Patrzyłem tępo na mojego
rozmówcę. Próbowałem przetrawić usłyszaną informację, lecz kołowrotki w mojej
głowie pracowały wolniej niż zazwyczaj. Matka. Siostra. Dziecko. Ja. Czyli to
znaczyło, że…
Otworzyłem szeroko oczy.
- T-to znaczy… – zacząłem drżącym
głosem. – Że… ja jestem z rodziny królewskiej?
Pozostali pokiwali poważnie
głowami.
- Wszystko na to wskazuje – rzekł
Haldir, wstając. Podszedł do okna i założył ręce za plecami.
- Ale… – zamilkłem. Próbowałem to
wszystko ułożyć w logiczną całość, lecz nie potrafiłem. Jeśli ich opowieść była
prawdziwa oznaczało to, iż moja mama była siostrą królowej Whitemount.
Oznaczało to również, że pochodzi z tego świata. Skoro znalazła tu męża, on
najpewniej również był z tego świata. Oraz istniało wysokie prawdopodobieństwo,
iż w takim wypadku moja mama jest elfką.
Ligolis i Mono przyglądali mi się
w milczeniu. W końcu spojrzałem na młodszego z braci.
- Wszystko… Czyli co? – spytałem,
nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi Haldira.
- Widzisz Leo – zaczął Ligolis. –
Siostra naszej matki wyniosła się trzynaście lat temu.
- Z rocznym dzieckiem – wtrącił
Mono.
- Właśnie – kontynuował Haldir,
nadal stojąc twarzą do okna. – Królowa i jej siostra pokłóciły się. Chyba do
dziś nikt dokładnie nie wie o co. Marion, bo tak nazywała się siostra królowej,
niedługo po kłótni zniknęła. Podejrzewano, że po prostu uciekła z zamku. Wraz z
nią zniknęli jej mąż Robin oraz ich roczny syn… Leo.
Zamarłem. Patrzyłem na Haldira
szeroko otwartymi oczami.
- Leo – zaczął Ligolis, a ja
odwróciłem się do niego. – Jak nazywają się twoi rodzice?
- Martyna i Robert – rzekłem
cicho.
Elfowie spojrzeli po sobie.
- Imiona łatwo zmienić –
stwierdził Haldir.
- Zresztą, Leo, jesteś do nas
podobny. Pod wieloma względami. Masz cechy, które mogłyby świadczyć o tym, że
jesteś z nami spokrewniony – powiedział młodszy książę. – Jednak ostateczną
pewność zyskaliśmy dopiero wczoraj.
Zmarszczyłem brwi.
- Leo, pamiętasz ten czerwony
klejnot, który wypadł mi wczoraj z kieszeni? – odezwał się Mono. Pokiwałem
głową. – Zastanawiałeś się dlaczego przestał świecić. Otóż klejnot ten zaczyna
świecić tylko wtedy, gdy dotyka go członek rodziny królewskiej. To był
ostateczny test na sprawdzenie naszych podejrzeń.
Milczałem. Powoli
przetrawiałem wszystkie informacje. To, czego się dowiedziałem, zburzyło całą
równowagę mojego dotychczasowego życia. Wszystkie fundamenty. Siedziałem
sztywno długi czas, aż w końcu ciszę przerwał Mono.
- Współczuję ci Leo –
odezwał się. – To musi być straszne. Dowiedzieć się, że jest się spokrewnionym
z tymi dwoma. – Tu wskazał kciukiem braci, którzy w odpowiedzi spiorunowali go
wzrokiem.
Zacząłem się śmiać.
Parę minut trwało, nim się uspokoiłem, lecz bracia oraz Mono rozumieli, że tym
śmiechem rozładowałem emocje. Spojrzałem na nich.
- I co teraz?
- Nic, Leo – odrzekł
Ligolis. – Wiem, że to jest rzecz, która zburzyła twoją równowagę wewnętrzną,
lecz po prostu musisz nauczyć się z tym żyć. Nic więcej zrobić nie możesz.
Pokiwałem głową.
- A, i Leo – odezwał
się młodszy książę. – W tym tygodniu nie będziesz miał lekcji. Przyjeżdżają
książęta z innych rodzin i będziemy mieli wspólne zajęcia. Ale potem będzie
normalnie.
Kiwnąłem głową.
- A Mono też?
Ligolis pokręcił
głową.
- Co ty. Tego idioty
nawet nie da się pomylić z rodziną królewską.
- A to ciekawe. –
Reakcja Mono była natychmiastowa. – Zwłaszcza, że niektórzy myślą, iż jesteśmy
rodzeństwem.
- Wiń za to Haldira.
- A z jakiej racji?
- A z takiej, że tak
mówię.
- I myślisz, że to
wystarczy?
- Słowa królewskiego
syna ci nie wystarczą?
- Daruj sobie. Nie
dość, że nie jesteś pierworodnym, to jeszcze ostatnim z rodzeństwa.
- A to ma coś do
rzeczy?
- Ma i to dużo.
Spojrzałem niepewnie
na Haldira. Lecz on, powstrzymując śmiech, pokręcił głową. Po chwili nie
wytrzymał i zaczął się śmiać.
Mono i Ligolis spiorunowali
go wzrokiem.
- Weźcie się
ogarnijcie. Choć raz. Proszę – rzekł starszy książę.
- Za dużo wymagasz –
odparł jego brat.
Haldir westchnął i
wzniósł oczy do nieba. Potem spojrzał na mnie.
- Ciesz się, że nie
musiałeś znosić ich całe swoje życie.
***
Następnego ranka
zerwałem się dość wcześnie i niemal od razu dopadłem do okna. Na dziedzińcu
kręciło się wiele osób. Stały tam powozy, bryczki oraz pojedyncze konie.
Dostojnie ubrane osoby krzątały się wszędzie, a wokół nich ich służący. Po
bokach stali gapie, których zdenerwowani strażnicy próbowali odganiać.
Patrzyłem na to zafascynowany. Takiego zamieszania w Whitemount dotąd nie było.
Nagle poczułem dziwny
ucisk w klatce piersiowej. Odsunąłem się od okna i w tym momencie moje ciało
przeszył tak potworny ból, że momentalnie upadłem na podłogę. Miałem wrażenie
jakby ktoś wbił mi sztylet w brzuch, uszkadzając przy tym każdy nerw w moim
ciele, który zapłonął niewyobrażalnym bólem. Co chwila drgałem, co tylko
potęgowało katusze. Skuliłem się w kłębek i złapałem za głowę, którą rozsadzało
mi od środka. Gdy już myślałem, że nie wytrzymam, wszystko minęło. Leżałem na
podłodze, ciężko oddychając, a ręką otarłem pot z czoła. Chwiejnie się podniosłem
i podszedłem do okna, opierając się o nie głową. Zamknąłem oczy. Co się stało?
Od jakiegoś czasu męczyły mnie różnego rodzaju bóle, jednak nigdy dotąd nie
przyszły z taką siłą. Spojrzałem na dziedziniec, jednak sytuacja na nim się nie
zmieniła. Powoli ruszyłem w stronę kanapy i ciężko na nią opadłem. Moje ciało
było jednak tak zmęczone, iż musiałem się położyć. Ponownie zamknąłem oczy. Nie
zasnąłem, mimo potwornego zmęczenia. Jednak zmęczone było ciało, nie umysł.
Leżąc, straciłem poczucie czasu, lecz gdy drzwi do mojej komnaty się otworzyły,
byłem już w stanie normalnie funkcjonować. Podniosłem się i spojrzałem na
Haldira.
- Obudziłem cię?
Pokręciłem głową.
- Nie.
Książę kiwnął głową.
- Chodź ze mną.
Ostrożnie wstałem i
poszedłem za nim. Wyszliśmy na dziedziniec, na którym czekał na nas Ligolis.
Uśmiechnął się wesoło.
- Witajcie! –
Widocznie był w dobrym humorze.
Nikt z nas nie zdążył
powiedzieć nic więcej, bo nagle rozległ się odgłos trąbki, ułożony w krótką
melodię. Bracia spojrzeli na siebie zaskoczeni, a obok nich dało się słyszeć
cichy śmiech. Obaj spojrzeli natychmiast w tamtą stronę.
- Wiedziałeś? –
spytali jednocześnie.
- Oczywiście, że
wiedziałem – odparł Mono z chytrym uśmiechem.
Na dziedzińcu wybuchło
zamieszanie. Wszyscy odsuwali się, robiąc miejsce dla czegoś, co zmierzało w
naszą stronę. Po chwili z uliczek wyłonił się biały powóz, ciągnięty przez dwa
siwe konie i otoczony konnymi strażnikami. Pojazd zdobiony był w misterne
wzory, namalowane złotą farbą; po bokach pięły się krzewy róż, a z przodu
latały różnego rodzaju ptaki. Powóz zatrzymał się niedaleko nas i jeden ze
służących otworzył drzwi. Wyszła przez nie wysoka kobieta, ubrana w długą zdobioną
białą suknię, a jej blond włosy opadały na ramiona. Na głowie miała skórzaną
opaskę, która była koroną podróżną. Skinieniem głowy podziękowała służącemu i
obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Następnie odwróciła się w naszą stronę i
ujrzałem jej czyste zielone oczy, które rozpromieniły się na nasz widok. Bracia
natychmiast ruszyli w jej stronę, a kobieta zrobiła to samo. Następnie przytuliła
ich. Rozmawiali chwilę, po czym ruszyli w naszą stronę. Mono wyszedł trochę
przede mnie, a gdy tamci się zbliżyli, uklęknął na prawe kolano i schylił
głowę.
- Witaj pani – rzekł.
Kobieta skinęła mu głową.
- Witaj Mono. Wstań, proszę.
Elf posłusznie się podniósł i
uśmiechnął. Następnie uwaga wszystkich skupiła się na mnie, co poskutkowało
tym, iż nie dałem rady się poruszyć. Przełknąłem nerwowo ślinę i już miałem coś
powiedzieć, gdy królowa odezwała się pierwsza:
- Witaj Leo. – Jej głos był
nadzwyczaj spokojny i zarazem pełen siły. – Miło mi cię poznać.
Skłoniłem tylko głowę, a królowa,
wraz z braćmi, weszła do zamku. Odetchnąłem. Poczułem jak ktoś klepie mnie po
ramieniu.
- Rozumiem cię. – Mono
uśmiechnął się współczująco, po czym poszedł za rodziną królewską.
Rozejrzałem się i uświadomiłem
sobie, że jeśli nadal będę tu stał, to będę tylko przeszkadzać, więc wycofałem
się do zamku.
Poszedłem do swojej komnaty i
usiadłem na kanapie. Zapatrzyłem się przed siebie. Po chwili obraz zaczął mi
się rozmazywać i zakręciło mi się w głowie. Zdziwiłem się, lecz ze strachem
uświadomiłem sobie, iż nadchodziła kolejna fala bólu. Położyłem się na kanapie
i w tym samym momencie krzyknąłem. Ból pojawił się w każdym zakątku mojego
ciała jednocześnie. Zdrętwiały mi kończyny, a ból przemieszczał się do środka,
powoli osiągając apogeum. Co chwila łapały mnie skurcze, a gdy ból miał
dosięgnąć serca, zniknął. Leżałem, ciężko oddychając. Zamknąłem oczy i
próbowałem się uspokoić. Nie wiedziałem co się dzieje, lecz postanowiłem nie
mówić o tym braciom. Może za jakiś czas minie. Przewróciłem się na plecy i zakryłem
twarz ręką. Leżałem tak dosyć długo, a potem zasnąłem.
***
Gdy się obudziłem, słońce było
już wysoko na niebie. Niepewnie wstałem i wyszedłem z komnaty. Ruszyłem po
schodach w dół, by po chwili wyjść na dziedziniec. Rozejrzałem się i poszedłem
w stronę, z której dochodziło najwięcej odgłosów. Gdy byłem już blisko,
zatrzymali mnie dwaj strażnicy.
- A ty dokąd? – zapytał
pierwszy.
Popatrzyłem najpierw na jednego,
potem na drugiego. Stwierdziłem, iż bez sensu jest wdawać się w jakąkolwiek
sprzeczkę, więc cofnąłem się o krok.
- Nigdzie. Przepraszam. Już idę.
– Po czym odwróciłem się i udałem się w stronę, z której przyszedłem. Po drodze
spotkałem Mono.
- Witaj drogi przyjacielu! –
wykrzyknął elf z szerokim uśmiechem na twarzy, unosząc rękę w geście powitania.
- Witaj Mono – odrzekłem.
- Gdzież zmierzasz?
Wzruszyłem ramionami.
- Chciałem zobaczyć, co się tam
dzieje, ale strażnicy mnie zawrócili.
Mono uśmiechnął się chytrze.
- Chcesz zobaczyć, co się tam
dzieje? – Nie czekając na odpowiedź, pociągnął mnie za sobą. – Chodź ze mną.
Ze zdumieniem podążyłem za nim.
Szliśmy jakimiś krętymi uliczkami, a ja się zastanawiałem jak oddalenie się tak bardzo od placu, ma nam
umożliwić zobaczenie, co się tam dzieje. Po jakimś czasie Mono się zatrzymał i
odwrócił do mnie.
- Mam nadzieję, że nie masz lęku
wysokości. – Uśmiechnął się.
Następnie podniósł z ziemi
drabinę, oparł o budynek obok nas i zaczął się po niej wspinać. Patrzyłem na
niego z osłupieniem.
- No chodź – powiedział tylko.
Potrząsnąłem głową i również
zacząłem się wspinać. Gdy dotarłem do końca, Mono pomógł mi wejść na dach.
Następnie poprowadził mnie po dachach, a ja się zastanawiałem, co trzeba mieć w
głowie, by mieć takie pomysły. Nieopatrznie wypowiedziałem te słowa na głos.
Mono zatrzymał się i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- Trzeba być przyjacielem
Ligolisa – odpowiedział i ruszył dalej.
Przez moment przetrawiałem jego
słowa, po czym kontynuowałem niebezpieczną wędrówkę po dachach. Już miałem
przeklinać moment, w którym natrafiłem dzisiaj na Mono, gdy elf się zatrzymał i
gestem nakazał mi zrobić to samo. Przykucnąłem przy nim i ostrożnie wyjrzałem
zza krawędzi dachu. Na placu na ławkach siedzieli dostojnie, acz sportowo
ubrani ludzie. Pośrodku stał zapewne nauczyciel i coś mówił. Wypatrzyłem wśród
książąt braci, siedzieli obok siebie na jednej z ławek; młodszy z nich był
wyraźnie znudzony. Zauważyłem, że obok Haldira siedzi księżniczka o brązowych
długich włosach i opiera głowę na jego ramieniu.
- Kto to jest? – spytałem Mono,
wskazując na elfkę.
- To Meredith – odpowiedział. –
Księżniczka Catterhill. Od dobrych paru lat konkuruje z Caroline – tu wskazał
na siedzącą nieco dalej damę z blond włosami – o Haldira.
To wyznanie z lekka mnie
zaskoczyło. Przyjrzałem się uważniej Caroline i spostrzegłem, że zamiast słuchać
nauczyciela, gniewnie patrzy na swoją rywalkę wciąż opierającą głowę na
ramieniu Haldira.
- A co na to Haldir?
Mono spojrzał na mnie z
rozbawieniem.
- Najzwyczajniej w świecie nic
sobie z tego nie robi.
Uśmiechnąłem się lekko.
Faktycznie, Haldir nie wyglądał na kogoś, kto by się szczególnie przejmował
takimi sprawami. Teraz siedział wyprostowany, uważnie słuchając nauczyciela, który
kontynuował swoją przemowę, dużo przy tym gestykulując. Przyjrzałem się
nauczycielowi. Był to dobrze zbudowany, dosyć wysoki mężczyzna z przytroczonym
do pasa mieczem. Miał schludnie ułożone czarne włosy i niewielki zarost. Stał
pośrodku placu, mówiąc do swych uczniów, z czego połowa z nich wcale go nie słuchała.
Był odwrócony przodem do nas.
- A co jeśli nas zobaczy? –
spytałem.
- Ludzie rzadko patrzą w górę –
odparł Mono.
W tym właśnie momencie
nauczyciel podniósł wzrok i spojrzał akurat w naszą stronę. Błyskawicznie
schowaliśmy się za krawędzią dachu.
- Jednak czasem to robią –
dokończył Mono, tłumiąc chichot.
Zakryłem usta dłonią, by nie
wybuchnąć śmiechem.
- Jak myślisz, widział nas?
- Chyba nie, inaczej by pewnie
narobił rabanu.
Zamilkliśmy i wsłuchiwaliśmy się
w ledwo słyszalne słowa nauczyciela. Gdy doszliśmy do wniosku, że jest już
bezpiecznie, ostrożnie wyjrzeliśmy zza krawędzi dachu. Poza Ligolisem, który
już przysypiał i Caroline, w której z każdą chwilą wzbierała żądza mordu, co
było widoczne w jej spojrzeniu, sytuacja na placu niewiele się zmieniła. Po
kolejnych słowach nauczyciela wszyscy się jednak ożywili. Haldir szturchnął
łokciem swojego brata, na co ten zareagował jakimś nagłym pytaniem. Starszy
książę tylko się zaśmiał. Po chwili wszyscy wstali i ustawili się w dużym kole
wokół nauczyciela. Jakiś mężczyzna wystąpił krok naprzód, co zostało skwitowane
brawami.
- Pojedynek – zrozumiał Mono.
Nauczyciel wywołał gestem
następną osobę, którą okazał się… Haldir. To również zostało skwitowane brawami,
szczególnie mocnymi ze strony Meredith i Caroline. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie,
po czym wyjęli miecze z pochew i ustawili się w odpowiednich pozycjach. Na znak
nauczyciela natarli na siebie. Pośrodku koła ich klingi się zderzyły i słychać
było szczęk stali.
- Kim jest ten drugi mężczyzna?
– zapytałem Mono.
- To William. Książę Nastondrii –
odpowiedział elf, śledząc uważnie pojedynek.
William właśnie nacierał na
Haldira, zasypując go gradem ciosów i zmuszając do ciągłego cofania się. Książę
Whitemount jednak nie wydawał się być tym przejęty i z niezwykłą gracją parował
ciosy przeciwnika. Gdy byli już na skraju koła, Haldir niespodziewanie zrobił
unik w bok. Zdezorientowany William nie zdążył powstrzymać zadanego ciosu,
wskutek czego klinga pociągnęła go w przód i książę stracił równowagę. Haldir
natychmiast to wykorzystał i zamachnął się w żebra przeciwnika. Ten jednak stanął
już na równe nogi i z łatwością zrobił unik, a następnie skontrował cięciem
poprzecznym w ramię księcia Whitemount. Haldir w ostatnim momencie zablokował
cios i odskoczył w bok. Przez moment obaj mierzyli się wzrokiem, po czym Haldir
zrobił wypad w przód. William chciał skontrować cios, lecz okazał się on
zmyłką, która pozwoliła księciu Whitemount zrobić obrót i wytrącić
przeciwnikowi broń z ręki. Gdy miecz Williama opadł z brzękiem na ziemię,
Haldir przytknął czubek własnego do szyi przeciwnika. Rozległy się głośne brawa
oraz wiski Meredith i Caroline. Nauczyciel skwitował pojedynek jakimś
komentarzem, po czym obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. Gdy Haldir się
obrócił, by wrócić na swoje miejsce w kręgu, Caroline posłała mu niewidzialnego
buziaka.
- Kim jest ten nauczyciel? –
spytałem.
- To sir Richard – odparł Mono.
– Mistrz miecza w Whitemount.
Sir Richard zapytał o coś
Haldira, na co ten się roześmiał i potwierdził. Następnie nauczyciel zwrócił
się do Ligolisa, który skinął głową, po czym bracia wyszli na środek i po uściśnięciu
rąk, zajęli pozycje do pojedynku.
- Będą walczyć? – zdziwiłem się.
Mono pokiwał głową.
- To może być ciekawe –
stwierdził, pochylając się do przodu.
Gdy nauczyciel dał znak, bracia
ruszyli, jednak oni nie starli się na środku, ponieważ Ligolis zniżył miecz i
ciął od dołu. Haldir przeskoczył nad ostrzem, po czym zamachnął się z góry,
lecz jego brat z łatwością odbił cios. Przez długi czas walka była wyrównana;
to jeden ciął, drugi parował, a potem odwrotnie. W pewnym momencie Ligolis popełnił
mały błąd w obronie, który dał jego bratu przewagę, zaś ona z czasem stawała
się coraz większa. Gdy wydawało się, że Ligolis przegra, Haldir potknął się i
zachwiał, co jego brat natychmiast wykorzystał. Ciął z boku, zatrzymując ostrze
przy żebrach starszego księcia. Wynik był jasny – Ligolis wygrał. Znów rozległy
się brawa, a bracia uścisnęli sobie dłonie. Mistrz Richard powiedział coś do
Haldira, na co ten tylko skłonił głowę.
- Zrobił to specjalnie – mruknął
Mono obok mnie.
Popatrzyłem na niego ze
zdziwieniem.
- Jak to?
Elf spojrzał na mnie.
- Zrobił to specjalnie –
powtórzył. – Haldir specjalnie stracił równowagę, by dać Ligolisowi wygrać.
- Ale po co? – Nie rozumiałem.
- Pojedynki braci zawsze są
wyrównane. Raz wygrywa jeden, raz drugi. Jednak Ligolis jest… jakby to
powiedzieć… dyskryminowany przez opinię publiczną. Zawsze był. Ludzie uważają
Haldira za lepszego.
- Tylko dlatego, że jest
starszy?
Mono wzruszył ramionami.
- Pewnie tak. W każdym razie
Haldir nie chciał, by ta opinia się jeszcze pogłębiła i dlatego teraz pozwolił
bratu wygrać.
Zapadła chwila ciszy, którą po
chwili przerwałem:
- Mam nadzieję, że Ligolis nie
przejmuje się za bardzo reakcjami innych na jego wygraną.
- Co masz na myśli? – Mono
zmarszczył brwi.
Nie odpowiedziałem, tylko
wskazałem Meredith i Caroline, które były wręcz zrozpaczone przegraną Haldira.
Mono ledwie powstrzymał śmiech. Meredith widocznie uznała, iż Haldir również
jest zrozpaczony swoją przegraną i usilnie starała się go pocieszyć, podczas
gdy on najpewniej próbował jej tłumaczyć, że wcale się tym nie przejmuje. Obok
niego stał Ligolis, słuchający sir Richarda i zasłaniający usta dłonią. Trzeba
przyznać, że niemal udało mu się zamaskować śmiech – zdradzały go tylko
drgające ramiona.
- Chodźmy już – rzekł Mono.
Skinąłem głową i rozpocząłem kolejną
mozolną wędrówkę po dachach. Gdy obaj zeszliśmy po drabinie, ruszyliśmy w
stronę dziedzińca.
- Kiedy oni skończą? – spytałem.
Mono wzruszył ramionami.
- Nie wiem, ale chyba jakoś
niedługo.
Skinąłem głową. Gdy doszliśmy
pod wejście pożegnałem się i poszedłem do swojej komnaty. Położyłem się na
kanapie i zapatrzyłem w sufit. Gdy po jakimś czasie wstałem do okna,
zobaczyłem, że zajęcia książąt już się skończyły. Wyszedłem więc z komnaty, by
poszukać braci, lecz nie uszedłem daleko, gdy usłyszałem głosy.
- Byłeś dziś wspaniały.
- Dziękuję Meredith. – Ten głos
z pewnością należał do Haldira.
- Nie przejmuj się tak tą
przegraną. Każdy mistrz ma swój gorszy dzień.
- Ależ ja się wcale nie
przejmuję Meredith.
Dało się słyszeć westchnięcie.
- Tak, tak, oczywiście. Naprawdę
przede mną nie musisz zgrywać twardziela, możesz mi się zwierzyć ze wszystkiego
co cię trapi.
W tym momencie rozmawiający
pojawili się w moim polu widzenia, więc ujrzałem jak Meredith gwałtownie
obróciła się do Haldira, jednocześnie zagradzając mu drogę. Książę zaskoczony
przystanął, a elfka dotknęła dłonią jego policzka.
- Mi możesz powiedzieć wszystko
– rzekła, lecz nie zdążyła dodać nic więcej, bo w tym samym momencie gdzieś z
boku rozległ się głos:
- Księżniczko Meredith.
Elfka odwróciła się w tamtą
stronę, lecz nie cofnęła ręki. W moim polu widzenia pojawiła się Caroline.
- Książę William chciałby z tobą
mówić. Czeka na dworze.
Złość wezbrała w ciemnowłosej
elfce, lecz z opanowaniem cofnęła rękę i skłoniła głowę.
- Przekaż mu proszę, iż zaraz
przyjdę.
Caroline zesztywniała.
- Oczywiście – odrzekła chłodno,
obróciła się na pięcie i poszła.
Meredith przez chwilę patrzyła
za nią z wyższością, po czym skierowała swój wzrok na Haldira.
- Wiesz, gdzie mnie szukać –
rzekła, po czym pocałowała go w policzek i odeszła.
Nastała cisza, przerywana tylko
stukotem butów Meredith. Gdy ucichły, Haldir odetchnął z ulgą, a ja na ten
widok zacząłem się śmiać. Dopiero wtedy książę zauważył moją obecność. Na
początku patrzył na mnie zdezorientowany, po czym spochmurniał i rzekł:
- To wcale nie jest śmieszne.
- Jest i to nawet nie wiesz jak
bardzo – odparłem, starając się opanować. W tym czasie Haldir podszedł do mnie.
– Dlaczego po prostu ich nie spławisz?
Haldir otworzył usta, by
odpowiedzieć, lecz ktoś go uprzedził:
- Grzeczność mu na to nie
pozwala.
Haldir i ja obróciliśmy się w
stronę, z której dochodził głos i ujrzeliśmy Ligolisa z figlarnym uśmieszkiem błąkającym
się po twarzy. Jego brat westchnął.
- Co prawda, to prawda – mruknął.
- A może po prostu coś do nich
czujesz?
Haldir spojrzał na mnie, jakbym
postradał zmysły.
- Chyba śnisz.
Wzruszyłem ramionami, a Ligolis
zaczął się śmiać.
- Właściwie… – zaczął Haldir. –
Z tej sytuacji nie można było wywnioskować tego faktu. A więc pojawia się
pytanie: skąd właściwie o tym wiesz, Leo?
To stwierdzenie zbiło mnie z
tropu, a Ligolis uświadomiwszy sobie, iż brat ma rację, zaczął się we mnie
wpatrywać. Uciekłem wzrokiem w bok.
- Można było – mruknąłem, lecz
jeszcze zanim skończyłem mówić, Haldir już kręcił głową.
- Nie – zaprzeczył.
Nie wiedząc co robić, chciałem
odejść, lecz Ligolis złapał mnie za ramię i przytrzymał.
- Zastanawia mnie Leo – zaczął.
– Jakim cudem widziałeś dzisiejsze wydarzenia. – Nastąpiła chwila ciszy,
podczas której uścisk Ligolisa zelżał. – No dobra. Już znam odpowiedź. –
Zdziwiony spojrzałem na niego i ujrzałem, że zrezygnowanym wzrokiem patrzy
przed siebie. Gdy poszedłem za jego spojrzeniem, zobaczyłem zdezorientowanego
Mono, stojącego w pewnej odległości od nas.
- Co znowu ja? – obruszył się.
Ligolis puścił moje ramię i
skrzyżował ręce na piersi.
- Co znowu ty? Ależ ja ci z
chęcią odpowiem na to pytanie. Którędy ty żeś znalazł znów drogę, by zobaczyć
co się dzieje na placu? I dlaczego ściągasz biednego Leo na złą drogę?!
Mono wzruszył ramionami z miną
niewiniątka.
- Że jak? Ależ ja go tylko
oprowadzałem po górnych drogach naszego drogiego miasta.
Ligolis westchnął z
niedowierzaniem.
- Kazałeś mu chodzić po
dachach?! Ty naprawdę jesteś głupi! A gdyby coś mu się stało?!
- Nie stałoby się. A nawet jeśli
– uzdrowiłbyś go.
Ligolis spiorunował przyjaciela
spojrzeniem, na co tamten zaczął się śmiać. Po chwili jednak twarz młodszego
księcia rozchmurzyła się lekko.
- A niech cię – mruknął Ligolis,
próbując ukryć rozbawienie.
Mono wyszczerzył się, lecz już
po chwili się opanował i zapytał:
- Czy przypadkiem nie było was
dwóch?
Ligolis gwałtownie się rozejrzał
i zbaraniał.
- Gdzie jest Haldir?
Otworzyłem szeroko oczy ze
zdziwienia.
- Był tu przed chwilą.
- Był. I znikł – stwierdził Mono
z rozbawieniem. – Ligolis, jesteś pewien, że twój brat to aby na pewno nie
żaden czarodziej?
Książę spojrzał na niego.
- Nie – przyznał ze śmiechem.
- A może to Meredith go porwała?
Ligolis i ja parsknęliśmy
niepohamowanym śmiechem po tych słowach.
- Ja obstawiam Caroline –
rzekłem.
Mono zastanowił się chwilę.
- Faktycznie – przyznał po
chwili. – Bardziej zdesperowana aktualnie.
Ligolis, ocierając łzy z oczu,
stwierdził:
- Pójdę do niego. Pewnie jest u
siebie.
Mono i ja kiwnęliśmy głowami, a
książę się oddalił. Po chwili i my zrobiliśmy to samo.
***
Ligolis wszedł cicho do pokoju i
od razu jego twarz złagodniała, gdy zorientował się, iż jego przypuszczenia
okazały się prawdziwe. Haldir spał na kanapie, a obok na ziemi leżał koc.
Ligolis podniósł go i nakrył nim brata. Potem usiadł w fotelu i zapatrzył się w
okno. Przypomniała mu się dzisiejsza lekcja. Nie dawało mu spokoju to, że brat
pozwolił mu wygrać. Nikt się nie zorientował, iż potknięcie Haldira było
celowe, lecz Ligolis znał swojego brata aż za dobrze, by dać się nabrać. Wtem
jakiś cień przesłonił mu światło. Książę podniósł wzrok i ujrzał nad sobą
wyraźnie zmartwioną postać przyjaciela.
- Wiem, o czym myślisz – rzekł
cicho Mono. – I myślę, że oboje wiemy dlaczego tak postąpił.
Ligolis uciekł wzrokiem w bok.
- Niepotrzebnie – mruknął.
- Ligolis, zrozum. On po prostu
nie chciał, by ludzie znów uznali cię za gorszego.
- Chciałem wygrać uczciwie.
- I wygrałeś.
- Wcale nie. Haldir dał mi fory.
Mono pokręcił głową.
- Ligolis pojedynki między wami
to loteria. Raz wygrywa on, raz ty. – Gdy Ligolis chciał coś powiedzieć, Mono
wytoczył ostatni argument. – Czy ty na jego miejscu nie postąpiłbyś tak samo?
Młodszy książę zamilkł. Obrócił
się, by spojrzeć na brata. Haldir dalej spał przykryty kocem, a jego klatka piersiowa
unosiła się miarowo. Ligolis uśmiechnął się na ten widok, a potem przeniósł
wzrok na przyjaciela.
- Czy on zawsze musi tak o mnie
dbać? – westchnął.
Mono zachichotał.
- Znasz odpowiedź.
- Czasem się zastanawiam ile
rzeczy wyglądałoby inaczej gdybyśmy nie urodzili się w czasie zagrożenia wojną.
Mono natychmiast spoważniał.
- Zapewne dużo.
- Ojciec by miał wtedy dla mnie
więcej czasu – zaczął Ligolis.
- Co oznaczałoby, że Haldir by
się tak tobą nie zajmował – dokończył za niego Mono. – I nie wiadomo czy
wytworzyłaby się między wami więź.
Ligolis kiwnął głową.
- Jak ty mnie dobrze znasz –
stwierdził, a na jego twarzy pojawił się zabłąkany uśmiech.
- Znam cię ponad tysiąc lat
Ligolis – odparł Mono. – O rany, tyle już się z tobą męczę…
Ligolis zaśmiał się cicho.
- I vice versa.
Nastała chwila ciszy, którą
przerwał młodszy książę.
- On zawsze o mnie dba – zaczął
cicho, a w jego oczach zakręciły się łzy. – Zawsze jest gotowy zrobić dla mnie
wszystko. Nawet jeśli by to oznaczało zagładę całego świata. On i tak… –
Ligolis nie był w stanie mówić dalej i tylko pokręcił głową.
- To twój brat, Ligolis – odparł
łagodnie Mono. – Nie ma w tym nic dziwnego.
- Może i tak. Ale po prostu
czuję, że nie jestem go godzien.
- A powiedz to jeszcze raz.
Na dźwięk trzeciego głosu dwaj
elfowie podskoczyli jak oparzeni, a Ligolis pobladł. Odwrócili się w stronę
kanapy i ujrzeli Haldira siedzącego na niej ze skrzyżowanymi na piersi
ramionami.
- H-Haldir? – Ligolis był wyraźnie
zbity z tropu. – Od kiedy ty nie śpisz? – mówiąc to, wstał.
- Wystarczająco długo – odrzekł starszy
książę, po czym podszedł do brata, położył mu ręce na ramionach i spojrzał głęboko
w oczy. – Ligolis, czy ty naprawdę tak uważasz? – gdy młodszy książę nie
wytrzymał spojrzenia i spuścił wzrok, Haldir westchnął. – Ligolis proszę cię!
Jak możesz w ogóle tak myśleć? Jestem twoim bratem, jak mógłbyś nie być mnie
godzien?
Ligolis strząchnął z siebie ręce
brata.
- Porównaj sobie – warknął. –
Porównaj co ty dla mnie zrobiłeś, a co ja zrobiłem dla ciebie.
- Zrobiłeś dla mnie więcej niż
ci się zdaje – szepnął Haldir, co zbiło Ligolisa z tropu.
Na moment zapadła cisza.
- Naprawdę ci się wydaje, że nic
dla mnie nie zrobiłeś? Że nigdy nie byłeś lepszy ode mnie? Mam zacząć
wymieniać? – nie doczekawszy się odpowiedzi, Haldir kontynuował. – Kłótnia z
mamą, sprzeczka z ojcem, szlaban, las, pierwsze bolesne rozstanie, zadurzenie,
Siliorn, Morduki…
- Dobra, stop! – przerwał mu
Ligolis.
Haldir spojrzał na niego.
- Dlaczego? Nawet do twojej
pełnoletności nie doszedłem!
- Okej, zrozumiałem – burknął Ligolis.
– Pomogłem ci parę razy.
- Parę razy? A co z kłótnią z
Mattem, wy…
- Dobra, okej! Może nawet więcej
niż parę.
- … wyjściem do parku, akcją z
mieszkańcem…
- No dobra, dosyć dużo!
- … kłótnią z ojcem, kłótnią z
Liliami…
- No dobra, bardzo dużo, ale
zamknij się już!
Haldir zamilkł i spojrzał na
brata z niejakim rozbawieniem.
- Dotarło?
Ligolis spojrzał na niego spode
łba.
- Dotarło – burknął, po czym
zapatrzył się w okno. Nawet nie zorientował się, że po jego policzkach spłynęły
łzy, póki Haldir mu ich nie otarł.
- A spróbuj tylko ponownie
zwątpić – rzekł Haldir cicho, po czym zamknął brata w mocnym uścisku, który
tamten odwzajemnił.
Trwali tak przez jakiś czas,
póki nie przerwało im siorbanie. Bracia odsunęli się od siebie i spojrzeli z
dezaprobatą na Mono, który jak gdyby nigdy nic pił wodę z kubka.
- O, wybaczcie, przeszkodziłem
wam? Nie martwcie się, takich scen jeszcze będzie dużo. Wszyscy znamy Ligolisa
i wiemy, że i tak zwątpi.
Haldir zaczął się śmiać, a Ligolis westchnął. Po
chwili spojrzenia przyjaciół się spotkały i Mono mrugnął do młodszego z braci.
Ten odpowiedział uśmiechem.
Mam nadzieję, że wątek z Leo i jego królewskimi korzeniami jeszcze się pojawi i będzie o tym więcej, bo to ważny wątek ;)
OdpowiedzUsuń