czwartek, 30 listopada 2017

Elf 30

Nazajutrz król podał mi pierwszą dawkę odtrutki. Była gorzka i miała posmak przejrzałych jagód, ale od razu poczułem się lepiej. Myślę jednak, że chodziło tu o komfort psychiczny – w końcu widziałem przed sobą perspektywę wyzdrowienia. A to mnie uspokajało.
Radość z polepszającej się sytuacji nie trwała jednak długo – dwa dni później, gdy zażywałem kolejną porcję odtrutki, do gabinetu uzdrowicielskiego króla wszedł Ligolis, słaniający się na nogach. Mówił, że bolą go stawy i ciężko mu się oddycha. Przed utratą przytomności wyjąkał coś jeszcze o Xalicie i truciźnie. Król natychmiast się nim zajął i wybuchło lekkie zamieszanie w związku z zasłabnięciem księcia. Ligolisa położono w łóżku i czekano, aż się ocknie. Gdy przyszedłem do komnaty braci, zastałem Haldira siedzącego w fotelu z książką w ręku, jednak wzrok miał utkwiony w jednym punkcie. Otrząsnął się dopiero, gdy pomachałem mu ręką przed twarzą.
– Obudził się? – spytałem.
– Nie wiem – odparł książę. – Ale pójdę sprawdzić.
Okazało się, że Ligolis nadal był nieprzytomny. Jego brat jednak zamiast wrócić na fotel, usiadł na swoim łóżku i tępo patrzył na śpiącego. Przysunąwszy sobie krzesło, również zacząłem wpatrywać się w poszkodowanego.
Po kilku minutach powieki Ligolisa zatrzepotały, a on sam rozejrzał się niemrawo po pomieszczeniu.
– Ligolis – odetchnął z ulgą Haldir.
Elf spojrzał na brata, a potem na mnie. Wziął głęboki, lecz urywany oddech i chciał się podnieść, lecz syknął z bólu.
– Ligolis – przestraszył się jego brat i już po chwili siedział na jego łóżku. – Co się stało?
– X-Xalit…
– Widziałeś go?
Młodszy książę pokiwał wolno głową, a na jego czole dostrzegłem pot.
– On…
– Otruł cię?
– Ja… nie wiem – Ligolis zamilkł, zamknął oczy i przez długi czas się nie odzywał, a Haldir i ja wymieniliśmy zaniepokojone spojrzenia.
– Widziałeś go tutaj? – spytałem po chwili milczenia.
Młodszy książę spojrzał na mnie i przytaknął.
– Jest tu. W Whitemount.
Haldir zbladł, a gdy się odezwał, jego głos drżał.
– Co ci zrobił?
– Ch-chyba… otruł. Ale… nie wiem jak.
–  Więc co się stało?
Ligolis przygryzł wargę, przymknął oczy i uniósł drżącą rękę do czoła.
– Xalit… Szedłem ścieżką… w ogrodach… Obróciłem się… on tam stał… coś mówił… po-popchnął mnie i… ja poczułem takie… uczucie… dziwne… Upadłem i… On zniknął… Ja byłem… poczułem… dy-dyskomfort…
Cała ta historia wyraźnie wykończyła księcia, bo zamknął oczy i opadł na poduszkę. Ciężko oddychał, a jego twarz co chwila wykrzywiał grymas bólu.
Spojrzałem na Haldira. Starszy z braci pokręcił lekko głową i wskazał na drzwi. Wyszliśmy.
– Co z nim będzie? – zapytałem cicho.
– Nie wiem – odparł Haldir. – Ale musimy być dobrej myśli.
Po tych słowach przywołał na usta mocno wymuszony uśmiech i odprowadził mnie do drzwi.
***
Gdy kilka dni później przyszedłem odwiedzić Ligolisa, jego brata nie było. Ostrożnie uchyliłem drzwi sypialni i zajrzałem do środka. Książę leżał na prawym boku i ciężko oddychał. Nie wyglądał najlepiej.
Podszedłem bliżej i usiadłem na łóżku Haldira. W tym momencie Ligolis otworzył oczy, lecz patrzył na mnie niewidzącym wzrokiem. Zaczął się trząść i mamrotać niezrozumiałe słowa. Nagle gwałtownie się podniósł i rozejrzał wkoło. Co rusz powtarzał czyjeś imiona, które po chwili przerodziły się z powrotem w bełkot. Po kilku minutach opadł na poduszki i znieruchomiał.
Przez cały czas siedziałem jak sparaliżowany i nie wiedziałem co robić. Wzywać pomocy? Spróbować z nim porozmawiać? Wszystkie możliwości, które przychodziły mi do głowy, odrzucałem. Gdy tak patrzyłem na śpiącego Ligolisa, zastanawiając się, co począć, usłyszałem kroki. Po chwili drzwi do sypialni otworzyły się i ujrzałem w nich Haldira.
– Leo, co tu robisz?
Wzruszyłem ramionami.
– Przyszedłem odwiedzić Ligolisa. Ale zaczął majaczyć, lunatykować czy jak to tam nazwać. I w sumie nie miałem pojęcia jak zareagować, więc po prostu… siedziałem. – Po ostatnim słowie ze wstydu spuściłem głowę.
– Tak, ostatnio ma nocne mary, to jeden z objawów – odparł Haldir. – Zaraz ojciec tu będzie, Ligolis musi wypić balsam.
Zmarszczyłem brwi.
– Wypić balsam? To balsamy się pije?
– Takie jak ten? Tak – powiedział król, który nie wiadomo kiedy wszedł do sypialni z miską wypełnioną białą mazią. Serce podskoczyło mi do gardła. – Obudź go – rzekł do Haldira.
Haldir delikatnie ocucił brata, a następnie pomógł mu podnieść się do pozycji siedzącej. Władca przyłożył młodszemu synowi miskę do ust, by ten powoli wypił jej zawartość. Po kilku minutach niespokojnego przewracania się z boku na bok, zasnął, a Haldir dał mi znak, byśmy opuścili pomieszczenie.
Wyszliśmy przez pokój na korytarz i ruszyliśmy w dół korytarza.
– Co z nim będzie? – spytałem.
– Ojciec zna przepis na odtrutkę, ale żeby ją przyrządzić potrzebny jest tydzień. Dlatego na razie podaje mu balsamy, które w choć małych stopniu złagodzą objawy i przystopują ich postępowanie.
– Czyli będzie żył? – zapytałem z lekkim uśmiechem.
Haldir skinął głową, a kąciki jego ust delikatnie się uniosły.
Nagle zza zakrętu wyłonił się Mono.
– O, witajcie.
– Witaj Mono, gdzież tak pędzisz? – spytał książę.
Elf machnął ręką.
– A, do siebie. Widzisz nie czuję się za dobrze, także postanowiłem, że najlepiej będzie jak się położę, lecz przypomniałem sobie, iż muszę przedtem załatwić jeszcze jedną sprawę, dlatego zaraz z powrotem idę na zewnątrz, by ową sprawę załatwić, także…
– Hola, hola, Mono, przystopuj – Haldir uniósł obie dłonie do góry. Mężczyzna zamilkł.
– Po co opowiadasz nam to wszystko? – spytałem zdumiony.
Elf potrząsnął głową.
– Wcale nie chcę. Ale to silniejsze ode mnie.
– Jak to?
– Zaraz, zaraz – wtrącił się Haldir. – Czy ty przypadkiem nie jesteś pod wpływem serum prawdy?
Mono wzruszył ramionami.
– Najwyraźniej. Nie mam pojęcia skąd się wzięło, ale nie przejmowałbym się tym. Z pewnością to tylko przypadek…
– Ale ja nadal nie rozumiem, o co tu chodzi – stwierdziłem.
– Widzisz, Leo, gdy ktoś jest pod wpływem serum prawdy nie tylko nie potrafi kłamać, ale ma przymus do powiedzenia prawdy, nawet gdy tego nie chce. Zazwyczaj mówi również więcej niż go pytają bądź sam z siebie zaczyna się rozgadywać.
– Jak ty? – Uśmiechnąłem się.
– Jak ja – odparł Mono.
– Ale naprawdę nie masz pojęcia skąd je wziąłeś?
– Najmniejszego. Ale nie martw się Haldirze, jestem pewien, że nie ma się czym martwić. No bo czym? A teraz wybaczcie, pójdę już i uwolnię was od mojej bezsensownej paplaniny. Do zobaczenia! – zawołał i odszedł.
– Podejrzane – skomentował Haldir.
– Nawet mnie się takie wydało – poparłem go.
– Trzeba go mieć na oku – stwierdził książę, po czym ruszyliśmy z powrotem korytarzem.
***
Mono szedł niemalże opustoszałym dziedzińcem, by potem skręcić w boczną uliczkę. O dziwo na nic nie wpadał, chociaż nie patrzył na drogę, ponieważ wzrok miał utkwiony w pergaminie, który trzymał w ręku. W pewnym momencie poczuł ukłucie chłodu, a jego żołądek ścisnął się z niepokoju. Mono zatrzymał się. Usłyszał czyjeś kroki za sobą i powoli obrócił się, by spojrzeć w twarz, którą najmniej pragnął w tej chwili zobaczyć. Mężczyzna zbliżał się do niego, a elf stał jak sparaliżowany i nie dał rady wykonać żadnego ruchu.
– Witaj Mono – rzekł przybysz.
– Xalit – warknął błękitnooki. – Co zrobiłeś Ligolisowi?
Mroczny Elf zaśmiał się.
– A co, nie odkryliście jeszcze? Jestem pewien, że król już dawno to rozgryzł. A jeśli nie – rozłożył szeroko ręce – to już wasz problem.
Mono zacisnął dłonie w pięści, gniotąc przy okazji pergamin.
– Czego chcesz?
– Och, nic takiego. – W oczach mężczyzny pojawił się niebezpieczny błysk. – Powiedz mi tylko proszę, gdzie jest Zwój Alamsila?
– Jest w zamku w... – Mono, gdy uświadomił sobie co zamierza powiedzieć, zasłonił usta i zgiął się w pół, by powstrzymać potok słów. Usłyszał szyderczy śmiech Xalita.
– No dalej, Mono. Powiedz mi, gdzie jest ten Zwój.
Elf mocniej przycisnął dłonie do twarzy i z całych sił próbował powstrzymać się przed odpowiedzeniem na to pytanie.
– To ty podałeś mi serum – wydusił po chwili.
– Oczywiście. W końcu inaczej nie odpowiedziałbyś poprawnie na moje pytanie. A więc jeszcze raz: gdzie jest Zwój Alamsila?
Gdy znów o mały włos Mono nie zdradził pilnie strzeżonej tajemnicy, zdecydował się na desperacki krok. Szybkim ruchem wyciągnął sztylet i wbił go sobie głęboko w brzuch. Z jękiem upadł na kolana, a bruk wokół niego zabarwił się na czerwono.
Xalit przyglądał się temu ze stoickim spokojem.
– Cóż, nadal możesz mówić. Więc powiedz mi, gdzie jest ukryty Zwój Alamsila.
– Jest ukryty w zam… po… Nie! – Mono skulił się i ściskając za gardło, uświadomił sobie, że jego wróg miał rację. Mimo rany na brzuchu, z której cały czas sączyła się krew, nadal mógł mówić. Pozostawała tylko jedna opcja.
Elf ścisnął rękojeść sztyletu i uniósł wzrok na Xalita.
– Nigdy nie zdobędziesz tego Zwoju – warknął, a następnie podciął sobie gardło i legł bezwładnie w kałuży własnej krwi.
Mroczny Elf prychnął. Chwilę jeszcze patrzył na leżące bez ruchu ciało, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.
***
Biegłem co sił w nogach, a Ozzy był tuż za mną. Gdy dobiegłem pod drzwi gabinetu, ledwo dałem radę oddychać. Haldir podszedł do nas.
– Co… z… nim? – wydyszałem.
– Żyje. – Po tym jednym słowie Ozzy i ja odetchnęliśmy z ulgą. – Ale nie wiem co z nim będzie.
– Ale co się stało? – spytał mój przyjaciel.
Haldir pokręcił głową.
– Nie wiemy. Strażnik znalazł go w jednej z uliczek niedaleko dziedzińca, nieprzytomnego i całego we krwi. Miał ranę na brzuchu i poderżnięte gardło, a... – Haldir przełknął ślinę. – A w ręku sztylet – zakończył głucho.
Ozzy i ja otworzyliśmy szeroko oczy.
– Chcesz powiedzieć – zacząłem powoli. – Że sam sobie to zrobił?
– Nie – rzekł ostro Haldir. – Na pewno nie. Mono nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego.
Nie byłem tego, aż tak pewny, jednak nie chciałem wdawać się w niepotrzebną dyskusję. Wolałem zachować to dla siebie.
Rozejrzałem się wokół. Stało tutaj kilka osób, głównie strażników. Jednak nigdzie nie widziałem Colleen ani Constantina, co wydawało mi się dość dziwne.
– A gdzie jego rodzice? – spytałem w końcu.
Haldir spojrzał na mnie.
– U mojej mamy – odparł. – Źle to znieśli.
– Nie dziwię się im – mruknął Ozzy, a ja musiałem przyznać mu rację.
– A Ligolis wie?
Starszy książę pokręcił głową.
– Nie mam serca teraz mu tego powiedzieć. Nikt nie ma. Chyba, że wy chcecie – dodał po chwili z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
– Przypomniało mi się, że muszę obiad w domu ugotować – odparł Ozzy.
– Ja chyba zostawiłem konia na dziedzińcu – dodałem.
Haldir zaśmiał się krótko, lecz zaraz z powrotem spoważniał.
– Może faktycznie idźcie do siebie. Nie ma sensu tu stać.
– Ale ty, zgaduję, zamierzasz zostać? – Wyrwało mi się.
– Może.
Postanowiłem nie drążyć już tematu i razem z Ozzy’ym odeszliśmy stamtąd.
***
– Nie jesteś zły?
Ligolis spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– A za co mam być zły?
Wzruszyłem ramionami.
– Może nie chciałeś wiedzieć. Lepiej byś spał, gdybyś nie wiedział.
– Bzdura. Będę sypiał tak samo źle. Nocne mary, zasłabnięcia, bóle stawów, problemy z oddychaniem. Nie przejmuj się, kolejne nieszczęście do kolekcji szczególnie dużej różnicy nie zrobi.
Skrzywiłem się.
– Nie mów tak. Jestem pewien, że wyzdrowiejesz.
– Och, ależ wyzdrowieję, tylko, jak widać, za późno.
– Chyba nie myślisz, że byłbyś w stanie mu wtedy pomóc?
Ligolis nieznacznie wzruszył ramionami.
– Kto wie. Teraz na pewno się nie dowiemy.
– No właśnie, dlatego lepiej przestań myśleć tym torem – rzekłem twardo.
Książę spojrzał na mnie, zaśmiał się lekko i położył mi dłoń na ramieniu. Słabą dłoń.
– Dobrze, Leo. Obiecuję, że postaram się być jak najbardziej optymistycznie nastawiony do życia.
– Czyli wcale? – burknąłem, odwracając wzrok.
– Tego bym nie powiedział. Rzekłbym raczej, że bardzo mało.
Westchnąłem smutno.
– Mam tylko nadzieję, że Haldir nie będzie zły, że ci powiedziałem – mruknąłem.
– Wątpię. Jak rozumiem po prostu nie miał serca mi tego oznajmiać. To nie tak, że nie chciał, żebym wiedział.
– Tak, pewnie masz rację.
Na kilka minut zapadło milczenie.
– Ligolis?
– Tak?
– Masz jakieś przeczucia, co do przyszłości?
– Mam.
– Jakie?
Ligolis spojrzał mi prosto w oczy.
– Lepiej, żebyś nie wiedział.
***
Zawsze myślałem, że nieszczęścia chodzą parami. Jednak na własnej skórze, można by rzec, doświadczyłem, że to nieprawda. One chodzą stadami.
Gdy ujrzałem wracający patrol, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Nie dość, że elfów było stanowczo mniej, to jeszcze zastanowiła mnie inna rzecz. Skoro patrolem dowodził Haldir, to dlaczego on nie wracał?
Gdy elfy podeszły bliżej, ujrzałem ich rany. W większości wyglądały na naprawdę poważne. Patrol wzbudził ciekawość wśród ludności, która teraz przepychała się między sobą, by przyjrzeć się im z bliska. Jednak oni zdecydowanie szli przed siebie, by w końcu uzdrowiciele, którzy niespodziewanie pojawili się na placu, mogli się nimi zająć. Jednak jeden z elfów wywinął się i wszedł do zamku. Podążyłem za nim.
Elf kierował się w stronę komnaty króla. Strażnicy bez problemu go przepuścili, a ja prześliznąłem się obok niego i cicho usiadłem na dywanie, tuż obok kanapy, na której siedzieli rodzice Mono. Królowa był w pomieszczeniu obok, a król siedział na swoim zwyczajowym miejscu.
Wejście elfa wywołało wielkie zdumienie.
– Tanielu, co się stało? – zapytał władca.
– Panie mój – wydyszał elf. – Ja… wybacz mi, że zawiodłem.
– Tanielu, mów co się stało.
Mężczyzna zwiesił głowę i wypowiedział cztery straszne słowa. Cztery słowa, po których mój chwiejący się dotąd, niedawno zbudowany, świat, ostatecznie runął.
– Twój syn został porwany.
W komnacie rozległ się huk.
Dzbanek z wodą, który niosła królowa, rozbił się w drobny mak, a ciecz rozlała wokół.
Przez moment wszystko jakby się zatrzymało. Wydawało się, że nawet drobinki kurzu znieruchomiały.
Gdy król przemówił, był cały blady i drżały mu wargi.
– Jak to się stało?
– Byliśmy na patrolu. Goniliśmy grupę morduków, co okazało się być pułapką. Były ich dziesiątki, panie. W dwudziestkę nie mieliśmy szans. Książę dzielnie walczył, lecz gdy napadło go dziesięciu przeciwników, był bezsilny. Napływające ilości morduków zmusiły nas do ucieczki. Zostało nas siedmiu.
Po jego słowach zapadło milczenie. Każdy przetwarzał te informacje we własnym sercu.
– Idź do uzdrowiciela, Tanielu – rzekł po dłuższej chwili król.
– Tak jest, mój panie. – Elf skłonił się i wyszedł.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, królowa ze szlochem upadła na kolana, zakrywając twarz dłońmi. Colleen przyklękła przy niej i mocno ją objęła. Mężczyźni trwali nieruchomo, tak samo jak ja. Po chwili, która wydawała się wiecznością, władca walnął pięścią w blat, aż stos papierów na nim niebezpiecznie się zatrząsnął.
– Tego już za wiele – warknął. – Jeśli Xalit myśli, że może tak sobie z nami pogrywać, to się grubo myli. Constantinie – zbieraj armię. Niedługo wyruszamy.
– Ale panie to chyba nierozsądne – odważyłem się odezwać. – Co jeśli on tego właśnie chce? Co jeśli to pułapka?
– Nie obchodzi mnie to. A ty się w to nie wtrącaj, Leonardzie. To nie jest sprawa dla ciebie – to nie są dziecinne ćwiczenia, tu się waży ludzkie życie. Radzę ci trzymać się od tego z daleka. – Po czym razem z Constantinem opuścili komnatę.

A ja już wiedziałem, co powinienem zrobić. I z pewnością nie było to tym, czego oczekiwał król.

1 komentarz: