Patrzyłem na długi korytarz,
który ciągnął się w nieskończoność, a po obu stronach znajdowały się tysiące
drzwi. Spojrzałem na podłogę. Była przezroczysta, a za nią widniały… gwiazdy?
Spojrzałem zdezorientowany przed siebie, by zorientować się, że przez ściany i
sufit także prześwitywały te białe punkciki. Zerknąłem w bok i aż drgnąłem.
Obok mnie stała wysoka kobieta, odziana
w długą białą suknię z rękawami do ziemi, a jej blond włosy opadały do połowy
pleców.
- K-Kim jesteś? – spytałem
drżącym głosem.
Kobieta nic nie odpowiedziała,
lecz, nie patrząc na mnie, wyciągnęła rękę przed siebie, wskazując na coś
palcem. Długi rękaw jej sukni zwisał swobodnie.
- M-Mam tam pójść, tak? –
zapytałem cicho.
Kobieta milczała, lecz zaczęła
iść do przodu, więc ruszyłem za nią. Niepewnie czułem się na tej przezroczystej
podłodze, cały czas miałem wrażenie, że zaraz spadnę w nicość. Kobieta
zatrzymała się przy jednych z pierwszych drzwi i otworzyła je. Niepewnie
zajrzałem do środka. Zobaczyłem tam… siebie. Siebie, jako małego chłopca, który
bawi się z rodzicami. Był uśmiechnięty od ucha do ucha i zdawał się nie myśleć
o świecie wokół. Zanim zdążyłem przyjrzeć się tej scenie, kobieta wolno ruszyła
dalej, a ja wraz z nią. Po jakimś czasie zatrzymała się przy kolejnych
drzwiach, tym razem po lewej stronie. Otworzyła je i odsunęła się, by pozwolić
mi zobaczyć, co się za nimi kryje. Tym razem ten sam chłopiec płacząc, siedział
w objęciach rodziców. Łagodnie nim kołysali i mówili coś do niego, głaszcząc po
włosach. Kobieta ruszyła dalej. Za następnymi drzwiami nieco większy chłopiec
kłócił się z rodzicami. Po chwili odwrócił się od nich i trzasnął drzwiami.
Następnym obrazem był ten sam chłopiec, który chciał powiedzieć coś swoim
rodzicom, lecz ci go ignorowali. Mijaliśmy dziesiątki drzwi, a zatrzymywaliśmy
się tylko przy niektórych. Z każdymi kolejnymi czułem jak serce ściska mi się z
żalu. Kolejnym obrazem był chłopiec, który samotnie siedział na huśtawce, a w
tle biegały radosne dzieci. Następnym chłopiec idący chodnikiem ze spuszczoną
głową i rękami w kieszeniach. W pewnym momencie obok niego ulicą przejechało
kilka rowerów, co spowodowało, iż chłopiec został parokrotnie oblany wodą z
kałuży. Za następnymi drzwiami ten sam chłopiec siedział na murku z kanapką w
dłoni. Po chwili w jego stronę poleciało kilka kamieni. Jednak on tylko spuścił
głowę i dalej jadł kanapkę. Następnym obrazem był chłopiec siedzący w szkolnej
ławce i patrzący znudzonym wzrokiem na ubraną na zielono nauczycielkę. Za
kolejnymi drzwiami chłopiec biegł na lekcji wychowania fizycznego, jednak co
chwila był potrącany przez przebiegających obok niego uczniów. W pewnym
momencie jeden z nich podstawił mu nogę i chłopiec się przewrócił.
- Cały świat przeciw tobie, co? –
odezwała się kobieta. Spojrzałem na nią. – Pozwól, że teraz pokażę ci te lata z
innej perspektywy. – Po tych słowach zawróciła i wolnym krokiem skierowała się
w stronę, z której przyszliśmy. Ruszyłem za nią. Po jakimś czasie otworzyła
jedne z drzwi. Za nimi chłopiec przechodził obojętnie obok rodziców, którzy
próbowali mu coś powiedzieć, lecz on ich ignorował. Za następnymi kobieta
próbowała przytulić chłopca, lecz on jej się wyrwał i wybiegł z pokoju. W
oczach kobiety zalśniły łzy. Za kolejnymi drzwiami chłopiec siedział sam na
trawie. W pewnym momencie jakaś dziewczynka do niego podeszła i uśmiechając
się, coś powiedziała. Lecz on tylko niechętnie na nią spojrzał. Dziewczynka po
chwili wstała i odeszła zasmucona. Czułem jak łzy nachodzą mi do oczu. Za
kolejnymi drzwiami chłopiec podnosił swoje książki z ziemi. Inny chciał mu
pomóc, lecz ten odgonił go wściekły. Podniosłem dłoń do oczu. Nie chciałem już
więcej oglądać, lecz kobieta poszła dalej i otworzyła kolejne drzwi. Tym razem
scena odgrywała się z dźwiękiem. Chłopiec stał na trawie naprzeciwko jakiejś
dziewczynki.
- Dlaczego taki jesteś? – spytała
ze smutkiem.
Chłopiec prychnął.
- A jaki mam być?
- Jesteś oschły dla ludzi, nie
pozwalasz sobie pomóc.
- Ludzie nic dla mnie dobrego nie
zrobili. Zresztą, mi nie trzeba w niczym pomagać.
- Jesteś obrażony na cały świat –
rozzłościła się dziewczynka. – Podczas gdy on nic złego ci nie zrobił! To po
prostu ty się od niego odgradzasz!
- Wcale się nie odgradzam! To
świat już dawno odgrodził się ode mnie.
- Sam widzisz! Wszędzie szukasz
problemów, podczas gdy są one w tobie! Po prostu nie chcesz ich zauważyć!
Zakryłem uszy dłońmi i upadłem na
ziemię.
- Proszę! – jęknąłem. – Proszę,
nie chcę więcej tego słuchać.
Kobieta zlitował się nade mną i
zamknęła drzwi.
- Pamiętasz to? – spytała.
Pokiwałem głową. Ofelia.
Chodziliśmy do tej samej klasy w podstawówce, była jedyną osobą, która się mną
interesowała. Doszła ona dopiero w czwartej klasie, a do tego czasu zdążyłem
już się na wszystkich zamknąć. Dopiero teraz wszystko zrozumiałem. Ofelia
starała się ze mną zaprzyjaźnić, lecz ja zawsze ją odtrącałem. Nigdy nie
dawałem sobie pomóc, mimo jej jawnej dobroci. Łzy napłynęły mi do oczu i
pociekły po policzkach. Ofelia miała rację, lecz ja wtedy byłem zbyt głupi, by
to zrozumieć. Miała rację we wszystkim. Sytuacja zza drzwi wydarzyła się pod
koniec szóstej klasy, gdy już prawie skończyliśmy szkołę. Szliśmy do innych
gimnazjów i Ofelia starała się mi pomóc po raz ostatni. Lecz ja dalej jej nie
słuchałem.
- Choć ze mną – rzekła kobieta, a
ja uniosłem na nią udręczony wzrok. Jednak zmusiłem się, by wstać i powlokłem
wzdłuż korytarza. Po jakimś czasie dama otworzyła jedne z drzwi, a ja zmusiłem
się, by w nie spojrzeć. Ze zdumieniem stwierdziłem, że jest to scena mojego
pierwszego spotkania z braćmi. Byłem wystraszony i nie wiedziałem, gdzie jestem
ani co się dzieje. A bracia wtedy bez wahania się mną zaopiekowali. No, prawie…
Kąciki moich ust uniosły się lekko, gdy ujrzałem podejrzliwe spojrzenie
Haldira. Kobieta zaś ruszyła dalej. Za następnymi drzwiami była scena mojego
pierwszego spotkania z Rose. Jej ciepły uśmiech od razu mnie oczarował. Za drzwiami
naprzeciwko mogłem zobaczyć spotkanie z bliźniakami i Ozzy’ym. Za kolejnymi
pierwsze spotkanie paczki i oświadczenie Ozzy’ego, iż jestem jej nowym
członkiem. Na widok wyrazu mojej twarzy, aż się cicho zaśmiałem. Zostałem wtedy
po raz pierwszy publicznie przez kogoś zaakceptowany. Lecz dlaczego Ozzy’emu
udało się mnie otworzyć, a Ofelii nie? Czy tylko dlatego, że on nie pytał mnie
o zdanie, tylko zrobił to tak nagle? Za kolejnymi drzwiami ujrzałem scenę, od
której łzy znów pojawiły się w moich oczach. Scena ta odgrywała się na
dziedzińcu, a uczestniczyli w niej bracia oraz ja. Prowadziliśmy ostrą wymianę
zdań, a następnie odwróciłem się i pobiegłem. Odwróciłem wzrok. Kobieta
poprowadziła mnie dalej. Ujrzałem wnętrze bazy oraz mnie ponownie kłócącego się
z Ligolisem. Łzy pociekły mi po policzkach. Te zachowania były pozostałościami
po moim wcześniejszym życiu.
- Ale… udało im się je wyplenić,
prawda? – zwróciłem się kobiety.
- Sam sobie odpowiedz Leo –
odrzekła, po czym ruszyła dalej. Niechętnie powlokłem się za nią. Za następnymi
drzwiami ujrzałem Ozzy’ego i siebie skradających się w zamku, by powstrzymać
bandytów. Zachłysnąłem się. Racja. Sam powinienem odpowiedzieć sobie na to
pytanie. Następnie była jeszcze scena mojej pierwszej lekcji z Ligolisem, następnie
bal, a potem moment, gdy mówiłem braciom, że paczka poszła do Firewood.
- I co sądzisz Leo?
Milczałem chwilę.
- Pokazałaś mi moją przeszłość –
zacząłem. – Ale po co?
- Żebyś zrozumiał.
- Ale co?
Kobieta milczała. Zastanowiłem
się chwilę.
- Masz na myśli moje błędy? –
spytałem drżącym głosem.
- Chciałam byś zrozumiał siebie.
Zmieniłeś się Leo. Byłeś obrażony na cały świat, odgradzałeś się od innych,
myśląc iż to oni nie chcą ciebie. Podczas gdy głównym problemem byłeś ty sam.
Chciałam byś to zrozumiał. Jesteś innym człowiekiem, niż byłeś zanim się tu
pojawiłeś Leo. Ale na pytanie jak się zmieniłeś musisz odpowiedzieć sobie sam –
mówiąc to, wykonała ruch dłonią, pokazując mi korytarz pełen drzwi.
Otworzyłem oczy. Natychmiast się
podniosłem, ciężko dysząc i rozejrzałem nerwowo na wszystkie strony. Sen?
Najwyraźniej. Opadłem na poduszki i zakryłem twarz dłońmi.
***
- Leo?
Odwróciłem się.
- Tak?
- Wszystko w porządku?
Pokiwałem głową. Zapadła chwila
ciszy.
- Na pewno? Przez cały dzień nie
wychodzisz ze swojej komnaty. Coś się stało?
Pokręciłem głową.
- Nic… – westchnąłem. – Haldir…
Po prostu muszę pobyć sam. Muszę przemyśleć parę spraw.
Książę kiwnął głową.
- Zgoda. Do zobaczenia.
Po tych słowach wyszedł z
komnaty. Odwróciłem się z powrotem do okna i zapatrzyłem w dal. Wróciłem do
analizowania wszystkich wydarzeń. Od początku i powoli.
Westchnąłem. Haldir miał rację.
Cały dzień nie wychodziłem ze swojej komnaty. Ale po moim dzisiejszym śnie nie
mogłem się otrząsnąć. Zrozumiałem swoje błędy i po prostu było mi wstyd.
Ludzie, którzy mnie teraz otaczali, zapewne sądzili, iż jestem pogodny i
otwarty na innych. Uważali mnie wręcz za przyjaciela. Dlatego nie chciałem ich
teraz widzieć. Bo przecież… ja wcale taki nie jestem. A w każdym razie nie
byłem. Byłem obrażony na cały świat, wszystkich odtrącałem, nie pozwalałem
sobie pomóc. Oschły i arogancki… W centrum problemów… Nawet własnych rodziców
odtrąciłem. Potrząsnąłem głową. Przecież nie jest za późno. A nawet jeśli…
teraz nie mam czasu, by o tym myśleć. Muszę znaleźć sposób, by uratować
Pauline. To jest rzecz, na której powinienem się teraz skupić. Z tą myślą
wyszedłem z pokoju.
Szedłem pewnym krokiem przed
siebie, a gdy dotarłem do celu, głośno zapukałem.
- Proszę!
- Witaj Ligolisie – rzekłem,
wchodząc.
- Leo! – Książę odłożył czytaną
książkę na stolik. – Martwiłem się o ciebie. Wszystko w porządku? Przynajmniej
w miarę? – dodał po chwili.
Zaśmiałem się.
- Tak. Ale musimy odzyskać
Pauline.
Ligolis pokiwał głową.
- Też nad tym myśleliśmy.
- Gdzie Haldir?
- Śpi.
Uniosłem brwi.
- W dzień?
Ligolis wzruszył ramionami.
- Był zmęczony. A co, zabronisz
mu spać?
Zachichotałem.
- A co by było, gdybym zabronił?
- Spytaj Haldira, wyrwanego ze
spokojnego snu.
- Przekonałeś mnie. Nie
zabraniam.
Ligolis zaczął się śmiać.
- Mądry wybór.
- Ligolis…
- Tak?
- Wiesz, gdzie jest zamek Xalita?
Po twarzy Ligolisa przemknął
cień.
- Chyba wiem mniej więcej, w
którą stronę się kierować – odrzekł drżącym szeptem, odwracając wzrok.
Pokiwałem głową.
- Pójdę już. Do zobaczenia.
Po czym wyszedłem z pokoju i
ruszyłem do mojej komnaty.
- Witaj Leonardzie! – usłyszałem
wesoły głos. Odwróciłem się w tamtą stronę i momentalnie uśmiechnąłem.
- Witaj Mono.
- Jak ci dzień mija?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie za dobrze, szczerze mówiąc
– wyznałem.
Mono zmarszczył brwi.
- Czyżbyś rozmawiał z księciem?
Jeśli tak, to nie dziwne, że masz zły humor.
Parsknąłem śmiechem.
- W sumie rozmawiałem z nim przed
chwilą.
- No i masz! Tajemnica twego
złego dnia rozwiązana.
Nie zdołałem powstrzymać
uśmiechu. W tym momencie na ziemię upadł czerwony klejnot w złotej obwódce.
Szybko się po niego schyliłem i wziąłem do ręki. Gdy go dotknąłem, zaświecił
się.
- Ah, niezdara ze mnie – jęknął
Mono. – Upuściłem to.
Wyciągnął dłoń, a ja podałem mu
klejnot. Gdy dotknął ręki elfa, przestał świecić.
- Dlaczego przestał się świecić?
– spytałem ze zdziwieniem.
- Ah, ten klejnot już tak ma –
uśmiechnął się Mono. – A teraz wybacz, muszę cię opuścić. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia – mruknąłem i
patrzyłem w ślad za elfem. Coś mi tu nie grało. Pokręciłem głową i wróciłem do
swojej komnaty.
***
Było leniwe popołudnie, kiedy
bracia wraz z Mono przyszli do mojej komnaty. Zdziwiłem się na widok ich
poważnych min. Kazali mi usiąść na kanapie, a sami zajęli fotele. Patrzyłem na
nich z przestrachem.
- Słuchaj Leo – zaczął Ligolis. –
Jest pewna sprawa, którą musimy z tobą omówić.
- Słucham uważnie – wyszeptałem.
- Widzisz Leo – tym razem odezwał
się Haldir. – Jesteśmy królewską rodziną. Nasi rodzice są władcami Whitemount.
Lecz jak niemal każda rodzina królewska mamy krewnych, którzy są z nami
spokrewnieni, lecz władzy nie mają. Taką rodziną jest na przykład rodzina
naszej matki.
- Ojciec jest potomkiem
poprzedniego króla. – Pałeczkę przejął Ligolis. – Matka jest po prostu jego
wybranką. Miała ona siostrę. Siostra ta wyszła za mąż. Lecz pokłóciły się. Aż
tak, że siostra naszej matki wyniosła się z Whitemount.
- Nikt nie wie, dokąd poszła –
wtrącił Mono. – Ludzie tylko spekulują.
Haldir kiwnął głową.
- Zdarzyło to się stosunkowo
niedawno. Zaledwie trzynaście lat temu.
Słuchałem uważnie, lecz nadal nie
wiedziałem do czego ta opowieść zmierza.
- Musisz wiedzieć Leo – rzekł
Ligolis. – Że pewien szczegół pominęliśmy.
- Jaki? – spytałem, gubiąc się w
tym wszystkim coraz bardziej.
- Siostra naszej matki urodziła
syna, nim uciekła. Zabrała ze sobą męża i dziecko. Bardzo możliwe, że opuścili
nawet ten świat – kontynuował Haldir.
- Ale po co mi to wszystko
mówicie? – zapytałem.
Haldir spojrzał mi głęboko w
oczy.
- Tym dzieckiem jesteś ty.
Smutna pierwsza część :( Smutna, ale ciekawa i wzbudzająca emocje.
OdpowiedzUsuńZ tym kryształem to było tak specjalnie, czy rzeczywiście Mono coś knuje...? Hmmm
Cóż, trochę nie pasuje mi koniec. No zaskoczyła mnie ta wiadomość, ale nie chodzi o jej treść, ale o jej przekazanie. Tak no... Trochę nagle to się stało. To ważna wieść i tak jakoś... mam wrażenie, że ją umniejszono. Przepraszam, ale nie umiem właściwie tego wyjaśnić.
Jeszcze raz przepraszam! Nie bądź zła.