Tytuł:
Chata
Autor:
William Paul Young
Data
przeczytania: marzec 2017
Opis:
Najmłodsza córka Mackenziego Allena
Phillipsa Missy została porwana podczas rodzinnych wakacji. W opuszczonej
chacie, ukrytej na pustkowiach Oregonu, znaleziono ślady wskazujące na to, że
została brutalnie zamordowana, ale ciała dziewczynki nie odnaleziono. Cztery
lata później pogrążony w Wielkim Smutku Mack dostaje tajemniczy list,
najwyraźniej od Boga, a w nim zaproszenie do tej właśnie chaty na weekend.
Wbrew rozsądkowi Mack przybywa do chaty w zimowe popołudnie i wkracza do
swojego najmroczniejszego koszmaru. Jednakże to, co tam znajduje, na zawsze
odmienia jego życie.
Mack spędza w chacie weekend, uczestnicząc w
czymś w rodzaju sesji terapeutycznej z Bogiem, nazywającym siebie Tatą,
Jezusem, który pokazuje się pod postacią żydowskiego robotnika, i Sarayu,
Azjatką uosabiającą Ducha Świętego.
Moja
opinia: Książka jest napisana bardzo przyjemnym i lekkim
językiem, łatwo więc się ją czyta. Uważam, że mimo swojej treści opierającej się
na wierze chrześcijańskiej jest przeznaczona dla wszystkich. Zawiera wiele
prawd, które mogą trafić do człowieka. Słyszałam, że nie wszystkie stwierdzenia
zgodne są z wierzeniami Kościoła, jednak sądzę, że i tak warto je rozważyć.
Przedstawienie Trójcy Świętej uważam za bardzo pomysłowe i dające do myślenia.
Wielu osobom nie podoba się ukazanie Boga Ojca jako ciemnoskórej kobiety, a
według mnie jest to bardzo dobre posunięcie, ponieważ obnaża chrześcijańskie
stereotypy. Mimo że jedną z prawd Kościoła jest fakt, że Bóg ma w sobie zarówno
pierwiastek męski i żeński, to wyobrażamy go sobie najczęściej jako mężczyznę.
A takie ukazanie Ojca polemizuje z tym stereotypem, co bardzo mi się podoba.
Myśl przewodnia tej książki jest mi bardzo bliska,
przez co z wielką chęcią sięgnęłam po tę pozycję. Dość łatwo mogłam utożsamić
się z głównym bohaterem i przeżywanymi przez niego rozterkami. Różne
stwierdzenia z tej powieści bardzo do mnie trafiły, pocieszyły i dały do
myślenia.
Uważam, że postacie są bardzo dobrze zbudowane, a
ewolucja głównego bohatera wyśmienicie poprowadzona. Nawrócenie Mackenziego
przebiegało powoli, wcale nie było tak, że spotkał się z Bogiem i od razu się
nawrócił, tylko był to skomplikowany proces, co uważam za duży plus tej
opowieści. Kolejną rzeczą, która bardzo mi się podobała jest uosobienie
cierpienia bohatera, czyli nazwanie go Wielkim Smutkiem.
Bardzo polecam tę książkę każdemu, nieważne jakiej
jest wiary czy nie jest żadnej. Poza rozważaniem różnych życiowych prawd
książka ta jest bardzo przyjemną opowieścią z ciekawymi wydarzeniami.