Witajcie ludki! :D
Dziś moje 17. urodziny! ^^
A oto prezent dla Was z ich okazji! :D
Kocham Was za wszystko i dziękuję, że jesteście! <333
Elf 19
Następnego dnia spałem do południa. Zresztą i tak ciężko mi było zwlec się z łóżka, gdy już się obudziłem. Wiedziałem jednak, że Ozzy czeka na dokładną relację wczorajszego dnia, więc, z wielką niechęcią, wstałem. Gdy schodziłem na dół, zauważyłem, że w zamku panuje niespotykany zbyt często spokój. Zaśmiałem się. Pewnie wszyscy śpią.
Dziś moje 17. urodziny! ^^
A oto prezent dla Was z ich okazji! :D
Kocham Was za wszystko i dziękuję, że jesteście! <333
Elf 19
Następnego dnia spałem do południa. Zresztą i tak ciężko mi było zwlec się z łóżka, gdy już się obudziłem. Wiedziałem jednak, że Ozzy czeka na dokładną relację wczorajszego dnia, więc, z wielką niechęcią, wstałem. Gdy schodziłem na dół, zauważyłem, że w zamku panuje niespotykany zbyt często spokój. Zaśmiałem się. Pewnie wszyscy śpią.
Poszedłem do bazy, lecz ku mojemu wielkiemu zdumieniu, nie było tam nikogo. Zdziwiony wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej szukać Ozzy’ego. Po drodze natknąłem się na Suzuki.
- Witaj Leo! – przywitała mnie z ogromnym bananem na twarzy. – Jak było na balu?
Nie wnikałem skąd o tym wie.
Uśmiechnąłem się.
- Świetnie.
Suz westchnęła.
- Też bym chciała kiedyś pójść.
Uśmiechnąłem się pocieszająco.
- Szukasz kogoś? – spytała.
Kiwnąłem głową.
- Ozzy’ego. Widziałaś go?
- Ostatnio był w oberży, ale już go tam nie ma. Ale sprawdź na małym placu, to ten niedaleko oberży, paręnaście kroków od tego dużego łuku.
- Okej. Dzięki wielkie Suz!
Uśmiechnęła się w odpowiedzi i już zaraz jej nie było, a ja ruszyłem na dalsze poszukiwania Ozzy’ego. Gdy byłem przy oberży, spotkałem spieszącego się gdzieś Olivera.
- Hej, Oliver, widziałeś może Ozzy’ego? – zawołałem.
- Jest na małym placu! – usłyszałem w odpowiedzi.
- Dzięki! – zdążyłem krzyknąć, zanim Oliver całkowicie zniknął mi z oczu.
Gdy w końcu dotarłem na mały plac, Ozzy rzeczywiście tam był. Pomachałem do niego, a on niemal od razu mnie zauważył i podbiegł do mnie.
- No opowiadaj!
Westchnąłem, lecz opowiedziałem przyjacielowi szczegółowo wydarzenia wczorajszego dnia (pomijając tylko wizję Ligolisa). Ozzy był uważnym słuchaczem. Gdy skończyłem, skomentował tylko:
- Wow.
Zaśmiałem się. Rozmawialiśmy trochę, aż Ozzy oświadczył, że musi już iść, bo inaczej rodzice go zabiją. Zdecydowanie w to uwierzyłem.
Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy. Idąc, zobaczyłem inne wejście do zamku, niż to, które znałem. Stwierdziłem, że skoro prowadzi do tego samego zamku to i dojdę nim do swojej komnaty. Gdy wszedłem, nie rozpoznałem miejsca, w którym się znalazłem, lecz stwierdziłem, że na logikę powinienem skierować się w prawo. Tak też zrobiłem. Gdy jednak po wejściu schodami, a potem zejściu kolejnymi droga w prawo mi się skończyła, musiałem pójść w nieco inną stronę. Mijałem mnóstwo drzwi, na ścianach wszędzie wisiały obrazy, a na podłogach rozciągały się wzorzyste dywany. Po korytarzach chodziła tylko służba. Stwierdziłem, że chyba idę w zupełnie inną stronę niż powinienem. Przystanąłem i rozejrzałem się. Ta, zgubiłem się. Ruszyłem do przodu i wszedłem po kręconych schodach na następne piętro. Idąc, podziwiałem piękno wystroju oraz wielkość tego zamku. Miałem wrażenie jakbym znalazł się w nieskończonej przestrzeni. Dopiero teraz zrozumiałem jaki ten zamek jest potężny we wszystkich aspektach tego słowa. W swym zachwycie jednak zaszedłem, gdzieś gdzie chyba nie powinienem był się znaleźć. Wygląd zamku zmienił się na bardziej surowszy, a wokół nie było żywej duszy, nawet służba gdzieś zniknęła. Powoli szedłem dalej, rozglądając się niepewnie. Gdy przede mną były tylko schody w dół, usłyszałem za sobą głos:
- Stój.
Potwornie się wystraszyłem, a gdy się obróciłem, ujrzałem strażnika, przyglądającego mi się podejrzliwie. Ponownie się wystraszyłem.
- Co tu robisz? – spytał szorstko.
- Z-Zgubiłem się, proszę pana – wyjąkałem.
- Akurat tutaj?
Pokiwałem głową, lecz słowa uwięzły mi w gardle. Przełknąłem ślinę. Strażnik już otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz zanim to zrobił, za nim rozległ się głos.
- Spokojnie.
Gdy strażnik się obrócił, przesunął się trochę, więc mogłem zobaczyć Ligolisa stojącego przed nim. Przyjrzałem mu się. Nie okazywał żadnych oznak zmęczenia, a na pewno został na balu o wiele dłużej niż ja.
- Możesz go zostawić. Pójdzie ze mną - rzekł książę.
Strażnik przyglądał mu się przez chwilę.
- Jesteś pewien, panie?
- Tak. Możesz go puścić - głos Ligolisa był spokojny, acz stanowczy.
Strażnik w końcu uległ i ręką pokazał mi, bym dołączył do księcia. Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Już po chwili oddaliliśmy się na tyle, by strażnik nie mógł nas usłyszeć.
- Co ty tam robiłeś Leo? Masz pojęcie jak daleko jesteś od swojej komnaty?
- Nie, nie mam pojęcia, bo w ogóle nie mam pojęcia gdzie jestem – burknąłem.
Ligolis spojrzał na mnie z ukosa i zaśmiał się.
- Jakim cudem? – zapytał rozbawiony.
- To było tak: spotkałem się z Ozzy’ym i sobie
gadaliśmy i potem się rozeszliśmy i ja tak sobie idę, idę i nagle patrzę: o!
Wejście do zamku! Wejdę nim sobie, skoro to wejście do zamku, to wystarczy
pójść w prawo i trafię do swojej komnaty. I tak sobie idę, idę i nagle: o! Droga
mi się skończyła. Ups, idę w drugą stronę. I tak sobie idę, idę, podziwiam
zamek, a nagle patrzę: o, surowiej. Chyba nie powinienem tu być. O jakieś
schody w dół. I nagle słyszę: stój. I jakżem ja się wystraszył - mówiąc to
wszystko, mocno gestykulowałem, co w połączeniu sprawiło, iż Ligolis o mały
włos się nie udusił, próbując się nie roześmiać. Spiorunowałem go wzrokiem. –
To nie jest takie śmieszne, jak ci się wydaje. Zwłaszcza jeśli masz wrażenie,
że jakiś strażnik cię zaraz zje, a nawet nie wiesz za co.
Ligolis parsknął śmiechem.
- A tak właściwie, jakim cudem nie jesteś ani
trochę zmęczony? Ja przespałem pół dnia i ledwo się trzymam na nogach.
Książę wyszczerzył się.
- Magia.
- Pff. Pewnie poprosiłeś swojego ojca, żeby cię
uleczył z worów pod oczami.
Ligolis zaczął się śmiać.
- Zdemaskowałeś mnie.
W tym momencie poczułem ostre ukłucie w brzuchu. Zgiąłem
się w pół i upadłem na kolano. Zrobiło mi się niedobrze, lecz już po chwili
wszystko minęło. Wstałem chwiejnie, nie rozumiejąc co się stało. Ligolis, który
zdążył już podejść trochę do przodu, obrócił się w moją stronę.
- Leo? Wszystko w porządku?
- T-Tak. Jestem tylko trochę zmęczony.
- To może się zdrzemnij, co? –
zaproponował mój przyjaciel.
- Dobry pomysł – uśmiechnąłem się
do niego blado.
Pożegnałem go i podziękowałem za
odprowadzenie, a następnie wszedłem do komnaty. Od razu położyłem się na łóżku
i zacząłem zastanawiać, co się właściwie stało. Może to ze zmęczenia? Albo za
dużo wczoraj zjadłem? Tak, to na pewno to. Postanowiłem więc się tym nie
przejmować.
- Następnym razem nie będę tyle
jadł – mruknąłem i zaraz potem usnąłem.
***
- Odchyl się do tyłu, baranie
jeden!
Spojrzałem krzywo na mojego
nauczyciela.
- To powtórzenie. Wystarczy
powiedzieć „odchyl się”. Wyjdzie na to samo, a będzie poprawnie.
- To było dla podkreślenia.
Taka funkcja stylistyczna.
Prychnąłem, lecz posłuchałem
się polecenia. Akurat miałem lekcję jazdy konnej na małym placyku, niedaleko
stajni. Kiedy Ligolis był ranny miałem lekcje razem z Ozzy’ym, a gdy książę wyzdrowiał
mój poprzedni plan zajęć powrócił. Teraz już od godziny cierpiałem katusze,
gdyż Ligolis kazał mi wykonywać różne bolesne ćwiczenia.
- Jeszcze trochę Leo. Laudil
też jest już zmęczony.
- Więc po co nas obu tak męczysz?
- Ciii. Rób ćwiczenia.
Westchnąłem cicho, lecz się
posłuchałem. Jeszcze tylko pół godziny.
Po skończonej jeździe powlokłem
się do bazy. Opadłem na leżące na ziemi poduszki.
- Witaj Leo.
Podniosłem wzrok na Emily,
która mnie powitała. Uśmiechnąłem się blado.
- Słyszałeś kiedyś o Firewood?
– to pytanie zadał Ross. Spojrzałem na niego, a potem powiodłem wzrokiem po
reszcie. Wszyscy mieli jakieś dziwne miny. Skrzywiłem się. Coś się kroiło.
- Nie. A co? – odpowiedziałem.
- A bo widzisz – przejął
pałeczkę Oliver. – To jest takie niebezpieczne miejsce. Znaczy, tak się mówi.
Całe płonie. I podobno są tam także płonące istoty. – jego oczy błyszczały.
- No i co?
- Nie sądzisz, że ciekawie
byłoby takie miejsce odwiedzić?
Popatrzyłem po twarzach
zebranych.
- Chcecie tam pójść, prawda?
Wszyscy pokiwali z zapałem
głowami.
- Oczywiście! – wykrzyknęła
Rose. – To przecież musi być takie fascynujące miejsce!
Skrzywiłem się. Płonące potwory
nie kojarzyły mi się z niczym dobrym.
- A gdzie to jest?
- Jakiś dzień drogi stąd.
- Cały dzień?! I jak wy niby
zamierzacie tam dotrzeć? A wasi rodzice?
- Nie martw się Leo. Poradzimy
sobie – Ross mrugnął do mnie.
Zwróciłem się do Ozzy’ego.
- A twoi rodzice? I twoje
lekcje?
Mój przyjaciel uśmiechnął się.
- Moi rodzice wyjechali na parę
dni, a z lekcjami sobie poradzę. Nie martw się o to. Pojedziesz z nami?
Przez dłuższą chwilę rozważałem
wszystkie za i przeciw. Następnie pokręciłem głową.
- Niestety nie mogę. Może i wy
macie inaczej, ale w moim przypadku się zorientują, że mnie nie ma, to pewne.
Naprawdę, bardzo bym chciał, ale sami wiecie…
Wszyscy wyglądali na rozczarowanych.
- Nie martw się Leo, rozumiemy
cię – odezwał się Ozzy. – Tylko nie wsyp nas.
Uśmiechnąłem się.
- Jasne, że nie.
Następnie wróciłem do swojej
komnaty, by nie zawadzać paczce w przygotowaniach. Wyruszali następnego ranka.
Jeszcze tego samego dnia po południu spotkałem się z Ozzy’ym, który opowiedział
mi o ich planowanej wyprawie oraz o samym Firewood.
- Brzmi ciekawie – westchnąłem. – Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał z wami pojechać. Ale ja niestety nie mogę tak ryzykować.
- Brzmi ciekawie – westchnąłem. – Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał z wami pojechać. Ale ja niestety nie mogę tak ryzykować.
- Nie martw się Leo. Na twoim
miejscu też bym pewnie nie pojechał – pocieszał mnie Ozzy. – Nie
chciałbym mieć później do czynienia z całą rodziną królewską.
Uśmiechnąłem się blado.
- Dzięki Ozzy.
Przyjaciel poklepał mnie po
ramieniu, po czym oświadczył, że musi już iść.
Gdy wchodziłem po schodach
nagle poczułem ostry ból w prawej łydce. Upadłem na kolano i chwyciłem się za
nogę. Trwało to dosłownie kilka sekund, po czym ból zniknął równie szybko jak się
pojawił. Niepewnie wstałem. Wczoraj przydarzyło mi się coś podobnego, co mnie
dość zaniepokoiło. Potrząsnąłem głową, odpędzając od siebie te myśli i wróciłem
do komnaty.
***
***
Z emocji nie mogłem spać i
obudziłem się jeszcze przed wschodem słońca. Wtedy wyskoczyłem z łóżka i
podbiegłem do okna. Po jakimś czasie zobaczyłem ich. Właśnie wychodzili z
dziedzińca w boczne uliczki. Patrzyłem za nimi, aż nie zniknęli mi z oczu.
Następnie westchnąłem. Zapowiadał się ciężki dzień.
Zostało jeszcze dużo czasu do świtu,
więc po prostu leżałem na łóżku z rękami pod głową i wpatrywałem się w sufit.
Naprawdę żałowałem, że nie mogłem jechać z nimi. Czułem się teraz jak jakiś
przygłup, że tak się wymigałem. Ale Ozzy miał rację – ja miałbym na głowie
rodzinę królewską, gdybym nagle zniknął. Nie zasnąłem już, lecz gdy tylko
zrobiło się w miarę jasno, wyszedłem z komnaty i skierowałem się w stronę
donżonu. Po paru minutach byłem na miejscu. Wszedłem bez pukania. Ligolis
podniósł na mnie wzrok.
- Co tak wcześnie?
- Mógłbym was spytać o to samo.
- Tyle że u nas to normalne.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie mogłem spać.
Bracia wymienili spojrzenia.
- Wszystko w porządku? – spytał
Haldir.
- Jasne.
Usiadłem na podłodze i
obserwowałem Ligolisa, który po raz kolejny siedział przy biurku i coś pisał.
Jego brat natomiast znajdował się nieopodal na fotelu z książką w ręku. Obserwowałem uważnie młodszego księcia.
- Co robisz? – spytałem.
Ligolis podniósł na mnie wzrok.
- Piszę raport.
- Tak wcześnie?
Młodszy książę wzruszył
ramionami.
- Kiedyś muszę.
Przez parę minut panowała
cisza.
- Słyszeliście o Firewood?
Bracia spojrzeli na mnie
jednocześnie.
- Oczywiście, że słyszeliśmy –
odpowiedział Haldir. – Bardziej ciekawi nas skąd ty o nim wiesz.
- Znajomi mi powiedzieli. Co to
właściwie za miejsce?
Starszy książę westchnął.
- Nie wiem, co ci powiedzieli
Leo, ale to wcale nie jest tak fajne miejsce, jak wszyscy mówią. Po mieście
rozprzestrzeniły się plotki, że warto tam pojechać, bo jest to płonący las i
żyją tam płonące istoty. Tylko nikt nie wspomina, że te istoty to potwory! Tylko
czekają na przejezdnych. Właściwie, gdy tam jesteś masz wrażenie, że wszystko
próbuje cię zabić.
- Z-Zabić?
- No, może zbyt mocno się
wyraziłem. W każdym razie wszystko próbuje zrobić ci krzywdę. Tam naprawdę nie
jest tak sielankowo jak to ludzie opisują. Nie wiem skąd wziął im się ten opis.
- A wy tam byliście? –
spytałem. Z każdą chwilą robiło mi się coraz słabiej.
- Tak. Nawet parę razy. Za pierwszym
razem ledwo uszliśmy z życiem, bo nie spodziewaliśmy się tego co zastaliśmy.
- Straszysz go – wtrącił Ligolis,
który zauważył, że już jestem blady jak ściana.
Haldir zreflektował się i
zrobił skruszoną minę.
- Wybacz Leo.
Uśmiechnąłem się blado.
Ręce mi drżały, ale starałem
się to ukryć. Jeśli to co mówił Haldir było prawdą, paczka miała poważne
kłopoty. „Za pierwszym razem ledwo uszliśmy z życiem, bo nie spodziewaliśmy się
tego co zastaliśmy.” Ozzy i reszta również się niczego takiego nie spodziewali.
Czy stanie im się coś złego? A może powinienem powiedzieć braciom? Nie, obiecałem
przecież paczce, że ich nie wsypię.
Lucas pomóż!
Niby jak? Mam te same rozterki co ty.
Powinienem im powiedzieć?
Szczerze? Jeśli chcesz uratować życie paczce to raczej powinieneś. Zważ,
że Haldir wie, co mówi.
A co jeśli on się myli?
Komu bardziej ufasz, Haldirowi czy jakimś wieśniakom, którzy przekazali
paczce informacje o Firewood?
Oczywiście, że Haldirowi.
A więc paczka ma poważne kłopoty.
Ale jeśli im powiem, wyjdę na
kabla.
A jeśli nie powiesz, to paczka z tego nie wyjdzie, więc decydujże się
wreszcie!
Dobra.
- Ej, słuchajcie – odezwałem się
niepewnie. Bracia spojrzeli na mnie. – Bo… widzicie… tak się składa że… -
zamilkłem.
- Tak Leo? Chcesz nam coś
powiedzieć – spytał Ligolis.
„Nie – pomyślałem. – Wcale nie
chcę.”
- Bo a propos tego Firewood… to…
no… tak jakby… jakby wam to powiedzieć… paczka tam poszła.
Przez chwilę panowała cisza, po
czym bracia zerwali się z miejsc.
- Co?! – wykrzyknęli jednocześnie.
Spuściłem głowę.
- Dziś rano poszli do Firewood –
mruknąłem.
Haldir spojrzał przez okno.
- Teraz jest rano.
- Wyruszyli przed świtem.
Bracia patrzyli na mnie z lekka
oszołomieni.
- Ozzy nie jest chory, prawda? –
spytał starszy z nich.
Spojrzałem na niego i
pokręciłem głową.
- A powiedział ci, że jest? – zdziwił
się Ligolis. Jego brat kiwnął głową. – Sprytne. – następnie zwrócił się do
mnie. – Powiedz nam co wiesz.
Niechętnie wyznałem braciom to
co uznałem, że jest im potrzebne , by mogli pomóc paczce. Następnie synowie
królewscy poczęli się zbierać.
Czułem się okropnie z tym co
zrobiłem. Ligolis chyba to zauważył, bo jego twarz złagodniała.
- Ratujesz im życie Leo.
Spojrzałem na niego spode łba.
- Może i – mruknąłem.
Ligolis postanowił mnie zostawić
w spokoju i nic już nie powiedział, tylko wstał od biurka. Razem z Haldirem krzątali
się chwilę po pokoju, a po czym wyszli, nic nie mówiąc.
Ukryłem twarz w dłoniach. Targały
mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony wiedziałem, że ratuję przyjaciołom
życie, ale z drugiej będą mieć poważne kłopoty po powrocie. A przecież
obiecałem! A co jeśli to Haldir wyolbrzymiał? Może tam wcale nie jest tak źle.
Może się okaże, że doskonale poradziliby sobie sami. I co wtedy? Czy mi w ogóle
wybaczą? Siedziałem tak, tłukąc się z własnymi myślami, aż ktoś nie walnął ręką
w drzwi. Aż podskoczyłem.
- Zaczekaj – usłyszałem znajomy stłumiony głos. – Jesteś pewien czy może z nami jechać? Wiesz, co mówił ojciec.
- A od kiedy to ty jesteś tym,
który się tak bardzo ojca słucha? Powinien z nami jechać. Firewood jest blisko,
nic się nie stanie. A poza tym może nam pomóc, przecież to jego przyjaciele.
Bracia mówili cicho, więc
musiałem wytężać słuch, by ich usłyszeć.
- A jeśli nie będzie chciał
jechać?
- Nie będziemy go zmuszać.
- Ojciec nas zabije, jak się
dowie.
- Dla ciebie to nic nowego.
Po tej wypowiedzi drzwi się otworzyły,
a ja udałem, że nic nie słyszałem.
- Chcesz jechać z nami? –
spytał Haldir.
Spojrzałem na niego.
- Mogę pojechać – powiedziałem cicho.
Książę uśmiechnął się współczująco i pomógł mi wstać.
Gdy wychodziliśmy moją głowę
przeszył tak niemiłosierny ból, że aż cicho krzyknąłem. Chwyciłem się za nią,
lecz trwało to tylko ułamek sekundy, więc zastanawiałem się czy sobie tego nie
zmyśliłem. Bracia odwrócili się w moją stronę.
- Wszystko w porządku Leo?
Uśmiechnąłem się słabo.
- Jasne.
Po czym wyszedłem z komnaty, a
bracia poszli za mną.
Super! W końcu! Czekam xo
OdpowiedzUsuńO i spóźnione naj!
Oj Leo
Fajnie, że z okazji Twoich urodzin zrobiłaś prezent czytelnikom "Elfa". :) Ta część jest okej, jednak mam kilka uwag. Głównie chodzi mi o powtórzenie spójnika "i" w wypowiedzi Leo, kiedy tłumaczy Ligolisowi, jak zbłądził. Kilka wyrazów lub spójników trochę nie pasuje w stosunku do niektórych zdań. Na koniec mam pytanie: czy "drugi Leo" nie miał na imię Jean? Albo może mi się coś takiego ubzdurałaś. ;) Bo nazwałaś go Lucasem.
OdpowiedzUsuń