Włożyłem ten sam strój, który
miałem na sobie na balu, czyli bordowy surdut z pozłacanymi klamrami.
Spróbowałem doprowadzić się do względnego porządku, lecz po kilku minutach z
głębokim westchnięciem z tego zrezygnowałem. Rzuciłem swojemu odbiciu
zrozpaczone spojrzenie, po czym wyszedłem z komnaty.
Rozejrzałem się, a następnie
ruszyłem przed siebie, wypatrując Mono, który miał po mnie przyjść. Gdy
usłyszałem głośny okrzyk „Do boju Whitemount!” od razu wiedziałem, kto się
zbliża.
– Witaj, Mono – powiedziałem,
odwracając się w jego stronę.
– Witaj, dzielny rycerzu! Gotowy
do boju?
Spojrzałem na niego z
politowaniem i kiwnąłem głową. Elf odwrócił się i żwawym krokiem ruszył w
stronę sali balowej, a ja z pośpiechem potruchtałem za nim. Gdy dotarliśmy na
miejsce, ujrzałem mnóstwo osób siedzących przy stołach.
– Kameralnie czyż nie? –
mruknąłem do Mono.
– Idzie się przyzwyczaić –
odparł elf z lekkim uśmiechem.
Byłem pod wrażeniem wystroju
sali balowej. Wyglądała zupełnie inaczej niż poprzednio. Pod sufitem kołysały
się liczne kandelabry, a zwieszające się z nich wisiorki z kryształowego szkła
rozszczepiały światło, co dawało niesamowity efekt. Na środku sali stało pięć
stołów zastawionych jedzeniem, z dostojnymi nakryciami ze srebra. Tym razem nie
pozostawiono miejsca na parkiet, za to orkiestra znajdowała się w tym samym
miejscu co poprzednio. Na stołach stały świeczniki, a na ścianach wisiały
kinkiety, dzięki czemu sala była dobrze oświetlona. Tron pozostał na swoim miejscu, a parę metrów przed nim
zaczynał się środkowy stół, u którego szczytu ustawiono dwa nieco wyższe i
dostojniejsze krzesła dla pary królewskiej, a po bokach odrobinę niższe dla
książąt. Na ścianach wisiały liczne girlandy z różnokolorowych kwiatów, które
oświetlane złotawym blaskiem świec, wyglądały niesamowicie. Przy ścianach w
równych odstępach ustawione zostały donice z przeróżnymi roślinami. Jedne były
wysokie na kilka metrów, a inne niemalże niewidoczne obok swych wielkich
kolegów. Po bokach tronu stały sztandary z różnymi herbami i godłami. Zasłony w
oknach zmieniono z błękitnych na czerwone, lecz tak samo jak poprzednio, okna
były zasłonięte. Po ścianach porozwieszane zostały kolorowe chorągiewki, w
niektórych miejscach lekko drgające, z powodu uchylonych gdzieniegdzie okien.
Gdy już skończyłem przyglądać
się wystrojowi sali, rozejrzałem się, szukając znajomych twarzy. Przy jednym z
okien ujrzałem Ligolisa rozmawiającego z dwoma mężczyznami. Miał na sobie błękitny
kaftan z licznymi haftami, klamrami oraz ogromną ilością złotych guzików.
Czarne spodnie wetknięte były w wysokie buty tego samego koloru. Jego włosy
zostały zaczesane do tyłu, a na głowie miał delikatny srebrny diadem z
błękitnym klejnotem pośrodku. Nieco dalej zauważyłem jego brata, który wyglądał
bardzo podobnie, z tą różnicą, że jego kaftan był granatowy. Rozmawiał z
królem, który miał na sobie to samo, co na balu, czyli fioletowy płaszcz z
gronostajów. Mono poprowadził mnie w ich stronę, a mnie zmroziło, gdyż
zrozumiałem, że będę siedział niemalże u szczytu środkowego stołu. Podeszliśmy
do kobiety w pięknej jasnozielonej sukni i mężczyzny, który miał na sobie
fioletowy surdut.
– Ależ Constantin, przecież
wiesz, że tak nie można. Nie możesz być dobrym dyplomatą, jeśli nie chcesz
jeść.
– Kochanie, czy naprawdę
uważasz, że jedzenie jest niezbędne do bycia dobrym dyplomatą?
– Ależ oczywiście. Składniki
odżywcze zawarte w jedzeniu dobrze wpływają na mózg, co powodu…
– Mamo, tato – przerwał im Mono.
– Chciałbym wam kogoś przedstawić.
Jego rodzice jednocześnie
spojrzeli na niego, po czym przenieśli swój wzrok na mnie.
– Mono, nie mów tego tak
oficjalnie, bo zawsze mam nadzieję, że w końcu zamierzasz nam przedstawić swoją
narzeczoną – rzekła kobieta.
Mono westchnął, lecz nic na to
nie odpowiedział.
– To jest Leo – oznajmił, po
czym odwrócił się do mnie. – Leo, to moi rodzice – Colleen i Constantin.
– Witaj Leonardzie. – Ojciec
Mono uścisnął mi dłoń na powitanie. – Miło mi cię poznać.
– Mi pana również. –
Uśmiechnąłem się.
– Cieszę się Leo, że wreszcie
cię spotkałam – rzekła matka Mono, po czym podeszła i mnie przytuliła.
– O, jest i nasz solenizant –
zawołała po chwili. – Chodź Haldirze, chodź.
Starszy książę podszedł do nas z
uśmiechem, a ja zorientowałem się dopiero teraz, że klejnot w jego diademie był
granatowy. Nie wiem czemu, ale myślałem, że będzie tego samego koloru co u
Ligolisa.
– Witajcie. Jak nastroje? –
zapytał.
– Wyśmienicie – odparł
Constantin.
Colleen prychnęła.
– Wyśmienicie. Oczywiście. Ale
jeść to nie chcesz.
– To wcale nie tak – odparł jej
mąż. – Po prostu nie chcę jeść tego co ty mi nałożysz na talerz, ponieważ wiem,
iż będzie tego za dużo.
– Ale za to będzie to dla ciebie
najlepsze, mój drogi.
– Apolilise, kochana, miło cię
widzieć! – zawołał nagle Constantin, odwracając się od żony, na co ta tylko
ciężko westchnęła.
Mono zaśmiał się, a ja
spojrzałem na królową. Miała na sobie szeroką białą suknię z licznymi falbankami
i haftami. Korona na jej głowie lekko połyskiwała w blasku świec.
Wszyscy zaczęli rozmawiać, a ja
miałem ochotę uciec do mojej komnaty i przesiedzieć w niej cały wieczór.
Niestety wiedziałem, że nie było mi to dane, więc postanowiłem się czymś zająć.
Odszukałem wzrokiem Ligolisa i ujrzałem, że rozmawia ze swoją siostrą. Liliami
również wyglądała zjawiskowo – miała na sobie długą ciemnozieloną suknię z
licznymi zdobieniami, na ramionach jasnoróżowy szal, a na głowie diadem z klejnotem
tego samego koloru co chusta.
Nagle poczułem czyjąś dłoń na
ramieniu, a gdy się odwróciłem, ujrzałem Haldira.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Ja? Ależ wyśmienicie. – Gdy
Haldir uniósł z powątpiewaniem brwi, ciężko westchnąłem. – Totalnie nie wiem co
robić.
– Spokojnie, odnajdziesz się.
– Szczerze w to wątpię –
mruknąłem.
– Muszę cię na chwilę opuścić –
rzekł starszy książę.
– Ale jesteś pewien, że musisz?
– W towarzystwie znajomych osób czułem się znacznie pewniej.
Haldir niestety pokiwał głową i
odszedł. Westchnąłem. Po kilku minutach tuż obok mnie pojawił się jego brat, a
ja zupełnie nie wiedziałem skąd się tam wziął.
– Chodź ze mną, musisz kogoś
poznać – rzekł, a następnie pociągnął mnie za rękaw.
Siłą woli zdusiłem jęk i bez
słowa poszedłem za nim. Zatrzymaliśmy się przy jego ojcu i jakimś mężczyźnie,
którzy od razu nas zauważyli.
– O, jest i Leonard. Świetnie –
stwierdził król, po czym zwrócił się do mężczyzny obok. – Siliornie oto
Leonard, o którym ci mówiłem. – Odwróciwszy się do mnie, dodał: – Leonardzie
oto mój dobry przyjaciel Siliorn, pan na zamku Siletis..
Siliorn wyciągnął dłoń w moją
stronę, a ja ją uścisnąłem.
– Miło mi cię poznać, chłopcze.
– Mi pana również. –
Uśmiechnąłem się.
Następnie przedstawiono mi
również władców innych pobliskich, jak i dalszych, krain, dyplomatów,
przyjaciół rodziny, szermierzy, rycerzy, nauczycieli i sam nie wiem kogo
jeszcze. Od tych wszystkich nazwisk i słów „Miło mi cię poznać” tak zakręciło
mi się w głowie, że aż musiałem usiąść. Zostałem przedstawiony jako „zagubiony
chłopiec, który być może zostanie w naszej rodzinie na dłużej”. Doszedłem do
wniosku, że większej głupoty wymyślić nie mogli.
Po tym, iż większość gości już
siedziała, poznałem, że zbliża się rozpoczęcie.
Nie myliłem się. Niedługo potem
król stanął na podeście i, gdy wszyscy ucichli, przemówił.
– Witam was wszystkich bardzo
serdecznie! Dziękujemy wam za tak liczne przybycie. Jak wszyscy wiecie,
zebraliśmy się tu po to, by świętować urodziny moich dzieci. W tym roku mój
najmłodszy syn Ligolis kończy tysiąc dwieście lat! Z tej okazji przygotowaliśmy
dla was małe podarunki, mamy nadzieję, że się wam spodobały.
Spojrzałem pytająco na Mono,
siedzącego obok mnie.
– A, jakieś tam bibeloty. Król
to wymyślił, żeby zyskać w oczach innych i uczcić jeszcze bardziej urodziny
Ligolisa – szepnął.
Tymczasem król kontynuował:
– Zapewniam, iż ucztę
przygotowali najlepsi kucharze w całym królestwie. Życzę wszystkim smacznego i
zapraszam do ucztowania na cześć moich dzieci!
Rozległy się oklaski, a tuż po
nich gwar rozmów. Następnie wszyscy zaczęli robić to, na co najbardziej
czekałem – jeść.
Długo nie działo się nic
szczególnego, tylko rozmawialiśmy, kosztowaliśmy potraw i śmialiśmy się. Po
pewnym czasie przyjęcie zaczęło się trochę rozkręcać z powodu ponczu, który stał
na stole. Ja się delektowałem tym trunkiem w wersji bezalkoholowej, co dawało
mi jasny podgląd na obecną sytuację. Po jakimś czasie rozochocone towarzystwo
powstawało z krzeseł, pozamieniało się miejscami, a niektórzy nawet zaczęli
chodzić po sali. Ja natomiast grzecznie siedziałem przy stole i jadłem
przepyszną potrawy, w tym tartę warzywną.
Do czasu.
Gdy właśnie miałem nałożyć sobie
na talerz kolejny kawałek wyśmienitego ciasta z jabłkami, zauważyłem
zbliżającego się Michaela. Wstałem więc od stołu i wyszedłem mu na spotkanie.
– Witaj Michaelu, jak ci się
podoba uczta? – przywitałem się.
– Niesamowita! – wykrzyknął
chłopak, a ja miałem wrażenie, że zrobił to ciut za głośno. Na ostatniej
prostej zatoczył się i, by nie upaść, otoczył mnie ramieniem. No tak. Jest
pijany.
– Wiesz co, Leo? – zaczął
Michael.
– Tak?
– Jak ja cię spotkałem… To
odzyskałem nadzieję.
– A straciłeś ją kiedyś?
Chłopak potrząsnął głową.
– Nie. Nigdy.
W ciul pijany.
– Miło mi – odparłem i
posadziłem go na pobliskim krześle.
– Widzisz tamtą dziewczynę, Leo?
– spytał Michael, wskazując ręką bliżej nieokreślony kierunek. Na wszelki
wypadek kiwnąłem głową. – Jest bardzo ładna. Podoba mi się.
– To do niej zagadaj.
– Ależ już to zrobiłem. Ale ona
ma chłopaka.
– No, to niestety nie możesz rozwalić
ich związku. – Wzruszyłem ramionami.
– Właśnie chodzi o to, że mogę,
ale nie chcę.
Przygryzłem wargę, powstrzymując
uśmiech.
– Jestem rycerzem, szlachetnym
rycerzem. Nigdy bym nie skrzywdził niewinnego obywatela.
– Cieszę się – odparłem,
starając się utrzymać kamienny wyraz twarzy.
– Więc co mam teraz zrobić? –
Michael spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
– Myślę, że powinieneś poszukać
innej. Tu jest naprawdę sporo ładnych dziewczyn.
Michael powoli pokiwał głową,
analizując otrzymane informacje.
– A więc ruszam na łowy! –
wykrzyknął, wstał gwałtownie i chwiejąc się, powędrował w tłum.
Przytrzymałem krzesło, by nie
upadło i uśmiechnąłem się. Usiadłem z powrotem do stołu i zjadłem kawałek
wspomnianego wcześniej ciasta. Delektowałem się entym kawałkiem, gdy
zobaczyłem, że Michael wraca. Zawczasu przygotowałem mu siedzenie, na które
teraz ciężko opadł. Westchnął.
– Wiesz co, Leo? Mam wrażenie,
że nigdy mi się nie uda znaleźć tej jedynej.
Widziałem w jego oczach głęboki
smutek i zrobiło mi się go żal. Poklepałem go po ramieniu.
– Nie martw się, jestem pewien,
że kiedyś ją znajdziesz. A tymczasem delektuj się pysznym jedzeniem – mówiąc
to, podsunąłem mu pod nos ciasto z truskawek, na co Michael zareagował bardzo
entuzjastycznie i natychmiast zaczął pałaszować. Uśmiechnąłem się.
– I myślę, że powinieneś
wytrzeźwieć.
– Ja nie piłem już od jakichś
trzech godzin!
– Przyjęcie trwa od półtorej.
Michael spojrzał na mnie
skonsternowany.
– No co ty gadasz!
Pokiwałem głową.
– Bzdury – burknął rycerz,
zatapiając zęby w serniczku.
Uśmiechnąłem się.
Po jakimś czasie Michael znów
się oddalił, a ja postanowiłem poszukać kogoś znajomego. Po zręcznym
lawirowaniu między istotami, wpadłem na Ligolisa.
– Witaj, Ligolisie! Gdziekolwiek
idziesz, idę z tobą.
Książę zaśmiał się.
– Proszę cię bardzo.
Idąc, przyjrzałem się
przedmiotowi, który trzymał w ręce. Był cały z brylantów i odbijało się w nim
światło świec.
– Czy to naszyjnik?
Ligolis kiwnął głową.
– Dla Liliami.
Po kilku minutach odnaleźliśmy
ją w tłumie. Stała z kieliszkiem w ręce, wyraźnie zamyślona.
- Witaj, siostro – rzekł
Ligolis.
Księżniczka zamrugała oczami, po
czym się uśmiechnęła.
– Witaj, Ligolisie.
– Chciałbym ci złożyć
najserdeczniejsze życzenia z okazji twoich dzisiejszych urodzin, księżniczko –
powiedział z uśmiechem, wyciągając naszyjnik w jej stronę.
Kobieta westchnęła z zaskoczenia
i spojrzała na brata.
- Dziękuję. Chociaż to ty tutaj
jesteś w centrum uwagi.
Ligolis potrząsnął głową.
– Dziś są twoje urodziny – odparł z naciskiem.
Kobieta spojrzała na niego z
uczuciem, po czym obróciła się, by mógł założyć jej naszyjnik. Gdy skończył,
wzięła do ręki największy z brylantów i przyjrzała się mu.
– Są piękne – stwierdziła.
Następnie przytuliła brata i
powiedziała mu coś na ucho.
Przyglądałem się tej scenie
oczarowany. Zachwyciło mnie z jakim szacunkiem i elegancją ci dwoje się
traktują.
Dopiero po chwili zorientowałem
się, że Liliami coś do mnie powiedziała.
– Przepraszam, możesz powtórzyć?
– Pytam jak się bawisz.
– Wyśmienicie – odparłem i w tym samym momencie
poczułem jak nogi mi miękną. Zachwiałem się, a obraz zaczął mi się rozmazywać.
Próbowałem utrzymać równowagę, lecz świat zaczął wirować. Ostatnim co
zarejestrowałem przed zapadnięciem się w ciemność, był przeszywający ból w
klatce piersiowej.
Biedna Liliami. Jej urodziny, a większość przejmuje się tylko jej braćmi. :/ Dobrze, że chociaż Ligolis o niej pamięta.
OdpowiedzUsuń