wyjaśnił mi już, że elfy mają sokoli wzrok.
- Ee, Haldir? – spytałem niepewnie.
- Tak, Leo?
- Kiedy Ligolis powinien wrócić?
Haldir spojrzał na słońce.
- Mniej więcej teraz, a co?
- Ee. A czy powinien wrócić cały zakrwawiony? –
wskazałem na słaniającą się postać przy bramie, a pozostała dwójka podążyła tam
wzrokiem.
- Ligolis! – krzyknął Haldir, po czym rzucił się pędem
w stronę brata. Ozzy i ja ruszyliśmy w ślad za nim.
Haldir uklęknął przy Ligolisie, a w jego oczach
pojawiły się łzy.
- Ligolis – wyszeptał. – Otwórz oczy. Proszę.
Ligolis, ciężko oddychając, uniósł powieki i zmęczonym
wzrokiem powiódł po nas. Gdy zobaczył Ozzy’ego w jego oczach pojawił się błysk
strachu. Następnie je zamknął, a jego ciałem co jakiś czas wstrząsały dreszcze.
- Ozzy – powiedział cicho Haldir. – Idź po kogoś.
Mój przyjaciel kiwnął głową i szybko pobiegł w stronę
zamku. Aktualnie na placu nikogo nie było, a my znajdowaliśmy się w takim
miejscu, że prawie nas nie było widać.
Przez parę pełnych napięcia minut Haldir szeptał coś do brata, a ja nerwowo
wypatrywałem Ozzy’ego. Po jakimś czasie ujrzałem go w towarzystwie króla i
Liliami, biegnących w tę stronę.
- Idą – powiedziałem.
Haldir uniósł głowę i beznamiętnym wzrokiem spojrzał w
tamtą stronę.
Gdy byli już blisko odsunąłem się trochę, by zrobić im
miejsce. Król uklęknął obok syna, położył dłoń na jego czole i zamknął oczy. Po
chwili je otworzył, wziął Ligolisa na ręce i bez słowa odszedł z nim w stronę
zamku, a za nim podążyła reszta jego rodziny. Zostaliśmy z Ozzy’m sami.
Spojrzeliśmy po sobie. Oboje byliśmy podenerwowani i wiedziałem, że Ozzy’ego,
tak samo jak mnie, męczyło to, dlaczego Ligolis się przestraszył, gdy go
ujrzał.
- Ozzy… - odezwałem się niepewnie. – Chodźmy do bazy.
Blondyn kiwnął głową i skierowaliśmy się w stronę
naszego „schronienia”.
Gdy weszliśmy okazało się, iż wszyscy tam są. Ross,
Mark, Clark, Allan, Oliver, Brandon, a także Rose, Emily i Sandra siedzieli na
podłodze i rozmawiali, jednak gdy weszliśmy wszystkie spojrzenia zwróciły się
na nas.
- Hejka – powiedziałem i uśmiechnąłem się słabo.
- Witaj Leo. Witaj Ozzy. Co tu robicie? – przywitał
nas Ross.
- A, nic takiego – odrzekł zdawkowo mój przyjaciel.
Był blady z czego wnioskowałem, że pozostali nie dali się przekonać. Usiedliśmy
na podłodze.
- O czym rozmawialiście? – spytałem ze słabym
uśmiechem.
Rose wzruszyła ramionami.
- Właściwe o niczym takim. O wszystkim i o niczym. A
wy gdzie byliście?
„Żesz – pomyślałem. – Też się uczepili.”
- Na placu – odrzekłem.
- A co tam robiliście? – Rose nie dawała za wygraną.
- Spacerowaliśmy…
- O tej porze?
- A co? To zła pora na spacery po pustym placu?
- Może i nie…Ale…
- Ale co?
- Wyglądacie jakoś tak dziwnie.
Zachichotałem.
- Ależ ja zawsze tak wyglądam Rose.
Cała paczka wybuchła śmiechem, a Rose uśmiechnęła się
słabo.
Na nasze szczęście w tym momencie Ross kontynuował
poprzedni temat. Nie wiedziałem o czym był, bo przez cały czas myślałem o
Ligolisie. Od wczoraj z nim nie rozmawiałem, więc nie wiedziałem nawet, czy
jest na mnie zły za to co powiedziałem, czy nie i to także nie dawało mi
spokoju. Ozzy chyba miał tak samo. Wymieniliśmy spojrzenia. Tak, niedługo
pójdziemy sprawdzić co z nim.
***
Zapukałem do pokoju braci. Po dłuższej chwili otworzył
nam Haldir. Miał zmęczony wyraz twarzy, podkrążone oczy i ogółem wyglądał
mizernie, jakby nie spał pięć dni z rzędu.
- Co z nim? – zapytałem.
- Wejdźcie – Haldir odsunął się, by zrobić nam
przejście. Gdy byliśmy w środku, powiedział:
- Król nie chce, by wiele osób o tym wiedziało, więc
nie mówcie nikomu, dobrze? A co do Ligolisa to wyzdrowieje.
- Jak? – spytałem.
- Leo, nasz ojciec ma moc uzdrawiania. Trochę go to
będzie kosztowało, ale go wyleczy.
- A-ha.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, tylko trwaliśmy w
niezręcznym milczeniu. W końcu odezwał się Haldir:
- Król wyprawia za jakiś czas przyjęcie. Wpadniecie?
- Ja nie – odpowiedział od razu Ozzy. – Rodzicie mi
nie pozwolą – skrzywił się.
- A ty, Leo? – zwrócił się do mnie Haldir.
Spojrzałem na
Ozzy’ego, który wzrokiem zachęcał mnie do powiedzenia „tak”.
- No… okej.
***
Chodziłem z Rose po uliczkach, a ona opowiadała mi o
tym mieście. W pewnym momencie ujrzeliśmy grupkę dziewczyn na małym placu,
które stały razem i śmiały się wesoło.
- Kim one są? – spytałem Rose.
Spojrzała w tę samą stronę.
- A, one? To też jest w sumie paczka. Znam je trochę.
Ta po lewej to Maddie. To ich
tak jakby liderka. Wszystkie jej słuchają i darzą respektem, jednak nie boją
się jej. Jest przecież ich przyjaciółką. Ta obok niej to Heian. Podnosi morale
pozostałych. Wszystkich darzy sympatią i po prostu nie da się jej nie lubić.
Roztacza wokół pozytywną aurę. Ta obok to Harmony. Służy dobrą radą. Jest
najbardziej rozważna, jednak to wcale nie znaczy, że nie umie się bawić. Ta po
jej prawej to Suzuki. Jest najbardziej waleczna. Nie brak jej odwagi, jednak
czasem jest też aż zbyt ambitna i pozostałe muszą ją stopować. Ma mocny
charakter. Ta obok niej to Isabelle. Jest trochę zamknięta w sobie i
najbardziej nieśmiała, jednak jest dobrą obserwatorką i czasem to właśnie ona
uświadamia całą resztę. Oczywiście przy reszcie jest nieco bardziej otwarta. Ta
obok to Rebellious. Ma trochę porywczy charakter, lecz czasem to właśnie ona
doprowadza wszystkich do płaczu ze śmiechu. Umie także pocieszyć i często to
ona poprawia reszcie humor. Ta po jej prawej to Cleo. Jest ciekawą postacią.
Łączy w sobie cechy paru z nich. Także czasem służy dobrą radą, poprawia humor
oraz sprowadza resztę na ziemię. Jest kimś także bardzo ważnym dla ich paczki.
Ogółem wszystkie są nawet spoko. Są sympatyczne.
- A skąd je znasz?
Rose wzruszyła ramionami.
- Czasem się spotykamy, gdzieś przelotnie
na ulicy na przykład.
Nie zauważyłem nawet kiedy dziewczyny się
rozeszły, a Maddie podeszła do nas.
- Hej Rose – uśmiechnęła się, po czym
przeniosła wzrok na mnie. – A to kto?
- Hej Maddie – odpowiedziała Rose. – To
jest Leo, mój nowy znajomy. Nie jest stąd.
- A więc witaj w Whitemount, Leo –
dziewczyna podała mi rękę, którą uścisnąłem. Następnie odwróciła się do Rose. –
Macie ochotę się czegoś napić?
Zastanawiałem się skąd to pytanie, jednak
Rose szybko mi wyjaśniła.
- Jej rodzice mają oberżę w tym mieście.
Maddie przytaknęła.
- Dosyć fajną, rzekłabym. Spokojnie. O tej
porze nie ma tam żadnych maniaków. – to mówiąc odwróciła się i zaczęła iść
przed siebie, a my podążyliśmy za nią. Skręcaliśmy chyba z tysiąc razy zanim w
końcu doszliśmy do oberży o wdzięcznej nazwie „Wesoły Byk”. Na jej widok
uniosłem brew. Budynek był dosyć duży, niepomalowany i wydawał się dość stary.
Wykonany został z drewna, łącznie z dachem, gdzieniegdzie już zniszczonego,
miał parę okien z dosyć brudnymi szybami a drzwi wejściowe były podwójne i
lekko uchylone. Weszliśmy przez nie do obszernego pomieszczenia, gdzie
większość miejsca zajmowały stoły ze starego drewna, obok których stały krzesła
z tegoż samego tworzywa. Gdzieniegdzie wisiały jakieś obrazy, a na końcu sali
po lewej stronie płonął delikatny ogień w dużym kominku. W środku było mało
ludzi, którzy siedzieli przy stołach i cicho ze sobą rozmawiali. Podeszliśmy do
lady rozciągającej się na połowę długości budynku przy tylnej ścianie. Trochę
dalej na półkach stały szklanki, kufle, talerze i tym podobne. Widać też było
drzwi, pewnie prowadzące na zaplecze.
Przy ladzie stała młoda kobieta, która
aktualnie wycierała ścierką wielki kufel. Gdy podeszliśmy, podniosła na nas
wzrok swoich brązowych oczu i odgarnęła lekko falowane, kruczoczarne włosy,
sięgające jej za ramiona.
- Witaj Maddie. Widzę, że przyprowadziłaś
znajomych. Z kim mam przyjemność?
- Rose i Leo – przedstawiła nas Rose. Ja
tylko kiwnąłem głową na potwierdzenie jej słów.
- Witam w oberży „Wesoły Byk”. Ja jestem
Eleanor, matka Maddie. Napijecie się czegoś?
- Z chęcią – odpowiedziała za nas oboje
Rose.
- Twój kolega jakoś mało rozmowny –
zauważyła kobieta, odkładając kufel i ścierkę. – To czego się napijecie? Woda?
Mleko? Sok? Specjalny napój dla nieletnich?
- Specjalny napój dla nieletnich? –
spytałem. To mnie zaintrygowało.
Eleanor spojrzała na mnie.
- To nasz taki jakby specjał. Według
naszej własnej receptury. Zrobiony z połączenia soku z jabłka, marchwi i mleka.
To nie brzmiało dobrze. Skrzywiłem się.
Rose także miała nietęgą minę. Maddie tylko się zaśmiała.
- Och, nie martwcie się. Jest pyszne.
Rose i ja wymieniliśmy spojrzenia.
- No dobrze – powiedzieliśmy jednocześnie.
Gdy dostaliśmy swoje kubki, usiedliśmy
przy najbliższym stoliku. Napój smakował dziwnie. Nie miał określonego smaku,
lecz był wyśmienity. Gdy skończyliśmy, nie bardzo wiedziałem co teraz robić,
jednak problem rozwiązał się sam. W pewnym momencie drzwi otworzyły się i do
oberży weszła wysoka dziewczyna z ciemnobrązowymi włosami opadającymi na
ramiona. Podeszła do nas i uśmiechnęła się.
- Witam. Widzieliście tutaj może taką
wysoko-niską ładnooką dziewczynę, córkę oberżystki?
Zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć od
strony lady dało się słyszeć chrząknięcie. Okazało się, iż stała tam Maddie i z
figlarnym błyskiem w oku patrzyła na nowoprzybyłą.
- Witaj, Suz. Gwoli ścisłości. Nie jestem wysoko-niska.
Brązowowłosa zmierzyła ją całą
spojrzeniem.
- Tylko niska? Nie oceniaj siebie aż tak
surowo, Mad.
Maddie teatralnie westchnęła i wyszła zza
lady.
- To jest Suzuki – zwróciła się do nas.
Następnie odwróciła się do przyjaciółki. – To jest Leo, a Rose już znasz.
- I owszem – przytaknęła Suzuki, po czym
wyciągnęła do mnie rękę, którą uścisnąłem. Wnikliwie mi się przyglądała, co
wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie.
- Niech zgadnę – rzekła po chwili. – Jesteś
elfem i jesteś tu nowy.
Uniosłem brew.
- Skąd wiesz?
- Zgadywałam. Jak tu trafiłeś?
- Przyjechałem z Ligolisem i Haldirem.
- Uu, znasz księciów. Grubo.
Uniosłem brew jeszcze wyżej, jednak ona to
zignorowała i poszła zamówić napój. Po chwili drzwi ponownie się otworzyły. Tym
razem weszły przez nie dwie osoby. Poznałem, iż są to Isabelle i Rebellious.
- Rebi! Is! – powitała je wesoło Maddie. –
Jesteście!
Dziewczyny kiwnęły głowami i lekko się uśmiechnęły.
- Witajcie. Co tam? - zagadnęła nas Rebellious.
- Dobrze – odpowiedziała Rose z uśmiechem. Dziewczyny przywitały
się z nami, a ja czułem, że sytuacja zaczyna mnie przerastać. Nie zdążyłem
jednak długo na to ponarzekać, gdyż wtedy drzwi otworzyły się po raz kolejny i
po raz kolejny weszła przez nie dziewczyna z ich paczki. Tym razem była to
Harmony. Miała długie ciemnobrązowe włosy do połowy pleców. Podeszła do nas i
tak jak reszta, najpierw się przywitała. Tuż po niej weszła Cleo. Jej blond
włosy opadały jej na ramiona. Ona także przywitała się najpierw z nami. Odetchnąłem głęboko. Miałem ochotę uciec. Rose
i tak je zna. Może by się nie obraziła. W niemalże całej oberży roznosił się
śmiech sześciu dziewcząt, a Eleanor zza lady patrzyła na to z lekkim uśmiechem.
Westchnąłem. Przeliczyłem je wzrokiem, a potem sięgnąłem do pamięci. Ogółem było
ich siedem. Tutaj było sześć. A więc jednej brakowało. Zerknąłem na Rose.
Wciągnęła się w rozmowę z dziewczynami, więc miałem szansę niepostrzeżenie się
wymknąć. Cicho wstałem i podszedłem do drzwi, których skrzypienie zagłuszył
śmiech. Wyszedłem i odetchnąłem świeżym powietrzem. Podszedłem trochę do przodu
i rozejrzałem się. Nigdzie je nie było widać, więc ruszyłem dalej. Sam nie wiedziałem,
czemu to robię. Chyba po prostu chciałem znaleźć wymówkę, by móc stamtąd pójść.
Nagle o mało co nie wpadłem na poszukiwaną przeze mnie dziewczynę.
- Witaj – powiedziała z promiennym uśmiechem. Mimowolnie go
odwzajemniłem. – Co tu robisz?
- A, właściwie to… nic takiego. A Ty? Nie powinnaś być z koleżankami?
- Właśnie do nich idę.
-A, no… tak.
- A właściwie to skąd mnie znasz? – moja rozmówczyni przechyliła
głowę na bok.
Wzruszyłem ramionami.
- Widziałem cię niedawno. Jestem znajomym Rose.
- Ach, no tak. Ja też cię widziałam. A tak w ogóle, mam na imię Heian
– to mówiąc podała mi rękę, którą uścisnąłem.
- Leo.
- Co tu właściwie robisz, Leo? W Whitemount? – spytała, puszczając
moją dłoń.
Ponownie wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem właściwie. Jak się najwyraźniej domyśliłaś, nie jestem
stąd.
Opowiedziałem jej jak się tu znalazłem. Nie wiedziałem czemu
dokładnie to robię, ale Heian słuchała uważnie, nie przerywając. Roztaczała
wokół siebie niezwykła aurę. Rose miała rację: nie da się jej nie lubić. Gdy
skończyłem, pokiwała głową z uśmiechem.
- Ciekawa historia, nie powiem. Nie martw się, będzie dobrze.
Na mojej twarzy wykwitł uśmiech podziękowania.
- Wybacz, ale chyba muszę już do nich iść, bo mnie utłuką – zaśmiała
się. – Idziesz ze mną?
Zawahałem się.
- Nie, lepiej nie. Nie czuję się tam zbyt komfortowo. Podziękuj
wszystkim za gościnę i przeproś Rose, dobrze? Powiedz, że… po prostu musiałem
iść.
- Dobrze – uśmiechnęła się i pożegnała ze mną, po czym żwawym
krokiem odeszła w stronę oberży. Było w niej, wbrew pozorom, dużo siły.
Ruszyłem w stronę zamku. Za trzy dni ma się odbyć bankiet. Haldir
powiedział, że Ligolis do tego czasu wyzdrowieje. Postanowiłem się z nim
zobaczyć. I przy okazji go przeprosić.
***
Haldira nie było w pokoju, ale ja i tak wiedziałem, gdzie mam
pójść. Ligolis był w specjalnym pomieszczeniu jego ojca do leczenia. Poszedłem
tam i lekko uchyliłem drzwi. Ujrzałem bladego Ligolisa, przykrytego kocem, leżącego
na specjalnym stole z zamkniętymi oczami. Cicho wszedłem i zamknąłem za sobą
drzwi. Zrobiłem parę kroków w stronę przyjaciela.
- Witaj, Leo – powiedział Ligolis.
Wciągnąłem gwałtownie powietrze z przestrachem. Młodszy książę za
to otworzył oczy i zwrócił głowę w moją stronę z figlarnym uśmiechem.
- O mało co zawału przez ciebie nie dostałem! – oskarżyłem go.
Ligolis zaśmiał się.
- Wybacz – rzekł z przekąsem.
Uśmiechnąłem się zawadiacko i podszedłem do przyjaciela.
- Jak się czujesz? – spytałem, marszcząc brwi ze zmartwieniem.
- Będzie dobrze, Leo. Już mi lepiej.
- A co się tak właściwie stało? Co cię zaatakowało w tym lesie?
Ligolis zawahał się, a w jego oczach pojawił się błysk niepokoju.
- Nie mogę ci powiedzieć, Leo – wyszeptał, uciekając wzrokiem w
bok. – Po prostu nie mogę.
- Ale czemu? Jestem twoim przyjacielem i martwię się o ciebie. Chcę
wiedzieć!
- Leo – Ligolis spojrzał na mnie. - Tu nie chodzi tylko o mnie.
Zrozum. To nie jest pojedyncza wpadka, może być takich więcej.
W tym momencie drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Haldir. Na
mój widok przystanął ze zdziwienia, a po chwili na jego twarzy pojawił się
wyraz niepokoju.
- Leo. Co ty tu robisz?
- Chciałem odwiedzić Ligolisa – powiedziałem cicho. Starszy książę
przyjrzał mi się uważnie.
- Nie powinieneś go męczyć. Powinien odpoczywać.
- Wiem, przepraszam – spuściłem wzrok.
- Czy to już wszystko?
- Właściwie to… - zawahałem się. Haldir zachęcił mnie, bym mówił
dalej. – Mam jeszcze do niego jedną sprawę.
Haldir zerknął na brata.
- Zostaw nas samych, dobrze? – poprosił łagodnie Ligolis.
Starszy książę kiwnął głową i wyszedł.
- Tak, Leo? – spytał Ligolis.
Spojrzałem na niego. Nie wiedziałem jak zacząć.
- Posłuchaj… Pamiętasz może tę sytuację sprzed kilku dni?
Właściwie to było przedwczoraj. – Ligolis zmarszczył brwi. – Wtedy kiedy… no…
ta dziewczyna była i… no wiesz – zakończyłem niezręcznie, spuszczając wzrok.
- A, Mintisilia. Tak, pamiętam tę sytuację. I co z nią?
- Chciałbym cię przeprosić – w końcu odważyłem się na niego
spojrzeć. Na jego twarzy pojawił wyraz niezrozumienia, połączonego ze zdziwieniem,
jednak po chwili jego wzrok złagodniał.
- Leo, nie masz mnie za co przepraszać. Po prostu tak… -
westchnął. – A, zresztą nie ważne. Zapomnijmy o tym.
Zmarszczyłem brwi.
- Mi trochę ciężko zapomnieć.
- Leo, nie mówię, że masz zapomnieć o fakcie. Bo to prawie niemożliwe. Mówię, żebyś zapomniał o
incydencie.
Moja twarz trochę się rozjaśniła.
- Czyli nie jesteś na mnie zły?
Ligolis zaśmiał się.
- A niby czemu miałbym? Oczywiście, że nie.
- Dziękuję. To ja już pójdę. Zdrowiej!
Opuszczałem ten pokój w nadzwyczaj dobrym humorze.
Heh, rzeczywiście sporo w tej części dziewczyn. :D Część siedemnasta jest fajna, dobra, chociaż mam wrażenie, że jest to w pewnym sensie wstęp do czegoś dalszego. Nowe postacie, tajemnicza przygoda... :)
OdpowiedzUsuń(Wiem, że to tak nieładnie xD) Zapraszam: http://my-opinion-of-books.blogspot.com/2015/02/zwiadowcy-ksiega-1-ruiny-gorlanu.html
UsuńHuhu, czuję, że Heian będzie coś znaczyć w dalszej części tego opowiadania. ^^ Nie mogę się doczekać! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!