Następnego dnia nie wolno mi
było zbliżać się w okolice sali balowej. Od Mono dowiedziałem się, iż książęta
mają tam zajęcia z etykiety. W sumie żałowałem, że nie mogę tego zobaczyć, gdyż
to mogłoby być ciekawe. Spotkałem się natomiast z Ozzy’ym.
- Tobie też by się przydały
takie zajęcia – rzekł z przekąsem.
Uświadomiłem sobie wtedy, iż
właściwie to ma rację i jeszcze bardziej żałowałem, że nie może mnie tam być.
Z braćmi mogłem zobaczyć się
dopiero wieczorem, bo po zajęciach porannych mieli jeszcze popołudniowe. Gdy
wreszcie na siebie trafiliśmy, akurat wracali do swojej komnaty.
- Witaj Leo – przywitał mnie
Ligolis.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
- Jak zajęcia? – spytałem.
Ligolis wzruszył ramionami.
- Jak zwykle. Męczące, ale
znośne.
Chciałem powiedzieć coś więcej,
lecz nagle poczułem ucisk w nodze. Syknąłem i złapałem się za kolano, a wtedy
plecy mnie tak zabolały, że upadłem na ziemię. Następnie rwanie przechodziło z
jednego miejsca mojego ciała do drugiego, a ja tylko krzyczałem i zwijałem się
z bólu. W pewnym momencie cierpienie było tak mocne, że zrobiło mi się
niedobrze, a w końcu straciłem przytomność.
***
Gdy się ocknąłem, przez moment
nie mogłem się podnieść, gdyż moje ciało było zbyt zmęczone. Po chwili jednak
to uczucie zniknęło, a wokół siebie usłyszałem głosy. Gdy się na nich skupiłem,
stały się bardziej wyraźne.
- Właściwie to mi tam obojętnie,
byleby nie było nudno.
- Popieram brata.
- Ale co jest dla was nudne,
wcale nie musi być nudne dla kogoś innego.
- Bzdury. Jak coś jest nudne, to
jest nudne i tyle.
Otworzyłem oczy i uniosłem się
lekko.
- Cicho, obudził się.
W tym momencie wszyscy ucichli i
poczułem na sobie wiele spojrzeń. Usiadłem na kanapie i popatrzyłem na
zebranych. Znajdowałem się w komnacie króla, a oprócz mnie byli tam jeszcze
para królewska, bracia, Liliami oraz Mono.
- Jak się czujesz Leo? – spytał
Haldir.
- Dobrze – odpowiedziałem.
- Na pewno? Jeszcze niedawno
zwijałeś się z bólu.
Skrzywiłem się.
- Wiem, ale… – zamilkłem, bo nie
wiedziałem jak to wyjaśnić.
- Jakoś nie wydajesz się być
tym, co się wydarzyło, szczególnie zszokowany – zauważył Ligolis. – Zdarzyło ci
się to wcześniej?
Ponuro pokiwałem głową,
odwracając wzrok.
- Leo, dlaczego nic nie mówiłeś?
– zapytał Haldir.
- Myślałem, że wkrótce minie –
westchnąłem.
- Opowiedz nam o tym – poprosiła
królowa.
Z niechęcią opowiedziałem im o
bólach i innych niepokojących zjawiskach, które mnie ostatnio dręczyły. Gdy
skończyłem, król rzekł:
- Wygląda na to, że zostałeś
otruty Leonardzie.
Wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Niby kiedy?
Władca pokręcił głową.
- To jest dobre pytanie.
- Morilianor, mógłbyś coś z tym
zrobić? – zapytała królowa.
Monarcha zastanowił się chwilę.
- Nie wiem. Musiałbym wiedzieć,
co to za trucizna, Apolilise. Później go przebadam. – W tym momencie nie
wiedziałem czy się cieszyć czy martwić. – A do tego czasu, miejcie go na oku. –
Tu zwrócił się do swoich dzieci oraz Mono. Ci skinęli głowami. – Możecie już
iść.
Cała czwórka wstała, a Haldir
gestem zachęcił mnie, bym uczynił to samo. Podniosłem się z kanapy i wyszedłem
za nimi z komnaty. Spodziewałem się, iż będą mnie wypytywać, lecz oni zaczęli
beztroską rozmowę, jakby mnie tu nie było. Szedłem za nimi i przysłuchiwałem
się jakże interesującej dyskusji o grzybach i targach tkanin. W pewnym momencie
ktoś pojawił się przed nami, przerywając sielankową konwersację i powodując, iż
Haldir od razu się spiął.
- Witajcie – kobieta skłoniła
się nisko. – Haldirze, może zechciałbyś udać się ze mną na spacer?
- Oczywiście Meredith.
- Wspaniale! – elfka
rozpromieniła się, złapała księcia za rękę i pociągnęła za sobą. – To chodźmy!
Reszta spojrzała po sobie,
westchnęła i ruszyła dalej, kontynuując dyskusję o handlu jedwabiem. Ja
natomiast wlokłem się z tyłu i rozmyślałem nad ostatnimi wydarzeniami. W pewnym
momencie niezauważenie odłączyłem się od przyjaciół i poszedłem do swojej
komnaty.
***
- Cześć Leo!
Podniosłem wzrok znad kartki.
- Witaj Mono.
- Cóż robisz? – spytał elf.
- Ćwiczę runy – odparłem.
- Całkiem nieźle ci idzie –
stwierdził, zaglądając mi przez ramię.
- Dzięki. Czy sprowadza cię tu
coś szczególnego? – zapytałem, odkładając pióro.
- Można tak powiedzieć. Może to
i prozaiczna rzecz, ale bracia by ci o tym nie powiedzieli, a powinieneś
wiedzieć. Niedługo mają urodziny.
- Ale że tak naraz?
Mono uśmiechnął się.
- To jest nadzwyczaj śmieszna sprawa,
a niektórzy nawet myślą, że ustawiana. W sumie to ciężko im się dziwić. Za
tydzień cała trójka rodzeństwa ma urodziny. Dzień po dniu. Trzy dni pod rząd.
Spojrzałem na niego szeroko
otwartymi oczami.
- Naprawdę?
Mono zaśmiał się.
- Tak. Wiem, że nasuwa ci się
pytanie „Jakim cudem?”, ale to już nie do mnie.
- A do kogo?
- Do króla i królowej, jeśli już
do kogokolwiek.
Zacząłem się śmiać.
- Faktycznie. – Nagle coś mi się
przypomniało. – Mówiłeś, że jesteś od Ligolisa starszy o jeden dzień, prawda?
Elf przytaknął.
- Czyli ty też masz za tydzień
urodziny!
Mono zrobił minę niewiniątka.
- Nie wiem o czym mówisz.
Pokręciłem głową z
niedowierzaniem.
- To wariactwo.
Elf zaśmiał się.
- Nie da się ukryć.
- Jak się u was obchodzi
urodziny? – spytałem. – No wiesz, jakieś zwyczaje, czy co. Bo w sumie… nic nie
wiem.
Mono zastanowił się, po czym
usiadł na fotelu i spojrzał na mnie.
- W dniu urodzin Liliami, czyli
drugiego dnia, organizowane jest przyjęcie. Niby kameralne, ale u rodzin
królewskich kameralnie to kilkadziesiąt osób. Zgaduję, że zostaniesz
zaproszony. To w sumie coś podobnego do balu, na którym byłeś, tylko bez
tańczenia. W pozostałe dwa dni tak naprawdę nie ma nic szczególnego, oprócz
ciągłego składania życzeń i ogólnej sakralizacji rodzeństwa. Urodziny Haldira
kończą te trzy dni czystego szaleństwa i potem jest już spokój.
- Czekaj chwilę – przerwałem mu.
– Ligolis, Liliami, Haldir? W takiej kolejności? Czy to jakiś żart?
Mono zaniósł się śmiechem.
- Nie ty jeden tak reagujesz.
Pokręciłem z niedowierzaniem
głową.
- Masz rację, to czyste
szaleństwo.
Mono popatrzył na mnie z
politowaniem i wyjrzał za okno.
- Oho. Książęta na dziedzińcu.
Chyba muszę iść, bo mnie prosili o jedną rzecz. Na razie, Leo!
- Cześć – mruknąłem, spojrzałem
na kartkę z runami i wróciłem do ćwiczeń.
***
- Spróbuj sobie przypomnieć
wydarzenia sprzed ostatnich kilku tygodni.
Wytężyłem umysł, lecz słabo mi
to szło.
- Miałem regularnie treningi –
zacząłem powoli. – A nie, Ligolisowi coś się stało i wtedy miałem z Haldirem…
Później był bal. Następnie… A! Ta cała akcja z Firewood. Później, później…
Tamto wyjście do lasu, co wtedy Mono się pojawił. Potem przespałem chyba trzy
dni. Następnie pojawił się tamten chłopak z… Kazaridnu? A nie, z Khazadrinu. A
potem… potem… Nie pamiętam już. – Skończywszy, spojrzałem wyczekująco na króla,
który przez cały ten czas mi się przyglądał.
- Spróbuj sobie przypomnieć,
Leonardzie.
Zamyśliłem się i próbowałem
odtworzyć tok wydarzeń.
- Już wiem! – wykrzyknąłem
nagle. – Potem bracia powiedzieli mi o moim pochodzeniu. Następnie przyjechała
królowa oraz inni książęta i zaczął się ten tydzień! – rozłożyłem szeroko ręce,
zadowolony z siebie. Król powoli pokiwał głową.
- No dobrze. A kiedy poczułeś
pierwszy ból?
Zasępiłem się. Głowa mnie już
bolała od nadmiernego wytężania umysłu. Może przed Firewood? Albo i po?
Chociaż… chyba już dosyć długo mnie męczyły, tylko po prostu na początku je
bagatelizowałem. Pierwszy poważny nawiedził mnie zaledwie kilka dni temu,
bodajże w dniu przyjazdu królowej. Ale pierwszy… tak, chyba nawet przed
Firewood. A może i nawet przed balem?
- Chyba… tak w okolicach balu.
Tylko nie jestem pewny czy przed, czy po.
Król pokiwał głową.
- Jak poważne były?
- Na początku niemalże wcale.
Taki zwyczajny ból, który nas czasem łapie. Później doszły jakieś zamglenia i
tym podobne. Zaledwie parę dni temu przybrały taką siłę, jak ten ostatni.
- Jak często je masz?
- Różnie. Może ich nie być kilka
dni, a czasem jest kilka dziennie.
- Opisz mi je dokładnie –
poprosił król.
Przez następną godzinę opowiadałem
królowi o moich objawach. Gdy w końcu mnie wypuścił z inspekcji, wyszedłem na
dziedziniec i udałem się na spacer wśród uliczek. Oddychałem świeżym powietrzem
i nie wiem kiedy znalazłem się w miejscu, w którym być nie powinienem. Uświadomiłem
to sobie, gdy wpadła na mnie jakaś wysoka postać.
- Wybacz – usłyszałem, gdy
zdezorientowany podnosiłem się z ziemi. – Co tu właściwie robisz, chłopcze?
Spojrzałem na mojego rozmówcę, w
którym rozpoznałem księcia Nastondrii. Za nim stał jeszcze jeden mężczyzna oraz
dwie kobiety.
- Ja… Spacerowałem.
- Tutaj? Podobno strażnicy mieli
nikogo tu nie wpuszczać w tych godzinach – zdziwił się William.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiedziałem o tym.
Wyszedłem na spacer, ale nikt mnie nie zatrzymał.
William popatrzył po
towarzyszach, a następnie wzruszył ramionami.
- No cóż. Radzę ci jednak stąd
pójść.
- Stąd, czyli skąd?
Książęta popatrzyli na mnie.
- A faktycznie, nie wiesz skąd.
Chodź więc z nami. – Jedna z księżniczek uśmiechnęła się do mnie i wykonała
zachęcający gest ręką.
Ruszyłem za nimi.
- Jasmine, bez przesady. Mamy
zajęcia – odezwał się drugi mężczyzna.
- Daj spokój Filipie. Nie mów,
że tobie się nie nudzi.
- Akurat dzisiaj jest w miarę
ciekawie.
- Ale zawsze może być bardziej!
Nie sądzisz, Susan?
- Ależ oczywiście – rzekła z
przekąsem druga kobieta, o brązowych włosach związanych w kok.
- Dajcie spokój – rzekł William,
który zdawał się przewodzić tej czteroosobowej grupce. – Doprowadzimy go do
wyjścia i będziemy mogli kontynuować.
- A ty umiesz w ogóle czytać
mapę? – spytała Susan. – Powinniśmy iść w zupełnie inną stronę!
Widząc, gdzie zmierza ta
rozmowa, wtrąciłem się.
- Ależ nie musicie się mną
przejmować. Trafię sam.
Cała czwórka popatrzyła na mnie
z powątpiewaniem.
- Nawet nie wiesz, gdzie jesteś
– zauważyła przytomnie Jasmine.
- No fakt, ale…
- Leo!
Wszyscy pięcioro obróciliśmy się
jednocześnie i ujrzeliśmy idącego ku nam Haldira. Był naprawdę zdziwiony, gdy
mnie ujrzał, jednak nie dziwiłem mu się. Sam byłem zdziwiony swoim położeniem.
- Leo, co ty tu robisz?
Wzruszyłem ramionami.
- Zgubiłem się.
Książę uniósł brwi.
- Znowu?
Żachnąłem się.
- Jakie znowu?
- Znasz go? – przerwał nam
William.
Haldir kiwnął głową. Dopiero
teraz zauważyłem, że za nim pojawiły się trzy inne osoby: dwie kobiety i
mężczyzna.
- Odprowadzę go stąd –
zaoferował się Haldir.
- A szkoda, już go polubiłam –
westchnęła Jasmine.
- Myślę, że jeszcze się nim
nacieszysz – odparła jedna z kobiet, które przyszły z Haldirem. – Legion tu
idzie.
Wszyscy pozostali spojrzeli w
jedną stronę, potem na siebie, następnie na mnie, a na koniec znów na siebie.
Haldir zaklął i pociągnął mnie
za sobą. Wszyscy zaczęliśmy biec. Książęta kluczyli zgrabnie wśród uliczek, aż
w końcu wypadliśmy na polanę, za którą rozciągał się las.
- Świetnie – rzekła kąśliwie
Susan. – Idealnie. Brawo kochani. Właśnie zwaliliśmy całe zadanie. Cudownie.
- Oj, przestań już Susan –
przerwał jej użalania William. – Fakt, nie wyszło to najzgrabniej, ale…
- Najzgrabniej! To była totalna
klapa! Zawaliliśmy całe zadanie! I to wszystko przez niego! – Tu wskazała na
mnie, przez co poczułem się dość niezręcznie.
- Daj spokój Susan. – Stanął w
mojej obronie Haldir. – To nie jego wina. Mogliście go zostawić i pójść swoją
drogą, więc teraz nie narzekaj.
- Oni mają rację. A poza tym,
czasem dobrze jest wyrwać się poza sztywne ramy programu, czyż nie? – zawołała
wesoło Jasmine.
- Ale fakt jest faktem, że teraz
musimy jakoś z tego wybrnąć – stwierdził Filip.
- Ale przynajmniej uciekliśmy
przed legionem – stwierdziła Jasmine z uśmiechem.
- Tak, świetnie, nie zobaczą, że
nie robimy tego, co powinniśmy robić. Bo robimy coś, czego jeszcze bardziej nie
powinniśmy robić! – krzyknęła Susan.
- Uspokój się, Susan – uciszyła
ją jedna z dwóch nieznanych mi kobiet. – Twoje wrzaski nic tu nie pomogą.
- Kolejny legion – stwierdził Anthony.
Wszyscy spojrzeli w tamtą
stronę.
- Znów uciekamy? – spytała
Jasmine.
- Schowajmy się w lesie –
zaproponował Haldir.
Wszyscy na to przystali i
poszliśmy żwawym krokiem w stronę ściany lasu. Gdy ją przekroczyliśmy,
podeszliśmy jeszcze trochę i przystanęliśmy.
- Dobra, a więc co robimy? –
spytała Susan. – Zostajemy tu do końca zajęć?
- Och, przestań już Susan! –
zdenerwował się William. – Chcesz to sobie wracaj! I nie denerwuj nas, bo nie
można przy tobie zebrać myśli!
Księżniczka żachnęła się,
założyła ręce na piersi, lecz zamilkła.
Gdy książęta zaczęli dyskutować,
ja odwróciłem się, gdyż usłyszałem jakiś szelest. Powoli podszedłem do zarośli,
by sprawdzić, co to było i wtedy… wyskoczył na mnie morduk. Krzyknąłem i odskoczyłem
w bok. Szybko podniosłem się na nogi i uskoczyłem przed kolejnym ciosem. W tym
momencie do akcji wkroczył mężczyzna z grupy Haldira i szybko rozprawił się z
mordukiem.
- Co to miało być?! –
wykrzyknęła Jasmine.
- Nie mam pojęcia. – Pokręcił
głową Haldir. Po chwili spojrzał na mnie. – Idziemy stąd. Dzieje się tu coś
podejrzanego.
Po tych słowach brutalnie
pociągnął mnie za ramię i całą gromadą wróciliśmy w gąszcz uliczek. Tym razem
nikt się nie odzywał. Po paru minutach napotkaliśmy grupę strażników.
- Żądam przerwania ćwiczeń –
zaczął prosto z mostu książę Whitemount. – I muszę się zobaczyć z ojcem.
Strażnik, który zdawał się
przewodzić swojej grupie, lustrował przez chwilę nas wszystkich wzrokiem.
Patrząc na nasze poważne twarze, kiwnął głową. Razem z resztą strażników i
naszymi kompanami weszli w lewą uliczkę. Natomiast Haldir pociągnął mnie w
zupełnie inną stronę.
Świetnie. Czeka mnie chyba z
dziesiąte spotkanie z królem w tym tygodniu.
Fajna część :)
OdpowiedzUsuń