sobota, 6 grudnia 2014

Prezent mikołajkowy

Wszystkiego najlepszego z okazji Mikołajek kochani! ;*


                                                                     Elf 15


Popołudniu poszedłem znowu na plac ćwiczebny. Ligolis czekał tam na mnie z łukiem. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że nie jest to normalny łuk. Był krótki – wyglądał na dwie trzecie zwykłego łuku. Jego część środkową zrobiono z nieznacznie wygiętego, grubego i ciemnego kawałka drewna. Pośrodku znajdował się uchwyt wyściełany miękką skórą i dopasowany do kształtu ręki. Na obu końcach zostały umieszczone dodatkowe kawałki drewna, które wygięto, w stosunku do środkowej części łęczyska, pod kątem.
- To łuk refleksyjny – powiedziałem.
Książę kiwnął głową z uznaniem.
- Owszem. Skąd wiedziałeś?
- Czytałem o nich.
- Bardzo dobrze. Ten jest dostosowany do ciebie – Ligolis podał mi broń. – Wiesz jak tego używać?
Przygryzłem wargę.
- W praktyce nigdy nie próbowałem.
- A więc zaczniemy od podstaw.
Przez dwadzieścia minut Ligolis uczył mnie nazw poszczególnych części łuku i kazał je powtarzać. Potem musiałem naciągnąć cięciwę za pomocą napinacza. Zajęło mi to dziesięć minut, a gdy skończyłem, miałem wrażenie, iż nie zdołam zrobić nic więcej. Jednak Ligolis miał własne zdanie na ten temat.
- Teraz spróbuj wystrzelić. Ale najpierw nałóż to – po czym podał mi ochraniacz na lewe ramię. Wziąłem go od niego i nałożyłem. Następnie dał mi strzałę, która także była krótsza niż te używane przy długich łukach.
Podszedłem do narysowanej na ziemi linii wyznaczającej pozycję do strzału. Naprzeciwko mnie znajdowała się duża tarcza. Naciągnąłem strzałę na cięciwę i uniosłem łuk. Wystrzeliłem. Oczywiście, jak można się było spodziewać, nie trafiłem. Przez dalszy ciąg lekcji Ligolis tłumaczył mi co robię źle i pomagał się poprawić. Pod koniec już nawet zacząłem trafiać.
Wieczorem byłem wyczerpany i niemalże od razu zasnąłem, męczony bólami prawie całego ciała.

Znajdowałem się w zamku. Zewsząd bił chłód. Otaczały mnie ponure, kamienne mury, kryjące niezliczoną liczbę tajemnic. Rozejrzałem się. Zobaczyłem Kubecka i Baldwina wchodzących do komnaty Ligolisa i Haldira. Ruszyłem w tamtą stronę. Opryszkowie już dawno zniknęli za drzwiami, a ja nadal biegłem i ani trochę nie zbliżałem się do celu. Zacząłem panikować. Nagle poczułem jak lodowate macki łapią mnie za ręce, nogi, tułów i ciągną do tyłu. Zacząłem krzyczeć. Wołałem do Ligolisa i Haldira by uciekali. W pewnym momencie z ich komnaty wyłonili się Kubeck i Baldwin. W dłoniach trzymali noże obficie ociekające krwią. Zacząłem krzyczeć jeszcze głośniej. Wyrywałem się z uchwytów macek, lecz na próżno. Zacząłem płakać z bezradności. Nagle Kubeck rzucił nożem. Rzucałem się jeszcze mocniej, lecz nic to nie dało – nóż wbił się w moją nogę, która natychmiast zapłonęła niemiłosiernym bólem. Krzyknąłem.

I wtedy się obudziłem. Od razu jednak skuliłem się z bólu. Na szczęście wcale nie dostałem nożem, lecz za to złapał mnie skurcz. Zacisnąłem zęby i starałem się go przeczekać. Gdy już minął, ponownie zapadłem w sen, niestety bynajmniej nie spokojny.

***

Siedziałem w swojej komnacie i pisałem byle jakie zdania. Jednak zamiast liter łacińskich używałem elfickich run. Musiałem przyznać, że coraz lepiej mi to wychodziło. Minęły dwa tygodnie odkąd zacząłem się uczyć fechtunku, jazdy konnej, strzelania z łuku i elfickiego. Podobało mi się w Whitemount, jednak nie mogłem przegnać nachodzących mnie myśli o mojej rodzinie i świecie. Czasem, gdy miałem naprawdę złe noce, śniły mi się koszmary o zniszczeniu mojego świata i rodziny, w których uczestniczył także Kubeck. Teraz też moją głowę zaprzątały te myśli. Westchnąłem i odłożyłem pióro. Ukryłem twarz w dłoniach, lecz to nie pomogło. Wstałem po czym wyszedłem z komnaty. Skierowałem się w stronę donżonu. Gdy dotarłem do celu, zapukałem w drzwi.
- Proszę! – usłyszałem znajomy głos.
Wszedłem do komnaty, którą odwiedzałem niemalże codziennie ostatnimi czasy. Zamknąwszy za sobą drzwi, usiadłem niedaleko biurka.
- Znaleźliście już coś? – zapytałem z nadzieją.
Ligolis popatrzył na mnie współczująco.
- Jeszcze nie, Leo. Ale pracujemy nad tym.
Westchnąłem.
- Wiem, wiem.
W tym momencie otworzyły się drzwi prowadzące do sypialni i stanął w nich Haldir z kubkiem w dłoni.
- O, witaj Leo.
- Witaj Haldirze. Co masz? – zapytałem, przechylając głowę na bok.
Starszy książę popatrzył na swój parujący napój.
- Herbatę ziołową. Chcesz spróbować?
- Nie, dzięki – uśmiechnąłem się. Wszystkie posiłki były przynoszone do mojej komnaty, a najczęstszym napojem do jedzenia była właśnie herbata ziołowa.
- Co cię tu sprowadza? – spytał Ligolis, pochylony nad kartką, na której coś pisał.
Wzruszyłem ramionami.
- Już ci mówiłem.
Młodszy z braci podniósł na mnie wzrok.
- Przyszedłeś tu tylko po to, żeby nas zapytać czy coś znaleźliśmy?
Nie odpowiedziałem. Ligolis i Haldir obiecali mi, że poszukają sposobu, bym mógł wrócić do domu. Niestety na razie nic nie znaleźli.
- Co robiłeś zanim tu przyszedłeś, Leo? – spytał Haldir pomiędzy dwoma łykami herbaty.
Ponownie wzruszyłem ramionami.
- Ćwiczyłem runy – nagle coś mi się przypomniało. – Gdy tu szedłem zauważyłem coś dziwnego.
Bracia spojrzeli na mnie pytająco.
- Jakby jakiś obraz z wilkiem i gwiazdami – wyjaśniłem. W oczach książąt pojawił się błysk zrozumienia.
- To herb, Leo – wyjaśnił Ligolis. – Herb Whitemount.
- Herb Whitemount? – powtórzyłem.
- Tak, Leo, herb – potwierdził Haldir. – Każdy jego element ma określone znaczenie. Pięć gwiazd oznacza pięć plemion elfów.
- Pięć plemion – przerwałem mu. – Jak to?
- Tak to, że istnieje pięć plemion elfów – pięć ras – wyjaśnił spokojnie starszy książę. – Meilinowie, Konsisnowie, Roilanowie, Gesnoleinowie oraz Solinasowie.
- A Wy do którego należycie? – znów się wciąłem.
- Cierpliwości. Daj mi opisać najpierw herb. Pięć gór oznacza tereny, na których mieszkamy – my jako plemiona. Wilk symbolizuje króla Whitemount w oparciu o pierwszego władcę panującego przed tysiącami lat – Alamsila.
- To on zapoczątkował nasz ród – wtrącił Ligolis znad kartki.
Haldir pokiwał głową.
- Zgadza się. Według legendy Alamsil przybył w to miejsce przed tysiącami lat wraz z wojskiem i ludem. Nie wiadomo skąd się wzięli. Alamsil kazał zbudować właśnie w tym miejscu, na tej górze miasto oraz zamek. Budowali je przez wiele lat. Alamsil był dobrym władcą, kochanym przez podwładnych. I – jak już wspominaliśmy – zapoczątkował ród, który rządzi do dziś.
- Ale czemu wilk?
- Och, widzisz, podobno Alamsil umiał zmieniać się w wilka.
- To była jego druga natura?
Haldir zaśmiał się.
- Nie, Leo. Zmieniał się w wilka za pomocą magii. A uwierz, że to niełatwa sztuka, chociaż do opanowania.
- A wy umiecie?
- Nie.
Nastała chwila ciszy. Przypomniałem sobie ostatni element herbu, więc zapytałem:
- A co symbolizuje księżyc?
- Księżyc symbolizuje Stwórcę.
- Stwórcę?
- Tak, Leo. Księżyc symbolizuje tego kto nas wszystkich stworzył – Stwórcę.
- Według legendy Stwórca przyszedł tu kiedy jeszcze nie było nic – włączył się Ligolis. - I powoli tworzył nasz świat zaczynając od natury, a kończąc na stworzeniach. Wszystkich nas stworzył – elfy, krasnoludy, czarodziejów. Wszystkich. Wszystko co mamy zawdzięczamy Mu.
- A On nadal żyje?
- On  i s t n i e j e  Leo. Jest wszędzie. Zawsze był, jest i zawsze będzie. Tworzy nas i czuwa nad nami. Kocha nas.
- Czyli, że jest także tutaj?
- Oczywiście Leo. Jest także w sercu każdego stworzenia. Wie co się w nim dzieje. Pomaga nam.
- Jej. Czyli On może wszystko?
- Tak, Leo. Stwórca jest wszechmogący.
- Nieźle.
Znowu nastała chwila ciszy. Po chwili przerwałem ją.
- Ale czemu akurat księżyc? I to na dodatek nie w pełni?
- Księżyc w nocy dominuje na niebie – zaczął Haldir. - Nawet, kiedy nie jest w pełni. Stwórca jest miłosierny. Chroni nas i pomaga, gdy jest z nami źle, a zło bardziej kojarzy się z nocą.
- Aha.
Po kolejnej chwili ciszy spytałem:
- Są jeszcze jakieś herby tutaj?
- Jest godło – powiedział Ligolis.
Jego brat pokiwał głową.
- Tak. Godło Whitemount i herb naszego rodu.
- Waszego rodu? – ożywiłem się. – A jak on wygląda?
- Cierpliwości Leo. Dowiesz się w swoim czasie. Skoro już jesteśmy przy Whitemount to opiszę Ci godło, jeśli chcesz.
Pokiwałem głową.
Haldir podszedł do jednej z szafek, otworzył szufladę i wyjął kartkę pergaminu. Następnie wrócił i podał mi ją. Zacząłem uważnie studiować szkic. Na pergaminie widniało drzewo w okręgu. W koronie były narysowane owoce: banan, truskawka, winogrona, cytryna, jabłko, wiśnia i gruszka, a na ziemi leżały warzywa: marchew, pomidor, ogórek, papryka, ziemniak i rzodkiewka.
Zmarszczyłem brwi.
- To ma być godło?
Haldir i Ligolis spojrzeli po sobie.
- A czego się spodziewałeś? – spytał ten drugi.
- Noo, nie wiem, ale… jakoś tak… to… - zaciąłem się.
- Taaak? – drążył lekko rozbawiony Ligolis.
Westchnąłem.
- No nie wiem. A tak w ogóle, czy nie powinno być odwrotnie?
Bracia spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Jak to? – nie zrozumieli.
- Herb i godło. Jako nazwy. Nie powinno być odwrotnie?
W oczach moich rozmówców pojawił się błysk zrozumienia.
- Widzisz, Leo, my jesteśmy wyjątkowi – uśmiechnął się Haldir.
- Jak to? – zapytałem z uniesioną brwią.
- U nas jest odwrotnie. Tak… po prostu. Jest i już – wyjaśnił.
Na chwilę zapadła cisza.
- A… to co w końcu symbolizuje to drzewo? – spytałem.
- Ach, no tak – przypomniał sobie Haldir. – Drzewo symbolizuje nasze królestwo. Owoce – różne rasy – krasnoludy, czarodziejów, gnomy. Oczywiście elfy też. Jesteśmy otwarci na innych. U nas każdy może znaleźć schronienie i pomoc.
- Prawie – wtrącił Ligolis ponownie pochylony nad kartką.
- Faktycznie. Prawie – przytaknął Haldir. – Warzywa symbolizują złe istoty. Między innymi Morduków. Morduków nie wpuszczamy.
- Morduków? – spytałem.
- Tak. Są to złe istoty. Wyglądają okropnie i są okropne. Nie chciałbyś żadnego spotkać, uwierz mi – opowiadał starszy książę z odrazą.
- A, tak – przypomniałem sobie. – Słyszałem o nich.
Haldir spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a Ligolis rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie znad kartki. Poczułem, że popełniłem głupstwo.
- Słyszałeś? Gdzie?
- A, tak jakoś… gdzieś… coś tam… obiło mi się o uszy – zacząłem się jąkać pod ostrzegawczym spojrzeniem Ligolisa i podejrzliwym Haldira. – A kogoś jeszcze symbolizują te warzywa?
Starszy książę nadal dziwnie na mnie patrzył, lecz odpowiedział:
- Mniej więcej. Ogółem złe istoty.
- Aha, ciekawe – po tym jakże błyskotliwym stwierdzeniu zapatrzyłem się w sufit, który w tym momencie wydał mi się nadzwyczaj interesujący. Haldir chyba jednak nie podzielał mojego zdania, bo tylko zmarszczył brwi i nadal wpatrywał się we mnie, jakbym nałożył strój clowna. W ciszy, która zapadła dało się słyszeć chrobot pióra. Ligolis powrócił do pracy, lecz wciąż był spięty. Przez parę minut sytuacja wyglądała właśnie tak. Co rusz znajdowałem nowy ciekawy fragment sufitu, który nadzwyczaj szczegółowo studiowałem, Haldir patrzył na mnie i sprawdzał, czy przypadkiem nie zmienię się w biegającego wieloryba, a Ligolis znalazł upodobanie w maczaniu co chwila pióra w atramencie.
W pewnym momencie spojrzałem z powrotem na Haldira i zapytałem:
- A wasz herb?
- Co nasz herb? – zdziwił się książę.
- No, wasz herb.
- Ale co nasz herb?
- No, wasz herb, no. Słowo mi wyleciało z głowy.
- I gdzie poleciało? – spytał niewinnie Ligolis.
Spiorunowałem go wzrokiem, po czym odpowiedziałem:
- Nie mam pojęcia. Pewnie na wakacje.
- O, a gdzie? To też bym się może wybrał.
- A skąd mi to wiedzieć? Jestem tylko miłym, biednym chłopcem, którego właśnie zdradziło słowo, bo poleciało bez niego na wycieczkę krajoznawczą.
- To w końcu na wycieczkę czy wakacje? – zainteresował się Ligolis.
- A jest jakaś różnica? A poza tym skupiasz się na nieistotnych szczegółach. Sednem mojej jakże wzruszającej historii jest doświadczona zdrada.
W tym momencie Haldir nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Spojrzałem na niego z udawanym oburzeniem.
- Jak możesz się teraz śmiać? – pokręciłem zrezygnowany głową. – Jesteście bez serca – dodałem załamanym głosem.
Teraz i Ligolis dołączył do brata, nie mogąc się już dłużej powstrzymać. Spojrzałem na nich rozbawiony.
- No wiecie?
Zerknęli na mnie, krztusząc się ze śmiechu i chwilę im zajęło opanowanie się.
- To mówiłeś – Haldir odkaszlnął. – że co robiłeś, zanim tu przyszedłeś, Leo? – znowu odkaszlnął.
Spojrzałem na niego, unosząc brew i odpowiedziałem:
- Ćwiczyłem runy.
Nagle coś mnie tchnęło. Stwierdziłem jednak, że może zaczekać.
- Ach, ciekawe, ciekawe, nie powiem – stwierdził Ligolis.
- To nie mów – wtrącił jego brat, za co został spiorunowany spojrzeniem.
- A może tak chciałbyś coś porobić? No nie wiem, poćwiczyć?
- Hmmm – zastanowiłem się chwilkę. – Może. A co proponujesz?
- Jazda konna?
Rozpromieniłem się.
- Zgoda.
- Za dziesięć minut na dole?
- Zgoda.
Po tych słowach pożegnałem się i wyszedłem z pokoju braci.

Poszedłem do siebie i od razu dopadłem do szafki. Zacząłem wyrzucać jej zawartość, czyli kartki, w poszukiwaniu jednej konkretnej. W końcu ją znalazłem i położyłem na stole. Potem szybko przejrzałem resztę, a gdy zobaczyłem tę, o którą mi chodziło, dołączyła do poprzedniej na blacie. Wodząc palcem po kartce szukałem odpowiedników dziwnych znaków widniejących na papierze. Pierwsza litera: „X”. Druga: „A”. Trzecia… „Chwila, jest taka w ogóle? A, jest, już widzę. Chwila, chwila…” Czułem jak oblewa mnie zimny pot. Drżącym palcem wodziłem po kartce i niemalże niesłyszalnym szeptem wypowiedziałem odpowiednik czwartego znaku. Gdy znalazłem piąty, odwróciłem się od stołu i oparłem o niego, a ręką dotknąłem czoła. Moje usta układały się to w słowo. Słowo, które napisałem podczas pierwszej lekcji elfickiego z Ligolisem. Na kartce widniało słowo „Xalit”.

_______________________________________________________________________________________________________

Naprawdę Was przepraszam kochani! Jeśli chcecie mogę Wam dać streszczenie poprzednich części. :P Tylko napiszcie w komentarzu. ;) I spokojnie: nie będę zła! Wiem, że to moja wina, a nie Wasza. ;D Niedługo pewnie znowu coś napiszę. ;)

Do napisania kochani i obfitych w prezenty Mikołajek! <3

Oto herb Whitemount (tak mniej więcej oczywiście XD):


(P.S. Prześwitują tam inne kartki, dlatego tak dziwnie wygląda :P)

A oto godło Whitemount (mniej więcej oczywiście + powinno być w kółku :P)


2 komentarze:

  1. Ładny wilk. xD
    No... Masz rację, że za długo nie dodawałaś "Elfa"... Ale przynajmniej o nim nie zapomniałaś. :D Część ciekawa. Mam tylko jedną uwagę "najczęstszym napojem do jedzenia " - dziwnie to trochę brzmi. Kiedy po raz pierwszy to przeczytałam myślałam, że się pomyliłaś, że powinno tam być "do picia", a Ci chyba chodziło o to, że do posiłku, tak? ;)
    Bardzo śmieszne to godło. :D Nie mam na myśli rysunku, tylko ogólny obraz. Kto by na to wpadł? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo, jakie mistrzowskie opowiadanie. :o Takie o fantastycznych istotach, pewnie o dobru i złu i w ogóle o tych wszystkich niesamowitych rzeczach. ^^
    Hah. :D To godło jest dość, a nawet bardzo, oryginalne. :D Podoba mi się. ^^
    Kurcze, żałuję, że nie czytałam Twojego bloga wcześniej... Będę tu jeszcze zaglądać. ;) I dziękuję za komentarz u mnie. ^^
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń