wtorek, 4 września 2012

Elf 2

   Od razu otworzyłem oczy. Ciężko oddychałem. I ogarnęło mnie przerażenie. Nie byłem w domu! Leżałem na trawie na niewielkiej polance! Podniosłem się do pozycji siedzącej drżąc. Zacząłem powoli rozglądać się wokoło. I nagle usłyszałem czyjeś głosy. Od razu ogarnęło mnie jeszcze większe przerażenie.

   - Jak myślisz, co to było? - zapytał pierwszy głos.

   - Ne wiem skąd, skąd mam wiedzieć!? Jasnowidzem nie jestem, wszystko wiedzącym zresztą też nie, przykro mi. - odparł z irytacją drugi głos.

  - No dobra, dobra, tylko zapytałem - odpowiedział urażonym tonem ten pierwszy.

   - To następnym razem nie pytaj.

   W tej chwili dwa konie wyjechały na polankę. Na widok ich jeźdźców zapomniałem o całym strachu i ogarnęło mnie zdziwienie. To byli dwaj mężczyźni o... długich białych włosach! Takich samych jak ja! Jednak kiedy pierwsze zdziwienie minęło znowu ogarnął mnie strach. Dwie postacie znowu zaczęły rozmawiać, ale tym razem jakimś niezrozumiałym dla mnie językiem. W końcu zsiedli. Podeszli bliżej. Jeden ukucnął przy mnie.

   - Jak się nazywasz? - zapytał.

   - L-L-Leo - odpowiedziałem trzęsącym się ze strachu głosem.

   - A skąd jesteś? - zapytał znowu.

   - Z P-P-Polski - mój głos ciągle się trząsł. Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

   - Jak się tu znalazłeś? - drążył dalej ten pierwszy.

   - N-N-Nie wiem. P-P-P-Po prostu s-s-spałem i-i-i m-m-m-miałem dzi-dzi-dziwny s-s-sen. Ż-Ż-Że wszy-wszy-wszystko wi-wi-wi-wiruje i-i-i z-z-znika. A po-po-potem się-się-się o-o-o-budziłem i-i-i z-z-z-znalazłem się t-tutaj. - wydukałem. Mężczyźni znowu wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

   - Chodź z nami - powiedział ten co zadawał mi pytania, wstając.

   Nadal niepewny podniosłem się wciąż się trzęsąc.

   - No chodź. Nic ci nie zrobimy - powiedział ten sam mężczyzna widząc moje wahanie. Wykonał przy tym przywołujący gest ręką.

   W końcu, nadal niepewny, podszedłem do nieznanego mężczyzny, który się przyjaźnie uśmiechał. Ten drugi, nie odzywając się ani słowem, podszedł do jucznego konika, którego zauważyłem dopiero teraz. Wyróżniał się tym, że był brązowy, a nie biały, tak jak dwa pozostałe. Mężczyzna odczepił parę juków i przyczepił, dzieląc, do dwóch koni. Patrzyłem na niego bardziej nieufnie. W końcu odezwał się ten pierwszy.

   - Jestem Ligolis, a to mój brat Haldir. - tu wskazał na drugiego mężczyznę.

   Skinąłem głową. Ligolis poprowadził mnie do brązowego konia. Przypomniał mi się mój i zrobiło mi się smutno. Mężczyzna chyba tego nie zauważył.

   - Jeździłeś już kiedyś na koniu? - zapytał.

   - Eee... Można powiedzieć, że tak - odpowiedziałem z wahaniem.

   Ligolis uniósł brwi.

   - Można powiedzieć, że tak? - powtórzył. - To znaczy tak czy nie?

   Zawahałem się.

   - No tak, ale... Tylko stępa. I tylko raz w życiu, półtorej godziny - wyjaśniłem szybko.

   - No więc to będzie twój drugi raz - powiedział Ligolis odwracając się. Sprawdził popręg siodła po czym odwrócił się znowu do mnie.

   - Możesz wsiadać - oznajmił wskazując kciukiem konia.

   Wsiadłem znów bez niczyjej pomocy. Ligolis pokiwał z uznaniem głową.

   - Doskonale - powiedział po czym odwrócił się i wsiadł na swojego konia. Jego brat uczynił to samo.

   - No to ruszamy - powiedział Ligolis.

   Uderzyłem niepewnie piętami w żebra mojego konia. Ruszył posłusznie.

   Wyjechaliśmy z polanki na żwirową drogę. Po paru minutach odezwał się Haldir tym samym nieznanym mi językiem. Po tonie jego głosu poznałem, że zadał pytanie o coś czego nie był pewien. Odpowiedź jego brata wyraźnie go usatysfakcjonowała. Jechaliśmy tak do końca dnia, a wieczorem Ligolis zarządził postój. Wjechaliśmy w las, na polanę. Ta była już większa od poprzedniej. Zsiadając z konia poczułem moje jeszcze bardziej obolałe mięśnie ud. Jęknąłem. Ligolis spojrzał na mnie.

   - Boli? - zapytał uśmiechając się współczująco.

   Pokiwałem głową. Haldir w tym czasie przygotowywał obozowisko. Jego brat poszedł rozpalać ogień, a ja usiadłem na ziemi. Zastanawiałem się jak się tu znalazłem i gdzie jest moja rodzina. Przypomniało mi się wczorajsze dziwne zachowanie rodziców. Nadal się zastanawiałem co ono mogło znaczyć. Czyżby wiedzieli? Czyżby wiedzieli, że się tutaj znajdę?

   Moje rozmyślania przerwał Haldir.

   - Chodź tu Leo - przywołał mnie.

   Wstałem i podszedłem do niego. Kiedy ujrzałem go z bliska zobaczyłem, że ma niebieskie oczy. Uśmiechnął się i podał mi kubek z gorącą herbatą.

   - Masz. Wypij.

   Zdziwiła mnie zmiana w jego zachowaniu, ale nie dałem nic po sobie poznać. Wziąłem kubek i skinąłem głową w podziękowaniu. Haldir odwrócił się, a ja zrobiłem to samo. Jednak zdążyłem zauważyć jak Ligolis popatrzył na brata z uśmiechem i skinął głową. Domyśliłem się, że pewnie zmiana w zachowaniu Haldira to jego zasługa. Powróciłem na moje miejsce na trawie i popijałem wolno herbatę. Usłyszałem jak bracia rozmawiają cicho w nieznanym języku. Później jeszcze zjedliśmy skromny posiłek w postaci mięsa lekko podgrzanego na małym ognisku. Potem położyliśmy się na ziemi i zasnęliśmy.

   Kiedy się obudziłem dopiero świtało. Cicho wstałem, żeby nie obudzić moich kompanów nadal pogrążonych we śnie, i podszedłem do linii lasu. Niestety konie się obudziły i jeden zarżał. Rozpoznałem, że to koń Haldira. "Dziwne" -pomyślałem. - "Haldir mi nie ufa, ale również jego koń". Obejrzałem się przez ramię, żeby sprawdzić czy nikt się nie obudził. Na szczęście bracia spali jak kamień. Tylko Haldir przewrócił się na drugi bok. Na ten moment wstrzymałem oddech. Po chwili już go wypuściłem. Przeszedłem przez las i wyszedłem na drogę. Rozejrzałem się. Była lekka mgła. Nikt nie jechał. Postanowiłem się przejść za nim tamci się obudzą.

   Szedłem powoli, rozglądając się na boki. Szedłem w stronę, w którą mieliśmy jechać. Nagle usłyszałem piękny śpiew po mojej lewej stronie i poszedłem sprawdzić skąd dochodzi. Przeszedłem przez kępę drzew i moim oczom ukazało się rozległe jezioro. Gdy znalazłem się bliżej zaparło mi dech w piersiach. W tym jeziorze pływały żywe istoty, które wyglądały jak syreny! I właściwie pewnie nimi były. Miały syreni ogon i falowane, blond włosy. Niektóre miały jeszcze jakiś kwiat morski lub perłę we włosach. To one tak pięknie śpiewały. Oczarowany zacząłem powoli przybliżać się w stronę skraju jeziora. Jeszcze chwila i bym do niego wpadł.

   Ale na szczęście (lub nie) nagle woda pośrodku jeziora zaczęła falować, najpierw powoli, potem coraz bardziej i bardziej aż w końcu coś zaczęło się z tego miejsca wynurzać. Woda zlewała się w dół i zaczęła pokazywać się straszna sylwetka potwora. Wyglądał jak wielka ośmiornica (albo kałamarnica), ale miał więcej niż jedną mackę. Miał ich chyba z dwadzieścia. Był bordowy z pomarszczoną skórą. Zaczął wymachiwać nimi jak opętany. Syreny rozpierzchły się. Pochowały się pod powierzchnią tafli jeziora i po chwili zniknęły mi z oczu. To coś skierowało swoje małe żółto-czerwone oczy na mnie. Zasyczało przy tym groźnie. Zacząłem cofać się przerażony i otworzyłem buzię patrząc na wynurzającego się potwora. Serce na moment przestało mi bić. A potem zaczęło walić jak oszalałe. Rzuciłem się do ucieczki. Potwór zasyczał posyłając za mną z dziesięć tych swoich obrzydliwych oślizgłych macek. Kiedy byłem już przy linii lasu poczułem jak jedna z nich oplata się wokół mojej prawej kostki. Wydałem stłumiony okrzyk. Pod wpływem szarpnięcia przewróciłem się. Wielka ośmiornica zaczęła przyciągać mnie ku sobie. Kurczowo próbowałem złapać się ziemi lub czegoś wystającego. Niestety na próżno. Jednak wziąłem jakiś ostry kamień leżacy blisko i zacząłem desperacko walić nim w ciągnącą mnie mackę. W końcu udało mi się "odkroić" jej górę. Szybko zdjąłem pozostałą część z mojej kostki po czym podniosłem się i zacząłem biec ile sił w nogach. Tym razem udało mi się uciec. Wybiegłem, zdyszany, na drogę i nie oglądając się popędziłem do naszego obozowiska. Pomyślałem, że już nigdy nie wybiorę się sam na przechadzkę. Zrozumiałem również, że to nie jest nasz świat. Tam nie ma syren ani takich potworów.

   Bałem się, że nie odnajdę miejsca, w którym jest obozowisko. Na szczęście jednak od razu je rozpoznałem chociaż nie wiem jakim cudem. Wbiegłem między drzewa i dopiero tam zwolniłem. Jeszcze przed wejściem na polanę przystanąłem i oparłem ręce na kolanach, ciężko dysząc. Kiedy już się trochę uspokoiłem, dopiero na nią wszedłem.

   Usiadłem na ziemi w miejscu, w którym spałem. Nadal się trzęsłem. Bracia jeszcze spali. Tylko konie patrzyły na mnie z zaciekawieniem.

   - Nie chcielibyście przeżyć tego samego co ja - powiedziałem cicho. Nie wiedziałem czemu mówiłem do koni, ale czułem, że mnie rozumieją.

1 komentarz: