czwartek, 3 lipca 2014

Elf 14

Hejka hej!

Wybaczcie, że tak późno. ;) Miłego czytania!!! <3 ^^


Wpatrywałem się tępo w kawałek pergaminu. Jakieś słowo? Łatwo powiedzieć. Po raz dziesiąty zanurzyłem pióro w atramencie, jednak po pewnym czasie znów wysechł. Zacisnąłem usta. Nagle coś mi przyszło do głowy. Oblizałem wargi i zacząłem pisać. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że powinienem znów zamoczyć pióro, bo kartka ciągle była pusta. W końcu na papierze widniał napis (który ledwie można było przeczytać):

Kitis

   Ligolis zajrzał mi przez ramię.
   - Kret? Serio?
   - Kazałeś mi napisać  j a k i e ś  słowo, więc proszę.
   - Wiem co kazałem ci zrobić, po prostu myślałem, że się bardziej wysilisz.
   - Bardziej wysilisz? - wykrzyknąłem. - Od pół godziny ślęczę nad tą kartką, próbując napisać jakieś słowo i ty mi tu jeszcze narzekasz?!
   - Mogłeś użyć słów, które już słyszałeś.
   Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, jednak się rozmyśliłem. Stwierdziłem, że kłótnia z Ligolisem jest z góry przegrana.
   Siedziałem właśnie we własnej komnacie na lekcji elfickiego z Ligolisem. Po naszym powrocie z lasu spotkaliśmy w stajni Haldira, który na nas czekał. Ozzy i ja mieliśmy taki sam czas zajęć, jednak opowieść Ligolisa oraz droga powrotna, podczas której szliśmy wolno ze względu na stan zdrowia mojego przyjaciela, wróciliśmy trochę później niż zamierzaliśmy. Ja poszedłem się spotkać z Ozzym i paczką (której wszystko wyjaśniliśmy od początku do końca), a bracia mieli sobie porozmawiać. Później poszedłem do swojej komnaty, a po południu wrócił Ligolis i oznajmił, że teraz odbędzie się lekcja elfickiego. Wyjaśnił mi trochę (między innymi to, że już parę razy z Haldirem użyli go w mojej obecności) i kazał napisać jakieś słowo w tym języku.
   Nagle Ligolis wyszarpnął mi pióro z ręki i napisał obok mojego słowa to samo, lecz pięknie wykaligrafowane. Oddał mi przedmiot i powiedział:
   - Teraz napisz tak.
   Wybałuszyłem na niego oczy.
   - Chyba żartujesz. Przecież ja nie umiem napisać ładnie nawet jednej literki!
   - Nonsens. Po prostu nie chcesz uwierzyć, że potrafisz.
   - Bo nie potrafię!
   - Nie przesadzaj tylko pisz.
   - Kiedy ja piszę jak kura pazurem!
   Ligolis spojrzał na mnie nierozumiejącym wzrokiem.
   - Że co proszę?
   Zatkało mnie. Dopiero po chwili zrozumiałem, że takie powiedzenie istnieje w moim świecie, ale w tym pewnie go nie ma.
   - Nic takiego. Nieważne - mruknąłem. Dla ukrycia frustracji zanurzyłem pióro w atramencie, pochyliłem się nad kartką, zacisnąłem usta i w skupieniu zacząłem pisać. Po skończonej pracy, spojrzałem na swe dzieło i zmarkotniałem. Wyglądało jeszcze gorzej niż pierwsze.
   - Widzisz? - powiedziałem do Ligolisa. - Ja nie umiem ładnie pisać.
   - A kto słyszał, żeby się poddawać po jednej próbie? Trening czyni mistrza.
    Z lekkim zdziwieniem stwierdziłem, że niektóre powiedzenia, jednak tu są.
   - No, a teraz wysil swoją tępą mózgownicę i napisz coś jeszcze.
   Spojrzałem na niego urażony. Ligolis pochylił się do mnie i szepnął:
   - Coś co już słyszałeś.
   Nagle przypomniało mi się co powiedział do mnie w lesie. Pochyliłem się nad kartką i nabazgrałem:

Sindis

   Po chwili moje ciało stało się dziwnie bezwładne, a ręka powodowana impulsem pięknie wykaligrafowała złączenie kresek.



   Ligolis zbladł, a ręce zaczęły mu drżeć.
   - Dlaczego to napisałeś? - zapytał drżącym głosem.
   Spojrzałem na swoje dzieło i przyjrzałem mu się wnikliwie. Następnie wzruszyłem ramionami.
   - Nie wiem. To było bardzo dziwne uczucie, jakby ktoś przejął moje ciało. I to napisał. Jak ja nawet nie wiem co to jest. Jakieś kreski w bezładzie.
   Ligolis milczał przez jakiś czas. W pewnej chwili zerwał się z krzesła, wywracając je.
   - Muszę iść.
   - C-Co? Ale jak to? Gdzie? - ja także wstałem. Tylko nieco spokojniej.
   - Nieważne. Zostań tutaj i nigdzie nie wychodź, jasne?
   - Ale...
   - Jasne?!
   - Tak, ale...
   - Dobrze - po tych słowach wyszedł energicznie z komnaty, trzaskając drzwiami.
   Stałem tak jeszcze przez chwilę, patrząc w ślad za nim. Potem usiadłem z powrotem i ukryłem twarz w dłoniach.

***

   - NIE! - wykrzyknął król. - TO PO PROSTU NIEMOŻLIWE, ROZUMIECIE?! POZBYLIŚMY SIĘ GO JUŻ DAWNO TEMU, JASNE?!
   Haldir wbił wzrok w podłogę, a potem przeniósł go na brata. Widać było, że ten temat go wykańcza. Lecz ojciec kontynuował swoją furię.
   - ON ZNIKNĄŁ JAKIEŚ 700 LAT TEMU, ZAPOMNIELIŚCIE?!
   - Właśnie ojcze. Zniknął. Nie zginął, tylko  z n i k n ą ł - wtrącił Haldir.
   - NO I CO TEGO?!
   - A to z tego, że mógł przeżyć! - wykrzyknął najstarszy syn króla.
   - JAK?!
   - Uspokój się ojcze!!!
   Król wziął głęboki wdech i odrzekł:
   - Nie mów mi co mam robić Haldirze.
   - Będę, jeśli się nie uspokoisz.
   Przez parę minut panowała cisza. W końcu król przemówił:
   - Masz rację Haldirze. Przepraszam. Po prostu się zdenerwowałem, bo wtedy z nim takie zamieszanie było...
   Rodzeństwo spojrzało po sobie zdziwione. Ich ojciec prawie nigdy nie przepraszał za swe zachowanie.
   - Więc jeszcze raz. Ligolisie, sądzisz, że  o n  przejął kontrolę nad Leonardem i to napisał?
   - Mogę się tylko domyślać ojcze. Jest pewne, że ktoś przejął nad nim kontrolę, lecz nie wiadomo kto.
   - To niebezpieczne zjawisko. Liliami, Haldir obserwujcie zachowanie tego chłopaka. Tylko dyskretnie, pamiętajcie. Ligolisie, ty ucz go dalej wszystkiego, zgodnie z planem. Gdyby coś takiego znowu miało miejsce, poinformuj mnie. Wtedy zaczniemy działać.
   - Dobrze ojcze - odpowiedziało zgodnie rodzeństwo, kiwając głowami, a następnie wyszło z komnaty.

***

   Leżałem na ziemi, trochę oniemiały. A w filmach wyglądały na takie lekkie!
   Ligolis zaśmiał się i pomógł mi wstać.
   - Mówiłem ci, żebyś uważał, bo ciężki.
   - Wiem, wiem - mruknąłem z lekka zawstydzony własną roztropnością. Schyliłem się i z wysiłkiem podniosłem lekko miecz do góry. Spróbowałem go unieść nieco wyżej. Przez chwilę mi się udało, jednak zaraz znowu runął na ziemię.
   Po wydarzeniach wczorajszego dnia, między innymi niespodziewanym wyjściu Ligolisa z lekcji, spotkałem się z nim dopiero dzisiaj rano, tak jak się wcześniej umówiliśmy. Trwała teraz lekcja szermierki. Chociaż w moim wypadku to raczej lekcja walki z mieczem.
   - Spróbuj go unieść na wysokość brzucha - poradził Ligolis.
   Posłuchałem i zacisnąłem usta. Po paru sekundach moje ramiona zaczęły drżeć. Uniosłem głowę oraz zamknąłem oczy, podczas gdy ręce zaczęły palić z bólu. Zagryzłem dolną wargę, a po chwili poczułem posmak krwi i cieniutki strumyk, spływający mi po brodzie. Parę minut później moje ramiona odmówiły posłuszeństwa, wskutek czego miecz po raz kolejny upadł z brzękiem na ziemię, a ja obok niego.
Leżałem tak, ciężko oddychając z zamkniętymi oczami. Po chwili poczułem jakieś poruszenie po mojej prawej stronie, więc podniosłem powieki i spojrzałem w tamtą stronę. Ujrzałem Ligolisa pochylającego się nade mną.
- Żyjesz?
- Chyba tak - wysapałem.
Elf podał mi rękę. Z jego pomocą wstałem i otarłem dłonią brodę. Ligolis przyglądał mi się uważnie.
- Nieźle - stwierdził.
Przechyliłem głowę, nie rozumiejąc. Mój nauczyciel uśmiechnął się złośliwie.
- Dałem ci najcięższy miecz jaki znalazłem. Nawet ja go ledwo podnoszę.
Oniemiałem. Ligolis roześmiał się, widząc moją minę.
- Nie martw się, nieźle sobie poradziłeś - podał mi nieco mniejszy miecz. - Weź ten. Jest lżejszy.
Spojrzałem na niego spode łba, co go jeszcze bardziej rozbawiło. Wziąłem broń, która mimo, że była ciężka to nie mogła się równać z poprzednią. Uniosłem ją na wysokość brzucha. Nagle przed oczami stanął mi obraz Kubecka. Krzyknął, wypuściłem miecz, upadłem na kolana i zakryłem twarz dłońmi. Zacząłem się trząść.
- Leo! - usłyszałem zaniepokojony głos Ligolisa. Po chwili poczułem jego dłoń na ramieniu. Powoli opuściłem dłonie i spojrzałem na niego.
- Co się stało?
Nie zastanawiając się co robię, wyrzuciłem z siebie:
- Zabiłem go wtedy! Przecież Baldwin by tego nie zrobił, prawda? Nie zabiłby własnego kompana! Nikogo innego tam wtedy nie było, na pewno to wiesz! To byłem ja - po policzkach popłynęły mi łzy. - Zabiłem go! To ja zabiłem Kubecka, wiem, że to wiesz! To ja! Jestem mordercą! Zabiłem go, a przecież nie powinienem... Jestem mordercą! Mordercą, słyszysz?! - w tym momencie rozkleiłem się; łzy zaczęły potokami spływać mi po policzkach. Ukryłem twarz w dłoniach, cały się trzęsłem.
Poczułem jak Ligolis mnie przytula.
- Już dobrze Leo - powiedział łagodnie. - Gdybyś tego nie zrobił wszyscy byśmy zginęli. Włącznie z tobą. Wiesz to, prawda?
Pokiwałem głową.
- Ale przecież nie można zabijać, prawda?
Ligolis zmusił mnie bym na niego spojrzał.
- Zanim kogoś zabijesz Leo, popatrz mu w oczy. One powiedzą ci wszystko o danej osobie. Przez oczy możesz zajrzeć komuś w duszę. Wszystkie elfy to potrafią, lepiej od kogokolwiek innego. Więc pamiętaj Leo: zanim kogoś zabijesz spójrz tej osobie w oczy. Wtedy będziesz wiedział - zabić lub nie. Co widziałeś patrząc w oczy Kubecka?
Zastanowiłem się chwilę.
- Pogardę.
- I?
- Chęć mordu.
- Czy zastanawiałby się choć chwilę czy jesteś dobry czy zły, a może zabił nie zważając na to?
- Zabił nie zważając na to.
- Właśnie. A ty? Czy gdybyś zobaczył go śpiącego i bezbronnego, a wiedziałbyś do czego jest zdolny, czy zabiłbyś go?
- Nie!
- Właśnie. Więc dlaczego go zabiłeś?
Początkowo jego słowa mnie zabolały, jednak po chwili zrozumiałem sens pytania.
- W obronie własnej.
- I wbrew pozorom nie tylko własnej. Gdybyś nie zabił Kubecka, on zabiłby ciebie. Wtedy bez problemu zabiłby wraz z kompanem Haldira i mnie. Może nawet zrobiliby coś Liliami, a także królowi. Uratowałeś nas Leo. Uratowałeś nas wszystkich.
Pokiwałem głową. Przez chwilę chciałem mu powiedzieć o Lucasie, lecz zrezygnowałem.
Ligolis otarł moje łzy i pomógł mi wstać.
- Nie przejmuj się. Wiele osób przez to przechodziło.
- Naprawdę?
Mój nauczyciel kiwnął głową z uśmiechem.
- Jasne.
- Ty też?
Ligolis spojrzał na mnie uważnie.
- Tak. Ja również. Uwierz, że Haldir przeprowadził wtedy ze mną bardzo podobną rozmowę - zaśmiał się.
Uśmiechnąłem się do niego blado.
Ligolis przeciągnął się.
- No, wracajmy do ćwiczeń. Na razie postój przez parę minut z mieczem wyciągniętym na wysokości ramion.
Spojrzałem na niego uważnie, zastanawiając się czy żartuje, on jednak wykonał zachęcający gest ręką.
- Nie żartuję. Dalej.
Podniosłem miecz i rozejrzałem się. Znajdowaliśmy się na placu ćwiczebnym - byliśmy sami. Nie licząc oczywiście manekinów i broni. Uniosłem miecz na wysokość ramion i zacisnąłem usta. Musiałem przyznać, że ten był lżejszy, lecz i tak utrzymanie go przez długi czas w takiej pozycji wymagało siły. Od razu zrozumiałem co Ligolis chce przez to osiągnąć - chce, bym zyskał siły do posługiwania się tą bronią.
Udało mi się utrzymać miecz przez parę minut, po czym upuściłem go na ziemię. Ligolis pokiwał głową.
- Lepiej – powiedział.
Przez następną godzinę robiłem to samo, czasem dłużej, a czasem krócej. Po skończonej lekcji pomogłem Ligolisowi wszystko pozbierać, po czym rozeszliśmy się. On poszedł pewnie do zamku, a ja do bazy. Gdy wszedłem Ozzy już tam był.
- Cześć wszystkim – przywitałem się z uśmiechem. Odpowiedziały mi ciekawskie spojrzenia i okrzyki oburzenia.
- Coś zrobiłem, czy jak? - spytałem urażony.
- A i owszem, zrobiłeś – powiedział cierpko Ross. - Uratowałeś króla. Czy może się mylę?
W pierwszej chwili zamarłem. Jednak po chwili się uśmiechnąłem.
- Mylisz się. Króla nie ja uratowałem.
Ozzy spojrzał na mnie krzywo.
- Ale jego synów to już ty.
- Niewykluczone.
- Czuję się odrzucony! - oburzył się Oliver. - O niczym nie wiem.
- Nie tylko ty, więc się nie bulwersuj – westchnął Ross, po czym spojrzał na mnie mrużąc oczy. - A więc jak? Dowiemy się czegoś?
Popatrzyłem na Ozzy'ego, który kiwnął głową.
- Zgoda – powiedziałem.
Następna godzina minęła nam na tłumaczeniu całej paczce (poza dziewczynami i Brandonem, bo ich nie było) ostatnich wydarzeń. Gdy skończyliśmy, żeby rozładować powstałe napięcie, Oliver zaproponował, by pobawić się w układanie historyjek. Z chęcią podłapaliśmy ten pomysł. Wychodziły nam nadzwyczaj zabawne historie, których głównymi bohaterami byli zazwyczaj członkowie paczki. Po jakimś czasie stwierdziłem, że powinienem już iść. Pożegnałem się i wyszedłem. Odetchnąłem świeżym powietrzem, po czym skierowałem się w stronę zamku. Gdy przechodziłem obok placu ćwiczebnego, ujrzałem na nim Rose. Ona również mnie zobaczyła, bo pomachała mi. Odwzajemniłem gest i podszedłem do niej.
- Witaj Leo – uśmiechnęła się do mnie.
- Witaj Rose. Co tu robisz?
Machnęła ręką.
- Och, nic takiego. Tak tylko sobie spacerowałam. Gdzie szedłeś?
Wskazałem głową zamek.
- Do siebie. Chciałem trochę odpocząć po lekcji szermierki.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Uczysz się szermierki? Myślałam, że jesteś za młody do szkoły rycerskiej.
Uśmiechnąłem się.
- I miałaś rację. Nie chodzę do szkoły rycerskiej. Ligolis mnie uczy.
- Ligolis? Syn króla? Książę? Ten, którego uratowałeś, tak?
Spojrzałem na nią ze zdumieniem.
- Skąd wiesz?
Machnęła lekceważąco ręką.
- Ozzy mi opowiedział. To wymagało odwagi – dodała po chwili.
Posłała mi ciepły uśmiech. Odwzajemniłem go.
- Też chciałabym być odważna – westchnęła, po czym spojrzała na mnie i powiedziała:
- Będziesz dla mnie wzorem.
Po tych słowach odeszła.
Patrzyłem na nią przez chwilę w zamyśleniu. Wzorem? Gdyby wiedziała co zrobiłem, raczej by tego nie powiedziała. Tę część pominąłem w opowieści przyjaciołom w bazie. Nawet Ozzy o tym nie wiedział.
Naraz poczułem mocne uderzenie w nos. Pod jego siłą zatoczyłem się do tyłu i wpadłem na ścianę. Na chwilę oczy zaszły mi łzami. Gdy zniknęły zobaczyłem ostatnią osobę, którą teraz chciałbym widzieć. Turug stał przede mną otoczony grupką pięciu umięśnionych chłopaków. Na jego twarzy widniał wściekły grymas.
- Ty – wymierzył we mnie oskarżycielski palec. – Czemu gadasz z moją dziewczyną?
- Ona nie jest twoją dziewczyną – zaprotestowałem. Jednak zaraz tego pożałowałem, bo otrzymałem potężny cios w brzuch. Skuliłem się z bólu.
- Nic o tym nie wiesz – warknął Turug. – Trzymaj się od niej z daleka, jasne? – gdy nie odpowiadałem, kopnął mnie z całej siły w pierś. Stęknąłem.
- Jasne?! – wrzasnął.
Nagle o mur nad moją głową uderzyła strzała. Moi wrogowie obejrzeli się z przestrachem. Ja również spojrzałem w tamtą stronę. Paręnaście metrów dalej stał Haldir z łukiem skierowanym w dół oraz strzałą na napiętej cięciwie. Uniósł broń i wycelował w Turuga, który pobladł.
- Idźcie stąd – powiedział. – I zostawcie Leo w spokoju.
- A co jeśli tego nie zrobimy? – mój prześladowca wyprostował się i starał udawać twardziela.
Haldir uśmiechnął się przebiegle.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
Turug drgnął i pokręcił szybko głową.
- N-Nie, ch-chyba nie – wydukał, po czym cała szóstka pobiegła jak najdalej od elfa z bronią.
Haldir opuścił łuk i schował strzałę do kołczanu. Następnie podszedł do mnie, a ja upadłem na kolana, ciężko dysząc. Elf ukucnął przy mnie.
- Nic ci nie jest Leo?
Pokręciłem głową.
- A nie widać?
- Odpocznij trochę. Król chce się z tobą widzieć.
Podniosłem energicznie głowę.
- Król? A czego on znowu ode mnie chce? – uświadomiłem sobie jak to zabrzmiało. – Wybacz. To nie miało tak…
Haldir zbył mnie machnięciem ręki.
- Nic się nie stało. Ale następnym razem uważaj – po krótkiej przerwie dodał. – Chyba chce z tobą porozmawiać o treningach.
- Treningach? Przecież na razie miałem tylko jazdę konną, elficki i szermierkę i to po jednej lekcji.
Książę wzruszył ramionami.
- Mnie się nie pytaj o co chodzi. Jestem synem króla, a nie samym królem – po tych słowach podniósł się i pomógł mi wstać. – Chodź. Czeka na ciebie.
Ruszyłem za nim do zamku. Plac ćwiczebny na szczęście był niedaleko wejścia, więc nie musieliśmy daleko iść. Jednak komnata króla znajdowała się niemal na drugim końcu. Gdy wchodziliśmy po kręconych schodach, zapytałem:
- Haldir? Jak bardzo zżyci byli Ligolis i Xalit?
Haldir przystanął.
- Skąd wiesz o Xalicie? – spytał zmienionym głosem.
- Ligolis mi opowiedział. Od kiedy się znali?
Haldir przygryzł dolną wargę.
- Poznali się w szkole. Wydawało się, że byli bardzo zżyci, ale to tylko pozory… Tak naprawdę chyba nigdy nie byli prawdziwymi przyjaciółmi, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Nigdy nie ufałem do końca Xalitowi, więc nie zdziwiło mnie zbytnio, gdy zdradził. Za to Ligolisa bardzo, bo zbytnio mu ufał. - odwrócił się do mnie. – W każdym razie nie wspominaj nikomu o tym, dobrze? O tym, że ci powiedziałem również.
Kiwnąłem głową.
- Jasne.
Potem w milczeniu doprowadził mnie do komnaty króla. Gdy weszliśmy Haldir nieznacznie się zgiął, więc stwierdziłem, że powinienem się ukłonić. Tak też zrobiłem. Król skwitował to skinieniem głowy.
- Witaj Leonardzie – skrzywiłem się, gdy usłyszałem swoje pełne imię. – Jak ci się podobają lekcje? – władca patrzył na mnie przenikliwie.
- Są bardzo przydatne, panie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Cieszę się, że mogę je pobierać.
Król kiwnął głową.
- Które zajęcia jak dotąd najbardziej ci się podobały?
Zamyśliłem się na chwilę.
- Jazda konna, panie.
- Dlaczego?
Wzruszyłem ramionami.
- Jak na razie była najciekawsza.
- A jak Ligolis?
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
- W jakim sensie, panie?
- Jak się sprawia?
- Świetnie, panie. Jest świetnym nauczycielem.
Król kiwnął głową.
- Czy są z nim jakieś problemy?
- Żadnych, panie.
Czułem jak wzrok władcy przenika mnie na wskroś.
- Czy wydarzyło się coś o czym powinienem wiedzieć? Wszystko z nim w porządku?
- W porządku, panie. Nic mu nie jest – miałem nadzieję, że nie widać po mnie zdenerwowania ani się nie czerwienię. Przełknąłem nerwowo ślinę.
- Dobrze – powiedział w końcu król, ku mojej uldze. – Haldirze, odprowadź proszę Leonarda.


I jak? I jak? Mam nadzieję, że mi wybaczycie, iż tak dawno nie było Elfa. :} Chodziło o tę karteczkę. Proszę wyobraźcie sobie, ze to jest pięknie wykaligrafowane. :D
Mam nadzieję, że to się zalicza jako  p o ż ą d n y  post. :)

Do napisania! ;*

1 komentarz:

  1. Zalicza się, zalicza jako porządny post. :D Czy napis na karteczce... Nie czytałam co prawda WP i Hobbita, ale wertowałam "Drużynę Pierścienia" i tam natrafiłam na takie znaczki. Te litery są w jakimś sensie inspirowane tymi co napisał Tolkien? ;) A część fajna, chociaż... do moich ulubionych nie należy (nie chciałam Cię urazić).

    Jedziesz na Zlot Nocnych Łowców?

    OdpowiedzUsuń