wtorek, 31 października 2017

Elf 29

Gdy wracając ze spotkania z Ozzy’ym, szedłem do swojej komnaty, usłyszałem podniesione głosy niedaleko. Zaintrygowany, skręciłem w inny korytarz, a moim oczom ukazali się bracia. Gdy się pojawiłem w ich polu widzenia, natychmiast przybrali pozornie normalne pozy, a na usta przykleili sztuczne uśmiechy.
– Leo! Co tu robisz? – spytał Haldir.
– Wy się kłócicie? – spytałem, zakładając ręce na piersi.
– My? Skąd – odparł Ligolis, przeciągając ostatnią sylabę.
– Oczywiście, że nie – westchnąłem.
– Leo, nie masz czegoś do roboty? – spytał Haldir. – Myślę, że powinieneś poszukać czegoś u siebie.
– Oczywiście – odparłem z przekąsem.
Odwróciłem się na pięcie i skręciłem za róg. Gdy znów doszły do mnie głosy książąt, wróciłem.
– Wcale się nie kłócicie.
Bracia przerwali i spojrzeli na mnie z niezdecydowaniem.
– Widzę, że nie zamierasz stąd pójść. – Westchnął Haldir. – Więc proszę cię o jedno, Leo. Nie wtrącaj się. – Po tych słowach bracia zupełnie przestali się przejmować moją obecnością i powrócili do kłótni.
– Chyba nie myślisz tak na poważnie! – krzyknął Haldir, wskazując na brata. – Przecież dobrze wiesz, że gadasz bzdury.
– Oczywiście – warknął Ligolis. – Ja zawsze gadam bzdury. Według ludu, według ojca i według ciebie.
– Widzisz! I właśnie o tym mówiłem. Ty zawsze robisz z siebie ofiarę! I wcale ci nie zależy, żeby to zmienić! Po prostu chcesz, by wszystko kręciło się wokół ciebie!
– Wiesz, gdzie jest luka w twojej teorii? Mną nigdy się nikt nie interesował!
– Tak, i to wcale nie jest dziwne!
Wciągnąłem powietrze i obserwowałem dalszy przebieg wydarzeń.
Ligolis zamilkł i patrzył morderczym wzrokiem na rozmówcę. Po chwili postąpił krok naprzód.
– Przynajmniej pozostałem sobą i nie stałem się marionetką ojca jak ty – wysyczał bratu prosto w twarz.
Haldir wyprostował się gwałtownie i odsunął.
– Widzę, że nie odróżniasz obowiązków księcia od rozkazów, drogi bracie. Ale to nie dziwne. Zawsze byłeś niedoedukowany.
– Hm, pomyślmy. Może dlatego, że nigdy tej edukacji nie otrzymałem.
– Wszyscy i tak wiedzieli, że to zbędne wysiłki – odparł Haldir z fałszywym uśmiechem na twarzy.
Zaczynałem coraz bardziej się bać o rozwój wypadków.
– Ach, to dlatego jesteś taki ograniczony? Wszyscy wiedzieli jak mało pojemny jest twój mózg, więc wypełnili go bzdurami, by nie zostało miejsca na coś pożytecznego, tak?
– Wydaje ci się, że jesteś zabawny, bo nie wiem?
– Nic dziwnego, drogi bracie, u ciebie to naturalny stan.
– Mam ciebie oficjalnie dość! – warknął Haldir. – Zawsze tylko zawadzałeś i zupełnie nie wiem, co tu nadal robisz.
– Ah, ja? – Ligolis teatralnie wskazał na siebie. – Ja tylko przyglądam się jak tracisz swoją wartość, będąc tak podporządkowanym ojcu.
– Wydaje ci się, że wszystko ci wolno, tak? Otóż nie, drogi bracie. Mało trzeba, by na mój rozkaz zamknęli się w lochu.
– Czy ty mi grozisz, przepraszam bardzo? Własnego brata zamknąłbyś w celi?
– Wolałbym nie mieć brata niż mieć ciebie za brata.
Otworzyłem szeroko oczy i z niedowierzaniem obserwowałem dalszy ciąg kłótni.
Ligolis zaczął się śmiać.
– O jak mi ciebie szkoda. Niestety nie masz wyboru, drogi bracie – rzekł, kładąc nacisk na dwa ostatnie słowa.
– Nie mam? – Haldir zaśmiał się, lecz w tym śmiechu nie było ani krzty wesołości. Spojrzał na rozmówcę, a ja ujrzałem niebezpieczny błysk w jego oczach, który mnie przeraził. – Uwierz mi, że niewiele trzeba, byś opuścił ten świat.
Ligolis rozłożył ręce, jakby odsłaniając się.
– Śmiało. Zabij mnie, a wyświadczysz mi przysługę. Wiesz dlaczego? Bo ty wtedy też zginiesz! Nie mów, że zapomniałeś! – Śmiech Ligolisa przyprawił mnie o ciarki. – Mamy więź, drogi bracie. Na tyle rozwiniętą, że jeśli zginie jeden z nas, zginie i drugi.
– A ty co, przewidziałeś to? Nie mamy pewności, idioto! Zresztą, przecież i tak jesteś kiepskim jasnowidzem.
Ligolis prychnął.
– Ja? Kiepskim jasnowidzem? Niby dlaczego?
– Czy nie powinieneś przewidzieć porwania Pauline?
Gdy tylko padło imię mojej siostry, zacząłem przysłuchiwać się tej kłótni jeszcze dokładniej niż przedtem.
– Przewidziałem, gdzie będzie później, a to zawsze coś!
– Oczywiście, przewidziałeś, gdzie będzie po porwaniu, ale samego porwania nie przewidziałeś. Albo może przewidziałeś, ale nie chciałeś temu zapobiec, by potem wyszło na twoje, co?
– O co ty mnie oskarżasz! – zdenerwował się Ligolis. – Nie jestem taki jak ty!
Gdy sens ich kłótni do mnie dotarł, moje serce się zatrzymało.
– Stop! – krzyknąłem, a bracia natychmiast ucichli. Na ich twarze wkradło się przerażenie, gdy zrozumieli, co usłyszałem.
– Wy… wy… – wykrztusiłem. – Wy wiedzieliście o Pauline?! Wiedzieliście, że coś jej się stanie?! Jak… Jak mogliście mi nie powiedzieć?! – wrzasnąłem.
– Leo, my… – zaczął Ligolis, lecz nie dałem mu dokończyć.
– Wy… wy… kanalie! – wrzasnąłem i obróciwszy się na pięcie, odbiegłem.
W oczach miałem łzy. Słyszałem za sobą ich krzyki, ale tylko gnałem przed siebie, nawet nie patrząc na drogę. I właśnie to mnie zgubiło, bo zbiegając po schodach, wpadłem z impetem na królową, zwalając nas oboje na ziemię.
– Pani, przepraszam najmocniej! – wykrzyknąłem, dopadając do niej. – Coś ci się stało? Wybacz mi pani, to było niechcący! – spanikowałem.
Kobieta rozmasowywała sobie żebra.
– Nic nie szkodzi, Leo. Zdarza się.
– Wybacz mi, pani – szepnąłem.
– Wszystko w porządku, skarbie. – Uśmiechnęła się. – Ale dlaczego tak biegłeś?
Spuściłem głowę i odwróciłem wzrok.
– Hej, co się dzieje? – Władczyni dotknęła mojego policzka, zmuszając mnie, bym na nią spojrzał.
Westchnąwszy, opowiedziałem jej sytuację sprzed chwili.
Królowa przytuliła mnie.
– Przykro mi, Leo. Porozmawiam sobie dziś z nimi. A teraz chodź ze mną.
Wstaliśmy z ziemi i udaliśmy się do komnaty króla. Kobieta posadziła mnie na kanapie, po czym zaczęła żywo dyskutować o czymś z mężem w sąsiednim pomieszczeniu. Następnie wyszła z gabinetu, a władca usiadł za biurkiem i zaczął coś pisać. Nie bardzo wiedziałem, co mam teraz robić. Przez chwilę było słychać tylko chrobot pióra.
– Jak król odkrył, co to za trucizna? – spytałem.
Monarcha przerwał pisanie i podniósł na mnie wzrok.
– Rana na kostce – odparł. – Jest tylko jedna trucizna, która powoduje takie rzeczy. W przypadku zwykłym znachorów po takim odkryciu jest już za późno i zazwyczaj nie udaje im się uratować pacjentów. Jednak ja to potrafię. Umiem sporządzić właściwą odtrutkę, nawet na najbardziej rozwinięte stadium. Więc nie martw się, Leonardzie. Za kilka dni będziesz zdrów jak ryba.
Kiwnąłem głową w podzięce, a król wrócił do pisania. Po chwili drzwi się otworzyły i energicznie wkroczyła przez nie królowa. Za nią weszli bracia.
– Widzę, że ich znalazłaś – stwierdził władca, nie podnosząc wzroku.
– Zgadza się – odparła jego żona.
– Leo, posłuchaj mnie. To wszystko nie tak – zaczął Haldir.
– Oczywiście. Tylko wiedzieliście o mojej siostrze, ale nie, po co o tym mówić!
– To nie do końca tak.
– Ale od początku – burknąłem.
Haldir westchnął.
– Leo, to naprawdę nie moja wina.
– Jasne, zwal na mnie – warknął Ligolis do brata, po czym zwrócił się do mnie. – Mając wizję związaną z twoją siostrą nie miałem pojęcia, że nią jest.
– Mogłeś się domyślić – mruknął Haldir, na co Ligolis gwałtownie się do niego odwrócił.
– A ty niby byś się domyślił?!
– Ależ ja jestem tylko zwykłą marionetką. Ja nic sam nie potrafię – odparł Haldir, a jego głos był tak przesiąknięty jadem, że stwierdziłem, iż moje zdenerwowanie na nich jest jak ziarenko piasku stojące obok nadzwyczaj dorodnej dyni w porównaniu do ich nienawiści wobec siebie.
– Nie da się ukryć – syknął Ligolis do brata, po czym zwrócił się do mnie. – Leo, słuchaj. Ja naprawdę  nie miałem pojęcia…
– Ale później już miałeś! Dlaczego mi nie powiedziałeś, że wiesz, gdzie ona jest?! – W moich oczach pojawiły się łzy.
– Nie miałem pewności, Leo.
– Nic dziwnego – mruknął Haldir, a Ligolis walnął go łokciem w brzuch. I to wcale nie był braterski kuksaniec.
– Przecież wiesz, że każda informacja o niej jest na wagę złota. Więc dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Mówię ci, że nie miałem pewności. Nie chciałem wprowadzać zbędnego zamieszania i niedopowiedzeń.
Jeszcze zanim skończył mówić, wstałem i skierowałem się do drzwi. Nie mogłem dłużej tego słuchać.
– Leo, czekaj! – Usłyszałem za sobą głosy, lecz się nie zatrzymałem. Zamierzałem wrócić do siebie.
Gdy byłem już przy swojej komnacie, dogonił mnie Haldir.
– Leo, zaczekaj. – Haldir położył mi rękę na ramieniu.
Strząsnąłem ją i energicznie odwróciłem się do niego.
– Nie chcę słuchać żadnych tłumaczeń, ani za niego, ani za ciebie. Jeśli chcecie się godzić ze mną, pogódźcie się najpierw ze sobą. Bo pałając do siebie taką nienawiścią, niczego dobrego nie zdziałacie – to powiedziawszy, obróciłem się na pięcie i wszedłem do komnaty, trzaskając drzwiami. Udałem się do sypialni i rzuciłem się na łóżko. Zakryłem twarz dłońmi.
– Pauline, wybacz mi – wyszeptałem.
*
Ligolis stał oparty o drzewo z założonymi na piersi rękami i wpatrywał się w rozległy ogród, rozciągający się przed nim. Rozmyślał już od dłuższego czasu, pozostając w bezruchu. Ocknął się dopiero, gdy obok niego pojawił się jego brat.
– Mamy przechlapane – rzekł z westchnieniem Haldir.
– Oczywiście, że mamy, w końcu maczałeś w tym palce.
Haldir wciągnął gwałtownie powietrze i obrócił się energicznie twarzą do brata.
– Zawsze, gdy wina leży po twojej stronie, zwalasz ją na mnie, prawda?
– Próbujesz się oczyścić czy jak? – Ligolis odsunął się od drzewa i podszedł do brata. – Przecież to ty zacząłeś przy nim wątek Pauline. Nie zdziwiłbym się, gdyby cię znienawidził. Zresztą dziwię się, że do tej pory tego nie zrobił.
Dla Haldira miarka się przebrała – z całej siły walnął brata pięścią w szczękę. Ligolis odleciał do tyłu i upadł z jękiem na ziemię.
– Widzę, że nie najlepiej radzisz sobie z emocjami, drogi bracie – warknął, wypluwając krew.
Podniósł się z ziemi i, nim Haldir zdążył się zorientować w sytuacji, kopnął go w brzuch. Starszy książę zgiął się w pół.
– Jeśli myślisz, że jesteś lepszy to się grubo mylisz, braciszku – wysapał i się zamachnął, lecz Ligolis złapał jego rękę, wykręcił  i wywrócił brata na ziemię. Upadając, Haldir złapał młodszego księcia za rękaw i pociągnął za sobą.
– Wiem, że zawsze uważałeś, że jesteś lepszy, ale to nieprawda! – krzyknął Ligolis, uderzając łokciem w szyję brata. Haldir stracił na chwilę oddech, lecz już po chwili podniósł się na nogi.
– Ja tak nigdy nie uważałem, tylko wszyscy wokół! – mówiąc to, kopnął brata w kolano, tak że ten upadł na trawę.
– Nawet jeśli oni zaczęli, to ty w to uwierzyłeś! – Ligolis zamachnął się w głowę Haldira, lecz ten przytrzymał jego rękę, a drugą walnął brata w brzuch. Młodszy książę jęknął i obrotem wywalił przeciwnika na ziemię.
– Zawsze byłeś podatny na wpływy innych.
Haldir podniósł się z ziemi i otrzepał.
– To ty jesteś podatny na wpływy, bo ty w to uwierzyłeś, a nie ja! – krzyknął, waląc pięścią w ramię brata.
Ligolis zachwiał się, lecz szybko skontrował i uderzył starszego księcia w brew, z której pociekła krew. Ten podciął bratu nogi, wskutek czego obaj wywrócili się na ziemię. Po chwili szamotaniny, ciężko dysząc, podnieśli się na nogi.
– Wydaje ci się, że to takie proste? – warknął Ligolis.
– Życie z tobą nigdy nie było proste, więc nie – odparł Haldir, po czym zamachnął się na brata, lecz ten zrobił unik. Szybko znalazł się za plecami przeciwnika i z całej siły go kopnął. Książę upadając na ziemię, rozciął sobie wargę o korzeń. Z trudem podniósł się na nogi i obrócił w stronę brata, nie zwracając uwagi na krew, która kapała na jego ubranie.
– Jesteś chyba najgorszym księciem, jakiego mogło sobie wyobrazić Whitemount.
Ligolis rzucił się na brata, wywracając siebie i jego na ziemię. Przez kilka minut turbowali się, tarzając się po ziemi, aż wreszcie obaj padli na trawę obok siebie, ciężko dysząc.
Haldir zerknął na brata.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co my właśnie robiliśmy?
Ligolis obrócił głowę w jego stronę głowę.
– Chyba dopiero to do mnie dociera – odparł.
Po chwili oboje zaczęli śmiać. Śmiali się przez dobrych kilka minut, po czym powoli podnieśli się z ziemi.
Ligolis syknął.
– Co jest? – spytał Haldir.
– Wykręciłeś mi nadgarstek – odparł jego brat.
– Wybacz.
Ligolis zaśmiał się krótko, po czym zmierzył się krytycznym spojrzeniem.
– Jeśli ojciec nas zobaczy w tym stanie, oficjalnie nas zabije.
Haldir popatrzył po sobie i skrzywił się.
– Gorzej niż po wojnie – stwierdził.
Obaj mieli poplamione krwią i ziemią ubrania oraz liczne okaleczenia na ciele.
Ligolis podniósł się na nogi i wyciągnął zdrową rękę w stronę starszego księcia.
– No cóż, drogi bracie. Chyba oficjalnie możemy stwierdzić, że nasz konflikt został zakończony.
Haldir uśmiechnął się i złapał rękę elfa.
– Na to wygląda – odparł.
*
Z drzemki zbudziło mnie pukanie do drzwi. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem otworzyć. Za progiem stała Liliami.
– Witaj, Leo – rzekła z uśmiechem.
– Witaj, Liliami.
– Mam robić za pośrednika. – Gdy uniosłem brwi w niemym pytaniu, wyjaśniła. – Chłopcy chcą z tobą rozmawiać. Wiedzą, że byś ich nie wpuścił, więc wysłali mnie.
Westchnąłem.
– Wejdź.
Usiedliśmy na fotelach, a Liliami kontynuowała wypowiedź.
– Chcą po prostu dociągnąć sprawę do końca. Wyjaśnić ją. Myślę, że powinieneś się z nimi zobaczyć i chociaż ich wysłuchać.
– To i tak nie będzie miało sensu – westchnąłem. – Oni najpierw muszą pogodzić się ze sobą.
– Och, ależ już to zrobili. – Uśmiechnęła się Liliami. – Bądź pewien.
Popatrzyłem na nią niepewnie.
– Zgoda. Zobaczę się z nimi.
– Cudownie! – wykrzyknęła księżniczka. – Zaraz ich tu przyślę.
Kiwnąłem głową z uśmiechem, a Liliami wyszła z komnaty. Nie minęło dziesięć minut, a już rozległo się pukanie.
– Jak musicie, to wchodźcie.
Drzwi się otworzyły i do komnaty wkroczyli bracia. Usiedli na kanapie, a ja się im przyjrzałem. Coś w nich było nie tak.
– Słuchaj, Leo, chciałbym cię przeprosić. Nie będę się już usprawiedliwiał, tylko po prostu przeproszę. Nic więcej nie jestem teraz w stanie zrobić. Przepraszam – rzekł Ligolis.
Haldir kiwnął głową, a ja się lekko uśmiechnąłem.
– Jest jedna rzecz, którą możesz zrobić – odparłem.
Bracia spojrzeli po sobie.
– Jaka? – spytali jednocześnie.
– Powiedz mi, co o niej wiesz.
Ligolis westchnął i potarł ręką czoło, po czym się skrzywił.
– Prawdopodobnie jest w zamku Xalita – wyszeptał. – W ciemniej celi. Była tam też jakaś inna dziewczynka, cała ubrana na czarno. Włosy też takie miała. Ona raczej nie była więźniem. Tylko tyle wiem.
Coś ścisnęło mnie za gardło, lecz zapytałem:
– Jak wyglądała Pauline?
– Była przestraszona, skulona i trochę zmarniała. – Ligolis zamilkł na moment. – Przykro mi, Leo.
Potrząsnąłem głową, głównie po to, by odpędzić łzy.
– Nieważne – wyszeptałem.
Młodszy książę wstał, lecz syknął i zgiął się w pół.
– Co jest? – spytał jego brat.
– Żebro – odparł Ligolis.
Haldir zrobił skruszoną minę.
– Wybacz.
Przyglądałem im się uważnie, próbując zrozumieć, co się stało. Widać było, że oboje są lekko poobijani.
– Co wam się stało? – spytałem.
Bracia spojrzeli na mnie.
– Nam? Nic, nic – odparł pospiesznie Ligolis.
– Mieliśmy tylko lekki zatarg – dodał Haldir. – Ale przynajmniej dzięki niemu się pogodziliśmy.
– Czy wy się pobiliście?
Zapadła chwila ciszy, podczas której bracia wymienili spojrzenia.
– My? Skąd – odrzekł młodszy książę, machając lekceważąco ręką i przedłużając samogłoski.
– Skąd ten pomysł? – spytał jego brat.
– Rany, wy się pobiliście. Chłopaki, poważnie?
– Ej, ej, ej. Ty się powinieneś cieszyć, że się pogodziliśmy. Czy to ważne jak? – teatralnie oburzył się Ligolis.
– Mam pominąć oczywiście fakt, że zadaliście sobie dosyć poważne obrażenia?
– Tak.
Zacząłem się głośno śmiać.
– Okej.
– A, i Leo – dodał Haldir. – Proszę, nie mów o tym naszemu ojcu. Zamorduje nas, jak się o tym dowie.
Zachichotałem.
– No zgoda. Chociaż będzie kusiło.
– A tylko się waż – rzekli bracia unisono, a ja nie wytrzymałem i ponownie zacząłem się śmiać.

1 komentarz:

  1. Jeeej, kłótnia i bójka! :D Bardzo ciekawa scena, ale... No ale rozczarowało mnie trochę rozwiązanie bójki. Nie ważne. ;)

    OdpowiedzUsuń