Wszystkiego najlepszego z okazji Mikołajek kochani! ;*
Elf 15
Popołudniu poszedłem znowu na plac ćwiczebny. Ligolis czekał tam na mnie z łukiem. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że nie jest to normalny łuk. Był krótki – wyglądał na dwie trzecie zwykłego łuku. Jego część środkową zrobiono z nieznacznie wygiętego, grubego i ciemnego kawałka drewna. Pośrodku znajdował się uchwyt wyściełany miękką skórą i dopasowany do kształtu ręki. Na obu końcach zostały umieszczone dodatkowe kawałki drewna, które wygięto, w stosunku do środkowej części łęczyska, pod kątem.
Elf 15
Popołudniu poszedłem znowu na plac ćwiczebny. Ligolis czekał tam na mnie z łukiem. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że nie jest to normalny łuk. Był krótki – wyglądał na dwie trzecie zwykłego łuku. Jego część środkową zrobiono z nieznacznie wygiętego, grubego i ciemnego kawałka drewna. Pośrodku znajdował się uchwyt wyściełany miękką skórą i dopasowany do kształtu ręki. Na obu końcach zostały umieszczone dodatkowe kawałki drewna, które wygięto, w stosunku do środkowej części łęczyska, pod kątem.
- To łuk
refleksyjny – powiedziałem.
Książę kiwnął
głową z uznaniem.
- Owszem.
Skąd wiedziałeś?
- Czytałem o
nich.
- Bardzo
dobrze. Ten jest dostosowany do ciebie – Ligolis podał mi broń. – Wiesz jak
tego używać?
Przygryzłem
wargę.
- W praktyce
nigdy nie próbowałem.
- A więc
zaczniemy od podstaw.
Przez
dwadzieścia minut Ligolis uczył mnie nazw poszczególnych części łuku i kazał je
powtarzać. Potem musiałem naciągnąć cięciwę za pomocą napinacza. Zajęło mi to
dziesięć minut, a gdy skończyłem, miałem wrażenie, iż nie zdołam zrobić nic
więcej. Jednak Ligolis miał własne zdanie na ten temat.
- Teraz
spróbuj wystrzelić. Ale najpierw nałóż to – po czym podał mi ochraniacz na lewe
ramię. Wziąłem go od niego i nałożyłem. Następnie dał mi strzałę, która także
była krótsza niż te używane przy długich łukach.
Podszedłem do
narysowanej na ziemi linii wyznaczającej pozycję do strzału. Naprzeciwko mnie
znajdowała się duża tarcza. Naciągnąłem strzałę na cięciwę i uniosłem łuk. Wystrzeliłem.
Oczywiście, jak można się było spodziewać, nie trafiłem. Przez dalszy ciąg
lekcji Ligolis tłumaczył mi co robię źle i pomagał się poprawić. Pod koniec już
nawet zacząłem trafiać.
Wieczorem
byłem wyczerpany i niemalże od razu zasnąłem, męczony bólami prawie całego ciała.
Znajdowałem
się w zamku. Zewsząd bił chłód. Otaczały mnie ponure, kamienne mury, kryjące
niezliczoną liczbę tajemnic. Rozejrzałem się. Zobaczyłem Kubecka i Baldwina
wchodzących do komnaty Ligolisa i Haldira. Ruszyłem w tamtą stronę. Opryszkowie
już dawno zniknęli za drzwiami, a ja nadal biegłem i ani trochę nie zbliżałem
się do celu. Zacząłem panikować. Nagle poczułem jak lodowate macki łapią mnie
za ręce, nogi, tułów i ciągną do tyłu. Zacząłem krzyczeć. Wołałem do Ligolisa i
Haldira by uciekali. W pewnym momencie z ich komnaty wyłonili się Kubeck i
Baldwin. W dłoniach trzymali noże obficie ociekające krwią. Zacząłem krzyczeć
jeszcze głośniej. Wyrywałem się z uchwytów macek, lecz na próżno. Zacząłem
płakać z bezradności. Nagle Kubeck rzucił nożem. Rzucałem się jeszcze mocniej,
lecz nic to nie dało – nóż wbił się w moją nogę, która natychmiast zapłonęła
niemiłosiernym bólem. Krzyknąłem.
I wtedy się
obudziłem. Od razu jednak skuliłem się z bólu. Na szczęście wcale nie dostałem
nożem, lecz za to złapał mnie skurcz. Zacisnąłem zęby i starałem się go
przeczekać. Gdy już minął, ponownie zapadłem w sen, niestety bynajmniej nie
spokojny.
***
Siedziałem w
swojej komnacie i pisałem byle jakie zdania. Jednak zamiast liter łacińskich
używałem elfickich run. Musiałem przyznać, że coraz lepiej mi to wychodziło.
Minęły dwa tygodnie odkąd zacząłem się uczyć fechtunku, jazdy konnej,
strzelania z łuku i elfickiego. Podobało mi się w Whitemount, jednak nie mogłem
przegnać nachodzących mnie myśli o mojej rodzinie i świecie. Czasem, gdy miałem
naprawdę złe noce, śniły mi się koszmary o zniszczeniu mojego świata i rodziny,
w których uczestniczył także Kubeck. Teraz też moją głowę zaprzątały te myśli.
Westchnąłem i odłożyłem pióro. Ukryłem twarz w dłoniach, lecz to nie pomogło.
Wstałem po czym wyszedłem z komnaty. Skierowałem się w stronę donżonu. Gdy
dotarłem do celu, zapukałem w drzwi.
- Proszę! –
usłyszałem znajomy głos.
Wszedłem do
komnaty, którą odwiedzałem niemalże codziennie ostatnimi czasy. Zamknąwszy za
sobą drzwi, usiadłem niedaleko biurka.
-
Znaleźliście już coś? – zapytałem z nadzieją.
Ligolis
popatrzył na mnie współczująco.
- Jeszcze
nie, Leo. Ale pracujemy nad tym.
Westchnąłem.
- Wiem, wiem.
W tym
momencie otworzyły się drzwi prowadzące do sypialni i stanął w nich Haldir z kubkiem
w dłoni.
- O, witaj
Leo.
- Witaj
Haldirze. Co masz? – zapytałem, przechylając głowę na bok.
Starszy
książę popatrzył na swój parujący napój.
- Herbatę
ziołową. Chcesz spróbować?
- Nie, dzięki
– uśmiechnąłem się. Wszystkie posiłki były przynoszone do mojej komnaty, a
najczęstszym napojem do jedzenia była właśnie herbata ziołowa.
- Co cię tu
sprowadza? – spytał Ligolis, pochylony nad kartką, na której coś pisał.
Wzruszyłem
ramionami.
- Już ci
mówiłem.
Młodszy z braci podniósł na mnie wzrok.
- Przyszedłeś
tu tylko po to, żeby nas zapytać czy coś znaleźliśmy?
Nie
odpowiedziałem. Ligolis i Haldir obiecali mi, że poszukają sposobu, bym mógł
wrócić do domu. Niestety na razie nic nie znaleźli.
- Co robiłeś
zanim tu przyszedłeś, Leo? – spytał Haldir pomiędzy dwoma łykami herbaty.
Ponownie
wzruszyłem ramionami.
- Ćwiczyłem
runy – nagle coś mi się przypomniało. – Gdy tu szedłem zauważyłem coś dziwnego.
Bracia
spojrzeli na mnie pytająco.
- Jakby jakiś
obraz z wilkiem i gwiazdami – wyjaśniłem. W oczach książąt pojawił się błysk
zrozumienia.
- To herb, Leo
– wyjaśnił Ligolis. – Herb Whitemount.
- Herb
Whitemount? – powtórzyłem.
- Tak, Leo,
herb – potwierdził Haldir. – Każdy jego element ma określone znaczenie. Pięć
gwiazd oznacza pięć plemion elfów.
- Pięć plemion
– przerwałem mu. – Jak to?
- Tak to, że
istnieje pięć plemion elfów – pięć ras – wyjaśnił spokojnie starszy książę. –
Meilinowie, Konsisnowie, Roilanowie, Gesnoleinowie oraz Solinasowie.
- A Wy do
którego należycie? – znów się wciąłem.
- Cierpliwości.
Daj mi opisać najpierw herb. Pięć gór oznacza tereny, na których mieszkamy – my
jako plemiona. Wilk symbolizuje króla Whitemount w oparciu o pierwszego władcę
panującego przed tysiącami lat – Alamsila.
- To on
zapoczątkował nasz ród – wtrącił Ligolis znad kartki.
Haldir
pokiwał głową.
- Zgadza się.
Według legendy Alamsil przybył w to miejsce przed tysiącami lat wraz z wojskiem
i ludem. Nie wiadomo skąd się wzięli. Alamsil kazał zbudować właśnie w tym
miejscu, na tej górze miasto oraz zamek. Budowali je przez wiele lat. Alamsil
był dobrym władcą, kochanym przez podwładnych. I – jak już wspominaliśmy –
zapoczątkował ród, który rządzi do dziś.
- Ale czemu
wilk?
- Och,
widzisz, podobno Alamsil umiał zmieniać się w wilka.
- To była
jego druga natura?
Haldir
zaśmiał się.
- Nie, Leo. Zmieniał
się w wilka za pomocą magii. A uwierz, że to niełatwa sztuka, chociaż do
opanowania.
- A wy
umiecie?
- Nie.
Nastała
chwila ciszy. Przypomniałem sobie ostatni element herbu, więc zapytałem:
- A co
symbolizuje księżyc?
- Księżyc
symbolizuje Stwórcę.
- Stwórcę?
- Tak, Leo.
Księżyc symbolizuje tego kto nas wszystkich stworzył – Stwórcę.
- Według
legendy Stwórca przyszedł tu kiedy jeszcze nie było nic – włączył się Ligolis.
- I powoli tworzył nasz świat zaczynając od natury, a kończąc na stworzeniach.
Wszystkich nas stworzył – elfy, krasnoludy, czarodziejów. Wszystkich. Wszystko
co mamy zawdzięczamy Mu.
- A On nadal
żyje?
- On i s t n i e j e Leo. Jest wszędzie. Zawsze był, jest i zawsze
będzie. Tworzy nas i czuwa nad nami. Kocha nas.
- Czyli, że
jest także tutaj?
- Oczywiście
Leo. Jest także w sercu każdego stworzenia. Wie co się w nim dzieje. Pomaga
nam.
- Jej. Czyli
On może wszystko?
- Tak, Leo. Stwórca
jest wszechmogący.
- Nieźle.
Znowu nastała
chwila ciszy. Po chwili przerwałem ją.
- Ale czemu
akurat księżyc? I to na dodatek nie w pełni?
- Księżyc w
nocy dominuje na niebie – zaczął Haldir. - Nawet, kiedy nie jest w pełni.
Stwórca jest miłosierny. Chroni nas i pomaga, gdy jest z nami źle, a zło
bardziej kojarzy się z nocą.
- Aha.
Po kolejnej
chwili ciszy spytałem:
- Są jeszcze
jakieś herby tutaj?
- Jest godło –
powiedział Ligolis.
Jego brat
pokiwał głową.
- Tak. Godło
Whitemount i herb naszego rodu.
- Waszego
rodu? – ożywiłem się. – A jak on wygląda?
-
Cierpliwości Leo. Dowiesz się w swoim czasie. Skoro już jesteśmy przy
Whitemount to opiszę Ci godło, jeśli chcesz.
Pokiwałem
głową.
Haldir podszedł do jednej z szafek, otworzył szufladę
i wyjął kartkę pergaminu. Następnie wrócił i podał mi ją. Zacząłem uważnie
studiować szkic. Na pergaminie widniało drzewo w okręgu. W koronie były
narysowane owoce: banan, truskawka, winogrona, cytryna, jabłko, wiśnia i gruszka, a na ziemi leżały warzywa: marchew, pomidor, ogórek, papryka, ziemniak
i rzodkiewka.
Zmarszczyłem brwi.
- To ma być godło?
Haldir i Ligolis spojrzeli po sobie.
- A czego się spodziewałeś? – spytał ten drugi.
- Noo, nie wiem, ale… jakoś tak… to… - zaciąłem się.
- Taaak? – drążył lekko rozbawiony Ligolis.
Westchnąłem.
- No nie wiem. A tak w ogóle, czy nie powinno być
odwrotnie?
Bracia spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Jak to? – nie zrozumieli.
- Herb i godło. Jako nazwy. Nie powinno być odwrotnie?
W oczach moich rozmówców pojawił się błysk
zrozumienia.
- Widzisz, Leo, my jesteśmy wyjątkowi – uśmiechnął się
Haldir.
- Jak to? – zapytałem z uniesioną brwią.
- U nas jest odwrotnie. Tak… po prostu. Jest i już –
wyjaśnił.
Na chwilę zapadła cisza.
- A… to co w końcu symbolizuje to drzewo? – spytałem.
- Ach, no tak – przypomniał sobie Haldir. – Drzewo
symbolizuje nasze królestwo. Owoce – różne rasy – krasnoludy, czarodziejów,
gnomy. Oczywiście elfy też. Jesteśmy otwarci na innych. U nas każdy może
znaleźć schronienie i pomoc.
- Prawie – wtrącił Ligolis ponownie pochylony nad
kartką.
- Faktycznie. Prawie – przytaknął Haldir. – Warzywa
symbolizują złe istoty. Między innymi Morduków. Morduków nie wpuszczamy.
- Morduków? – spytałem.
- Tak. Są to złe istoty. Wyglądają okropnie i są
okropne. Nie chciałbyś żadnego spotkać, uwierz mi – opowiadał starszy książę z
odrazą.
- A, tak – przypomniałem sobie. – Słyszałem o nich.
Haldir spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a Ligolis
rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie znad kartki. Poczułem, że popełniłem
głupstwo.
- Słyszałeś? Gdzie?
- A, tak jakoś… gdzieś… coś tam… obiło mi się o uszy –
zacząłem się jąkać pod ostrzegawczym spojrzeniem Ligolisa i podejrzliwym
Haldira. – A kogoś jeszcze symbolizują te warzywa?
Starszy książę nadal dziwnie na mnie patrzył, lecz
odpowiedział:
- Mniej więcej. Ogółem złe istoty.
- Aha, ciekawe – po tym jakże błyskotliwym
stwierdzeniu zapatrzyłem się w sufit, który w tym momencie wydał mi się
nadzwyczaj interesujący. Haldir chyba jednak nie podzielał mojego zdania, bo
tylko zmarszczył brwi i nadal wpatrywał się we mnie, jakbym nałożył strój
clowna. W ciszy, która zapadła dało się słyszeć chrobot pióra. Ligolis powrócił
do pracy, lecz wciąż był spięty. Przez parę minut sytuacja wyglądała właśnie
tak. Co rusz znajdowałem nowy ciekawy fragment sufitu, który nadzwyczaj
szczegółowo studiowałem, Haldir patrzył na mnie i sprawdzał, czy przypadkiem
nie zmienię się w biegającego wieloryba, a Ligolis znalazł upodobanie w maczaniu
co chwila pióra w atramencie.
W pewnym momencie spojrzałem z powrotem na Haldira i
zapytałem:
- A wasz herb?
- Co nasz herb? – zdziwił się książę.
- No, wasz herb.
- Ale co nasz herb?
- No, wasz herb, no. Słowo mi wyleciało z głowy.
- I gdzie poleciało? – spytał niewinnie Ligolis.
Spiorunowałem go wzrokiem, po czym odpowiedziałem:
- Nie mam pojęcia. Pewnie na wakacje.
- O, a gdzie? To też bym się może wybrał.
- A skąd mi to wiedzieć? Jestem tylko miłym, biednym
chłopcem, którego właśnie zdradziło słowo, bo poleciało bez niego na wycieczkę
krajoznawczą.
- To w końcu na wycieczkę czy wakacje? – zainteresował
się Ligolis.
- A jest jakaś różnica? A poza tym skupiasz się na
nieistotnych szczegółach. Sednem mojej jakże wzruszającej historii jest
doświadczona zdrada.
W tym momencie Haldir nie wytrzymał i wybuchnął
śmiechem. Spojrzałem na niego z udawanym oburzeniem.
- Jak możesz się teraz śmiać? – pokręciłem
zrezygnowany głową. – Jesteście bez serca – dodałem załamanym głosem.
Teraz i Ligolis dołączył do brata, nie mogąc się już
dłużej powstrzymać. Spojrzałem na nich rozbawiony.
- No wiecie?
Zerknęli na mnie, krztusząc się ze śmiechu i chwilę im
zajęło opanowanie się.
- To mówiłeś – Haldir odkaszlnął. – że co robiłeś,
zanim tu przyszedłeś, Leo? – znowu odkaszlnął.
Spojrzałem na niego, unosząc brew i odpowiedziałem:
- Ćwiczyłem runy.
Nagle coś mnie tchnęło. Stwierdziłem jednak, że może
zaczekać.
- Ach, ciekawe, ciekawe, nie powiem – stwierdził Ligolis.
- To nie mów – wtrącił jego brat, za co został
spiorunowany spojrzeniem.
- A może tak chciałbyś coś porobić? No nie wiem, poćwiczyć?
- Hmmm – zastanowiłem się chwilkę. – Może. A co proponujesz?
- Jazda konna?
Rozpromieniłem się.
- Zgoda.
- Za dziesięć minut na dole?
- Zgoda.
Po tych słowach pożegnałem się i wyszedłem z pokoju
braci.
Poszedłem do siebie i od razu dopadłem do szafki.
Zacząłem wyrzucać jej zawartość, czyli kartki, w poszukiwaniu jednej
konkretnej. W końcu ją znalazłem i położyłem na stole. Potem szybko przejrzałem
resztę, a gdy zobaczyłem tę, o którą mi chodziło, dołączyła do poprzedniej na
blacie. Wodząc palcem po kartce szukałem odpowiedników dziwnych znaków
widniejących na papierze. Pierwsza litera: „X”. Druga: „A”. Trzecia… „Chwila,
jest taka w ogóle? A, jest, już widzę. Chwila, chwila…” Czułem jak oblewa mnie
zimny pot. Drżącym palcem wodziłem po kartce i niemalże niesłyszalnym szeptem
wypowiedziałem odpowiednik czwartego znaku. Gdy znalazłem piąty, odwróciłem się
od stołu i oparłem o niego, a ręką dotknąłem czoła. Moje usta układały się to w
słowo. Słowo, które napisałem podczas pierwszej lekcji elfickiego z Ligolisem.
Na kartce widniało słowo „Xalit”.
_______________________________________________________________________________________________________
Naprawdę Was przepraszam kochani! Jeśli chcecie mogę Wam dać streszczenie poprzednich części. :P Tylko napiszcie w komentarzu. ;) I spokojnie: nie będę zła! Wiem, że to moja wina, a nie Wasza. ;D Niedługo pewnie znowu coś napiszę. ;)
Do napisania kochani i obfitych w prezenty Mikołajek! <3
Oto herb Whitemount (tak mniej więcej oczywiście XD):
A oto godło Whitemount (mniej więcej oczywiście + powinno być w kółku :P)
_______________________________________________________________________________________________________
Naprawdę Was przepraszam kochani! Jeśli chcecie mogę Wam dać streszczenie poprzednich części. :P Tylko napiszcie w komentarzu. ;) I spokojnie: nie będę zła! Wiem, że to moja wina, a nie Wasza. ;D Niedługo pewnie znowu coś napiszę. ;)
Do napisania kochani i obfitych w prezenty Mikołajek! <3
Oto herb Whitemount (tak mniej więcej oczywiście XD):
(P.S. Prześwitują tam inne kartki, dlatego tak dziwnie wygląda :P)
A oto godło Whitemount (mniej więcej oczywiście + powinno być w kółku :P)
Ładny wilk. xD
OdpowiedzUsuńNo... Masz rację, że za długo nie dodawałaś "Elfa"... Ale przynajmniej o nim nie zapomniałaś. :D Część ciekawa. Mam tylko jedną uwagę "najczęstszym napojem do jedzenia " - dziwnie to trochę brzmi. Kiedy po raz pierwszy to przeczytałam myślałam, że się pomyliłaś, że powinno tam być "do picia", a Ci chyba chodziło o to, że do posiłku, tak? ;)
Bardzo śmieszne to godło. :D Nie mam na myśli rysunku, tylko ogólny obraz. Kto by na to wpadł? ;)
Oo, jakie mistrzowskie opowiadanie. :o Takie o fantastycznych istotach, pewnie o dobru i złu i w ogóle o tych wszystkich niesamowitych rzeczach. ^^
OdpowiedzUsuńHah. :D To godło jest dość, a nawet bardzo, oryginalne. :D Podoba mi się. ^^
Kurcze, żałuję, że nie czytałam Twojego bloga wcześniej... Będę tu jeszcze zaglądać. ;) I dziękuję za komentarz u mnie. ^^
Pozdrawiam serdecznie!