Był szary, mokry dzień. Ludzie chodzili z parasolami w rękach na
wypadek gdyby zaczęło padać, co było bardzo prawdopodobne. Wszyscy byli w
ponurych nastrojach, bo zbliżał się maj, a niebo ciągle nie chciało się
rozpogodzić. Nad miastem dzień w dzień wisiały ciemne, ciężkie chmury
zwiastujące zbliżającą się kolejną ulewę. Pogodynki mówiły zawsze to
samo: deszcz.
Ulicą szła kobieta ubrana w czarny płaszcz z kapturem na głowie, spod
którego wystawały rude włosy. Nie wyróżniała się zbytnio jednak jej
myśli były całkowicie inne. Myślała nad tym jakby tu zapobiec dalszym
opadom, co było dość dziwne zważywszy na to, że ludzie nie mieli wpływu
na pogodę. Jednak nie ona. Ta kobieta, imieniem Łucja, miała duży,
bardzo duży wpływ na zjawiska pogodowe.
Doszła do kawiarni "Pod słońcem" i pchnęła drzwi. Dzwonek zawieszony
nad nimi wydał dźwięk zwiastujący przybycie nowego gościa. Łucja
podeszła do lady.
- Hej, Łucja! Nie spodziewaliśmy się ciebie! - przywitał ją rudy mężczyzna o skośnych, błękitnych oczach.
- Wiem. - westchnęła kobieta. - Ale mam kryzys.
- Czy znowu chodzi o pogodę?
Zapytana przytaknęła.
- Zaczynam myśleć, że się nigdy nie zmieni.
W tym momencie z zaplecza wyszedł kolejny mężczyzna. Miał na sobie biały fartuch, w który właśnie wycierał mokre ręce.
- Łucja! - wykrzyknął na widok nowo przybyłej. - Co cię do nas sprowadza?
- Witaj Patryk. Znowu myślę o pogodzie.
- Daj spokój. Nie powinnaś się tym ciągle zadręczać. - Patryk zbliżył
się do lady. Sądząc po wyglądzie obu mężczyzn byli oni bliźniakami -
oboje mieli skośne, błękitne oczy rude włosy i łudząco podobne twarze. -
Chodź z nami na zaplecze, obgadamy to.
Łucja przeszła za ladę i podążyła za bliźniakami na zaplecze. Było to
małe pomieszczenie z różnymi rupieciami porozrzucanymi dokoła i z
przejściem do kuchni. Mężczyźni usiedli na podniszczonej kanapie, a
kobiecie wskazali wysłużony fotel.
- Wybacz bałagan. - powiedział przepraszającym tonem Patryk.
Łucja uśmiechnęła się.
- Przyzwyczaiłam się. - Jednak zaraz spoważniała. - Dobrze, a teraz
porozmawiajmy o pogodzie. Damian, próbowaliście coś zrobić? - zwróciła
się do mężczyzny, którego jako pierwszego ujrzała za ladą.
Zapytany przytaknął.
- Tak, ale nic to nie dało. Sądzimy, że musimy połączyć nasze moce.
Łucja w zamyśleniu pokiwała głową.
- Kiedy? - zapytała.
- Zaraz - odpowiedzieli zgodnie bracia.
Kobieta nie ukrywała zdziwienia.
- Zaraz? A wasza kawiarnia? Co jeśli przyjdzie jakiś klient?
Damian uśmiechnął się chytrze.
- Mamy na to sposób.
Łucja jednak nie wydawała się przekonana.
- Ale przecież sami mówiliście, żebym się tym nie przejmowała. A to znaczy, że to by mogło zaczekać.
Tym razem odpowiedział jej Patryk.
- Bo masz się nie przejmować. Ale to wcale nie znaczy, że nie możemy tego zrobić już teraz.
Kobieta pokręciła z rezygnacją głową.
- Nigdy was nie zrozumiem. - powiedziała wstając. Bliźniacy podążyli jej śladem.
- Spokojnie siostra. My ciebie też nigdy nie zrozumiemy. - Damian
klepnął ją przyjaźnie po ramieniu. Potem bracia wzięli swoje czarne
płaszcze z wieszaka stojącego w kącie (Patryk najpierw zdjął swój
fartuch) i cała trójka opuściła pomieszczenie. Jednak nie wyszli tam
skąd przyszli tylko znaleźli się w kuchni. Tam bliźniacy zamknęli oczy i
przyłożyli ręce do skroni w pełnym skupieniu. Już po chwili obok nich
pojawili się dokładnie tacy sami mężczyźni - ich krople astralne.
Rozkazali im,żeby ich zastępowali i podeszli do drzwi wychodzących na
podwórko za kawiarnią. Obejrzeli się na Łucję.
- Idziesz siostra? - zapytał Damian.
Kobieta westchnęła i do nich dołączyła. Przecież i tak nie miała wyboru skoro chciała poprawić pogodę.
Jej bracia pchnęli drzwi i całą trójkę owionęło chłodne, deszczowe
powietrze. Wyszli na zewnątrz i wzięli głęboki oddech. Następnie
skręcili w prawo, podeszli do bramki i przekroczyli ją. Znaleźli się na
ulicy, na której mieściła się kawiarnia. Bliźniacy nałożyli czarne
kaptury na głowę, żeby nikt ich nie rozpoznał.
Łucja spojrzała na niebo. Nadal tylko ciemne chmury. Czuła, że niedługo naprawdę się rozpada.
Cała trójka ruszyła w kierunku łąki oddalonej o kilometr od miejsca, w
którym się aktualnie znajdowali. Podczas drogi nie zamienili ani słowa,
każdy był pogrążony we własnych myślach. Kiedy doszli na łąkę szli
dalej, aż do miejsca gdzie nikt nie mógł ich zauważyć, gdyż byli bardzo
oddaleni od cywilizacji. Rozejrzeli się jeszcze, a następnie stanęli w
kole trzymając się za ręce.
- Pamiętacie zaklęcie? - zapytał na wszelki wypadek Damian.
- Tak - odpowiedziało chórem jego rodzeństwo.
- A więc zaczynajmy - szepnął ich przedmówca.
Cała trójka zamknęła swoje skośne oczy. Wokół każdego pojawiła się
delikatna księżycowa poświata. Wszystkie ptaki będące w pobliżu wzniosły
okrzyk i poderwały się do lotu. Zaczęły krążyć w kółko nad rodzeństwem
jakby powodowane jakąś niewidzialną siłą.
A trzy osoby stojące pośrodku rozległej łąki zaczęły szeptać zaklęcie.
Najpierw cicho, potem coraz głośniej aż w końcu zaczęli krzyczeć. Ptaki
jakby im pomagały, bo odgłosy przez nie wydawane również się wzmogły.
W środku koła stworzonego przez rodzeństwo pojawiła się duża
świetlista kula trochę przypominająca słońce. Chwilę jeszcze powtarzali
zaklęcie, a potem unieśli ręce, złączone w uścisku, do góry wysyłając
kulę do nieba. Błysnęło oślepiające światło i w jednej chwili wszystko
ucichło. Ptaki rozleciały się bezgłośnie w swoje strony.
Rodzeństwo puściło swoje ręce.
- Dobra siostra, a teraz sama to dokończ - powiedział Patryk i oboje z bratem zniknęli.
Łucja rozejrzała się wkoło. Wcale nie zdziwiła się zachowaniem braci.
Nagle jej wzrok przykuł piękny, biały kwiat. Podeszła do niego i
ukucnęła. Wpatrzona, wzięła go delikatnie między palce i wyrwała.
Następnie odwróciła się i spojrzała w niebo. Chmury stały się
jaśniejsze, ale jeszcze się nie rozstąpiły.
- Czas to dokończyć. - szepnęła.
Następnie dmuchnęła delikatnie
na kwiatek trzymany w ręce tak, że ten poleciał do góry pozostawiając
za sobą srebrzysty pył. Wznosił się tak coraz wyżej i wyżej aż w końcu
zniknął jej z oczu. Nagle srebrzysty pył zaczął opadać na wszystko
dokoła, a Łucja wzniosła ręce ku górze i zamknęła oczy.
- Columbius simus - wyszeptała.
Z jej dłoni wystrzelił złoty
promień, który poleciał do chmur. Kiedy ich dosięgnął zaczęły się
rozstępować odsłaniając błękitne niebo. Kobieta popatrzyła w górę i
uśmiechnęła się.
Następnie odwróciła się i odeszła czując na sobie zdziwione spojrzenia zwierząt.
Proszę, oceniajcie to tak, jakbyście były krytykami literackimi. To dla mnie bardzo ważne. Proszę. ;*
Styl pisania fajny, lecz sam sens treści nie za bardzo mi przypadł do gustu. Czytam właśnie "Mechanicznego anioła" i atmosfera twojego opowiadania przypominała mi trochę tą z książki (co nie jest na minus!), chodzi mi o to, że jakby te dwie różne akcje były w tym samym roku, czasach obstawione.
OdpowiedzUsuńA kiedy pojawi się "Elf"?
Na razie przeczytałam tylko połowę, bo uwierz mi, że po prostu nie mam czasu! Na razie zauważyłam tylko jeden mały błąd interpunkcyjny, ale nie jest to ważne. Ogólnie fabuła mi się podoba i nie mam żadnych zarzutów. Obiecuję, że później przeczytam całość! :))
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to opowiadanie i twój styl pisania. Poza tym nie było błędów gramatycznych oprócz powtórzenia pchnęła/li.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszą część (jeśli oczywiście taka będzie)