Gdy otworzyłem oczy, przez
moment nie potrafiłem się rozeznać w sytuacji. Dotknąłem ręką czoła, po czym
podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem. Byłem w komnacie króla,
siedziałem na kanapie, a w pobliżu nie było nikogo. Spróbowałem sobie
przypomnieć, co się stało, jednak przeszkodził mi w tym odruch wymiotny. Siłą
go powstrzymałem i zacząłem ciężko oddychać. Żeby tego było mało zaczęło mi się
kręcić w głowie. Na miękkich nogach podszedłem do krzesła i oparłem się o nie.
Na stole stał dzbanek z wodą i szklanka. Nalałem sobie płynu i wypiłem jednym
haustem. Ponownie napełniłem naczynie i, gdy odszedłem trochę od stołu, stało
się coś, czego w ogóle się nie spodziewałem. Moja kostka zapiekła przeraźliwie,
wskutek czego upuściłem szklankę na dywan. Szkło nie pękło, lecz cała zawartość
rozlała się po wykładzinie. Upadłem na ziemię i ujrzałem, że moja kostka
zaczęła krwawić. Wytrzeszczyłem oczy i dotknąłem czerwonej cieczy. Faktycznie,
to była krew. Podwinąłem nieco nogawkę i ujrzałem duże rozcięcie. Mogłem przysiąc,
że zrobiło się samo.
W takim stanie znalazł mnie
Mono, który wszedł do komnaty. Przystanął na chwilę ze zdziwienia, po czym
ukucnął przy mnie.
– Co się stało? – spytał.
Pokręciłem głową.
– Nie mam pojęcia –
wymamrotałem. – To rozcięcie samo się zrobiło.
Mono zmarszczył brwi.
– Jak? – spytał bardziej siebie
niż mnie.
Pomógł mi usiąść na krześle.
– Jak się czujesz?
– Słabo – odparłem. – Wszystko
zaczyna mnie boleć, kręci mi się w głowie i leci mi krew z kostki nie wiadomo
czemu.
– Czekaj, zaraz ci to opatrzę.
Niestety król nie może teraz przyjść.
Następnie zniknął w sąsiednim
pomieszczeniu.
Chwilę dochodziłem do siebie i
powoli przypominałem sobie, co się stało. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że gdy
Mono skończył bandażować mi kostkę, czułem się już bardzo dobrze.
– Przyjęcie nadal trwa? –
spytałem.
Elf kiwnął głową.
– Tak, ale nie jestem pewien czy
to dobry pomysł, byś tam szedł. Może lepiej przejdź się do ogrodów?
– A jeśli nadal będę się dobrze
czuć, pozwolisz mi wrócić?
– Uparciuch z ciebie. –
Uśmiechnął się Mono. – Zgoda.
Odwzajemniłem uśmiech, po czym
pewnym krokiem wyszedłem za elfem, który poprowadził mnie do ogrodów.
Od mojego przyjazdu byłem tam
zaledwie kilka razy i nigdy nie zapuszczałem się zbyt głęboko, jednak zawsze
zachwycałem się ich wyglądem. Miejscami był to labirynt z powodu licznym wysokich
żywopłotów. Rosło tu wiele gatunków kwiatów, krzewów, a gdzieniegdzie również
drzew. Wszystko to nadawało ogrodom magicznej aury, a unoszący się w nich zapach
wprowadzał w błogie odprężenie. Spacerując pomiędzy roślinnością, oddychałem
świeżym, nocnym powietrzem. Moja sielanka nie trwała jednak długo, ponieważ usłyszałem
głosy. Wydawało mi się, że należały do Haldira i Caroline. Zmarszczywszy brwi,
ruszyłem w ich stronę. Gdzieś z boku zamajaczyły mi sylwetki księcia i
księżniczki. Gdy przesunąłem się trochę w lewo, widziałem ich bardzo dobrze.
Nie słyszałem dokładnie o czym rozmawiają, lecz widziałem, że Haldira męczy ta konwersacja.
W pewnym momencie ujrzałem zbliżającą się Meredith. Caroline również musiała ją
zauważyć, bo obróciła Haldira do siebie, tak, żeby nie zobaczył nadchodzącej
kobiety. Gdy księżniczka była już dosyć blisko, Caroline zrobiła coś, czego
żadne z naszej trójki się zupełnie nie spodziewało. Przyciągnęła Haldira do
siebie i pocałowała go prostu w usta.
Wytrzeszczyłem oczy, a szok
odebrał mi na chwilę zdolność poruszania czymkolwiek. Gapiłem się na tę scenę
całkowicie sparaliżowany i zauważyłem, że Meredith jest w podobnym stanie.
Jednak ona szybciej się otrząsnęła i energicznym krokiem zaczęła przed siebie.
Lecz zanim się dostatecznie zbliżyła, Haldir gwałtownym ruchem odsunął od
siebie Caroline.
– Co ty wyprawiasz?! – warknął.
Caroline była nieporuszana.
– Oh, już daj spokój. – Machnęła
lekceważąco ręką. – Przecież wszyscy wiedzą, że jesteś we mnie zakochany. Nie musisz
już dłużej tego ukrywać.
Zanim Haldir zdążył
odpowiedzieć, wtrąciła się Meredith.
– W tobie?! – wykrzyknęła. –
Chyba śnisz! Nawet najgłupszy imbecyl nie zakochałby się w takiej pustej lali
jak ty!
– Złościsz się, bo to ja go
zdobyłam, a nie ty? To normalne, moja droga. Naucz się przegrywać – odparła
niewzruszona Caroline, opierając rękę na biodrze.
– Ha, zdobyłaś! Dobre sobie!
Wszyscy wiedzą, że on kocha mnie, idiotko!
– DOŚĆ! – wrzasnął Haldir, a
obie księżniczki spojrzały w jego stronę. – Obie jesteście tak głupie jak
Fenosil! Co wy sobie myślicie?! Jedyne co zdobyłyście to moją nienawiść! A
teraz wynocha stąd! Z tych ogrodów, z tego królestwa i z mojego życia! Nie będę
więcej znosił was i waszej głupoty! Wynoście się! Obie jesteście siebie warte!
Doszedłem do wniosku, że nigdy
jeszcze nie widziałem tak wściekłego Haldira. Cały gotował się ze złości, a gdy
udało mu się wreszcie wygonić księżniczki, podniósł rękę do czoła, zamknął oczy
i zaczął głęboko oddychać.
Zdecydowałem się do niego
podejść.
– Masz rację. Obie są siebie
warte – stwierdziłem, a Haldir drgnął z zaskoczenia.
– Leo! Byłeś tu cały czas?
Wzruszyłem ramionami.
– Nie cały, ale wystarczający.
Milczeliśmy chwilę.
– Jak się czujesz? – spytał.
Widocznie chciał odciągnąć temat od swojej osoby.
– Zaskakująco dobrze – odparłem,
a po chwili westchnąłem. – To trochę męczące. W jednej chwili mam ochotę
umrzeć, bo tak źle się czuję, a w drugiej jestem jak nowo narodzony.
– To pewnie przez truciznę –
stwierdził książę.
Pokiwałem smutno głową.
– Haldir… – zacząłem niepewnie.
– Tak?
– Czy ja umrę?
Książę popatrzył na mnie, a jego
wzrok złagodniał. Położył mi rękę na ramieniu.
– Z pewnością nie, Leo. Nie na
wachcie mojego ojca.
Skinąłem głową, lecz nie byłem
pewny tej odpowiedzi. Przecież król wciąż nie wiedział co to za trucizna.
– Wracajmy na przyjęcie – rzekł
Haldir, a ja bez słowa podążyłem za nim.
Gdy weszliśmy do sali, przez
chwilę zakręciło mi się w głowie od tych wszystkich zapachów, które mnie
uderzyły. Było tam odrobinę duszno i najwidoczniej nawet uchylone gdzieniegdzie
okna nie pomagały. Miałem wrażenie, że ludzi nieco ubyło, jednak ci pozostali wydawali
się bardziej weseli i otwarci. Widać alkohol zrobił swoje. Haldir ruszył w
stronę szczytu stołów, więc potruchtałem za nim. Nie wiadomo kiedy znalazł się
przy nas jego brat.
– Witaj, Haldirze, jak się
bawisz?
– Beznadziejnie – warknął
starszy książę, na co Ligolis przystanął ze zdziwienia. Gdy Haldir się oddalił,
młodszy książę spojrzał na mnie.
– Co mu jest? – spytał,
wskazując brata kciukiem.
Rozejrzałem się czy nikt nie słucha
i, nachylając się, opowiedziałem mu całą sytuację.
Ligolis w zamyśleniu potarł
brodę dłonią.
– Jest jeden plus całej tej
sytuacji. W końcu będziemy mieć je z głowy.
Musiałem przyznać mu rację.
Nawet mi Meredith i Caroline zaczęły działać na nerwy.
– Wybacz Leo, ale wolę go
poszukać. Nie chcę, by pozabijał mi gości, w końcu to moje przyjęcie. A na
dodatek jest już po północy, więc dzień moich urodzin oficjalnie się zaczął.
Idź do Mono, stoi niedaleko tronu. – Po tych słowach oddalił się, a ja udałem się
we wspomnianym przez niego kierunku.
Znalazłem Mono u szczytu stołu,
rozmawiającego z rodzicami.
– Leo! – wykrzyknął na mój
widok. – Z ciebie jest naprawdę uparty elf.
Postanowiłem uznać to za
komplement i uśmiechnąłem się.
– Jak się czujesz? – spytał Mono.
– Bardzo dobrze. Fizycznie.
Elf zaśmiał się i podał mi
trzymaną szklankę z ponczem. Odruchowo się cofnąłem.
– Spokojnie, to bezalkoholowy.
Uspokojony, wziąłem od niego
napój i wypiłem trochę. Faktycznie był bezalkoholowy. Spojrzałem na rozmówcę.
– Ominęło mnie coś ważnego?
Mono wzruszył ramionami.
– Chyba nic szczególnego.
Życzenia, prezenty. Nic nowego.
Pokiwałem głową i upiłem trochę
ponczu.
– Widziałeś Michaela? – spytałem
po chwili.
Mono uśmiechnął się.
– Mówisz o tym chłopaku, który
siedzi od pół godziny, bo nie może ustać na nogach? – to mówiąc, wskazał na
jakąś postać siedzącą nieopodal przy stole.
Kiwnąłem głową.
– Dokładnie o niego.
Michael rozmawiał z jakąś
dziewczyną, którą wyraźnie śmieszyło jego zachowanie. Mocno gestykulował i
widać było z daleka, że bardzo wczuwa się w rozmowę.
– Leo, powiedz mi proszę –
odezwała się Colleen. – Ile planujesz tu zostać?
Zmarszczyłem brwi.
– Jak to, zostać?
– Ile zamierzasz mieszkać w
zamku?
Wzruszyłem niepewnie ramionami.
– No cóż… Chyba aż nie znajdzie
się sposób, bym mógł wrócić.
– Czyli chcesz wrócić, tak?
– No… Tak.
Constantin i Mono patrzyli na
nią ze zmarszczonymi brwiami.
– Nie bardzo wiem, co chcesz
osiągnąć, mamo – stwierdził Mono. – Mogłabyś może to wyjaśnić?
– Nic, nic, tak tylko ciekawa
jestem… - stwierdziła kobieta, opierając rękę na biodrze. Zapatrzyła się w
jakiś nieokreślony punkt za mną, a jej wzrok stał się nieobecny.
Popatrzyliśmy po sobie zdumieni.
Constantin pomachał żonie ręką przed twarzą.
– Nie machaj mi, pacanie, ręką
przed nosem, bo zaraz ja tobą machnę – rzekła Colleen, nie patrząc na niego.
Spojrzeliśmy po sobie,
powstrzymując śmiech.
– Ah, Leo! – krzyknęła nagle
kobieta, patrząc z powrotem na mnie. Wszyscy trzej aż podskoczyliśmy. –
Zapomniałam, że mamy dla ciebie prezent!
– Dla mnie? – zdziwiłem się.
– Tak, tak! Chodź Constantin,
musimy po niego pójść! – Pociągnęła męża za rękaw i już po chwili zniknęli w
tłumie.
Spojrzałem ze zdumieniem na
Mono, na co ten rozłożył ręce w obronnym geście.
– Ja nie mam z tym nic
wspólnego.
Rozmawialiśmy trochę do momentu
powrotu rodziców Mono. Constantin trzymał w rękach sztylet i pochwę z pasem na
niego. Colleen się uśmiechnęła.
– Wszystkiego najlepszego, Leo.
Nie ma konkretnej okazji oprócz naszego poznania się. – Po tych słowach mnie
przytuliła, a jej mąż wręczył mi prezent.
Sztylet raczej nie nadawał się
do walki i pełnił funkcję ozdobną. Głownia została nieco wykrzywiona i
ozdobiona delikatnym ornamentem. W tym rodzaju broni jelec zwykle jest nieduży,
ale w tym wypadku postawiono na wygląd i upodobniono go nieco do jelca
bezkabłąkowego. Trzon pokryty był motywem pasującym do tego na głowni. Pięknie
wykończenie głowicy stanowił umieszczony w niej szafir.
– Dziękuję – rzekłem, odrobinę
wzruszony tym hojnym darem.
Rodzice Mono uśmiechnęli się, a
on sam pomógł mi nałożyć pas.
– A teraz powiedz mi, Leo –
zagaiła Colleen. – Jak sądzisz, jaki wpływ ma jedzenie na dyplomatów?
Powstrzymując uśmiech,
usłyszałem pełne rezygnacji westchnienie Constantina.
– Z pewnością bardzo duży –
odparłem z kamienną twarzą, czując na sobie zdradzone spojrzenie ojca Mono.
– A widzisz! – wykrzyknęła
Colleen. – Dziękuję ci bardzo, Leo. A my sobie jeszcze porozmawiamy – ostatnie
zdanie skierowała do męża, który tylko ciężko westchnął.
– Leonardzie, pozwól na moment –
za sobą usłyszałem głos króla i aż przeszedł mnie dreszcz.
Obróciłem się, przełknąłem ślinę
i poszedłem za władcą.
– Podobno znikąd pojawiła ci się
rana na kostce, tak?
Kiwnąłem głową, a monarcha
zamyślił się na moment.
– To może być bardzo dobra
wiadomość, Leonardzie. – Zmarszczyłem brwi, a król dokończył. – Chyba już znam
truciznę, którą ci podano.
***
Otworzyłem oczy i przeciągnąłem
się. Przez moment moje ciało było ogromnie zmęczone i bolały mnie wszystkie
mięśnie, lecz po chwili wszystko minęło. Od jakiegoś czasu po przebudzeniu
utrzymywał się u mnie taki stan i codziennie trwał odrobinę dłużej, co było
bardzo niepokojące. Potrząsnąłem głową. Przecież król wie już co to za
trucizna. Teraz może być już tylko lepiej.
Gdy się ubrałem, usiadłem przy
stole w pokoju i zacząłem przeglądać papiery z ostatnich lekcji. Budowa miecza,
techniki walki, tekst runiczny. Gdy właśnie miałem ponownie zajrzeć do notatek
dotyczących galopu, usłyszałem pukanie do drzwi.
– Proszę! – krzyknąłem, a do komnaty wszedł Mono.
– Witaj, Leo, przyszedłem sprawdzić jak się miewasz.
Wzruszyłem ramionami.
– Dzień jak co dzień.
– Chyba zazwyczaj wstajesz wcześniej.
Pokazałem mu język i wróciłem do
porządkowania papierów. Mono usiadł na fotelu i spojrzał przez okno.
– Chyba będzie padać – stwierdził.
Ponownie wzruszyłem ramionami.
– Nie zamierzam dziś wychodzić.
– Ty nie, ja też nie, ale Haldir do lasu pojechał.
To mi o czymś przypomniało.
– A właśnie, jak on się miewa po wczorajszym
incydencie?
Mono spochmurniał.
– Nadal jest zdenerwowany. W dzień urodzin swojego
brata. To trochę smutne.
– A co z Meredith i Caroline?
– Wyjechały dziś rano.
– Myślisz, że gdyby się bardziej postarały, naprawdę
mógłby którąś z nich pokochać? – To pytanie nurtowało mnie od jakiegoś czasu.
Mono spojrzał przez okno.
– Chyba nie jest jeszcze zdolny do tego typu uczuć.
Zmarszczyłem brwi.
– Co oznacza, że „jeszcze nie jest”?
Mono spojrzał na mnie, a w jego
oczach ujrzałem bezbrzeżny smutek.
– Haldir jest wdowcem.
Zatkało mnie.
Wybałuszyłem oczy na przyjaciela
i przez moment zapomniałem o oddychaniu. Zamrugałem kilkakrotnie oczami i
potrząsnąłem głową.
– Słucham? – Tylko tyle byłem w stanie z siebie
wykrztusić.
– Wiem, że o tym nie wiedziałeś. To temat tabu. O tym
się nie mówi. Dlatego nie wspominaj mu, że ci powiedziałem.
Kiwnąłem głową, bo na więcej nie
było mnie stać.
Mono znów spojrzał przez okno, a
w jego oczach przez moment dostrzegłem łzy.
– Początkowo nie było to małżeństwo z miłości, tylko
sojusz pomiędzy Whitemount a Halenhill, pobliskim państwem. Haldir jest
pierworodnym króla, dlatego było jasne, że to na niego wypadnie. On i Clarice
bardzo się lubili i nie mieli nic przeciwko małżeństwu. Po jakimś czasie widać
było, że jednak się w sobie zakochują. Przeżyli ze sobą naprawdę dobre lata.
Wszyscy uwielbiali Clarice, była naprawdę ciepłą i delikatną osobą. Niestety
podczas podróży do Naunarom miejscowi rabusie napadli orszak, w którym jechali
Haldir i Clarice. Clarice zginęła. – Słychać było, że Mono coś ścisnęło za
gardło, gdy to mówił. Przełknął ślinę i kontynuował. – Rozejm z Halenhill szlag
trafił i przez wiele lat mieliśmy napięte stosunki. Dopiero niedawno się trochę
złagodziły. Zarówno Haldir, jak i my wszyscy bardzo przeżyliśmy śmierć Clarice.
Oczywiście Haldir najbardziej… Zwłaszcza, że… – Mono
przerwał.
– Tak?
Elf westchnął.
– Clarice była w ciąży. W czwartym miesiącu.
Łzy, które wcześniej zbierały mi
się w oczach, po tych słowach spłynęły po policzkach.
– Gdzie jest pochowana? – spytałem półgłosem po
długiej ciszy.
– Tutaj, w Whitemount.
– A-A kiedy to się wydarzyło?
– Za kilka miesięcy będzie czterdziesta ósma rocznica
jej śmierci – odparł grobowym głosem Mono.
– A ile lat… Ile lat byli małżeństwem?
– Dwadzieścia siedem.
Potrząsnąłem głową.
– Będę potrzebował czasu, żeby to przyswoić.
– Wiem – odparł Mono. – Dlatego ja już pójdę.
Elf wstał i skierował się do
wyjścia. W drzwiach przystanął i rzekł:
– Nie mów mu.
Kiwnąłem głową, po czym zostałem
sam z własnymi myślami.
***
Wiał porywisty wiatr, a ja
szczelniej opatuliłem się płaszczem. Dygotałem z zimna. Na ziemię zaczęły spadać
pojedyncze krople. Świetnie. Niech jeszcze zacznie padać. Dzięki Stwórco.
Gdy doszedłem do małego budynku
z wyglądu przypominającego kapliczkę, odetchnąłem z ulgą. Budowla była cała
biała, a u wejścia stały dwie wysokie kolumny. Portyk był udekorowany wieloma
zdobieniami tudzież rzeźbami. Attyka w kształcie spłaszczonego trójkąta była
przyozdobiona licznymi scenami batalistycznymi. Wszedłem po schodach i
przyjrzałem się drzwiom. Dwuskrzydłowe, ze złotymi ornamentami i wyrzeźbionymi
w nich rysunkami. Pchnąłem je mocno – na szczęście ustąpiły.
We wnętrzu mauzoleum panował
lekki półmrok. Podłoga z terakoty układała się w zawiłe wzory. Gdy wchodziło
się głębiej, można było zauważyć kolorowe witraże, które wpuszczały nieco
światła. Niemalże cały sufit zajmowały freski. „Sklepienie krzyżowo-żebrowe” –
pomyślałem. – „Czasem jednak warto uważać na plastyce.” Znajdowały się tu
liczne kolumny, a pomiędzy nimi zauważyłem sarkofagi. Ruszyłem w głąb,
podziwiając bogactwo architektury. Gdy znalazłem ostatnią trumnę, zatrzymałem
się.
Był on zrobiony z jasnego
marmuru, gdzieniegdzie przyozdobionego motywami florystycznymi. Przed nim stała
mała tabliczka z szarego kamienia. Patrzyłem na nią smutno, a w oczach znów zakręciły
mi się łzy.
Zadrżałem i opatuliłem się
szczelniej płaszczem. Chłód kamiennych ścian przenikał mnie do szpiku kości.
Usiadłem pod kolumną i tępo wpatrywałem się w sarkofag Clarice. Tak się
zamyśliłem, że straciłem poczucie czasu. Ocknąłem się z letargu dopiero, gdy w
całym mauzoleum rozległ się odgłos kroków. Wstałem i wtedy zorientowałem się,
że moje mięśnie totalnie zesztywniały i prawie nie dałem rady się ruszyć.
– Co tu robisz? – Gdy to usłyszałem, zdjęło mnie
przerażenie. On był ostatnią osobą, którą chciałem tu spotkać.
Spojrzałem na Haldira.
– A ty? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
– Byłem pierwszy.
– Ale ja tu byłem pierwszy.
Książę prychnął.
– Przyszedłem cię szukać. Nie mogliśmy cię nigdzie
znaleźć, a to nie jest najlepsza pogoda na samotne wędrówki.
– Ale skąd wiedziałeś, że będę akurat tu?
– Mono o tym pomyślał. Wiem, co ci powiedział.
Mimowolnie mój wzrok powędrował
ku sarkofagowi Clarice.
– Przykro mi – wyrwało mi się.
– Wiem – odparł cicho Haldir. – Jak każdemu. Ale i
tak nikt nic nie może zrobić.
– Mi zmarł tylko pies.
Haldir spojrzał na mnie, po czym
zaczął się śmiać, a jego śmiech odbił się echem od kamiennych ścian.
– Mi też. – Książę poklepał mnie po ramieniu. –
Chodźmy stąd.
Ruszyliśmy do wyjścia. Gdy schodziliśmy po
schodach, kątem oka ujrzałem jak Haldir ociera pojedynczą łzę, która spłynęła
mu po policzku.
Ale... Coś mi się chyba nie zgadza z tym przyjęciem. Przecież było mówione, że to w dniu urodzin siostry braci jest ono. A tu jest mówione coś o Ligolisie głównie...
OdpowiedzUsuń