Porządny post w przygotowaniu, nie było mnie ten tydzień, więc nie miałam jak go dokończyć, ale obiecuję, że niedługo będzie ;) Tymczasem łapcie trochę akcji (w końcu)
Elf 20
Była to moja pierwsza wyprawa
od czasu przyjazdu. Z jednej strony czułem podekscytowanie, ale z drugiej
niepokój. Gdy wyruszaliśmy dziedziniec nadal był prawie pusty, miasto dopiero
budziło się do życia. Widok wyjeżdżających wcześnie książąt nikogo nie dziwił,
niektórzy tylko spojrzeli ciekawskim wzrokiem na mnie. Jechałem tym razem na
Laudilu, co niestety zamiast mnie uspokajać, sprawiało tylko, że denerwowałem
się jeszcze bardziej. Gdy wyjechaliśmy z zabudowań, bracia przyspieszyli do
kłusa, więc ja również popędziłem Laudila. Ligolis prowadził, natomiast Haldir
ustawił się za mną. Jechaliśmy szybkim kłusem, co tylko potęgowało moje
zdenerwowanie. Starałem się uspokoić, bo wiedziałem że koń wyczuwa niepokój
jeźdźca. Po pewnym czasie wpadłem w swego rodzaju monotonię, która pomogła mi
zachować spokój podczas dalszej podróży. W pewnym momencie zjechaliśmy ze
żwirowej drogi w leśną i zatrzymaliśmy się na krótki postój. Bracia poszli
gdzieś w głąb lasu, a ja zostałem sam z końmi. Pogłaskałem Laudila po szyi.
- Boję się – wyszeptałem.
„To zrozumiałe” – odezwał się
głos w mojej głowie.
Odskoczyłem do tyłu. Przez
chwilę myślałem, że to Lucas, ale to był inny głos. Jakby…
Spojrzałem uważnie na Laudila.
Koń przechylił głowę na bok.
„Co tak skaczesz?”
Wciągnąłem gwałtownie
powietrze.
- T-Ty mówisz? – wyszeptałem.
„Nie mówię. Myślę. Jak nie
chcesz wyjść na wariata, to też myśl.”
Stałem chwilę z otwartymi
ustami, po czym potrząsnąłem głową.
„O tak?” – spróbowałem.
„Dokładnie tak” – odparł
Laudil.
Uśmiechnąłem się.
W tym momencie wrócili bracia.
- Wszystko w porządku Leo? –
spytał Ligolis.
Odwróciłem się do niego.
- Jasne – posłałem mu uśmiech,
który odwzajemnił.
Następnie wsiedliśmy na konie i
pojechaliśmy dalej. Po upływie chwili, podczas której delektowałem się nowo
poznaną umiejętnością, przypomniałem sobie, gdzie właściwie jedziemy i zalała
mnie
fala sprzecznych uczuć, tak
ogromna, że o mało nie spadłem z wierzchowca. Wziąłem głęboki wdech,
wyprostowałem się i nie dałem nic po sobie poznać. Jechaliśmy w milczeniu.
Bracia bacznie obserwowali drogę, a ja bacznie obserwowałem ich. Co jakiś czas
zerkali na siebie i widać było po nich zdenerwowanie. Nie zastanawiałem się nad
powodem, gdyż miałem mnóstwo własnych zmartwień w tamtym momencie. Nawet nie
wiem ile tak jechaliśmy, bo kompletnie straciłem poczucie czasu, byłem jakby w
transie. Ocknąłem się dopiero, gdy Ligolis się do mnie odezwał:
- Słuchaj Leo – spojrzałem na
niego. Powaga w jego oczach z lekka mnie przeraziła. – Już zaraz dojedziemy do
Firewood. Trzymaj się blisko nas, niczego nie dotykaj i… staraj się, by nic ci
się nie stało.
Po jego słowach przeszedł mnie
zimny dreszcz. Gdy ruszyliśmy dalej, zacząłem się trząść. Jechaliśmy polną
drogą, między pagórkami i pojedynczymi drzewami. Po stosunkowo krótkiej chwili,
w oddali ujrzeliśmy pomarańczową łunę. „Firewood” – pomyślałem. Powoli
podjeżdżaliśmy coraz bliżej, a z każdym krokiem coraz wyraźniej widzieliśmy
majaczący w oddali krajobraz. Wyglądało to jak pożar lasu, jednak nie
rozprzestrzeniał się on, tylko cały czas płonął jednostajnie. Gdy już byliśmy
prawie u celu, zacząłem odczuwać gorąco. Przetarłem czoło dłonią.
- Czy w środku też jest tak
gorąco? – spytałem.
- Jeszcze bardziej – odrzekł
Haldir. – Ale nie tak bardzo jak powinno być. Gdyby to nie była czarna magia
już dawno byśmy się spalili.
Z każdą chwilą cała sytuacja
zaczynała mi się podobać coraz mniej. Wreszcie wjechaliśmy do Firewood. Od razu
ogień mnie wręcz oślepił, tak był jasny i gęsty. Wszystko wokół nas płonęło.
Drzewa, krzewy, rośliny. Tylko wąska piaszczysta droga wolna była od płomieni.
Bracia ruszyli do przodu, a ja niepewnie za nimi. Rozglądałem się nerwowo na
boki, pamiętając o przestrogach książąt. W pewnym momencie dziwny dźwięk z
prawej strony przykuł moją uwagę. Odwróciłem się w porę, by ujrzeć ognistą kulę
wielkości ludzkiej głowy lecącą w moją stronę. Z krzykiem przypadłem do
grzbietu Laudila, a kula przeleciała nade mną i spadła po drugiej stronie
drogi. Bracia natychmiast odwrócili się w moją stronę.
- Uważaj – powiedział tylko Ligolis
i ruszył dalej.
Nerwowo pokiwałem głową i
pojechałem za nim. Jechaliśmy gęsiego – Ligolis pierwszy, ja za nim, a cały
pochód zamykał Haldir. Krajobraz wokół nas mnie przerażał, zwłaszcza że część
roślin dosłownie pluła w nas ogniem i co jakiś czas musieliśmy się uchylać
przed lecącymi w naszą stronę kulami. Czasami po bokach drogi miały miejsce
wybuchy, które płoszyły nam konie. Bałem się, że w końcu nie utrzymam Laudila.
Serce miałem już w gardle, a w pewnym momencie przed Ligolisem spadła płonąca gałąź,
co spowodowało, iż prawie zemdlałem. Jego koń zarżał i odskoczył w bok, lecz
książę na szczęście go utrzymał. Podziwiałem jego spokój i opanowanie. Skłonił
swojego konia do przejechania nad powaloną gałęzią, lecz ja miałem z tym
niemały problem. Laudil za nic nie chciał przekroczyć płonącego drewna, cały
czas się cofał i nie mogłem nic na to poradzić. W końcu Ligolis złapał go za
uzdę i przeciągnął na drugą stronę. Haldir przejechał bez problemów i
ruszyliśmy dalej.
- Ligolis.
Młodszy książę odwrócił się w
moją stronę.
- Gdzie oni są?
Ligolis zmieszał się.
- Nie wiem, Leo. Ale nie powinni
być daleko. Powinni tu przybyć zaledwie półto… – wielki huk po prawej stronie
nie pozwolił mu dokończyć. Równocześnie spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
- Nie jest dobrze – rzekł cicho
Haldir. – Wiejcie!
Ligolis ruszył do przodu, a ja
zanim. Miotałem się w siodle, a w gardle zaschło mi z przerażenia.
- Ligolis! – krzyknąłem. – Ja nie
umiem galopu!
Młodszy książę zwolnił i pozwolił
mi przejechać obok siebie.
- Jedź tą ścieżką!
Posłuchałem go i pognałem drogą,
nie oglądając się na braci, lecz czułem, że zostali, by powstrzymać to, co
nadciągało. Słyszałem za sobą jakiś gardłowy ryk. I wtedy uświadomiłem sobie, o
co chodziło braciom, gdy kazali mi jechać dalej. Potwory. Zostali, by walczyć z
płonącymi potworami.
Tak się zamyśliłem, że
zapomniałem patrzeć na drogę i nie zauważyłem, gdy nagle przede mną wyrosła
postać otoczona płomieniami. Gwałtownie wstrzymałem Laudila, lecz poskutkowało
to tym, iż stanął on dęba, zrzucając mnie z siodła. Upadłem plecami na twardą
ziemię i na chwilę zabrało mi oddech. Gdy w końcu zdołałem się podnieść, moim
oczom ukazała się wysoka smukła postać… z płomieni. Otworzyłem szeroko oczy ze
strachu i instynktownie przesunąłem się w tył. Potwór ryknął na mnie, aż
poczułem jego gorący oddech na twarzy. W następnej chwili złączonymi dłońmi
uderzył prosto we mnie. Zdążyłem przetoczyć się w bok, lecz potwór powtórzył
uderzenie. Przetoczyłem się ponownie, pospiesznie wstałem i cofnąłem się kilka
kroków. Rozejrzałem się, lecz nigdzie nie widziałem Laudila. Byłem sam. Do
głowy przyszła mi tylko jedna rzecz, którą mogłem teraz zrobić.
- Ligolis! – krzyknąłem
najgłośniej jak potrafiłem, lecz w tym samym momencie musiałem uchylić się
przed ciosem potwora. Odskoczyłem do tyłu i spróbowałem znaleźć jakąś broń,
lecz wszystko wokół mnie płonęło, więc wolałem tego nie ruszać. Sam potwór
również składał się z samych płomieni, więc bałem się go dotknąć, a większość
mojej broni została przy siodle. Przy sobie miałem tylko sztylet, który wyjąłem
i rzuciłem w potwora. Rzut okazał się niestety za słaby i stwór bez wysiłku
odtrącił broń ręką. Dało mi to jednak czas na przemieszczenie się jak najdalej
od niego. Potwór natomiast wziął do ręki płonącą gałąź i rzucił we mnie. Panicznie
rzuciłem się w bok i drewno przeleciało nade mną. Potwór jednak był szybki i
nim zdążyłem wstać, już był przy mnie. Zamachnął się i pięścią uderzył mnie w
pierś. Poczułem gwałtowne uderzenie połączone z potężnym
ukłuciem gorąca i szybko rozchodzące się po skórze uczuciem żarzącego bólu.
Krzyknąłem i upadłem na ziemię. Potwór zamachnął się do kolejnego uderzenia,
lecz nim zdążył je wykonać strzała z zielonym bełtem wbiła mu się prosto w
pierś. Stwór zachwiał się i cofnął kilka kroków. W następnym momencie uchylił
się przed ciosem z powietrza. Ze zdziwieniem zarejestrowałem, iż cios ten
wykonany był mieczem. Po chwili ujrzałem Ligolisa zeskakującego z konia i
odganiającego swego wierzchowca dalej. Żwawym krokiem zaczął iść w naszą stronę
i szybkim ruchem wyciągnął miecz z pochwy. Ostatni odcinek drogi pokonał
biegiem i zamachnął się zza głowy na potwora. Ten jednak zrobił unik, ryknął i
rzucił się na księcia z boku. Ligolis zablokował go mieczem, po czym zakręcił
bronią nad głową i ciął ukosem z lewej, przecinając stwora na pół. Krzyknąłem,
a po ognistej postaci została kupka popiołu. Książę podszedł do mnie.
- Nic ci nie
jest, Leo?
Już miałem
pokręcić głową, lecz rana na piersi potwornie zapiekła, przypominając o swoim
istnieniu. Syknąłem i spojrzałem w dół. Na klatce piersiowej środek koszuli był
wypalony, a skóra poparzona. Ligolis skrzywił się.
- Nie mamy cza… –
oboje spojrzeliśmy w prawą stronę, z której właśnie nadjechał Haldir. Zsiadł on
z konia i podszedł do nas.
- Niedługo tu
wrócą. Są rozdrażnione. Coś musiało je zdenerwować.
- Coś lub ktoś –
skrzywił się Ligolis. – Nie zapominajmy po co tu jesteśmy.
W tym momencie
Haldir dostrzegł moją ranę.
- Co się stało?
- Potwór mnie
walnął – odpowiedziałem.
Haldir skrzywił
się.
- Nie mamy
czasu, by to opatrywać. Chociaż… – spojrzał na brata. – Ty możesz to załatwić.
Ligolis
spiorunował go wzrokiem.
- Nie mogę
tracić tyle energii.
- Chociaż trochę
– nalegał starszy książę.
Patrzyłem to na
jednego z braci, to na drugiego, jak zwykle nic nie rozumiejąc.
Ligolis westchnął.
- Zgoda. A ty
idź znaleźć Laudila.
Haldir pokiwał
głową i się oddalił.
- Co się… –
chciałem zapytać, lecz Ligolis mnie uciszył.
- Siedź cicho.
Posłusznie
zamilkłem, a młodszy książę przyłożył obie dłonie do mojej rany i zamknął oczy.
Po chwili poczułem pozytywną energię przepływającą przez klatkę piersiową.
Pieczenie ustało, a ból zelżał. Po chwili energia zniknęła, a Ligolis otworzył
oczy.
- Lepiej? –
zapytał.
Spojrzałem w dół
i zauważyłem, że rana jest mniej czerwona niż wcześniej.
- Co się stało?
- Uzdrowiłem
cię. Znaczy… tak trochę. Bo nie mamy czasu na pełną kurację.
- Ale… jak?
Na to pytanie
Ligolis nie zdążył mi odpowiedzieć, bo wrócił jego brat, prowadząc Laudila.
- Nie był daleko
– uśmiechnął się. – Skończyliście?
Młodszy książę
pokiwał głową i wstał. Zrobiłem to samo co on i skierowałem się w stronę
Laudila. Gdy byłem już przy nim, nagle cała energia mnie opuściła. Oczy zaszły
mi białą mgłą, a ciało stało się prawie bezwładne. Zachwiałem się i powoli
zacząłem tracić przytomność. Złapałem się siodła i trzymałem kurczowo, by nie
upaść. Gdy już myślałem, że odpuszczę, energia wróciła. Wyprostowałem się
ostrożnie, lecz po niedawnej słabości nie było nawet śladu. Poczułem czyjąś
dłoń na ramieniu. Podniosłem głowę i spojrzałem w niebieskie oczy Haldira.
- Wszystko w
porządku Leo? – spytał czujnym głosem.
- Tak –
uśmiechnąłem się i by nie dać nic po sobie poznać, dosiadłem Laudila. Haldir
patrzył na mnie jeszcze chwilę, po czym odszedł by wsiąść na swego konia.
Mimowolnie odetchnąłem z ulgą.
Po chwili
ruszyliśmy dalej w takiej samej kolejności jak poprzednio. Jechaliśmy nieco
szybciej niż wcześniej. Z tyłu doszedł nas ryk. Bracia nie zareagowali, lecz mi
serce podskoczyło do gardła. Byłem przerażony, a do tego przed chwilą niemal
otarłem się o śmierć. Rozglądałem się na wszystkie strony, lecz nigdzie nie
widziałem żadnego z członków paczki. Gdy moje przerażenie i rozpacz sięgnęły
zenitu, krzyknąłem:
- Ligolis! Gdzie
oni są?!
Ligolis obrócił
się w siodle.
- Nie mam
pojęcia Leo. Nie powinni być daleko. Ale nie możemy postępować pochopnie.
- Nie obchodzi
mnie to! – rozdarłem się. – Nie mam zamiaru tu dłużej być! Rozumiesz?! Nie mam
zamiaru! – po czym wziąłem głęboki wdech i krzyknąłem najgłośniej jak
potrafiłem. – Ozzy! Rose! Gdzie jesteście?!
- Leo! – skarcili
mnie bracia jednocześnie.
Zanim zdążyli
powiedzieć coś więcej, z tyłu doszedł nas ryk, a po nim kolejny. Bracia
obrócili się i równocześnie przyspieszyli, więc ja siłą rzeczy razem z nimi.
Nie zajechaliśmy daleko, gdy z lewej doszedł nas głos:
- Leo!
Natychmiast się
zatrzymaliśmy, a gdy ujrzałem postać biegnącą w naszą stronę, serce podskoczyło
mi z radości.
- Ozzy!
Już miałem
zsiąść z konia, gdy Haldir mnie powstrzymał.
- Nie – rzekł
twardo.
Ligolis
natomiast zbliżył się do Ozzy’ego, który był już przy nas.
- Ozzy, gdzie
jest reszta?
- Tam – blondyn
wskazał kierunek ręką. Przyjrzałem mu się. Wyglądał strasznie. Ubrania miał
podarte i miejscami przypalone, był cały brudny, a na jego twarzy widać było
udrękę.
Ligolis kiwnął
głową.
- Prowadź – po
czym zaczął przedzierać się przez wąską ścieżkę.
Serce znów
podskoczyło mi do gardła.
- Laudil tam nie
pojedzie! – zwróciłem się przerażony do Haldira.
- No to go
zmusimy – z jego twarzy zniknęły jakiekolwiek pozytywne emocje, pozostały tylko
powaga i zawziętość. Złapał Laudila za uzdę i skierował w stronę ścieżki.
Trzymałem się kurczowo siodła, próbując nie panikować, podczas gdy Haldir
prowadził nas za Ligolisem i Ozzy’ym. W końcu doszliśmy do małej groty, skrytej
przed wzrokiem z głównej drogi. Była jednak na tyle duża, by mogli się tam
skryć wszyscy członkowie paczki. Gdy ich ujrzałem odetchnąłem z ulgą. Byli
skuleni, brudni i przerażeni, ale żywi.
- Wyłazić –
rzekł szorstko Ligolis.
Spojrzałem na
niego okrągłymi ze zdziwienia oczami. Członkowie paczki, lękliwie spoglądając
na księcia, zaczęli po kolei wychodzić z ukrycia. Gdy wszyscy stali ze
spuszczonymi głowami przed grotą, Ligolis zakomenderował:
- Teraz idziecie
za mną tą ścieżką, a potem w lewo.
- Ligolis –
zwrócił mu uwagę brat. – Co ty mówisz?
Młodszy książę
pokręcił głową.
- Nie mamy
wyboru. Musimy obejść dookoła.
- Ligolis, oni
sobie nie poradzą!
- A niech was –
mruknął Ligolis. – Nie przedrzemy się, Haldir. Zrozum – zwrócił się do brata.
Starszy książę zacisnął usta, ale
nic już nie powiedział.
- Idziemy – rozkazał Ligolis i
ruszył wzdłuż ścieżki. Członkowie paczki wyglądali jak skazańcy – ze
spuszczonymi głowami szli za księciem. Ja jechałem za nimi, a na końcu był
Haldir. Gdy dotarliśmy do głównej drogi, skierowaliśmy się w lewo. Tempo
narzucone przez Ligolisa było szybkie, zmordowani członkowie paczki ledwo
nadążali i co chwila się potykali. Patrzyłem na nich ze współczuciem, ale
wiedziałem, że musimy się spieszyć. Gdy już myślałem, że droga przebiegnie bez
przeszkód, przed Ligolisem wyskoczył jeden z potworów.
- Szlag! – krzyknął i wstrzymał
gwałtownie konia.
Parę osób krzyknęło, a mi serce
po raz wtóry podeszło do gardła.
Ligolis szybkim ruchem wyciągnął
miecz i bez większego trudu odciął potworowi głowę, a ten zamienił się w
popiół. Z tyłu dobiegł nas ryk.
- Ligolis – odezwał się Haldir. –
Idźcie.
Oczy młodszego księcia
rozszerzyły się z przerażenia. Chciał coś powiedzieć, jednak zrezygnował i
tylko pokiwał głową. Następnie odwrócił się i popędził konia.
- Idziemy – rzekł, próbując ukryć
ból w głosie.
I właśnie wtedy zrozumiałem, co
się dzieje. Haldir chciał zostać.
Członkowie paczki ruszyli szybkim
tempem za Ligolisem, a ja odwróciłem się do jego brata.
- Nie możesz…
- Leo – powiedział łagodnie
Haldir. – Idź już. Dołączę do was – gdy widział, że to mnie nie przekonało,
dodał. – Obiecuję.
Widząc, że nic nie wskóram,
ruszyłem za resztą. Gdy do nich dołączyłem, okręciłem się na chwilę w siodle,
by ujrzeć Haldira odwróconego twarzą do zbliżających się potworów z mieczem w
dłoni. Potem już się nie oglądałem.
Droga nam się dłużyła i była
pełna niebezpieczeństw ze strony lasu. Spotkaliśmy parę potworów, jednak
Ligolis dosyć łatwo sobie z nimi poradził. W pewnym momencie zbliżył się do
mnie i kazał zsiąść z konia. Gdy uczyniłem to, o co mnie prosił, walnął z całej
siły Laudila w zad. Koń zarżał i popędził galopem przed siebie, mijając paczkę.
Spojrzałem zdziwiony na Ligolisa.
- Biegnij najszybciej jak możesz.
Już niedaleko. Gdy znajdziecie się poza Firewood, biegnijcie dalej prosto w
las. Zatrzymajcie się dopiero po paru minutach i zaczekajcie na mnie –
wytłumaczył.
Kiwnąłem głową, a on krzyknął:
- Biegnijcie najszybciej jak
możecie!
Członkowie paczki spojrzeli na
niego z udręką, po czym zaczęli biec. Byli wyraźnie zmęczeni, więc biegnąc
wśród nich, poganiałem ich i dodawałem otuchy. Po pewnym czasie opuściliśmy
Firewood, lecz kazałem im biec dalej. Wszyscy opadali z sił, jednak musiałem
słuchać Ligolisa. Po paru minutach, gdy sam nie dawałem już rady, kazałem im
się zatrzymać. Wszyscy momentalnie opadli na ziemię. Ja sam również usiadłem,
ciężko dysząc i oparłem się o drzewo. Jednak coś sobie przypomniałem i
chwiejnie wstałem.
- Laudil! – krzyknąłem. Przez
moment nic się nie działo, lecz po chwili w krzakach obok coś zaszeleściło i
wyszedł stamtąd Laudil, spoglądając na mnie uważnie. Pogłaskałem go po szyi i
znów opadłem na ziemię. Zamknąłem oczy, lecz po chwili poczułem ruch obok
siebie i spojrzałem w tamtą stronę. Ozzy przysiadł się do mnie i uśmiechnął
blado.
- Dzięki stary.
Pokręciłem głową.
- Będziecie mieli teraz kłopoty.
- Leo, już wolę mieć spore
kłopoty niż nie żyć. Zaufaj mi.
Reszta mruknęła wyrażając tym
swoje poparcie i pokiwała głowami. Uśmiechnąłem się słabo.
W tym momencie usłyszeliśmy
tętent kopyt i po chwili ujrzeliśmy Ligolisa na koniu. Nie odezwał się ani
słowem, tylko zsiadł z konia, wyjął bukłak z wodą i podał go najbliżej
siedzącej osobie.
- Tylko powoli – mruknął.
Zrobiłem to samo co on, również
napominając, by pili powoli. Każdy starał się zastosować do tych próśb. Na
koniec my sami się napiliśmy i schowaliśmy bukłaki do juków.
- Idziemy – zarządził książę.
- Ale… – próbowałem
zaprotestować.
- Żadnych „ale” – warknął
Ligolis, po czym wsiadł na swego konia.
Zrezygnowany uczyniłem to samo.
Członkowie paczki z trudem się podnieśli i powlekli za księciem. Było już
ciemno, a niebo było pełne gwiazd. Widok ten radowałby mnie, gdyby nie obecna
sytuacja. Zresztą musiałem skupić się na prowadzeniu Laudila pomiędzy
korzeniami i innymi wybojami. Po jakimś czasie Ligolis się zatrzymał.
- Macie postój – rzucił.
Członkowie paczki znów upadli na
ziemię, a Ligolis i ja zsiedliśmy z koni. Zobaczyłem, iż książę luzuje popręg,
więc uczyniłem to samo. Następnie odszedł parę metrów, skrzyżował ręce na
piersi i oparł się o drzewo. Przez chwilę zastanawiałem się czy do niego
podejść, lecz postanowiłem zostawić go na razie samego i usiadłem obok
Ozzy’ego. Ten spojrzał najpierw na mnie, a potem na Ligolisa.
- Jest na nas mocno zły –
stwierdził.
- I martwi się o brata – dodałem.
- Myślisz, że Haldir wróci?
- Na pewno. Obiecał mi to.
Potem już się nie odzywaliśmy. Po
dość długim czasie Ligolis wrócił. Wszyscy podnieśliśmy na niego wzrok.
- Ruszamy – rzekł bez emocji.Zesztywniałem na moment z przerażenia.
- A-Ale… Haldir…
- Powiedziałem – warknął Ligolis
przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach zalśniły łzy. Podszedł do swego
wierzchowca i podciągnął popręg. Roztrzęsiony zrobiłem to samo. Paczka powoli
podnosiła się z ziemi – dzięki temu postojowi nabrali trochę sił.
Gdy wszyscy byliśmy już gotowi do
drogi, Ligolis jeszcze przez parę minut siedział w bezruchu na koniu i patrzył
zamglonym wzrokiem do tyłu. Potem otrząsnął się i wydał komendę:
- Ruszamy.
Powoli ruszyliśmy dalej. Nie
dawała mi spokoju myśl, że Haldir nie wrócił. Przecież obiecał! Przecież… Po
policzkach spłynęły mi łzy, lecz zaraz je otarłem. Wróci. Jeszcze wróci.
Jeszcze ma czas. A Haldir nie łamie obietnic.
Nie umiem pisać kom
OdpowiedzUsuńWybacz
Super rozdział
Czekam xo
Ta część jest zdecydowanie lepsza od poprzednich. ;) Jednak... tak szybko i łatwo ich znaleźli? :p Myślę, że Haldir wróci i zrobi wielkie wejście.
OdpowiedzUsuń