Od razu otworzyłem oczy. Ciężko oddychałem. I ogarnęło mnie
przerażenie. Nie byłem w domu! Leżałem na trawie na niewielkiej polance!
Podniosłem się do pozycji siedzącej drżąc. Zacząłem powoli rozglądać
się wokoło. I nagle usłyszałem czyjeś głosy. Od razu ogarnęło mnie
jeszcze większe przerażenie.
- Jak myślisz, co to było? - zapytał pierwszy głos.
-
Ne wiem skąd, skąd mam wiedzieć!? Jasnowidzem nie jestem, wszystko
wiedzącym zresztą też nie, przykro mi. - odparł z irytacją drugi głos.
- No dobra, dobra, tylko zapytałem - odpowiedział urażonym tonem ten pierwszy.
- To następnym razem nie pytaj.
W tej chwili dwa konie
wyjechały na polankę. Na widok ich jeźdźców zapomniałem o całym strachu i
ogarnęło mnie zdziwienie. To byli dwaj mężczyźni o... długich białych
włosach! Takich samych jak ja! Jednak kiedy pierwsze zdziwienie minęło
znowu ogarnął mnie strach. Dwie postacie znowu zaczęły rozmawiać, ale
tym razem jakimś niezrozumiałym dla mnie językiem. W końcu zsiedli.
Podeszli bliżej. Jeden ukucnął przy mnie.
- Jak się nazywasz? - zapytał.
- L-L-Leo - odpowiedziałem trzęsącym się ze strachu głosem.
- A skąd jesteś? - zapytał znowu.
- Z P-P-Polski - mój głos ciągle się trząsł. Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Jak się tu znalazłeś? - drążył dalej ten pierwszy.
-
N-N-Nie wiem. P-P-P-Po prostu s-s-spałem i-i-i m-m-m-miałem
dzi-dzi-dziwny s-s-sen. Ż-Ż-Że wszy-wszy-wszystko wi-wi-wi-wiruje i-i-i
z-z-znika. A po-po-potem się-się-się o-o-o-budziłem i-i-i
z-z-z-znalazłem się t-tutaj. - wydukałem. Mężczyźni znowu wymienili
porozumiewawcze spojrzenia.
- Chodź z nami - powiedział ten co zadawał mi pytania, wstając.
Nadal niepewny podniosłem się wciąż się trzęsąc.
- No chodź. Nic ci nie zrobimy - powiedział ten sam mężczyzna widząc moje wahanie. Wykonał przy tym przywołujący gest ręką.
W końcu, nadal niepewny, podszedłem do nieznanego mężczyzny,
który się przyjaźnie uśmiechał. Ten drugi, nie odzywając się ani słowem,
podszedł do jucznego konika, którego zauważyłem dopiero teraz.
Wyróżniał się tym, że był brązowy, a nie biały, tak jak dwa pozostałe.
Mężczyzna odczepił parę juków i przyczepił, dzieląc, do dwóch koni.
Patrzyłem na niego bardziej nieufnie. W końcu odezwał się ten pierwszy.
- Jestem Ligolis, a to mój brat Haldir. - tu wskazał na drugiego mężczyznę.
Skinąłem głową. Ligolis poprowadził mnie do brązowego konia.
Przypomniał mi się mój i zrobiło mi się smutno. Mężczyzna chyba tego nie
zauważył.
- Jeździłeś już kiedyś na koniu? - zapytał.
- Eee... Można powiedzieć, że tak - odpowiedziałem z wahaniem.
Ligolis uniósł brwi.
- Można powiedzieć, że tak? - powtórzył. - To znaczy tak czy nie?
Zawahałem się.
- No tak, ale... Tylko stępa. I tylko raz w życiu, półtorej godziny - wyjaśniłem szybko.
- No więc to będzie twój drugi raz - powiedział Ligolis odwracając się.
Sprawdził popręg siodła po czym odwrócił się znowu do mnie.
- Możesz wsiadać - oznajmił wskazując kciukiem konia.
Wsiadłem znów bez niczyjej pomocy. Ligolis pokiwał z uznaniem głową.
- Doskonale - powiedział po czym odwrócił się i wsiadł na swojego konia. Jego brat uczynił to samo.
- No to ruszamy - powiedział Ligolis.
Uderzyłem niepewnie piętami w żebra mojego konia. Ruszył posłusznie.
Wyjechaliśmy z polanki na żwirową drogę. Po paru minutach odezwał się
Haldir tym samym nieznanym mi językiem. Po tonie jego głosu poznałem, że
zadał pytanie o coś czego nie był pewien. Odpowiedź jego brata wyraźnie
go usatysfakcjonowała. Jechaliśmy tak do końca dnia, a wieczorem
Ligolis zarządził postój. Wjechaliśmy w las, na polanę. Ta była już
większa od poprzedniej. Zsiadając z konia poczułem moje jeszcze bardziej
obolałe mięśnie ud. Jęknąłem. Ligolis spojrzał na mnie.
- Boli? - zapytał uśmiechając się współczująco.
Pokiwałem głową. Haldir w tym czasie przygotowywał obozowisko. Jego brat
poszedł rozpalać ogień, a ja usiadłem na ziemi. Zastanawiałem się jak
się tu znalazłem i gdzie jest moja rodzina. Przypomniało mi się
wczorajsze dziwne zachowanie rodziców. Nadal się zastanawiałem co ono
mogło znaczyć. Czyżby wiedzieli? Czyżby wiedzieli, że się tutaj znajdę?
Moje rozmyślania przerwał Haldir.
- Chodź tu Leo - przywołał mnie.
Wstałem i podszedłem do niego. Kiedy ujrzałem go z bliska zobaczyłem,
że ma niebieskie oczy. Uśmiechnął się i podał mi kubek z gorącą herbatą.
- Masz. Wypij.
Zdziwiła mnie zmiana w jego zachowaniu,
ale nie dałem nic po sobie poznać. Wziąłem kubek i skinąłem głową w
podziękowaniu. Haldir odwrócił się, a ja zrobiłem to samo. Jednak
zdążyłem zauważyć jak Ligolis popatrzył na brata z uśmiechem i skinął
głową. Domyśliłem się, że pewnie zmiana w zachowaniu Haldira to jego
zasługa. Powróciłem na moje miejsce na trawie i popijałem wolno herbatę.
Usłyszałem jak bracia rozmawiają cicho w nieznanym języku. Później
jeszcze zjedliśmy skromny posiłek w postaci mięsa lekko podgrzanego na
małym ognisku. Potem położyliśmy się na ziemi i zasnęliśmy.
Kiedy się obudziłem dopiero świtało. Cicho wstałem, żeby nie
obudzić moich kompanów nadal pogrążonych we śnie, i podszedłem do linii
lasu. Niestety konie się obudziły i jeden zarżał. Rozpoznałem, że to koń
Haldira. "Dziwne" -pomyślałem. - "Haldir mi nie ufa, ale również jego
koń". Obejrzałem się przez ramię, żeby sprawdzić czy nikt się nie
obudził. Na szczęście bracia spali jak kamień. Tylko Haldir przewrócił
się na drugi bok. Na ten moment wstrzymałem oddech. Po chwili już go
wypuściłem. Przeszedłem przez las i wyszedłem na drogę. Rozejrzałem się.
Była lekka mgła. Nikt nie jechał. Postanowiłem się przejść za nim tamci
się obudzą.
Szedłem powoli, rozglądając się na boki. Szedłem w stronę, w
którą mieliśmy jechać. Nagle usłyszałem piękny śpiew po mojej lewej
stronie i poszedłem sprawdzić skąd dochodzi. Przeszedłem przez kępę
drzew i moim oczom ukazało się rozległe jezioro. Gdy znalazłem się
bliżej zaparło mi dech w piersiach. W tym jeziorze pływały żywe istoty,
które wyglądały jak syreny! I właściwie pewnie nimi były. Miały syreni
ogon i falowane, blond włosy. Niektóre miały jeszcze jakiś kwiat morski
lub perłę we włosach. To one tak pięknie śpiewały. Oczarowany zacząłem
powoli przybliżać się w stronę skraju jeziora. Jeszcze chwila i bym do
niego wpadł.
Ale na szczęście (lub nie) nagle woda pośrodku jeziora zaczęła
falować, najpierw powoli, potem coraz bardziej i bardziej aż w końcu coś
zaczęło się z tego miejsca wynurzać. Woda zlewała się w dół i zaczęła
pokazywać się straszna sylwetka potwora. Wyglądał jak wielka ośmiornica
(albo kałamarnica), ale miał więcej niż jedną mackę. Miał ich chyba z
dwadzieścia. Był bordowy z pomarszczoną skórą. Zaczął wymachiwać nimi
jak opętany. Syreny rozpierzchły się. Pochowały się pod powierzchnią
tafli jeziora i po chwili zniknęły mi z oczu. To coś skierowało swoje
małe żółto-czerwone oczy na mnie. Zasyczało przy tym groźnie. Zacząłem
cofać się przerażony i otworzyłem buzię patrząc na wynurzającego się
potwora. Serce na moment przestało mi bić. A potem zaczęło walić jak
oszalałe. Rzuciłem się do ucieczki. Potwór zasyczał posyłając za mną z
dziesięć tych swoich obrzydliwych oślizgłych macek. Kiedy byłem już przy
linii lasu poczułem jak jedna z nich oplata się wokół mojej prawej
kostki. Wydałem stłumiony okrzyk. Pod wpływem szarpnięcia przewróciłem
się. Wielka ośmiornica zaczęła przyciągać mnie ku sobie. Kurczowo
próbowałem złapać się ziemi lub czegoś wystającego. Niestety na próżno.
Jednak wziąłem jakiś ostry kamień leżacy blisko i zacząłem desperacko
walić nim w ciągnącą mnie mackę. W końcu udało mi się "odkroić" jej
górę. Szybko zdjąłem pozostałą część z mojej kostki po czym podniosłem
się i zacząłem biec ile sił w nogach. Tym razem udało mi się uciec.
Wybiegłem, zdyszany, na drogę i nie oglądając się popędziłem do naszego
obozowiska. Pomyślałem, że już nigdy nie wybiorę się sam na przechadzkę.
Zrozumiałem również, że to nie jest nasz świat. Tam nie ma syren ani
takich potworów.
Bałem się, że nie odnajdę miejsca, w którym jest obozowisko. Na
szczęście jednak od razu je rozpoznałem chociaż nie wiem jakim cudem.
Wbiegłem między drzewa i dopiero tam zwolniłem. Jeszcze przed wejściem
na polanę przystanąłem i oparłem ręce na kolanach, ciężko dysząc. Kiedy
już się trochę uspokoiłem, dopiero na nią wszedłem.
Usiadłem na ziemi w miejscu, w którym spałem. Nadal się trzęsłem.
Bracia jeszcze spali. Tylko konie patrzyły na mnie z zaciekawieniem.
- Nie chcielibyście przeżyć tego samego co ja - powiedziałem cicho. Nie
wiedziałem czemu mówiłem do koni, ale czułem, że mnie rozumieją.
Super! Trzymaj tak dalej. ;) (natal2000)
OdpowiedzUsuń