Jechaliśmy parę godzin, aż w
końcu Ligolis zarządził postój. Wszyscy opadliśmy na ziemię. Byliśmy
wykończeni, a na dodatek nie spaliśmy już prawie dobę. Ligolis zsiadł z konia i
stał z założonymi rękoma, wpatrując się w gwiazdy.
- Zwróć mi brata – wyszeptał. –
Proszę.
Serce mi się ścisnęło, gdy
usłyszałem te słowa. Wolnym krokiem podszedłem do niego i również spojrzałem w
gwiazdy.
- Wróci – rzekłem po chwili
milczenia.
Ligolis otarł łzy dłonią.
- Wiem – stwierdził cicho.
Następnie odwrócił się i
wyciągnął kolejny bukłak z wodą, po czym puścił go w obieg. Uczyniłem to samo.
Nagle rana na piersi dała o sobie znać, gdyż zapiekła niemiłosiernie. Syknąłem
i osunąłem się na kolana.
Ligolis spojrzał w moją stronę.
- Leo!
Książę przyklęknął przy mnie i
położył mi dłoń na ramieniu.
- Jak się czujesz? – zapytał.
- Boli – skrzywiłem się. – I
piecze.
Ligolis pokiwał głową.
- Teraz mam przynajmniej czas cię
opatrzyć. Zdejmij koszulę – mówiąc to, wstał i podszedł do juków. Wyciągnął z
nich jakieś fiolki i kawałek materiału. Posłusznie zdjąłem koszulę i czekałem,
aż mój przyjaciel rozłoży się ze wszystkim obok mnie.
- Oprzyj się – poprosił.
Wykonałem jego polecenie, opierając się o drzewo. Ligolis zaczął smarować moją
ranę jakąś maścią. Syknąłem.
- Będzie piekło – ostrzegł.
- Dobrze, że nie później –
warknąłem.
Ligolis uśmiechnął się delikatnie
i kontynuował kurację. Gdy skończył smarować, namoczył kawałek materiału jakimś
płynem i przytknął go do bardziej poparzonych miejsc. Wciągnąłem ze świstem
powietrze i na chwilę zamknąłem oczy. Gdy książę skończył tę część kuracji,
znów zaczął mnie czymś smarować.
- Wolałem poprzedni sposób –
jęknąłem.
Ligolis uśmiechnął się pod nosem.
- Ale ja nie.
- Dlaczego?
Książę spojrzał na mnie.
- Leo mam moc uzdrawiania. Tak,
tak samo jak mój ojciec. Tylko że w tej mocy kryje się haczyk. Uzdrawiając,
zużywam swoją energię życiową.
- Czyli… – zastanowiłem się
chwilę. – Gdy uzdrawiasz, tracisz energię?
Ligolis potwierdził.
- Dlatego nie chciałeś mnie wtedy
uzdrowić całkowicie – zrozumiałem. – Bo miałbyś mniej sił na walkę z potworami.
Książę kiwnął głową. Następnie
wstał i zabrał swoje rzeczy, by włożyć je do juków.
- Nie nakładaj jeszcze koszuli –
rzucił na odchodnym.
Siedziałem chwilę bez ruchu, po
czym ostrożnie wstałem i podszedłem do Ozzy’ego. Przyjaciel spojrzał na mnie, a
następnie na moją ranę.
- Co ci się stało? – spytał.
- Potwór mnie walnął – skrzywiłem
się na samo wspomnienie.
- To musiało być straszne –
stwierdził Ozzy.
- I owszem – rzekłem cicho.
Nagle usłyszeliśmy jakiś ruch w
krzakach niedaleko nas. Wszyscy obróciliśmy się w tamtą stronę, a mi serce
ponownie podeszło do gardła. Nastąpiła chwila napięcia, po czym zza krzaków
wyłonił się… Haldir. Prowadził swego konia za uzdę, a gdy podszedł bliżej,
zatrzymał się.
- Wybaczcie spóźnienie –
uśmiechnął się do nas.
Czułem jak nogi miękną mi z ulgi.
Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Idiota.
Wszyscy spojrzeliśmy na Ligolisa
szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Stał przy swoim koniu ze skrzyżowanymi
na piersi rękoma i nachmurzoną miną, podczas gdy jego wierzchowiec beztrosko
skubał trawę. Twarz Haldira złagodniała.
- Ligolis… – rzekł miękko, lecz
brat mu przerwał.
- Poradzilibyśmy sobie bez tego –
warknął, a w jego oczach zalśniły łzy. – Myślałeś, że staniesz się bohaterem
jak zostaniesz, czy jak? – jego głos zaczął się trząść. – A tymczasem my… A
tymczasem ja… – głos mu się załamał i zamilkł. Odwrócił wzrok, a jego brat
podszedł do niego i położył mu ręce na ramionach.
- Ligolis – zaczął miękko. –
Spójrz na mnie – gdy młodszy książę tego nie zrobił, Haldir spróbował ponownie.
– Spójrz na mnie – tym razem Ligolis wykonał polecenie. – Wiem, że było ci
ciężko. Przepraszam. Ale dobrze wiesz, że to było potrzebne. Inaczej moglibyśmy
się stamtąd nie wydostać.
- Wcale nie… – próbował
protestować Ligolis, lecz głos odmówił mu posłuszeństwa, a po jego policzkach
spłynęły łzy. Haldir objął go mocno, a młodszy książę odwzajemnił uścisk.
Odeszliśmy parę metrów dalej, by
nie przeszkadzać im w tej chwili.
- Czyli wszystko wróciło do normy
– westchnął z ulgą Ozzy.
- Taaa – Brandon wydawał się
nieprzekonany. – Pomyśl co będzie jak wrócimy.
Ozzy zbladł i westchnął.
- Racja – mruknął, a ja
popatrzyłem na niego współczująco.
- Ruszamy – usłyszeliśmy rzeczowy
głos Haldira i spojrzeliśmy w jego stronę. Szedł do nas, a za nim jego brat
ocierał łzy z oczu.
Zaczęliśmy się zbierać.
Spojrzałem zdezorientowany na moją koszulę i zmarszczyłem brwi. Następnie
zerknąłem na moją ranę i z powrotem na koszulę. Usłyszałem obok siebie śmiech.
Spojrzałem w tamtą stronę morderczym wzrokiem.
- Czego rżysz? – warknąłem.
Ligolis zaczął się jeszcze
bardziej śmiać.
- Załóż ją – rzekł, chichocząc.
Spiorunowałem go wzrokiem i
ostrożnie nałożyłem koszulę.
- Będzie jeszcze piekło –
ostrzegł Ligolis już opanowany. Kiwnąłem głową.
Następnie wsiadłem na Laudila i
ruszyliśmy dalej. Tym razem Haldir prowadził, a Ligolis jechał tuż obok niego.
Po pewnym czasie coś mnie tknęło i dorównałem do nich. Spojrzeli na mnie
jednocześnie.
- Coś się stało Leo? – spytał
Haldir.
- Przypomniało mi się coś. Bo
wtedy na balu, jak Ligolis miał wizję, mówił coś o ogniu… Czy chodziło właśnie
o Firewood?
Haldir spojrzał na brata z
uniesioną brwią, a ten chwilę się zastanowił.
- Tak – odrzekł po chwili. –
Chodziło właśnie o Firewood.
Kiwnąłem głową,
usatysfakcjonowany. Oddaliłem się trochę
i pogrążyłem w kontemplacji, jednak byłem jeszcze na tyle blisko braci, by
usłyszeć ich rozmowę.
- Ligolis, a las? A Morduki?
Ligolis pokręcił głową.
- To jeszcze nie teraz.
- A ten chłopak?
Młodszy książę zacisnął usta.
- Nie wiem – odrzekł po chwili. –
Ale to była chyba sceneria zamkowa… – westchnął. – Haldir, wiesz dobrze, że
wizje mogą być bardzo odległe w czasie i wcale nie muszą się spełnić.
- Wiem, ale często i tak się
spełniają. I lepiej zakładać, że się spełnią.
- To prawda, tym niemniej… Nie
można brać tego aż tak na poważnie – Ligolis ostrożnie dobierał słowa. – Gdy
zobaczę w wizji, że się poparzysz nie mogę chronić cię przed jakimikolwiek
gorącymi obiektami czy substancjami, bo jeśli wizja ma się spełnić to swoimi
działaniami i tak prędzej czy później doprowadzę do jej spełnienia. Nie znaczy
to natomiast, że jestem całkowicie bezradny. Mogę na przykład przygotować cię
na to lub przygotować siebie, by być gotowym ci wtedy pomóc – skończywszy
mówić, westchnął. – Te wizje są naprawdę pokręcone. Nie mogłem dostać jakiegoś,
no nie wiem, przenoszenia się w przeszłość?
Haldir uśmiechnął się lekko.
- Widocznie nie zasłużyłeś.
Ligolis spiorunował go wzrokiem,
po czym już żaden z nich się nie odezwał.
Zastanawiałem się nad słowami
młodszego księcia, lecz im intensywniej o tym myślałem tym mniej rozumiałem,
więc po krótkim czasie porzuciłem te myśli.
Dalej w drodze powrotnej już nic
ważnego i niespodziewanego się nie działo. Gdy dotarliśmy do bram zamku,
świtało. Stukot kopyt rozniósł się echem po uśpionych uliczkach. Gdy dotarliśmy
do stajni, bracia kazali paczce poczekać, a sami poszli rozsiodłać konie, więc
podążyłem za nimi. Robiliśmy wszystko w ciszy, a ja co chwila zerkałem na
książęta. Wiedziałem co za chwilę nastąpi. Zaczęło się, gdy wróciliśmy do
paczki.
- Idziemy – warknął Haldir, a
pozostali spuścili wzrok i powlekli się do zamku. – Szybciej! – wszyscy
przyspieszyli.
Bracia ruszyli za nimi,
zapominając chyba o moim istnieniu. Wykorzystałem to, by pójść swobodnie za
nimi. Gdy dotarli do komnaty króla, Ligolis wszedł do niej na moment, by po
chwili wyjść i wpuścić resztę do środka. Strażnicy zamknęli drzwi, a ja udałem,
że czekam na przyjaciół, obserwując sufit. Tymczasem zbliżyłem się jak
najbardziej to możliwe do drzwi i wytężyłem słuch.
- To było nieodpowiedzialne! –
usłyszałem krzyk króla. – Myślicie, że możecie sobie ot tak wychodzić z
miasta?! I to jeszcze do FIREWOOD?! Jesteście niepełnoletni! Czy wasi rodzice o
tym wiedzą?! – tu nastąpiła chwila ciszy na odpowiedź. – No właśnie! To się dowiedzą!
– usłyszałem słabe protesty paczki. – Milczeć! Nie macie pojęcia na co się
naraziliście! I jeszcze swoją głupotą naraziliście moich synów! Co by było,
gdyby coś im się stało?! Straciłbym następców tronu! Tego chcieliście?! –
kolejna chwila ciszy niebezpiecznie się przedłużała. – Jutro z samego rana,
zaraz po świcie, zgłosicie się do mnie i wyznaczę wam karę. A tymczasem ty, mój
drogi, zostaniesz jeszcze chwilę. Ligolis powiedz strażnikom, by ich
odprowadzili.
Usłyszałem kroki i odsunąłem się
od drzwi. Po chwili wyszedł Ligolis, a za nim paczka.
- Odprowadźcie ich – rzucił
Ligolis, po czym ponownie zniknął we wnętrzu. Strażnicy kiwnęli głowami i
poprowadzili nastolatków po schodach w dół. Zostałem sam. Po chwili
zastanowienia uświadomiłem sobie, że wśród paczki nie było Ozzy’ego, więc
podszedłem do drzwi i przytknąłem do nich ucho.
- Zawiodłem się na tobie –
usłyszałem głos króla. – Miałem cię za odważnego młodego chłopaka, a tymczasem
okazałeś się taki sam, jak reszta tych bachorów. Jutro tak jak reszta stawisz
się, bym wyznaczył ci karę, ale pierwszą jej część powiem ci już teraz.
Odwołuję ci lekcje, które dostałeś wtedy w nagrodę. A teraz wynocha. Wierzę, że
trafisz sam.
Odsunąłem się od drzwi, a po
chwili wyszedł z nich Ozzy. Po policzkach spływały mu łzy.
- Ozzy – próbowałem coś
powiedzieć, lecz głos odmówił mi posłuszeństwa.
- Nie martw się Leo – wyszeptał
mój przyjaciel. – Zasłużyłem sobie.
Następnie odszedł. Chciałem iść
za nim, lecz coś mnie tknęło i znów zbliżyłem się do drzwi. Tym razem nie
słyszałem dokładnie słów, więc odrobinę uchyliłem drzwi.
- Jesteście niepoważni! Mówiłem
wam, że ma zostać! – odniosłem niemiłe wrażenie, że te słowa były o mnie. –
Jest zbyt ważny, by tak ryzykować.
- Nadal nie wiemy, kim tak
naprawdę jest – stwierdził Ligolis.
- Ale mamy podejrzenia Ligolisie.
I z każdą chwilą szanse na to, iż są one prawdziwe, rosną.
- Ale kiedy niby będziemy mieli
pewność? – spytał Haldir.
- Jeśli naprawdę jest tym, za
kogo go uważamy, niedługo samo wyjdzie – po tych słowach nastąpiła chwila
ciszy. – A teraz idźcie już. Chcę spać.
Na chwilę mnie zmroziło z
przerażenia, a potem pognałem w stronę schodów. Miałem nadzieję, iż robię to
wystarczająco cicho, by bracia się nie zorientowali, że jeszcze przed chwilą tu
byłem. Popędziłem dużymi susami w dół po schodach i już po chwili biegłem do
swojej komnaty. Gdy byłem w środku, opadłem na najbliżej stojącą kanapę. Moje
myśli pędziły jak szalone. Jednak jedno pytanie łączyło wszystkie inne: o co w
tym wszystkim chodzi? Czułem, że wszystkie fakty i wydarzenia z ostatnich
miesięcy zaczynają mnie przytłaczać. Wyczerpany tym wszystkim, usnąłem.
***
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Ligolis westchnął.
- Dajcie spokój! Coś musimy
przecież zrobić.
- Nie masz dość wrażeń na
najbliższy czas? – spytał Haldir.
Siedzieliśmy właśnie w mojej
komnacie i zastanawialiśmy, co byśmy mogli wspólnie zrobić. Ligolis
zaproponował wycieczkę do lasu, jednak reszta nie była przekonana. Ja
siedziałem na fotelu i się nie odzywałem. Ozzy i Rose zajmowali miejsce na
kanapie obok Haldira, który patrzył z uniesionymi brwiami na brata. Ligolis
właśnie wstał z fotela, który znajdował się niedaleko mojego. Liliami zaś
zajmowała trzeci. Od wyprawy do Firewood minęło już parę dni, lecz i tak nikt o
niej nie zapomniał. Ligolis i Haldir, gdy już sami ochłonęli, przekonali swego
ojca, by wyznaczył paczce jak najłagodniejszą karę, na co on przystał i
nieszczęśni nastolatkowie musieli przez dwa tygodnie pomagać w różnych pracach
na zamku. Co do lekcji Ozzy’ego niestety był nieugięty. Na szczęście paczka nie
miała mi za złe tego, co zrobiłem, więc wszystko wróciło w miarę do normy.
- Ligolis, las jest niebezpieczny
– rzekła Liliami.
Jej brat prychnął.
- Też coś – mruknął.
- A niby nie? – Haldira widocznie
bawiła cała sytuacja.
- Ja myślę, że… – zaczął Ozzy.
Wtedy wydarzyło się coś dziwnego.
Miałem wrażenie jakbym wpadł do wody i zanurzał się coraz głębiej w jej
odmętach. Głosy dochodziły do mnie jakby przez barierę i oddalały się coraz
bardziej. Zaczynało brakować mi tlenu. Rozejrzałem się, lecz wszystko było
rozmazane. Czułem się coraz gorzej. W pewnym momencie głosy zaczęły powoli
przebijać się przez wodną membranę i stawały się coraz głośniejsze. Miałem
wrażenie, jakby jakaś lina wyciągała mnie z wody, a powierzchnia zbliżała się
coraz szybciej. Nagle przebiłem się przez nią i uczucie minęło. Rozejrzałem się
niemrawo po komnacie i zauważyłem, że wszyscy się we mnie wpatrują.
- Co?
- Pytam, czy się zgadzasz –
odezwał się Ligolis, obserwując mnie uważnie.
- Ale z czym właściwie?
- Z propozycją pójścia do lasu.
- Eee… tak, jasne – bąknąłem i
uciekłem wzrokiem w bok. Ligolis kiwnął głową, lecz nadal czułem na sobie jego
wzrok.
Haldir odchrząknął.
- No, to ustalone – rzekł, by
przerwać pełną napięcia ciszę. – My jedziemy, by wybrać dobre miejsce na piknik,
a potem wracamy, by przekonać ojca, by pozwolił nam ich zabrać ze sobą.
-pozostali pokiwali głowami. – No, to do roboty – po czym wstał, a reszta, w
tym ja, poszła w jego ślady. Następnie wyszliśmy z komnaty i rozdzieliliśmy
się.
***
- Myślisz, że tu będzie dobrze?
Ligolis zamyślił się.
- Czy ja wiem? Może trochę
większa?
- A więc szukamy dalej.
Od godziny szukaliśmy
odpowiedniej polany na zrobienie pikniku. Moim zdaniem widzieliśmy już z pięć
takich, lecz braciom zawsze coś nie odpowiadało. Westchnąłem i ruszyłem za
nimi. Nie uszliśmy pięciu metrów, gdy Ligolis nagle się zatrzymał i wciągnął
gwałtownie powietrze.
- Zły pomysł – wyszeptał.
- Ligolis? Co się… – Haldir
chciał o coś zapytać, lecz jego brat natychmiast go uciszył.
- Morduki. To teraz. – Nie musiał
mówić nic więcej, Haldir i ja zrozumieliśmy od razu. Właśnie spełniała się
kolejna część wizji Ligolisa.
Bracia zaczęli się powoli
wycofywać, a ja razem z nimi. Po chwili usłyszeliśmy miarowy pomruk i odgłos
kroków. Bracia pociągnęli mnie w krzaki, a tuż potem na horyzoncie pojawiły się
pierwsze stwory. Miały lekko przygarbioną, lecz mimo to ludzką posturę. Ich
skóra była czarna i miejscami pomarszczona, zbroja tegoż samego koloru dosyć
dobrze przylegała do ciała. Każdy miał miecz u lewego boku i sztylet u prawego.
Wszystkie stwory nosiły hełmy, spomiędzy których widać było ich małe czerwone
oczy. Biegły truchtem w kolumnie, a pośrodku nich biegł mężczyzna z małą
dziewczynką przewieszoną przez ramię. Była ona związana i zakneblowana, a długie
blond włosy opadały jej na twarz. Mimo to rozpoznałem tę postać. Była to
Pauline. Na chwilę zmroziło mnie z przerażenia, a potem zrobiłem chyba
najgłupszą rzecz, jaką mogłem w tamtej chwili zrobić. Wyskoczyłem zza krzaków i
wrzasnąłem na całe gardło:
- Pauline!
Bracia spojrzeli na mnie
bezbrzeżnie zdumieni, a po chwili wyskoczyli przede mnie, jednocześnie
wyciągając miecze. Bo oczywiście zwróciłem na nas uwagę dwudziestu morduków.
Sześć pierwszych stworów już ruszyła w naszą stronę. Mężczyzna, który niósł
moją siostrę, spojrzał na mnie, uśmiechnął się złośliwie i ruszył dalej
truchtem. Po chwili obrócił się tak, że Pauline mnie zauważyła i zaczęła się
wyrywać. Jednak mężczyzna trzymał ją mocno. Ruszyłem w ich stronę, lecz Haldir
złapał mnie mocno i nie chciał puścić.
- Odpuść Leo.
- Nie! – krzyknąłem, a po
policzkach pociekły mi łzy. – Nie! Pauline!
Nie zdawałem sobie sprawy, że
przez moje zachowanie Haldir zostawił swego brata samego naprzeciw trzech
morduków, dopóki Ligolis nie potknął się o korzeń i nie upadł, wypuszczając
miecz z ręki. Trzy ostrza naraz wzniosły się nad nim i niechybnie, by go
dosięgły, gdyby nie niedźwiedź, który rzucił się na morduki. Wytrzeszczyłem na
niego oczy. Niedźwiedź?! Ligolis natomiast chyba się nim za bardzo nie przejął,
bo tylko wziął swój miecz, wstał i wykończył jednego ze stworów. Pozostałych
dwóch pozbył się niedźwiedź. Haldir mnie puścił i odwrócił się do nich. Ligolis
skinął mu głową, a ja się rozejrzałem. Zorientowałem się, że nigdzie nie widać
pozostałych morduków ani tajemniczego mężczyzny.
- Pauline! – wrzasnąłem i
rzuciłem się w stronę, w którą zmierzali. Haldir jednak znowu mnie złapał w
pasie i mocno trzymał, mimo że mu się wyrywałem.
- Pauline! Pauline! – nie
przestawałem krzyczeć. – Pau… – głos mi się załamał i upadłem na kolana. Haldir
jeszcze przez chwilę mnie trzymał, a potem ostrożnie puścił, sprawdzając czy
znów nie będę próbował się wyrwać. Jednak ja już straciłem jakąkolwiek wolę
walki. Po policzkach gęstym strumieniem popłynęły mi łzy. Nie rozumiałem tego,
co się przed chwilą wydarzyło. Pauline? Tutaj? W tym świecie? W rękach wroga?
A-Ale… jak?
- Pójdę sprawdzić czy żadnego już
nie ma w pobliżu – usłyszałem głos Haldira.
Po chwili poczułem czyjąś dłoń na
ramieniu. Powoli uniosłem głowę i rozmazanym wzrokiem spojrzałem w błękitne
oczy Ligolisa. Nic nie powiedział, tylko mocno mnie objął, a ja znów zacząłem
szlochać.
- T-To... moja... siostra... –
wykrztusiłem.
Przez parę minut tak trwaliśmy,
po czym odsunąłem się od Ligolisa i otarłem łzy z oczu. Uniosłem wzrok i otworzyłem
szeroko oczy ze zdumienia. W naszą stronę szedł wysoki mężczyzna z długimi
białymi włosami i niebieskimi oczami. Wyglądał jak elf i był trochę podobny do
Ligolisa i Haldira. Młodszy książę obrócił się, a gdy go zauważył, wstał i
skrzyżował ręce na piersi. Również się podniosłem.
- Czego tu? – warknął Ligolis,
gdy mężczyzna się zbliżył.
Tamten uniósł brew do góry.
- A gdzie podziękowania?
Uratowałem ci w końcu życie.
Ligolis prychnął.
- Poradziłbym sobie sam.
Nieznajomy zaśmiał się.
- Beze mnie? Chyba śnisz. W końcu
jam Mono – mężczyzna dumnie wypiął pierś, a Ligolis zmierzył go wzrokiem.
- A co to za imię „Mono”? –
prychnął.
- A co to za imię „Ligolis”? –
odgryzł się nieznajomy.
Przez chwilę dwaj elfowie
mierzyli się wzrokiem.
- Słuchajcie, to chyba nie jest
dobry czas na sprzeczki – spróbowałem złagodzić sytuację. – W końcu przed
chwilą… – nie zdążyłem skończyć, bo na twarzach mężczyzn wykwitł szeroki
uśmiech i z głośnym śmiechem obaj się uścisnęli. Patrzyłem na tę scenę
zdezorientowany. Ligolis w tym czasie położył nieznajomemu dłoń na ramieniu.
- Cieszę się, że cię widzę.
Tamten odpowiedział uśmiechem, a
młodszy książę zwrócił się do mnie:
- Leo, poznaj Mono, największego
idiotę w całym Whitemount.
Mono spiorunował go wzrokiem, a
do mnie wyciągnął rękę, którą uścisnąłem.
- Nie przejmuj się, Ligolis już
od dawna próbuje oddać mi swój tytuł, ale do tej pory mu się to nie udało.
Uśmiechnąłem się lekko. W tym
momencie wrócił Haldir.
- Witaj Mono – wyraźnie się
ucieszył, gdy ujrzał mężczyznę. – Pobyt ci się przedłużył?
Mono kiwnął głową.
- Ale to w sumie dobrze, bo
wróciłem w dobrym momencie.
- Nawet w bardzo dobrym –
potwierdził Haldir.
Mono spojrzał zwycięsko na
Ligolisa, lecz ten udawał, że tego nie zauważył. Zachciało mi się śmiać, lecz
po chwili mina mi zrzedła. Pauline.
Zacząłem się trząść i po chwili upadłem na kolana, a z moich oczu ponownie
pociekły łzy.
- Leo! – usłyszałem trzy głosy
naraz, lecz się tym nie przejąłem.
Szloch wstrząsał całym moim
ciałem i nie dawałem rady go opanować.
- Leo – Ligolis uniósł moją
głowę, tak bym na niego spojrzał. – Patrz mi w oczy – z trudem wykonałem
polecenie. – Patrz mi w oczy. Nie zrywaj kontaktu wzrokowego, dobrze? Posłuchaj
mnie, będzie dobrze. Poradzimy coś na to. Obiecuję. Odzyskamy Pauline. Masz na
to moje słowo – Ligolis mówił powoli, uważnie dobierając słowa. – Nie martw
się. Odzyskamy ją. Pamiętaj. Nie musisz się o to martwić. Spokojnie.
W pewnym momencie jego błękitne
oczy nabrały niezwykłej głębi. Zatopiłem się w niej i nie widziałem już niczego
wokół. Nie rozumiałem co się dzieje.
- Wybacz Leo – rzekł Ligolis, a
potem ciemność wzięła mnie w swe objęcia.
Ligolis! Zaczasnę cie zaraz! Wkurzył mnie trochę w tym rozdziale!
OdpowiedzUsuńUgh...
Czekam xo
"Elf"! :) Dziwnie wrócić do tego opowiadania po takim czasie... Ale myślę, że po przeczytaniu kilku części przeminie ta "dziwność". Przepraszam, że nagle przestałam komentować bloga na tak długi czas. Wiem też, że kiedyś obiecałam uzupełnić komentowanie... Tym razem serio to zrobię i będę na bieżąco. Prawdopodobnie w poniedziałek. :)
OdpowiedzUsuńAh! Co tak się znęcasz nad tym biednym Leo? :p